Samotny dom w górach
Ośnieżone szczyty gór znajdowały się nienaturalnie blisko. Wydawało się, że wystarczy po nie sięgnąć, żeby dostać w swoje ręce zalegające na nich śnieżne czapy. Wieczór zapadał powoli, a niebo podzieliło się na jasną i ciemną część. To była ulubiona pora dnia mężczyzny. Trwała zaledwie kilka chwil, lecz wrażanie, jakie po sobie pozostawiała, było niesamowite.
Mężczyzna zaciągnął się dymem ze swojej fajki i ułożył wygodniej w fotelu. Brązowa, stwardniała od mrozów ziemia tworzyła kolejny kontrast z niestopionymi jeszcze pojedynczymi zaspami śniegu, które leżały dookoła niewielkiego, murowanego domu, znajdującego się w samym środku gór. Jego dach porośnięty był tak charakterystyczną dla tego rejonu żółtawą trawą, a z komina sączyła się niewielka stróżka dymu.
Coś przebiegło przez uschnięte gałązki bluszczu, wspinającego się leniwie od lat na kamienne ściany. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, ale nawet nie drgnął. Nie chciał przestraszyć tego żyjątka, czymkolwiek ono nie było. Mysz, łasica, gronostaj… każde z nich miało prawo do chwili spokoju i odpoczynku. Wypuszczając kolejny kłąb dymu, zadrżał lekko, kiedy zimny wiatr z gór uderzył w jego twarz. Nie przeszkadzało mu to za bardzo. Nawet lubił takie nagłe powiewy, dzięki temu czuł, że wciąż jeszcze żyje.
Ponownie spojrzał w niebo. Idealnie na granicy, w której ciemność nocy zaczynała wypierać błękit dnia, pojawił się księżyc. Wątły sierp stał się arbitrem w odwiecznym pojedynku cyklu dobowego. Gdzieś w oddali można było usłyszeć ciche wycie pojedynczego wilka. Chwilę później przyłączyły się do niego kolejne, a wraz z nastaniem nocy całe góry usłyszą ich rozmowę z księżycem.
Mężczyzna zmrużył oczy, kiedy jeden z ostatnich promieni słonecznych odbił się od śnieżnobiałej ściany góry i zaczął go razić, jednocześnie sprawiając, że zrobiło się nieco cieplej. Było w tym coś magicznego, coś, co nigdy nie przestawało go fascynować. Przypomniało mu to słowa starego wiersza, który wiele lat temu nucił jego dziadek:
Oślepił mnie blask góry
Oto anielskie chóry
Przybyły po mnie dziś
I każą ze sobą iść
Oślepił mnie blask góry
Mówię im po raz wtóry
Nie chcę do Bożego gaju
Bo ja już jestem w raju
Oślepił mnie blask góry
Otoczyły mnie tutaj mury
I nikt, czy człek, czy Bóg
Nie dostanie mnie tu
Oślepił mnie blask góry
Związały mnie już sznury
I miłość ma pozostała
Do gór niezmienna, stała
Kiedy mężczyzna skończył recytować wiersz, promień słońca odbijający się od góry, zniknął. Całą dolinę zaczęła pożerać ciemność nocy. Chłód doskwierał coraz bardziej, a tytoń w fajce kończył się, toteż starzec postanowił wrócić do domu.
Otwierane drzwi skrzypiały, a nastawiony wcześniej czajnik piszczał. Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny, kiedy pomyślał, że już zaraz będzie mógł usiąść przed kominkiem w swoim starym, bujanym fotelu, na stoliku obok kładąc kubek gorącej kawy słodzonej miodem, a w rękach dzierżyć starą gitarę.
Uwielbiał grać, słysząc za oknami akompaniament wyjących wilków i nucąc pod nosem stare, zapomniane już przez wszystkich pieśni. Od czasu do czasu płukał gardło kawą, rozkoszując się jej smakiem.
Ten dzień był dla mężczyzny szczególny. To były jego trzydzieste urodziny. Pomimo że miał na karku sześćdziesiąt lat, za swoje prawdziwe życie uznał dzień, w którym wyprowadził się z podgórskiej wsi i osiadł w samotnym domku, z dala od innych. Ta samotnia należała wcześniej do jego dziadka i to do niej udał się po tym, jak złamał serce sobie i dziewczynie, którą kochał. Dopiero tutaj poczuł się prawdziwie szczęśliwy, wybaczając sobie błędy własnej przeszłości.
I miłość ma pozostała
Do gór, niezmienna, stała
Zanucił pod nosem i uśmiechnął się, chwytając gitarę. Wziął jeszcze tylko duży łyk kawy i zaczął grać, a wilki stanowiły mu orkiestrę.
Komentarze (23)
"Ośnieżone szczyty gór znajdowały się nienaturalnie blisko. Wydawało się, że wystarczy po nie sięgnąć, żeby dostać w swoje ręce zalegające na nich śnieżne czapy. Wieczór zapadał powoli, a niebo podzieliło się na jasną i ciemną część. To była ulubiona część dnia mężczyzny. Trwała zaledwie kilka chwil, lecz wrażanie, jakie po sobie pozostawiała było niesamowite.
Mężczyzna zaciągnął się dymem ze swojej fajki i ułożył wygodniej w fotelu. Brązowa, stwardniała od mrozów ziemia tworzyła kolejny kontrast z niestopionymi jeszcze pojedynczymi zaspami śniegu, które leżałi(leżały) dookoła niewielkiego(,) murowanego domu, leżącego(tu masz powtóżenie. Lepsze byłoby słowo "znajdującego się) w samym środku gór. Jego dach porośnięty był tak charakterystyczną dla (tego)rejonu żółtawą trawą, a z komina sączyła się niewielka stróżka dymu.
Coś przebiegło przez uschnięte gałązki bluszczu, wspinającego się leniwie od lat na kamienne ściany. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, ale nawet nie drgnął. Nie chciał przestraszyć tego żyjątka, czymkolwiek ono nie było. Mysz, łasica, gronostaj… każde z nich miało prawo do chwili spokoju i odpoczynku. Wypuszczając kolejny kłąb dymu, zadrżał lekko, kiedy zimny wiatr z gór uderzył w jego twarz. Nie przeszkadzało mu to za bardzo. Nawet lubił takie nagłe powiewy, dzięki temu czuł, że wciąż jeszcze żyje.
Ponownie spojrzał w niebo. Idealnie na granicy, w której ciemność nocy zaczynała wypierać błękit dnia(,) pojawił się księżyc. Wątły sierp stał się arbitrem w odwiecznym pojedynku cyklu dobowego. Gdzieś w oddali można było usłyszeć ciche wycie pojedynczego wilka. Chwilę później przyłączyły się do niego kolejne, a wraz z nastaniem nocy, całe góry usłyszą ich rozmowę z księżycem.
Mężczyzna zmrużył oczy, kiedy jeden z ostatnich promieni słonecznych odbił się od śnieżnobiałej ściany góry i zaczął go razić, jednocześnie sprawiając, że było nieco cieplej. Było w tym coś magicznego, coś, co nigdy nie przestawało go fascynować. Przypomniało mu to słowa starego wiersza, który wiele lat temu nucił jego dziadek:
Oślepił mnie blask góry
Oto anielskie chóry
Przybyły po mnie dziś
I każą ze sobą iść
Oślepił mnie blask góry
Mówię im po raz wtóry
Nie chcę do Bożego gaju
Bo ja już jestem w raju
Oślepił mnie blask góry
Otoczyły mnie tutaj mury
I nikt, czy człek, czy Bóg
Nie dostanie mnie tu
Oślepił mnie blask góry
Związały mnie już sznury
I miłość ma pozostała
Do gór niezmienna, stała
Kiedy mężczyzna skończył recytować wiersz, promień słońca, odbijający się od góry zniknął. Całą dolinę zaczęła pożerać ciemność nocy. Chłód doskwierał coraz bardziej, a tytoń w fajce kończył się, toteż starzec postanowił wrócić do domu.
Otwierane drzwi skrzypiały, a nastawiony wcześniej czajnik piszczał. Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny, kiedy pomyślał, że już zaraz będzie mógł usiąść pod(przed) kominkiem w swoim starym, bujanym fotelu, na stoliku obok kładąc kubek gorącej kawy, słodzonej miodem, a w rękach dzierżyć starą gitarę.
Uwielbiał grać, słysząc za oknami akompaniament wyjących wilków i nucąc pod nosem stare, zapomniane już przez wszystkich pieśni. Od czasu do czasu, płukał gardło kawą, rozkoszując się jej smakiem.
Ten dzień, był dla mężczyzny szczególny. To były jego trzydzieste urodziny. Pomimo, że miał na karku sześćdziesiąt lat, za swoje prawdziwe życie uznał dzień, w którym wyprowadził się z podgórskiej wsi i osiadł w samotnym domku, z dala od innych. Ta samotnia należała wcześniej do jego dziadka i to do niej udał się po tym, jak złamał serce sobie i dziewczynie, którą kochał. Dopiero tutaj poczuł się prawdziwie szczęśliwy, wybaczając sobie błędy własnej przeszłości.
I miłość ma pozostała
Do gór, niezmienna stała
Zanucił pod nosem i uśmiechnął się, chwytając gitarę. Wziął jeszcze tylko duży łyk kawy i zaczął grać, a wilki stanowiły mu orkiestrę."
Ooooo, cudowny tekst :-) a jego końcówka jest tak słodko przejmująca :-D ahh, no i znów ta kawa słodzona miodem :-P super ;-) 5
Na początku przeraziłem się tak długim komentarzem, ale na szczęście tych błędów nie było aż tak zastraszająco wiele, jak się wydawało, że będzie :D
Dzięki, że siadłaś nad tym i dzięki za ocenę ;)
Prywatnie to ci zaiste tak poprawialam, ale tutaj bynajmniej nie pamietam ;-)
"lecz wrażanie, jakie po sobie pozostawiała było niesamowite" - przecinek przed "było"
"które leżałi dookoła niewielkiego murowanego domu, leżącego" - leżały* i x2 :)
"w której ciemność nocy zaczynała wypierać błękit dnia pojawił się księżyc" - przecinek po "dnia", bo wtrącenie
"a wraz z nastaniem nocy, całe góry usłyszą ich rozmowę z księżycem." - bez przecinka, bo tego z kolei jak wtrącenie traktować nie można.
"było nieco cieplej. Było w tym coś magicznego" - było x2
"promień słońca, odbijający się od góry zniknął" - ten przecinek wędruje za "góry"
"na stoliku obok kładąc kubek gorącej kawy, słodzonej miodem" - tutaj bez przecinka, zbędne wtrącenie :)
"Od czasu do czasu, płukał gardło kawą" - bez przecinka
"Ten dzień, był dla mężczyzny szczególny" - bez przecinka
"Pomimo, że miał na karku sześćdziesiąt lat" - tu też, bo spójnik złożony
"I miłość ma pozostała
Do gór, niezmienna stała" - tutaj zapisałeś inaczej niż poprzednio. Przecinek wędruje przed "stała" :)
O czym byś nie pisał, nawet o jakichś chmurkach na niebie, to Twój styl jest taki przyjemny w odbiorze, że mi to nie przeszkadza. Trochę powtórzeń tym razem, ale sam tekst mi się podobał, więc zostawiam 4,5 czyli 5 :)
P.S. Mam wrażenie, że Twój specyficzny styl (delikatny akcencik) rozpoznałbym wszędzie. Twoje opowiadania mają w sobie to coś co podziwiam. Zapraszam również do przeczytania moje najnowszego opowiadania "Jedno Życzenie" ;) Mam nadzieję, że Ci się spodoba :D
Stawiam oczywiście 5 c:
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania