Sanktuarium z doniczką pelargonii na parapecie
Życie jak przejście dla pieszych – każdy chce zdążyć, nim zmieni się światło. Veni, vidi, vici, mane, tekel, fares.
Pędzimy, gdzie niewiadome, Bóg jeden wie, po co. Po drugiej stronie być może wielkie nic, kolorowe szkiełko zamiast diamentu.
A tu – oswojone jak syjamskie chomiki: ból i strach, śmiech przez płacz, bezpieczna krawędź.
Krok dalej – cała wstecz: już tylko beton i asfalt. Przewróć się i leż!
Myśli pulsują w głowie, przeciągi dają się we znaki. Za towarzyszy mamy tylko gwiazdy. Wszystkie czerwone, wiją gniazda, wieńce i korony. Ktoś bije na alarm. Cicho, cśśś... Nawlekaj słowa na czekanie-opętanie, niech nie leją się po posadzce, po dywanie. Po co ten hałas? Już zaraz będzie po wszystkim.
Boisz się? Masz misia ode mnie. I zostaw te cholerne gołębie. Śmiecą okruchami, srają. Słyszysz? Bo cię uderzę! Albo nie. Zrób mi kisiel z malinami. Z kulką lodów waniliowych. Tak, jak lubię.
Komentarze (4)
Bardzo obrazowe, widziałąm to.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania