Saora - Wstęp

STEINÝSTIGR, ziemie Lingjordu, zachodnie wybrzeże Saory.

 

Drzwi frontowe do karczmy „Na Jomsborg!” otwierają się ze zgrzytem. Przechodzi przez nie jegomość w ciężkim od wody płaszczu. Przy wejściu towarzyszy mu hałas szalejącej na zewnątrz burzy, na chwilę zagłuszający rozochoconych patronów przybytku, teraz ciekawie spoglądających. Spojrzenie nowo przybyłego zatacza się powoli spod płaszcza po lokalu. Atmosfera w środku jest sucha i wypełniona zapachem wędzonego nad ogniem mięsa. Przy stołach siedzi jakiś tuzin osób, głośno pijąc, narzekając na pogodę, ceny i omawiając niedawne wydarzenia. Z tyłu sali znajduje się lada zastawiona drewnianymi naczyniami, a za nią schody prowadzące na górę. Przybysz kieruje tam swoje kroki, mijając rozstawione dookoła ogniska stoły.

Gdy dochodzi do lady, karczmarz ocenia nieznajomego czujnym wzrokiem. Nowy gość siada przy blacie, opierając się na nim, i z jękiem ulgi wypuszcza powietrze . Ściągając cieknący kaptur, odsłania podłużną, mokrą, bladą jak popiół twarz. Jego głęboko osadzone, brązowe oczy są szeroko otwarte, nabrzmiałe krwią, utkwione gdzieś w dali, mimo stojącej naprzeciwko osoby. Pod oczami widać głębokie i sine dołki, nad nimi gęste brwi podniesione jakby w zdziwieniu, a wydatne nozdrza długiego nosa pracują niczym w amoku. Na szerokim czole krótka i rozczochrana grzywka czarnych włosów, przyklejona wilgocią, kontrastuje z dyndającym z tyłu głowy „końskim ogonem”. Przybysz ma zaniedbany kilkudniowy zarost nad górną wargą i na brodzie. Nie wygląda na więcej niż szesnaście lat.

Karczmarz momentalnie się rozweselił.

- Niech zgadnę! Właśnie przypłynąłeś zza oceanu, młodzieniaszku? – Gość kiwa głową. Głos karczmarza nabiera nieco złośliwości. – Wiesz, wy wszyscy macie takie specyficzne spojrzenie, jakby sama śmierć się z wami niedawno przywitała. Że wciąż się znajdują tacy, którzy chcą przepłynąć to bezkresne piekło. Powiedz no, co cię w łepetynę rąbnęło, żeś tu przybył?

Usta przybysza się rozchylają, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wychodzi z nich żadne słowo. Barman ochoczo stawia na blacie kufel i leje do niego piwa z dzbana, obwieszczając wszem i wobec:

– Panie i panowie! Mamy kolejnego zza Czarnych Wód! Jego zdrowie!

W odpowiedzi brzmią wzniesione w toaście kufle, owacje i rechoty. Kilka osób nawet podchodzi i klepie przybysza po ramieniu, gratulując podróży, po czym wraca na salę i zaczyna śpiewać szanty. Barman pochyla się nad niewzruszonym gościem.

– Widzisz, kolego, taki zwyczaj. Za każdym razem jak komuś uda się przepłynąć tę wzburzoną kipiel, to dostaje kolejkę na mój koszt i wznosimy mu toast. - Gdy cichną już wiwaty, dodaje nieco ciszej, z troską w głosie: –Pij śmiało, pij. Jeśli widziałeś tam to, co ja, to ci się przyda trochę trunku.

Przybysz nieco się rozluźnia i powoli sączy mętny, gorzkawy napitek. Mijają chwile i pierwszy kufel robi się pusty. Potem drugi. Potem trzeci. Za każdym razem, gdy gość płaci za piwo niecodziennymi monetami koloru brązu, właściciel przybytku tylko uśmiecha się ze zrozumieniem. Po solidnym przepłukaniu gardła od przybysza słychać ciche „Esyliasz”.

- Co mówisz, chłopcze?

- N-na imię mi Esyliasz.

- No nareszcie! Miło poznać, paniczu! Mi mówią Ragin albo jak wolą niektórzy bywalcy – spojrzenie karczmarza wędruje gdzieś w kąt z wyraźną dezaprobatą - stary sknerus! Myślałem, Esyliaszu, że mi cały zapas opróżnisz, zanim coś z siebie wydukasz! Szczerze mówiąc, dość niecodzienne imię, ale czego innego mógłbym się spodziewać po gościu z odległych krain, co? Powiedz no, skąd przybywasz?

Esyliasz nieco się garbi i spina na to pytanie.

- Nie do końca chcę o tym mówić... Jednak... Mam kilka pytań. Może jesteś w sta... – Wcinając mu się w słowo, karczmarz wskazuje mu skinieniem głowy w kąt pomieszczenia.

– Jak masz jakiekolwiek pytania, to lepiej do Stigandra. Ja tu tylko podaję piwo i pytam naszych bywalców: „co słychać?”. Czasem też przywitam takiego jak ty, innym razem wyniosę takiego jak tamci. A stary ramol zwiedził kawał Saory i widział więcej dziwnych rzeczy niż ja zapitych gęb. – Jakby na potwierdzenie jego słów, ze stołu obok opada z hukiem na ziemię pół-przytomny mężczyzna trącący rybą. – Sam widzisz, o czym mówię – dodaje Ragin i z pełnym politowania uśmiechem rusza ocucać bywalca.

Esyliasz spogląda w głąb pomieszczenia, w kąt, i ze zdziwieniem dostrzega w półmroku potężną sylwetkę. Jakim cudem nie zauważył wcześniej kogoś tak masywnego? Z mieszanką ciekawości, strachu i głodu wiedzy o nowej krainie zmierza do osobliwej postaci. Gdzieś z tyłu zostawia ladę, wyraźne światło ognia i krzyki karczmarza:

- Yngv! Wstawaj, do cholery! Wstawaj, mówię! Jak Tófa znowu cię takim zobaczy, to zabije i mnie, i ciebie! Ja mam biznes do prowadzenia, Yngv, no nie daj się prosić!

Po chwili oczy Esyliasza przyzwyczajają się do półmroku i pojmuje, że to nie postać jest tak duża, tylko zbroja, w której siedzi... Czy cokolwiek to jest, co na sobie ma. Gigantyczny strój z grubych płyt, dziwnych rur, zazębiających się pierścieni i zamkniętych w szkle światełek, syczał i zgrzytał przy najmniejszym nawet ruchu. Niemal każda płaska powierzchnia na dziwnym stroju pokryta jest uchwytami, kratownicami, małymi dziurkami i osobliwymi wklęśnięciami, jakby coś miało tam się wpasować.

Cały obrazek byłby niesamowicie zabawny, gdyby nie taki niecodzienny. Oto siedzi, upchnięty w ciasny kąt, metalowy potworek, trzymając kufel masywną, mechaniczną łapą. Delikatnie i ostrożnie, jakby to była filiżaneczka, manewrując naczyniem od stołu do ust. Z „karku ” stalowej bestii wystaje jedyny cielisty element. Jego mała - w porównaniu do reszty - głowa pokryta jest bujnym, krótko obciętym i niemal białym włosem. Mężczyzna nie wygląda jak „stary ramol”, tylko jakby dopiero co skończył czterdzieści lat. Z twarzy, niczym burak, wyrasta mu bulwiasty, zaczerwieniony nos, pod którym usadowił się imponujący i zadbany wąs, teraz mokry od trunku. Jedno z jego srebrnych oczu świdruje nowego gapia zimnym, wyrachowanym spojrzeniem. Drugie jest zakryte metalowym, pełnym ruszających się części, szklanym... czymś. Zza szkła metalowego „czegoś” razi ostre czerwone światło, skanując niczym źrenica. Czy on tym patrzy?

Esyliasz spodziewał się pooranej zmarszczkami twarzy, a jedyne rysy, jakie tu znajduje, to stare blizny i grymas irytacji. Po dłuższej chwili kłopotliwej ciszy i wymiany spojrzeń, odzywa się pan okuty w metal, brzmiąc, jakby należał do rady starszych i właśnie beształ małe dziecko.

- No i czego się tak gapisz, mały smrodzie?!

- Co? Ale ja...

- TAK, może nie wygląda, ale JESTEM człowiekiem. NIE, nie należę do Ligi Fore. NIE, nie zrobię ci takiego samego pancerza. NIE, nie możesz dotknąć. NIE, nie będę naprawiał młyna. TAK, to moje oko, do cholery! Jeszcze coś?!

- Ale ja nietutejszy... Karczmarz powiedział, że z pytaniami do...

- Nietutejszy...? – Zirytowany „staruszek” spogląda jeszcze raz po swoim rozmówcy i wyraz frustracji zostaje zastąpiony przez szerokie otwarcie ust i podniesienie brwi, jakby dopiero teraz coś zaskoczyło. – Aaaaaa! Że ten zza wody! Trzeba było tak od razu. Irytujące, jak człowiek się nie przedstawi, wiesz? Ja tu myślę, że znowu jakiś fąfel Jarla czy innej cholery, a ty po prostu ciekawy świata, co? Jasna dupa, widzisz. Tutejsi ciągle mnie zamęczają niekończącymi się pytaniami. „Stigaaaandr, zepsuła się piła w tartaku, ty umisz takie rzeczy. Stigaaaandr, dostajemy po dupskach od Ansgvarrów, zrobisz nam takie blachy, jak ty nosisz? Stigaaaandr, to coś, co kupiliśmy od karawany Ligi, nie działa. Jesteś od nich, weź zobacz.”.

Esjasz nie może nic, tylko śmiać się, słuchając tego narzekania. Oto mężczyzna w średnim wieku, z głosem sędziwego staruszka, próbujący udawać narzekających mieszczan, robiąc przy tym parodię min i gestykulacji. Staruszek wydaje się tym nieporuszony i ciągnie swoją tyradę jeszcze przez dłuższą chwilę, ględząc coś o smokach, indukcji, krzywym spojrzeniu, złośliwcu, paskudnej pogodzie, swędzącym go pośladku... Gdy widzi, że jego nowy towarzysz się rozchmurzył, wznawia rozmowę.

- No dobra, ja sobie ponarzekałem, ty się rozweseliłeś, chyba pora się przedstawić. Co prawda swojego imienia nie pamiętam, ale mówią mi tu Stigandr, to chyba znaczyło po ichniemu „Ten, co dużo widział”. Całkiem pasuje, bo wędruję po świecie i staram się o nim coś niecoś dowiedzieć. „Awanturnik”, jak mówią w Krainach Centralnych, albo „Wypieprzaj, bo posmakujesz stali!”, jeśli źle trafisz. A jak ciebie zwą, młodzieniaszku?

-Esjasz, panie Stigandr. – Mimo usilnych prób, uśmiech z twarzy chłopaka wciąż nie schodzi.

– Aj, tam od razu „panie”. Niepotrzebne mi takie grzeczności czy inne duperele. Śmiało, chłopcze, mów do mnie jak równy z równym. Swoją drogą, skąd pochodzisz? Sporo sie uganiam po tym świecie, ale niech mnie piorun pierdzielnie, jeśli słyszałem kiedyś takie imię! – Gdzieś w oddali zagrzmiało. – Dobra, dobra, może gdzieś słyszałem, jasna panienka się uspokoi... Albo czekaj! W sumie ty masz pewnie więcej pytań, może więc zacznijmy od ciebie, to jak?

Esjasz zastanawia się nad nową sytuacją. Po chwili zbierania myśli, siada naprzeciwko i powoli zaczyna.

- W sumie... To może opowiesz mi pokrótce o Saorze? Nic o tych ziemiach nie wiem. Albo o tych smokach? Wy w ogóle macie tu smoki?! Myślałem, że to tylko głupie opowieści... I czym jest ta cała Liga Fore, o której mówiłeś? Albo powiedz, jak tu można zarobić. Groszem nie śmierdzę, a nie przepłynąłem takiego kawału , żeby głodować... Nie! Czekaj! Właściwie to ciekawi mnie jedno... W drodze miałem kilka nieprzyjemnych... spotkań. Powiedz mi, eee... Stagindrze, tak? Płynąc tutaj, nasz statek natrafił na marynarkę z moich ziem, piratów, a nawet syreny! Był sztorm czy dwa. Natknęliśmy się też na gigantyczną rybę, którą pomogliśmy upolować... Chyba mówili na siebie „wielorybnicy z Ysn”, całkiem ciekawi ludzie, podobno mieszkają gdzieś na południowy... A, w sumie nieważne, bo to nic w porównaniu z waszymi brzegami. Bo to właśnie nie daje mi spokoju. Czemu tylko na waszych wodach spotkaliśmy nie jednego, a PÓŁ TUZINA bestii wielkich jak góra, zdolnych zeżreć statek w całości?! Wiesz, ile musieliśmy krążyć, żeby ominąć te potwory?! Wypłynęliśmy konwojem trzech statków, a został tylko jeden, I TO NIECAŁY. Trudno się pływa na okręcie bez górnego pokładu, wiesz?!

- To może ty idź po więcej piwa, a... A ja zacznę od początku...

Następne częściSaora - Wstęp cd.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Constantine 05.01.2016
    "Właśnie przypłynąłeś zza oceanu młodzieniaszku" - przecinek po "oceanu"

    "rąbnęło żeś tu przybył?" - przecinek po "rąbnęło"

    " Za każdym razem jak komuś uda się przepłynąć" - przecinek po "razem"

    "to ci się przyda nieco trunku.
    Przybysz nieco się rozluźnia" - powtórzenie

    "koloru bronzu" - BRĄZU

    "Co mówisz chłopcze" - przecinek po "mówisz"

    "„stary sknerus” " - cudzysłowie niepotrzebne

    "opróżnisz zanim coś z siebie wydukasz" - przecinek po "opróżnisz"

    "Jak masz jakiekolwiek pytania to lepiej do Stigandra" - wydaje mi się, że przecinek po "pytania"

    "Jakby na potwierdzenie jego słów ze stołu obok opada z hukiem" - przecinek po "słów"

    "Wstawaj do cholery" - przecinek po "wstawaj"

    "Oczy przywykły Esyliaszowi do półmroku i pojął, że to nie postać jest tak duża, tylko zbroja, w której siedzi... " - mieszasz czasy

    "zamkniętych w szkle światełek syczał" - wydaje mi się, że przecinek po "światełek"

    "zabawny gdyby nie taki niecodzienny" - przecinek po "zabawny"

    "masywną mechaniczną łapą." - przecinek po "masywną"

    "Z „karku ” stalowej bestii, wystaje jedyny cielisty element." - wydaje mi się, że przecinek zbędny

    " Mała - w porównaniu do reszty - jego głowa" - wydaje mi się, że to "jego" jest również zbędne, wiadomo przecież, czyja to głowa.

    'Z twarzy niczym burak wyrasta mu bulwiasty zaczerwieniony nos" - wydaje mi się, że przecinek po "twarzy", "burak", "bulwiasty"

    "Zza szkła metalowego „czegoś” razi ostre czerwone światło. Skanując niczym źrenica." - wydaje mi się, że niepotrzebnie zostały z tego utworzone dwa zdania.

    "Po dłuższej chwili kłopotliwej ciszy i wymiany spojrzeń odzywa się pan okuty w metal, brzmiąc jakby należał do rady starszych i właśnie beształ małe dziecko." - przecinki po "spojrzeń", "brzmiąc"

    "Irytujące jak człowiek się nie przedstawi, wiesz?" - przecinek po "irytujące"

    "Ja tu myślę że znowu jakiś fąfel Jarla czy innej cholery, a ty po prostu ciekawy świata, co?" - przecinek po "myślę"

    "blachy jak ty nosisz" - przecinek po "blachy"



    Spodobał mi się ten tekst, napisany przyjemnym, luźnym językiem. Za co duży plus, to za naturalnie brzmiące - wg mnie - dialogi, oddające klimat utworu. Już spodobała mi się postać Stigandra, barwna i intrygująca persona :F Co jeszcze muszę przyznać, to trochę bezbarwność Esyliasza - a szczególnie blado wypada w porównaniu z wyżej wymienionym. W każdym razie, utwór klimatyczny, dobrze napisany i w zasadzie mogący zainteresować czytelnika :F


    Zostawiam 4/5, życzę powodzenia w dalszym pisaniu i pozdrawiam ;)
  • Gospodin Michail 06.01.2016
    Szczerze dziękuję za uwagi. :) Interpunkcja nigdy nie wchodziła, zwłaszcza przecinki... A jeśli chodzi o brąz, to kwestia przyzwyczajenia do angielskiej wersji ._.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania