Sąsiad z naprzeciwka

Mieszkałam w domu jednorodzinnym, wraz z moim bratem bliźniakiem i rodzicami. Była to dzielnica pełna nowych, pięknych domków. Wiecie, takich z ogrodami, białymi ścianami i czerwonymi dachami.

Byliśmy jedną z pierwszych rodzin, która wprowadziła się na naszą ulicę. Po około dwóch miesiącach w domu naprzeciwko nas zamieszkała się młoda familia. Mąż, żona i syn. Równo o dziesięć dni starszy ode mnie i brata. Muszę przyznać, że miałam co do nich mieszane uczucia. Poprzednio, mieszkaliśmy w zwykłym szeregowcu w centrum miasta. Nasi starzy sąsiedzi byli... wyjątkowo niemili. Obawiałam się, że ci też będą tacy. Jak się później okazało, nie było najmniejszych powodów do obaw.

Nasi rodzice szybko się polubili. Moja mama fascynowała się astronomią, zaś mój tata po prostu fizyką. Nowa sąsiadka była nauczycielką matematyki, a jej mąż elektrykiem- pasjonatem. Krótko mówiąc, idealnie się dobrali, a tematów do rozmów nigdy nie brakowało.

Przedstawili nam też swojego syna. Mieliśmy wtedy zaledwie sześć lat. Marcin, bo tak nazywał się chłopiec, był... bardzo cichy. Właściwie to wcale nie mówił. Nie chodzi o to, że nie potrafił, on po prostu milczał. Wraz z bratem, pokazaliśmy mu nasz pokój i zaczęliśmy się pytać, w co chce się bawić. Niestety Marcin nam nie odpowiadał. Więc po prostu wyjęliśmy zabawki i zaczęliśmy się zajmować sobą, a on się nam przyglądał. Właściwie, to nie było to dla mnie szczególnie dziwne, sama byłam dzieckiem milczącym i spokojnym, znacznie lepiej czułam się w ciszy, niż w gromadzie rozwrzeszczanych bachorów. Po prostu uważałam go za osobę skromną. Zaczęliśmy się częściej spotykać. Nigdy się z nami nie bawił, czasem tylko podnosił przypadkowe przedmioty i przenosił je w inne miejsce, lub zaczynał ustawiać plastikowe dinozaury w kolejności od największego do najmniejszego.

Zawsze wodził za naszymi rękoma ciekawskim spojrzeniem swoich bladoniebieskich oczu. Miał takie piękne oczy... Niestety, ja i mój brat obdarzeni zostaliśmy przez naturę bardzo ciemnymi tęczówkami. Ludzie często mówią mi: „Łał! Ale masz niesamowite oczy!” Cóż, ja swoich oczu nie cierpię. Są tak ciemne, że wyglądają jakbym miała samą, wielką, czarną źrenicę naklejoną twardówkę. Wyglądam jak te postacie z kreskówek, które mają po prostu narysowane białe kółka z czarnymi kropkami jako oczy! Nienawidzę ich, są takie nijakie! Tak bardzo chciałabym mieć błękitne tęczówki...

Ale wracamy do tematu. Mijały tygodnie, a my nadal się spotykaliśmy. Marcin zaczął coraz częściej spoglądać nam w oczy. Zaczął też brać udział w zabawach. Z reguły był jakimś zwierzęciem, które nie mówiło. I tak zlatywały nam dni lata. Aż pewnego dnia, poszliśmy razem do ogrodu. Mieliśmy bawić się w naszą ulubioną zabawę, czyli „Planetę dinozaurów”. Zabawa polegała na tym, że grupa ludzików, została wepchnięta do rakiety z lego i zabrana na planetę (czyli piaskownicę) na której żyły dinozaury. Członkowie załogi musieli przetrwać w dziczy pełnej niebezpiecznych gadów. Co ciekawe, wszystkie figurki były męskie, prócz jednej, różowej lalki o blond włosach, którą dostałam na święta w przedszkolu. Blond piękność zawsze ginęła jako pierwsza. Zaczęliśmy wraz z bratem przydzielać postacie. Wtedy nagle, jak gdyby nigdy, nic Marcin powiedział że on też chce być kimś z załogi, byle nie „tą babą”. Troszkę nas to zaskoczyło, że chłopak się odezwał, ale nasze myśli szybko powróciły do zabawy. Po jakimś czasie (sądzę że dłuższym, bo już połowa załogi była zjedzona przez dinozaury) do ogrodu weszła mama Marcina. Gdy usłyszała, że chłopiec mówi, zrobiła dziwną minę i podbiegła do nas. Niestety tu wspomnienie mi się urywa, nie do końca pamiętam całą sytuację. Wiem tylko, że nasza sąsiadka zadzwoniła po swojego męża i ogólnie było jakieś wielkie zamieszanie.

Po dwóch dniach od tej sytuacji spotkaliśmy się znów. I potem poszło jak z górki. Każdy dzień spędzaliśmy razem, we trójkę. Bawiliśmy się, graliśmy w piłkę, jeździliśmy na rolkach. Nic specjalnego, po prostu rzeczy, które robią wszystkie dzieci.

Poszliśmy razem do zerówki. Byliśmy odludkami, ale nie przeszkadzało nam to. Oczywiście mieliśmy iść do tej samej klasy podstawówki jednak... strasznie się pokłóciliśmy. Powiem szczerze, że nawet nie pamiętam o co. Pamiętam kłótnie i to nawet bardzo dobrze, ale nie mogę sobie przypomnieć co było ich przyczyną. W każdym razie, stwierdziliśmy, że nie będziemy w jednej klasie. No więc, ja z bratem poszliśmy do pierwszej „E”, a Marcin do pierwszej „A”.

Powiem Wam, że już pierwszego września strasznie żałowaliśmy tej decyzji. No cóż, ale stało się. Na szczęście przeprosiliśmy się i znów było wszystko okej.

Dorastaliśmy razem. Spędzaliśmy każdą wolną chwilę razem. Razem odrabialiśmy lekcje, razem graliśmy w gry komputerowe, razem bawiliśmy się z psem, razem graliśmy w piłkę, razem oglądaliśmy telewizję, razem, razem, razem, razem...

Marcin fascynował się ornitologią. Ogólnie lubił zwierzęta. Kiedyś poszliśmy do parku. On obserwował kaczki. Mój brat zrobił procę i mimo naszych protestów zaczął strzelać do biednych ptaków. Postrzelił jednego, dużego kaczora. Ptak wywrócił się na bok. Przerażeni, podbiegliśmy do niego, obawiając się najgorszego. Kaczor udawał, a gdy się nad nim pochyliliśmy, poderwał się gwałtowne do lotu, głośnio kwacząc. Byliśmy odwróceni plecami do jeziora, a gdy ptak wzniósł się w powietrze odskoczyliśmy w tył, oczywiście wpadając do wody.

Na naszej ulicy mieszkała też dziewczynka o imieniu Monika. Była ona idealnym przeciwieństwem mnie. Ubierała się na różowo, bawiła lalkami i takie tam. Kiedyś jej rodzice, moi rodzice, i rodzice Marcina spotkali się w ich domu. Mama Moniki powiedziała do naszej czwórki: „no to niech chłopcy pójdą pobawić się na podwórku, a dziewczynki niech zostaną w domu”. Jej głos był stanowczy. Właściwie, to rodzice tej dziewczyny zawsze mnie przerażali. Mama była tak strasznie surowa i do tego nigdy się nie uśmiechała, zaś jej tata był łysy i wyglądał jak psychopata. A nie, wróć, nadal tak wygląda.

No więc poszłam za Moniką do jej pokoju, rzucając chłopakom spojrzenie mówiące „pomocy”. Dziewczyna wyjęła lalki, z czego trzy były płci męskiej i wręczyła mi właśnie te trzy lalki do ręki. Bawiłyśmy się, że moje postacie zakochały się w jej postaciach i umawiają razem na randki i jeszcze jakieś inne, dziwne rzeczy. W każdym razie było to NAJGORSZE półtorej godziny mego życia. Byłam strasznie skrępowana i do tego tak bardzo chciałam stamtąd wyjść.

Mój brat kochał proce. Niestety strzelał do wszystkiego, nim zdążył się zastanowić czy to aby na pewno dobry pomysł. Kilka razy wybił szybę, postrzelił też nieskończoną ilość razy kota sąsiadów, ale raz strzelił do ojca Moniki. W dodatku trafił prosto w środek jego wielkiego, łysego czoła (nie kamieniem, tylko kulką z papieru). Byliśmy potem ciężko przerażeni tym faktem, baliśmy się, że mężczyzna może być zdolny do zamordowania nas...

I tak dorośliśmy razem. Niestety do gimnazjum poszliśmy też oddzielnie. My z bratem na mat- fiz, zaś Marcin na biol- geo. Nowa klasa oznaczała nowych ludzi. Na szczęście mi i bratu się poszczęściło. Nasi nowi koledzy byli bardzo mili. No dobra, nie sto procent, ale z czwórką się bardzo mocno zaprzyjaźniliśmy. Niestety, Marcin nie miał tyle szczęścia co my. W jego klasie zebrało się wielu bardzo nieprzyjemnych osobników. Krótko mówiąc zaczęli mu dokuczać. Na początku mówili, że się we mnie zakochał. Ale potem poszłam do nich i zrobiłam im awanturę. Cóż, chyba się im spodobałam, bo zaczęli mówić, że nigdy mnie nie zdobędzie. Boże... nawet nie wiecie, jakie to było dla mnie żenujące. Więc poszłam do nich drugi raz i znów zrobiłam awanturę. Co prawda, ich dokuczanie już nie maiło związku ze mną, ale Marcin nadal był kozłem ofiarnym.

W ciągu niecałych sześciu miesięcy chłopak z osoby otwartej i przyjaznej zmienił się w ponurą i smutną osobę. Przestał się z nami spotykać, zamknął się w sobie. Znów zamilkł, zamknięty w swojej własnej, ponurej rzeczywistości. Mimo iż ja i brat próbowaliśmy go pocieszyć, sprawić aby znów było jak dawniej, to on stawiał silny opór. Więc w końcu daliśmy za wygraną.

Teraz Marcin i jego rodzina się wyprowadzają. Ostatni raz gadałam z nim... pod koniec pierwszej gimnazjum, czyli jakieś trzy lata temu. Jego mama przyszła do nas, to znaczy do mnie i do brata i opowiedziała nam prawdziwą historię naszego kolegi.

Marcin urodził się bardzo chory i słaby, w dodatku miał autyzm dziecięcy. Nic nie mówił, mimo iż narządy mowy miał rozwinięte prawidłowo. Wcześniej jego rodzina mieszkała w kamienicy na przedmieściach, która pełna była starszych ludzi. Jego rodzice specjalnie przeprowadzili się do nowej dzielnicy, mając nadzieję, że ich syn znajdzie tu towarzystwo w swoim wieku. I tak też się stało. Poznał nas i stał się normalnym dzieckiem. Niestety, gdy koledzy w nowej klasie zaczęli się nad nim pastwić, Marcin znów przestał mówić i zamknął się w sobie. Jego mama przepraszała nas za to, mówiła że była z synem u psychologa. Zaczęła coś opowiadać, ale ja już jej nie słuchałam. Podziękowała nam za to, że chcieliśmy spędzać czas z Marcinem. I odeszła...

Teraz mam straszne wyrzuty sumienia. To przecież ja byłam powodem, dla którego tamci chłopcy zaczęli mu dokuczać. Myślę też, że może... on naprawdę mnie kochał. W tamtym czasie byłam jeszcze bardzo niedojrzała pod względem yyy... miłosnym? Po prostu jeszcze o tej „miłości” nie myślałam. Byłam „chłopaczarą” i uważałam osoby płci przeciwnej za kolegów, a nie za materiały na... partnera? Dziwnie to brzmi...

Chcę powiedzieć, że mam okropne wrażenie, że to JA jestem prawdziwym powodem, dla którego chłopak znów stał się autystyczny. Ta myśl mnie dręczy, nie daje mi żyć. Dzielę się z Wami moją smutną historią, bo mam cichą nadzieję, że może jak ktoś ją przeczyta, będzie mi łatwiej pogodzić się z przeszłością....

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Gorgiasz 15.02.2015
    Dobre opko. Brzmi prawdziwie i życiowo.
    Jest trochę potknięć stylistycznych:
    "Była ona idealnym przeciwieństwem mnie."
    Była moim idealnym przeciwieństwem.
    "Na szczęście mi i bratu się poszczęściło."
    Bratu i mnie na szczęście się poszczęściło.
  • KarolaKorman 15.02.2015
    Przeczytałam i sądzę, że dobrze wyrzucić z siebie to co nas boli i dręczy. Podzielić się z innymi. Nie ocenia i pozdrawiam :)
  • NataliaO 15.02.2015
    Opowiadanie naturalne, proste i dobrze opisane. Jak dla mnie jest ok. 5:)
  • Neurotyk 16.04.2016
    Witam, tu Neuro:D
  • Neurotyk 16.04.2016
    Neurotyczka i Neurotyk :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania