Sen #1
Śniło mi się, że wsiadłem do mojego ulubionego tramwaju numer 6, w którym zagęszczenie ludzi jest równie wielkie, co zagęszczenie materii w gwieździe neutronowej (czytaj: duże). Jak zwykle wpadłem do środka jak torpeda, no bo następny tramwaj mam za 15 minut, a nienawidzę się spóźniać. Wcale nie zdziwił mnie fakt, że pasażerami tramwaju byli tylko i wyłącznie mężczyźni w strojach konduktorów.
Tramwaj ruszył leniwie, a z głośników poleciała stara, dobra Nirvana. Długo sobie nie pojechaliśmy, bo na torach wyrósł dźwig (dosłownie). Wyszedłem z pojazdu i w przypływie mojego błyskotliwego geniuszu zdecydowałem, że wlezę na tę żółtą, ażurową machinę. Po pierwszych kilku metrach, w kolejnym przypływie inteligencji, przypomniałem sobie, jaki to ja mam cholernie silny lęk wysokości. Objąłem konstrukcję uściskiem tak mocnym jak imadło i spojrzałem w dół. Oczywiście byłem baardzo wysoko nad ziemią. W myślach rozpocząłem modlitwę do jakieś wyższej instancji, z prośbą o ratunek. Chyba nie byłem wystarczająco pokorny, bo owładnęło mną przeokropne uczucie spadania.
Trwało to dosyć długo, ale w końcu dotarło do mnie, że leżę w śniegu. Wstałem powoli i rozejrzałem się. Sceneria mocno się zmieniła, byłem w zaśnieżonym lesie pełnym czarnych, smukłych sylwetek drzew. Coś zaczęło ciążyć w mojej prawej ręce. Był to, a jakże by inaczej, zajefajny mieczyk. „Co prawda, jest podejrzanie lekki” pomyślałem i broń, jak na zawołanie, stała się ciężka jak głaz i upadła z impetem na ziemię, ciągnąc mnie za sobą. Usłyszałem za sobą śmiech i obejrzałem się przez ramię. Na śniegu stał Gandalf i naśmiewał się ze mnie, wskazując mnie palcem, zupełnie tak samo, jak czynią to 6-latki i postacie z kreskówek. Ogarnął mnie szał i wściekłość. Rzuciłem się na czarodzieja, z zamiarem dokonania jakiś nieprzyjemnych rękoczynów. Niestety, na drodze stanęła mi broda. Zaplątałem się w brodę Gandalfa, gdy próbowałem go zaatakować... Jestem ciekaw, jak by taka scena wyglądała we Władcach Pierścieni. W każdym razie, zacząłem szamotać się z zarostem mojego przeciwnika, którego z każdą chwilą przybywało (zarostu, nie przeciwnika). Było go coraz więcej i więcej i więcej... W końcu, z niesmakiem, uświadomiłem sobie, że dosłownie pływam w siwej brodzie, a spogląda na mnie słońce z twarzą, no cóż, Gandalfa. Próbowałem utrzymać się na powierzchni... brody? Niestety, miecz który nadal znajdował się w mej dłoni ciągnął mnie w dół. Wypościłem go z rąk, a wtedy on zmienił się w mego brata. Patrzyłem jak powoli tonie. Chciałem mu pomóc ale nie dałem rady. Dryfowałem dalej po powierzchni włochatego oceanu, przyświecało mi najbardziej przerażające słoneczko w historii słoneczek, a ja zastanawiałem się, jakim to jestem wielkim dupkiem, że pozwoliłem utonąć własnemu bratu. KONIEC.
Komentarze (4)
Mimo wszystko zostawiam Ci 5, bo coś mnie w tym urzekło i zaciekawiło tak, że doszłam do końca ^_^
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania