Sen #2
Śniło mi się, że byłem jeleniem, albo jakimś innym stworzeniem parzystokopytnym i hasałem sobie beztrosko po pięknym, zielonym lesie. Jakby to nie było wystarczająco fajne, zostałem zmieniony w smoka (do waszej wiadomości: uwielbiam smoki!). Już jako wielki, uskrzydlony gad, rozpocząłem wędrówkę krętą, leśną ścieżką. Zaledwie po kilku krokach napotkałem na drodze innego smoka (płci przeciwnej) i Ryjka, bohatera Muminków.
Wędrowaliśmy razem w milczeniu, aż do pola kapusty. Właściwie to nie było to pole, to była prawdziwa plantacja, od lasu aż po horyzont. Wystarczyłoby na bigosu dla całego narodu. Ryjek rzucił się w kapustę i zaczął ją rwać z furią, czemu ja i smoczyca przyglądaliśmy się w osłupieniu. Bohater kreskówki wstąpił chyba na już jakiś naprawdę wysoki poziom wściekłości, bo wyrosły mu baranie rogi, oczy stały się czerwone, a na głowie pojawił się czarny jak noc pentagram (ostatnio zastanawiam się, czy ktoś mi czegoś nie podaje przed snem). Naprawdę nie wiem dlaczego, ale wraz ze smoczycą rozerwaliśmy Ryjka tak samo brutalnie, jak on rozrywał kapustę. To nie była scena, dobra do pokazania w bajce dla dzieci... Tak czy inaczej, po dokonaniu aktu mordu, sceneria zmieniła się znacznie. Kapustę diabli wzięło, zamiast niej były ruiny średniowiecznego miasta. Moja towarzyszka rzuciła mi zatrwożone spojrzenie i oświadczyła, że musimy nadać sygnał.
„Jaki znowu sygnał?” spytałem. Zamiast mi odpowiedzieć, smoczyca rozwarła paszczę i zaczęła ziać... no chyba miał to być ogień, ale wyglądał jak szare, długie smugi gęstego dymu, na końcu którego znajdowały się małe, kolorowe perełki (ja naprawdę nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje). Zrobiłem to samo co moja towarzyszka. Po chwili powietrze było gęste od dymu i perełek.
Dziwny rytuał został przerwany przez postać w długim płaszczu. Człowiek podszedł do mnie, złapał mnie za łapę i oznajmił, że muszę za nim iść. Zrobiłem, jak kazał. Zabrał mnie do jakiejś obskurnej klatki schodowej (co było dosyć podejrzane), w której znów przybrałem ludzką postać. Na klatce schodowej trwała sobie w najlepsze niezła impreza urodzinowa. Solenizantem był mój brat. Brat bliźniak. Byli tam chyba wszyscy ludzie jakich w życiu spotkałem. Brat cały czas dostawał prezenty, życzenia i całusy, a ja siedziałem i zmywałem naczynia. Nikt nawet się ze mną nie przywitał. KONIEC.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania