Sen o końcu świata - Rozdział 1.

Nie miał pojęcia, dlaczego jest ścigany, jednak nawet na poczekaniu był w stanie wymyślić parę przykładowych scenariuszy. Kiedy człowiek głębiej zastanowi się nad swoim życiem, zwykle znajduje przynajmniej kilka powodów, przez które inni ludzie mogliby się na niego zezłościć. W przypadku swym Feliks nie potrafił dokładnie sprecyzować, co właściwie takiego nabroił, ale ewidentnie coś nie dawało mu spokoju i prawa do pytania: „Dlaczego właśnie ja?”. Bał się uzyskania jakiejś bardzo konkretnej i niezwykle trafnej odpowiedzi, przyjął więc po prostu bez narzekania własny los i biegł ile sił w nogach, gnany jedynie instynktem przetrwania, gdyż nadzieję i rokowania zdrowego rozsądku porzucił już dawno temu.

Natrętnie powracała do niego myśl, że powinien opracować jakiś plan, jednak poza desperacką ucieczką nic nie przychodziło mu do głowy. Fakt, że właściwie nie czuł bólu, mimo jakichś dziesięciu minut nieustannego przebierania nogami, napawał go niejakim zdumieniem. Niepokoiło go też dziwne wrażenie, że nawet gdyby chciał, nie mógłby się zatrzymać. Okazało się to sporą przeszkodą, gdy z właśnie mijanej przez niego bocznej ulicy wybiegła niespodziewanie postać, której nie zdążył się przyjrzeć choćby na tyle, by określić jej wiek czy płeć, nie wspominając nawet o rozszyfrowaniu jej zamiarów - tak bardzo całym sobą skupił się na próbie jej wyminięcia. Godny uwagi cud sprawił, że manewr ten udał mu się wcale zgrabnie, odzyskawszy jednak względne opanowanie Feliks nie mógł pozbyć się myśli, że osoba ta na pewno nie znalazła się tam przypadkowo i być może nawet specjalnie wpakowała się na tor jego ruchu. W dodatku wiatr przyniósł do uszu chłopaka strzępy słów, które sprawiły, że dreszcz przebiegł mu po plecach, jakby chcąc wygrać całą gamę na kręgosłupie, a nogi automatycznie zaczęły poruszać się jeszcze szybciej.

I naprawdę trudno określić, jak długo jeszcze Feliks biegłby przed siebie, mijając skrzyżowania niewielkich, skrytych gdzieś w cieniach miasta uliczek, fasady zapuszczonych nieco jednorodzinnych domów, odprowadzające go leniwymi spojrzeniami koty i zielone skwery, gdyby w następnej chwili za sprawą smutnego zbiegu okoliczności, czy może nierównej powierzchni bruku udekorowanej gdzieś na głównej osi feralnie wystającym kamieniem, nie wyrżnął widowiskowo o ziemię.

Stojący gdzieś z boku potencjalny obserwator na pewno doceniłby ten występ. Jasnowłosy młodzieniec przejechał z twarzą niemal przytuloną do podłoża przynajmniej dwa metry, a zatrzymawszy się po paru sekundach, przez chwilę leżał zupełnie nieruchomo. Każdy jednak, kto przyglądałby mu się w tym momencie, odgadłby bezbłędnie, jak zaciekła walka toczy się w jego głowie. Każda myśląca komórka mózgu Feliksa zastanawiała się, co też może być najlepszym wyjściem z danej sytuacji. Zakończywszy gwałtownie ten cichy pojedynek z własnym rozsądkiem, chłopak uznał prawdopodobnie, że dalszy bieg nie tylko stał się awykonalny, ale również i zupełnie bezcelowy, jako że czyjeś szybkie kroki rozlegały się już naprawdę blisko, a słowa wypowiadane przez głos, który zbliżał się do niego z tą samą prędkością, dało się już bezbłędnie rozpoznać jako jego własne nazwisko. Blondyn zdążyłby jedynie wstać i to tylko po to, by stanąć oko w oko z własnym prześladowcą, dlatego wybrał drugą opcję i skulił się na ziemi, przyjmując pozycję bezpieczną.

Tknięty jakimś przebłyskiem idiotycznej, szalonej ciekawości, Feliks rozsunął lekko łokcie i spomiędzy swoich ramion obserwował rosnące w perspektywie czerwone buty. Była to naprawdę ładna para obuwia, wykonana z porządnej skóry i dzięki swemu fikuśnemu fasonowi raczej rzucająca się w oczy. Jedynie niebotyczny stopień jej zakurzenia i zabłocenia stanowił niepodważalną, niedającą się przeoczyć i wzbudzającą jakieś śmiesznie przykre odczucia skazę. Wyblakłe noski zatrzymały się zaledwie kilka centymetrów od twarzy chłopaka i zdawały się mu przyglądać niemal wyczekująco. Ponieważ cisza i bezruch, które nastąpiły w danym momencie, po chwili zaczęły doprowadzać blondyna niemal do szaleństwa, uniósł on wzrok, chcąc przełamać to podłe napięcie i przekonać się, kto o tej porze roku chodzi w zimowych butach.

Jako że spojrzenie Feliksa przesuwało się ku górze powoli i stopniowo, każde kolejne spostrzeżenie docierało do niego osobno i niezależnie od poprzedniego. Najpierw dostrzegł ciemne, grube rajstopy, również wysoce niedopasowane do ciepłych dni późnego maja. Później w oczy rzuciła mu się kratowana spódnica, przywodząca na myśl szkocki kilt i zapewne będąca nim w istocie, o czym zapewniała chłopaka futrzana sakiewka przypięta do pasa na wysokości bioder. Gdzieś w okolicach kolan zaczynał się, czy może raczej kończył, zależnie od perspektywy, czarny, wiosenny płaszcz, a jego długie rękawy układały się w kształt wspartych na bokach rąk. Okrycie zostało niedbale zapięte gdzieś pod szyją i przysłonięte wylewającą się zza zamaszystego kołnierza różową, zwiewną apaszką. Dalej był już tylko nieco spiczasty podbródek, nienagannie proste, choć lekko zmierzwione przez wiatr, czarne, długie włosy i ciemne oczy, które przyglądały mu się z niejaką troską.

- Panie Credo - odezwała się zmartwionym i jakby ponaglającym głosem dziewczyna. - Musimy uciekać!

Chociaż Feliks był wystraszony i gdzieś w głębi duszy hodował przekonanie, że stanu tego nie może przyćmić żadne inne uczucie, jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczył, teraz do jego umysłu przedarło się coś na kształt niebotycznego, raczej oburzonego zdziwienia. Najpierw w zdumieniu otworzył usta, a dopiero później przyszło mu do głowy, żeby coś powiedzieć.

- Przecież… - odezwał się w osłupieniu. - Przecież od kilkunastu minut nie robię niczego innego!...

Nieznajoma nie tylko nie wyglądała, jakby w choć najmniejszym stopniu przejęła się tymi słowami, ale nawet pozwoliła sobie na to, by w całej tej, zdawałoby się, niewesołej sytuacji uśmiechnąć się radośnie. Wciąż nosząc na twarzy wyraz nieodmiennie kojarzący się ze szczęściem, pochyliła się nad Feliksem i, nie oznajmiając już niczego więcej, chwyciła go za nadgarstek, podciągnęła do pozycji pionowej, a następnie zaczęła holować. Chłopak w nieprzemijającym osłupieniu jeszcze raz przeraził się nie na żarty.

- Zaraz! - krzyknął słabo, jakby już sam nie wierzył, że przyniesie to jakikolwiek efekt. - Nie w tę stronę!...

Istotnie, dziewczyna uparcie ciągnęła go w kierunku, z którego właśnie z takim wysiłkiem przybiegł i blondyn był całkowicie pewny, że jeśli potrwa to jeszcze chwilę dłużej, to jego właściwi prześladowcy zjawią się tuż przed ich oczami, a on sam poda im się niemal na tacy. Chciał jeszcze jakoś zaprotestować, gdy przez opary oszołomienia dotarło do niego, że być może właśnie taki plan próbuje wcielić w życie dziewczyna, ta jednak nic nie robiła sobie z oporu wycieńczonego ucieczką Feliksa i spokojnie skręciła w niewielką ulicę, z której chwilę wcześniej tak niespodziewanie się wyłoniła.

Z jakiegoś powodu fakt ten nieco uspokoił chłopaka, a przynajmniej na tyle, by bez żadnych oznak protestu przyglądał się, jak czarnowłosa z wysiłkiem próbuje podważyć klapę włazu do studzienki kanalizacyjnej, a następnie bez najmniejszych środków ostrożności odpycha ją na bok, jakby była piórkiem, powodując tym hałas, który zwróciłby uwagę każdego przechodnia, gdyby tylko jakiś zechciał akurat znaleźć się w okolicy. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, jak przystało na osobę, która odwaliła kawał dobrej roboty, po czym odwróciła się w kierunku towarzysza i wskazała ręką w dół.

- Proszę wchodzić - powiedziała uprzejmie i zachęcająco, odsuwając się nawet nieco, chcąc zrobić dla niego przejście. Wydawało się jednak, że blondyn nie zrozumiał sytuacji.

- Słucham?... - zapytał niepewnie, a gdzieś z tylu głowy zamajaczyło wspomnienie z nie tak odległych szkolnych lat, gdy będąc pod tablicą słyszał z ust nauczyciela pytanie, którego w ogóle się nie spodziewał i które zdawało się nie mieć żadnej sensownej odpowiedzi.

Nieznajoma przechyliła lekko głowę i zamrugała powiekami, jakby to zatrważające niezrozumienie zaczęło udzielać się również jej.

- Proszę wchodzić - powtórzyła nieco głośniej, przypuszczając być może, że to natężenie jej głosu stało się powodem niejasności komunikatu, a gdy przez następne sekundy stan świata mimo wszystko nie uległ zmianie, do głowy przyszedł jej inny pomysł. - Mam to zrobić pierwsza?

Feliks przyglądał się, jak dziewczyna zwinnie i bez śladu wahania pakuje się do włazu, nie patrząc już nawet, czy on sam ma zamiar zrobić to samo. Chyba właśnie ten drobny fakt, w połączeniu z dobiegającymi gdzieś zza rogu, coraz bliższymi okrzykami, zachęcił chłopaka, by nie czekając dłużej ruszyć za nią, szczelnie zasuwając za sobą klapę. W mroku, który nagle otoczył go ze wszystkich stron, ostrożnie i powoli posuwał się w dół, a powietrze stawało się coraz cięższe i coraz bardziej nasycone odorem podziemia. Gdy w końcu dotknął stopami podłoża, uświadomił sobie, że już od dłuższej chwili nie słyszał niczego poza dźwiękiem własnych kroków. Spojrzał niepewnie w ciemność, a ciemność uprzejmie odwzajemniła jego spojrzenie.

- Bezpieczniej będzie poruszać się tędy, panie Credo. I właściwie to nawet szybciej.

Gdy, powiedziawszy to, dziewczyna ponownie ujęła jego rękę, blondyn posłusznie podreptał za nią, niepomiernie zdziwiony faktem, że w tej wszechobecnej ciemności, w której nie był w stanie dojrzeć nawet własnej machającej mu przed oczami dłoni, czarnowłosa najwidoczniej doskonale wiedziała, dokąd iść. Nie znajdował żadnego wytłumaczenia dla tego zjawiska, rozmyślanie o tym pozwalało mu jednak oderwać uwagę od otaczającego ich paskudnego zapachu, który przywoływał wszystkie najgorsze wspomnienia. Poruszali się po pewnym, kamiennym gruncie, choć Feliks słyszał szum przelewającej się gdzieś w pobliżu wody, czy raczej rzeki ścieków, która stanowiła jedynego kandydata na źródło wciskającego się w nozdrza fetoru. Pozbawiony zmysłu wzroku, chłopak odczuwał wszystkie inne doznania o wiele silniej i odurzony stęchłym zapachem oraz monotonnym dźwiękiem ich kroków lekko chwiał się na nogach. Gdy z braku różnorodnych bodźców jego świadomość zaczęła przechodzić na jakiś inny, oderwany od rzeczywistości poziom, a świeże powietrze stało się już naprawdę największym marzeniem, dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, sprawiając, że jej towarzysz wpadł na nią delikatnie i niepewnie.

- Wszystko w porządku? - zapytała, jakby dotyk jego ręki nie stanowił dostatecznego dowodu obecności. - Jesteśmy już prawie na miejscu. Jeszcze tylko musimy przemieścić się w pionie.

Wspinając się po szeroko rozstawionych, pokrytych rdzą szczeblach drabiny, wciąż ciągnęła za sobą blondyna, choć zapewne trudno by mu było zgubić drogę w prowadzącym prosto w górę tunelu. Feliks stracił poczucie czasu już kilkanaście minut temu, a wraz z nim całą nadzieję, dlatego też gwałtowny błysk ostrego światła latarni uderzył w niego z mocą, która sprawiła, że zachwiał się niebezpiecznie. Kiedy czarnowłosa wynurzyła się na powierzchnię, on sam nie czekał ani chwili dłużej i rzucił się ku wyjściu z tunelu niczym spragniony wędrowiec ku ukrytej wśród piasków pustyni oazie.

Powietrze nigdy nie smakowało tak wspaniale. Chłopak wdychał je łapczywie i z rozkoszą, zapominając się w tej czynności do czasu, gdy nieznajoma wpakowała się w jego pole widzenia zupełnie niespodziewanie. Pogoda ducha nie opuściła jej twarzy nawet na krok.

- Tu już powinniśmy być bezpieczni - powiedziała pokrzepiająco, po czym przeciągnęła się, wyciągając w górę obie ręce niczym ktoś, kto dopiero co zwlókł się z łóżka. Przez chwilę kontynuowała gimnastyczne ćwiczenia, złapawszy się pod boki i przechylając się to w prawą, to w lewą stronę. - To zupełnie inna część miasta - dodała. - Chodźmy, jestem głodna.

Blondyn patrzył, jak dziewczyna odwraca się i kolejny raz rusza przed siebie bez krzty wyjaśnień. Coś w jego wnętrzu zaprotestowało głośno, wyraźnie i w jakiś sposób boleśnie. Frustracja i napięcie nagromadzone po całym długim dniu, który zdążył już przemienić się w wieczór i z cichym spokojem kładł się do snu, zapragnęły nagle znaleźć ujście. Feliks zacisnął pięści, spojrzał stanowczo za oddalającą się czarnowłosą, otworzył usta - i przemówił głosem raczej uprzejmym, choć niezupełnie pozbawionym rozpaczy:

- Ale… kim ty właściwie jesteś?

Nieznajoma odwróciła się i, wciąż nie przestając iść, spojrzała na niego wzrokiem niemal zdziwionym. Dystans między nimi zwiększał się nieubłaganie i chłopak musiał nieco się poruszyć, by wciąż znajdować się w zasięgu jej głosu.

- Ja? - odezwała się dziewczyna, stosując to pytanie bardziej jako oznakę zdziwienia niż przerywnik. - Nazywam się Johime, ale może mnie pan nazywać Jome albo Jo. I jestem naprawdę głodna.

Zakończyła swoją wypowiedź, widocznie przekonana, że wyjaśniła już wszystko, w dalszym ciągu jednak przyglądała mu się z lekkim zaskoczeniem, odwracając się przez ramię. Blondyn cały czas dreptał za nią w pewnej odległości, jakby umyślnie nie starając się jej dogonić.

- Dlaczego mi pomogłaś? - kontynuował przesłuchanie, chcąc zebrać możliwie jak najwięcej elementów układanki. Wbrew przekonaniu czarnowłosej jej wypowiedź nie rozjaśniła mu sprawy w najmniejszym choć stopniu, dlatego postanowił walczyć dalej o choć skrawek przydatnej informacji.

Po raz pierwszy, odkąd się spotkali, nieznajoma zaczęła sprawiać wrażenie nieco przygaszonej i zakłopotanej. Odwróciła od niego twarz, uniosła nieznacznie ramiona, jakby chciała się skulić, i Feliks był pewny, że uderza o siebie końcówkami swoich wskazujących palców, wykonując ten gest kojarzony z ludźmi, którzy czegoś się wstydzą lub z jakiegoś powodu stają się strasznie niepewni. Po krótkiej chwili milczenia znów zwróciła się ku niemu, jednak tylko na tyle, by mógł słyszeć jej cichy głos. Nie wykazywała chęci, by spojrzeć mu w oczy.

- Bo widzi pan, panie Credo… Muszę się panu do czegoś przyznać. Nigdy nie kupiłam żadnego pańskiego filmu ani żadnej pańskiej płyty. Ściągnęłam z internetu wszystko, co się dało. Każdy wywiad i każdy teledysk z pana udziałem. Nawet pana książkę. Uwielbiam pana twórczość, ale nigdy nie wydałam na nią ani grosza. I dlatego właśnie uznałam - tutaj w końcu ponownie ośmieliła się pokazać chłopakowi swoją twarz w całej okazałości, patrząc na niego przepraszająco i z pewną dozą nadziei - że należy się panu odwdzięczyć w inny sposób. Długo szukałam jakiejś okazji i wreszcie dziś taka się zdarzyła! To wspaniale, prawda?

Po jej chwilowym złym samopoczuciu nie pozostał już nawet ślad. Wręcz przeciwnie - wszystko wskazywało na to, że nagłe wyrzuty sumienia zostały zastąpione czymś na kształt samozadowolenia, jak gdyby mimo popełnienia wielu złych uczynków zdążyła odprawić zadaną pokutę. Wydawało się, że stan ten przynosi jej znaczną ulgę i dodaje do życia jeszcze jeden powód do radości. Feliks za to czuł się zupełnie nieswojo, zdając sobie sprawę, że czegoś się od niego oczekuje, ale nie potrafiąc podzielić targającego czarnowłosą entuzjazmu.

- No… to chyba dobrze… - zaryzykował stwierdzenie, po czym przystanął ostrożnie, gdy dziewczyna bez żadnego ostrzeżenia zatrzymała się, a następnie odwróciła w jego kierunku jeszcze bardziej rozpromieniona.

- Jesteśmy na miejscu! - stwierdziła radośnie, wyciągając ręce ku górze i ogarniając całą okolicę jako jedną, niepodzielną całość. Sprawiała wrażenie, jakby w jakiś swój sposób była dumna.

Dopiero w tym momencie chłopak uświadomił sobie, że poświęciwszy całą swą uwagę dziwnej nowo poznanej dziewczynie, zupełnie zaniedbał swoje otoczenie. Rozejrzawszy się wokół, doznał więc sporego szoku, choć znajdowali się na najzwyklejszym w świecie blokowisku, miejscu parszywym i pełnym głębokiej niechęci do każdego o tej porze doby, jednak niezbyt wyszukanym czy oszałamiającym. Można by zaryzykować stwierdzenie, że blondyn zdziwiłby się niezależnie od okolicy, w której by się znalazł, tak bardzo zaskakujący okazał się fakt parominutowego poruszania się w próżni, jak gdyby dopiero w tym momencie opuścił kanał. Potrząsnął głową, mając nadzieję tym jednym gestem ponownie przywrócić się do rzeczywistości i uporządkować informacje.

- A co to właściwie za miejsce?... - zapytał, mimo usilnych prób nie mogąc znaleźć związku. Zdał sobie jedynie sprawę, że tak naprawdę przez cały ten czas nie wiedział, dokąd zmierza i po co, a teraz nadarzyła się wspaniała okazja, by wreszcie to sobie wyjaśnić.

- Tutaj mieszkam - odparła czarnowłosa zdawkowo, niszcząc wszelkie nadzieje Feliksa. Świat w dalszym ciągu pozostawał obcy, niezrozumiały i okraszony dozą absurdu.

- No to… świetnie. - Chłopak nie potrafił znaleźć na to stwierdzenie lepszego komentarza. - To wiesz co? Ja też już pójdę do domu.

Blondyn odwrócił się na pięcie, choć nie miał żadnej pewności, że jest to właściwy kierunek, targany jakimś dziwnym przekonaniem, że gdziekolwiek powinien się teraz udać, nie jest to miejsce, do którego zmierza dziewczyna. Cieszył się, że udało mu się uciec przed prześladowcami i tym, co zamierzali z nim zrobić, ponieważ jednak w owym miejscu nic nie wykazywało chęci nabrania choć odrobiny sensu, nie widział dla siebie innego wyjścia, jak tylko powrót do łóżka i przespanie się z tym problemem. Chciał jeszcze tylko rzucić jakieś słowa podziękowania, jako że naprawdę przepełniała go szczera wdzięczność, czarnowłosa jednak zdążyła go uprzedzić.

- Nie może pan, panie Credo. Pana dom już nie istnieje.

Ton jej głosu różnił się znacząco od wcześniejszego radosnego świergotu czy pełnych nawet ujmującego wstydu słów. Coś przypominającego żal sprawiło, że stał się niemal poważny, co kontrastowało z całą jej powierzchownością tak bardzo, że Feliks nie mógłby w tym momencie nie zatrzymać się i nie odwrócić, a nawet w jakimś sensie nie dać wiary temu prostemu, jednak wydającemu się nie do przyjęcia stwierdzeniu.

- Jak to? - zapytał, marszcząc brwi. Ponownie czuł, jak irytacja kumuluje się gdzieś w jego wnętrzu i tylko czeka na okazję, by wybuchnąć i wydostać się na zewnątrz.

Dziewczyna znów złożyła dłonie w jakimś nieporadnym geście, tym razem jednak bez śladu poczucia winy, za to z nieoczekiwanym współczuciem wyzierającym delikatnie z jej oczu.

- Pana dom spłonął - odezwała się raczej smutno. - Nie może pan wrócić, nie ma pan dokąd.

- Aha - odrzekł Feliks rzeczowo, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na swą towarzyszkę niemal buńczucznie. Gdzieś z tyłu głowy zamajaczył mu obraz jego pięknej willi na obrzeżach miasta. - Tak? A ty skąd niby o tym wiesz?

- Widział pan, kto pana gonił, prawda? - Ślady niepewności znikły z twarzy czarnowłosej i odpowiedziała ona tonem, który sugerował, że zaczęła traktować całą tę konwersację jak grę, którą musi brać na poważnie. - To typ ludzi, którzy załatwiają sprawy porządnie.

- Ludzi?! Przecież oni…

…nawet nie wyglądali jak ludzie.

Chłopak wzdrygnął się na samo wspomnienie, które jednak zostało gwałtownie rozproszone deszczem przeszywających i pędzących niczym strzała pytań.

- Skąd wiedziałaś, że ktoś mnie ściga i trzeba mi pomóc? Kim ty w ogóle jesteś i po co mnie tu przyprowadziłaś?! Czemu mi pomagasz? Co chcesz zrobić? Skąd możesz wiedzieć o tych wszystkich rzeczach?!

Dziewczyna westchnęła i zaczęła odpowiadać spokojnie i rzeczowo, jakby cała ta tyrada posiadała mimo wszystko jakiś sens.

- Nora mi powiedziała.

- Nora… Kto…

Limit Feliksa został wyczerpany gwałtownie i spektakularnie, nie pozostawiając mu siły woli na dalsze dociekania i chroniąc go przed dalszymi emocjonalnymi burzami. Chłopak zachwiał się lekko, straciwszy na chwilę poczucie równowagi, a gdy ponownie stał już w miarę prosto i pewnie, przyłożył dłoń do piersi i uśmiechnął się swoim najpiękniejszym, najbardziej promiennym uśmiechem.

- Dziękuję ci za pomoc, dziwna dziewczynko Johime - odezwał się tonem, który zapewne doprowadziłby wiele jego fanek do eksplozji radości. - Wracam do domu.

Blondyn odwrócił się i zaczął iść przed siebie z nienaturalnie rozchylonymi oczami i niezdrowym, nieco tępym uśmiechem na ustach. Instynkt podpowiadał mu w tym momencie, że w jego życiu nie istnieje żadne inne pragnienie oprócz tego jednego - chęci powrotu do domu. Nie zamierzał uwierzyć w żadną z tych bzdur, dopóki osobiście nie stanie nad zgliszczami swojej willi i nie oceni stopnia ich zwęglenia, a nawet gdyby tak się stało, planował po prostu położyć się tam, wśród szczątków tego, co było jego własnym miejscem, a rano może spróbować wrócić do rodziców. A jeśli nie, to nie, poradzi sobie, niech nikt nie myśli, że nie, odbuduje ten dom choćby z drzazg, a potem…

Zrozpaczony głos dziewczyny ledwo docierał do jego świadomości, podobnie jak fakt, że ta uwiesiła się na nim całym ciężarem swojego mizernego ciała i mimo tej dysproporcji zdołała go zatrzymać. Feliksowi nie w głowie jednak było się poddać i dalej z uporem próbował iść przed siebie. Ze wszystkich marzeń, jakie kiedykolwiek w życiu posiadał, pozostało mu tylko jedno - chciał wrócić do domu.

 

Feliks siedział skulony i wbity do granic możliwości w jeden z kątów windy niczym nastolatek z problemami. Johime już od jakiegoś czasu próbowała mu wyperswadować, żeby wstał i poszedł razem z nią, nie przynosiło to jednak naprawdę żadnych rezultatów. Chłopak nie raczył nawet na nią spojrzeć, ignorując ją jako jeden z elementów tej obcej, niechcianej rzeczywistości i być może żywiąc cichą nadzieję, że jeśli będzie czynił to dostatecznie długo, to wszystko to zniknie i zostawi go w spokoju, pozwalając mu wrócić do jego codziennego życia. Kabina co jakiś czas niespodziewanie podrywała się lub zaczynała opadać, co powodowało, iż blondyn gwałtownie poruszał ramionami, zaskoczony i wystraszony tym nagłym ruchem. Podejrzewał, że stanowiło to jedyną przyczynę jego niepowodzenia w ucieczce z tego koszmarnego świata, nie potrafił jednak przyzwyczaić się do dryfowanie w górę i w dół bez żadnego ostrzeżenia.

Choć do maleńkiego pomieszczenia raz po raz wpakowywali się zupełnie różni ludzie, wszyscy oni reagowali na widok tej sceny wcale podobnie. Przez kilka początkowych sekund pozwalali swoim twarzom na grymas spektakularnego zdziwienia, po czym również obierali taktykę ignorowania Feliksa, uznając to za jedyne rozsądne wyjście. Pewien wyjątek stanowiły dzieci, z samej swej natury ciekawskie, wścibskie i bezpośrednie, a z racji dorastania na cieszącym się niebezpodstawnie złą sławą osiedlu szczególnie złośliwe. Poświęcały one chłopakowi aż zbyt wiele swojej uwagi, gapiąc się na niego bezwstydnie, szturchając, a nawet próbując pociągnąć go za włosy czy dopuścić się działań jeszcze bardziej nieprzyjemnych, w tych wypadkach jednak Johime interweniowała raczej szybko i bez zachowywania pozorów delikatności. W międzyczasie wciąż usiłowała nakłonić blondyna, by wyszedł na zewnątrz, co było zadaniem trudnym i złożonym, wymagającym psychologicznej wiedzy i wielu lat doświadczenia, a że dziewczyna nie posiadała ani jednego, ani drugiego, postanowiła skorzystać ze starej, sprawdzonej metody.

- Nie jest pan głodny, panie Credo? - zapytała ze swego rodzaju nadzieją i umysłem przepełnionym marzeniami o jedzeniu. - Mam w domu wiele pysznych rzeczy, na przykład…

- Chcę do mojego domu - odburknął Feliks głosem obrażonym, a jednocześnie jakby zaskoczonym własnym gniewem i to wcale nie dlatego, że nie widział ku niemu przyczyny - po prostu we wszechogarniającym szoku zdążył już o niej zapomnieć. Wypowiadając te oskarżycielskie słowa, wiedział, że z jakiegoś powodu musi być agresywny, ale nie zależało mu na tym jakoś szczególnie.

- …żelki…

- Chcę do mojego domu.

- …masło orzechowe i…

- Chcę do mojego domu.

- …zielone oliwki…

- Chcę do…

Johime była osobą daleką od irytacji może nie z samej swej natury, ale z jakiegoś rodzaju przyzwyczajenia. Ilekroć to odczucie zaczynało formułować się gdzieś w jej wnętrzu, coś rozpartego wygodnie w zakamarkach umysłu patrzyło na nie z niezwykłym zdziwieniem i kazało mu wracać, skąd przyszło, zupełnie jakby jakiś skazany dawno temu na banicję gość z niewiadomych względów ośmielił się wrócić do miejsca, które kiedyś nazywał domem. Dlatego też dziewczyna, zamiast zdenerwować się porządnie, postanowiła spróbować jeszcze raz i to ostatkiem swoich sił. I naprawdę czyniła to z czystego zatroskania niepodszytego niczym, co przypominałoby gniew.

- No dobrze. Jak pan chce. Ale wie pan, co trzeba zrobić, żeby pójść do domu?... Wyjść z windy.

Jedno z niebieskich oczu wychynęło gdzieś zza pasm jasnych włosów i łypnęło podejrzliwie w jej kierunku. Sensowność i wiarygodność wypowiedzi wydawały się jedynie zwiększać jego niepewność. Najwidoczniej jednak Feliks również miał już dość, dlatego też podniósł się z podłogi i choć jego ruchy odznaczały się pewną ostentacyjnością i rezerwą, jakby chciał okazać, że nie do końca ufa towarzyszce, powoli i spokojnie wyszedł na jedno z pięter chłodnej klatki schodowej.

Johime nie czekała na nic więcej. Zanim chłopak zdążył pomyśleć o zrobieniu czegokolwiek innego, silnie chwyciła go za ramię i pociągnęła w kierunku drzwi znajdujących się po lewej stronie.

Mieszczące się za nimi mieszkanie skąpane było w lekkim mroku, a stojąca w przedpokoju niewielka, staroświecka lampa zdawała się służyć jedynie do podkreślania ciemności. Feliks zmrużył oczy, zdziwiony tymi nieoczekiwanymi okolicznościami, jego towarzyszka jednak nie wykazywała oznak niczego innego poza ponadprzeciętnym entuzjazmem. Przemieściła się w okolice środka wyściełającego pomieszczenie zakurzonego dywanu, wyciągnęła ręce ku górze i uśmiechnęła się promiennie.

- Witam w domu, panie Credo!

- To nie jest mój dom - rzucił Feliks niepewnie.

- Ależ jest! - zapewniła go gorąco dziewczyna. - Odkąd pana dom spłonął, będzie pan mieszkał z nami!

Czasem w życiu zdarzają się chwile, gdy z powodu nagromadzenia niewytłumaczalnych wypadków dla swojego własnego dobra lepiej jest pożegnać się z logicznym myśleniem. Dlatego właśnie Feliks Credo skupił całą swoją uwagę na tej części wypowiedzi Johime, która powinna dziwić go w najmniejszym stopniu. Mianowicie zapytał:

- Z wami?

Odpowiedź pojawiła się niemal natychmiast ku zawodowi dziewczyny, która znów entuzjastycznie zamachała rękoma, chcąc udzielić możliwie mało wyczerpującej odpowiedzi. Okazała się nieco od niej wyższa, aczkolwiek kolor ich włosów stanowił identyczny odcień czerni, i również ubrana była w szkocki kilt, tyle że naciągnięty na tkwiące już wcześniej na nogach dżinsowe spodnie. Naskoczyła na nią wrogo, jakby długo się do tego przygotowywała.

- Gdzie się włóczyłaś?! Szukać ciebie to jak wiatru w polu, a mimo wszystko…

W tym momencie nieznajomy chłopak zobaczył Feliksa. Zmierzył go krótko pełnym skupienia i niejakiego zdziwienia spojrzeniem, po czym z powrotem skierował wzrok na Johime.

- Nie wierzę! Serio go przyprowadziłaś?! Masz ty w ogóle rozum!?

- Joookooo! - krzyknęła dziewczyna w odpowiedzi. - Przecież słyszałeś, co mówiła Nora, prawda? - Złapała się pod boki i uniosła głowę z wyrazem dumy na twarzy. - To najlepsza rzecz, jaką mogłam zrobić!

- No i po coś tu z nim przylazła?! - Czarnowłosy nie dawał za wygraną.

- Sam dobrze wiesz! Nie ma się teraz gdzie podziać!

Feliks obserwował z umiarkowanym zainteresowaniem, jak dwójka ludzi kłóci się przed jego oczami i mętnie zdawał sobie sprawę, że to on sam stanowi przyczynę ich sporu. Zwrócenie uwagi na ten fakt wcale jednak nie zwiększyło jego ciekawości. W dalszym ciągu stał cicho, niczym obiektywny, bezstronny obserwator i czekał, nie myśląc nawet nad inną opcją, gdyż ta okazała się aż nazbyt wygodna.

Dopiero po jakimś czasie Johime wydała z siebie dźwięk, który świadczył o tym, że jest zła, po czym zwróciła się do niego:

- Panie Credo, to jest mój brat, Johiko. Zrobię herbaty.

Czarnowłosa oddaliła się w kierunku pomieszczenia, które prawdopodobnie było kuchnią i zostawiła Feliksa sam na sam z kolejną nowo poznaną dzisiejszego dnia osobą. Sam nie wiedząc czemu, chłopak popatrzył na nieznajomego trochę nieśmiało i z lekką obawą. Być może wynikało to z faktu, że pannica, której imię według niej brzmiało „Johime”, mimo wszystko starała się być dla niego miła i wychodziło jej to wprost fantastycznie. W przeciwieństwie do niej stojący naprzeciwko chłopaka brunet wyglądał wyjątkowo gburowato i złowieszczo. Odczekał kilka sekund w ponurej ciszy, po czym odezwał się:

- Przepraszam, panie Credo.

Słowa te i ton jego głosu sprawiły, że cała groźna aura rozpłynęła się, jak gdyby nigdy wcześniej nie istniała. Johiko ukłonił się z poważnym i ubolewającym wyrazem twarzy.

- Proszę mi wybaczyć. Tak naprawdę to… zgadzam się z Johime. Jesteśmy to panu winni. Po prostu… ona jest taka niemożliwa!... Nigdy mnie o nic nie zapyta, po prostu robi, co chce…

Feliks zamrugał w zaskoczeniu i ponownie uczepił się kwestii chyba najmniej istotnej.

- Mam dwadzieścia lat, wiesz? Możesz się do mnie zwracać po prostu „Feliks”.

- Nie śmiałbym! - odpowiedział natychmiast chłopak. - Jesteśmy pana wielkimi fanami! Mamy wszystkie płyty, książki, filmy i teledyski… co prawda ściągnięte z internetu… no i to jest właśnie problem… - Zamilkł na chwilę, jakby zażenowany swoim złym postępowaniem. - Ale wynagrodzimy to panu! Może pan u nas zamieszkać, i to zupełnie za darmo! Dlatego proszę się absolutnie niczym nie martwić. Od dziś to pana dom. Aaa… nazywam się Johiko! - dodał pospiesznie, ponownie zmartwiony swoim brakiem manier.

W tym czasie Johime zdążyła już wrócić z kuchni, niosąc tacę zapełnioną radośnie buchającym parą imbrykiem, zestawem trzech filiżanek oraz różnego rodzaju przekąskami. Nie wiedząc, co ze sobą począć, Feliks skierował się za tą dziwną dwójką do rozległego pokoju wyłożonego pięknym, puchatym dywanem. Pośrodku niego, idealnie naprzeciw telewizora, stał niski stoliczek o blacie z ciemnego drewna. Chłopak już chciał spocząć na szerokiej, zachęcającej kanapie, ale Johime przysiadła na ziemi przed stołem i zachęciła go entuzjastycznie, by zrobił to samo.

- Jest tak mięciutko, że nie trzeba nawet poduszek! - powiedziała dziewczyna, uśmiechając się promiennie, po czym zaczęła nalewać do filiżanek ciecz o jakimś dziwnym, przywodzącym na myśl fiolet kolorze. Feliks przyglądał się temu lekko zmieszany, tonąc w odmętach dywanu.

- Co to jest? - zapytał, gdy Johime ustawiła przed nim spodeczek z naczyniem.

- Herbata - odpowiedziała dziewczyna tym samym tonem, którego używała wobec niego od samego początku - tonem świadczącym o wypowiadaniu najbardziej oczywistego faktu, jak gdyby rozmawiało się z wyjątkowo mało rozgarniętą osobą. Gdzieś w głębi duszy Feliks poczuł, że chce mu się płakać.

- Takiej… jeszcze nie piłem - stwierdził niemal płaczliwie.

- W takim razie najwyższa pora spróbować! - odparła Johime, zapewne interpretując jego rozrzewniony ton zupełnie na opak.

Chłopak przełknął łyk napoju, który okazał się dziwnie cierpki i mało słodki, chociaż zapobiegliwie wsypał wcześniej do niego swoje zwyczajowe trzy łyżeczki cukru. Dziewczyna objaśniła mu, że to wywar z liści i owoców jakiejś rośliny, której nazwa wydała mu się tak pokręcona, że potrzebowałby co najmniej godziny, by jakoś wbić ją sobie do głowy, i że rośnie ona w jakimś miejscu określanym słowem wcale nie mniej skomplikowanym, nie mówiąc o tym, by wyobrazić sobie jego lokalizację. Feliks zrzucił to na karb swojego zmęczenia, oszołomienia, przygnębienia i marnej wiedzy ogólnej. Zaczęło mu się wydawać, że dwójka ta to jacyś cudzoziemcy pochodzący z bardzo odległego zakątka globu.

- I jak? - dopytywała się Johime z uśmiechem, sama siorbiąc wesoło herbatę. Dla świętego spokoju chłopak kiwnął tylko lekko głową, jakby chciał tym wyrazić ostrożną aprobatę. Gdzieś w głębi jego duszy ulokował się abstrakcyjny strach, że jeśli tylko zareaguje gwałtowniej, dziewczyna nie posiada się ze szczęścia. Wyglądała na niezwykle zadowoloną z faktu, że może go gościć, czy może po prostu gościć kogokolwiek. Co chwilę podsuwała mu pod nos przekąski, próbowała o czymś opowiadać i zapewniała nawet przekonująco, że będzie mu się u nich mieszkało nie gorzej niż w jego poprzednim domu. Gdy spróbowała dolać mu herbaty, nie wytrzymał.

- A… co z waszymi rodzicami? Wątpię, by nie mieli nic przeciwko nowemu lokatorowi… - zapytał, chwytając się czegoś, co wydało mu się ostatnią deską ratunku, a przynajmniej dość ciekawym środkiem, który warto wypróbować.

- Rodzice? - Brunetka przechyliła głowę i przez chwilę jej twarz wyrażała coś na kształt pełnego zainteresowania zdziwienia, po czym znów rozjaśnił ją pokrzepiający uśmiech. - W porządku, mieszkamy sami. Myślę, że nie będą mieli zupełnie nic przeciwko. Każde nowe doświadczenie jest ważne, prawda? Właściwie to zupełnie nie rozumiem, czemu mieliby się złościć. A nawet jeśli, to i tak są raczej daleko. Patrząc z pewnej perspektywy.

- Daleko? - podchwycił Feliks, uznając z dumą, że jego teoria o zagranicznym pochodzeniu rodzeństwa może być wcale trafiona. - To gdzie właściwie są?

Johime uniosła dłoń, wskazując palcem ku górze, jak gdyby właśnie przyszedł jej do głowy jakiś świetny pomysł. Trwała tak przez chwilę, po czym, widząc niezrozumienie chłopaka, dodała dobrotliwie:

- W niebie.

Wyraz stężałego ogłupienia nadał twarzy Feliksa nieco tępy wygląd. Choć udawało mu się panować nad sobą na tyle, by tego nie ujawniać, czuł, że powoli przez każdy centymetr jego ciała przechodzi dreszcz, a duszę zaczyna wypełniać jakieś przykre poczucie wstydu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że popełnił straszną gafę.

- Ja… przepraszam… - wydukał, pochylając lekko głowę. - Nie… Nie chciałem być niemiły. Nie wiedziałem… Gdybym tylko… przepraszam, przykro mi…

Nie potrafił wprost wyrazić, jak strasznie zrobiło mu się głupio. Choć wciąż nie rozumiał, co właściwie stało się dzisiaj z jego życiem, marzył tylko, by wrócić do domu i chyba podświadomie irytował go fakt, że dziewczyna mu to uniemożliwia. Pewne kwestie zaczęły jednak układać się w jego głowie w prymitywną całość. Johime i jej brat zachowywali się raczej dziwacznie, to fakt, ale śmierć rodziców potrafi chyba wywołać nie takie anomalie w ludzkim umyśle…

- O? Proszę się nie smucić… Stało się coś złego? To znaczy wiem, że pana dom spłonął i ogólnie nie czuje się pan najlepiej, ale… proszę się rozchmurzyć, dobrze? I nie przepraszać, dla nas to naprawdę nie kłopot. A w szoku każdy może być niemiły, ale panu chyba się to nie zdarzyło, więc…

- Nie, nie o to chodzi… „Feliks”… - poprawił dziewczynę w roztargnieniu. – Chodzi mi o waszych rodziców… To przykre…

- Hm? Och… No pewnie, że trochę za nimi tęsknię, ale to w sumie nic takiego! Każdemu zdarza się czasem rozłąka z bliskimi, prawda? Poza tym, niedługo znów się zobaczymy. No i piszemy do siebie listy, więc zawsze wiem, co u nich słychać.

- Co?... - Zdawało się, że ostatnia próbująca myśleć rozsądnie komórka nerwowa w mózgu Feliksa poddała się i uległa rozpadowi. Poczuł lekki dotyk na swoim przedramieniu.

- Panie Credo… przepraszam, „Feliks”… myślę, że chyba masz już na dziś dosyć wrażeń, prawda? Szczerze mówiąc, sytuacja jest trochę skomplikowana, a przynajmniej taka może ci się wydać, dlatego może, zanim przejdziemy do szczegółów, trochę się prześpisz? Właściwie jest już dość późno, a my będziemy mieć jeszcze dużo czasu na wyjaśnienia. Dopij spokojnie herbatę, a ja przygotuję ci łóżko. Porozmawiamy jutro. Dobrze?

Para bystrych oczu należąca do Johiko patrzyła na Feliksa uspokajająco. Chłopak bardzo powoli skinął głową, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że gdzieś głęboko w tym spojrzeniu kryje się niewypowiedziana chęć przeprosin, jak gdyby brunet zdawał sobie sprawę, jak trudno musi mu być odnaleźć się w całej tej sytuacji. To pomogło mu zachować równowagę bardziej niż cokolwiek innego. Czuł się, jak gdyby jeden z biegających w chaosie po scenie aktorów zdjął maskę i puścił do niego oko, zapraszając za kulisy. Jednym słowem udowodniło mu to, że nie zwariował i świat, który znał, wciąż istnieje gdzieś poza granicami tego mieszkania. Automatycznie uniósł filiżankę i niepewnie zamoczył usta w cierpkiej cieczy, czekając, aż Johiko spełni swoją prośbę i przygotuje mu miejsce do spania. Ostatecznie, jeśli to wszystko jest tylko snem, to może gdy tylko przyłoży głowę do poduszki, uda mu się obudzić?

 

Zajmowane przez rodzeństwo mieszkanie na pierwszy rzut oka wydawało się dość spore i można rzec, że było takie w istocie, nie na tyle jednak, by Feliks mógł cieszyć się pokojem przeznaczonym tylko i wyłącznie dla niego. Uznał jednak na swoją korzyść fakt, że otrzymał własne, nienagannie posłane łóżko z nie najgorszej jakości kołdrą i licznym zestawem różnorodnych i dziwacznych poduszek. Stało one w pewnej odległości od drugiego, które prawdopodobnie zajmował Johiko. Całe pomieszczenie było raczej niewielkie, jednak utrzymane we względnym porządku i noszące znamiona częstej obecności młodego mieszkańca. W swojskim rozgardiaszu biurka poniewierało się parę książek, płyt, skrawków papieru z notatkami i niedokończona kanapka, a ściany w pewnych strategicznych punktach przyozdobiono zdjęciami i obrazkami. Na jednym z nich Feliks dostrzegł swoją własną twarz i nawet nieszczególnie go to zdziwiło. Zdążył już przywyknąć do oglądania swojej podobizny w miejscach publicznych, prywatnych i tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewał.

Chłopak położył się do łóżka tak, jak stał, po części dlatego, że był już naprawdę zmęczony, ale też z powodu braku czegokolwiek, w co mógłby się przebrać. Podkulił nogi i naciągnął na siebie kołdrę, niemal zupełnie kryjąc się przed światem, a po chwili zadumy wypełnił swoje objęcia mięciutką poduszką w kształcie osiołka. Zamknął oczy.

Właśnie tak. Jeśli to wszystko jest tylko snem… cała ta historia skończy się tu i teraz. Nie zamierzał czekać ani chwili dłużej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania