Sen odc.1

Dwie postacie zeszły płynnym krokiem ze schodów a ich kroki rozbrzmiewały echem w całym lochu. Nad ich głowami unosiły się świetliki wędrujące za nimi krok w krok jak cienie. W lochu panowała sakramentalna ciemność i tylko one były dla nich źródłem światła. Jeden z nich niższy szedł pierwszy a zanim wyższy i szerszy w barach. Na lewych nadgarstkach nosili mieniące się platyną bransoletki z symbolami ich rodów. To znaczyło, że byli rycerzami.

Sir Ash był tym niższym, który szedł z przodu. Niski smukły mężczyzna o blond włosach, iskrzących się zielenią w świetle świetlików oczach i przyjazną dla oka twarzą młodzieńcza. A skoro jest Ash to musi być też jego wierny i oddany towarzysz sir Lee. Wysoki barczysty mężczyzna o kasztanowych włosach i niebieskich oczach obdarzony był siłą tura i najbardziej niewyparzonym językiem w całym Terrum. Lee nosił elegancki struj skrojony na miarę przez najlepszego krawca w stolicy. Biała koszula, ciemna marynarka koloru zaschniętych liści, eleganckie jedwabne spodnie pasujące do kompletu kosztowały go fortunę i w żaden sposób nie pasowały do solidnych okutych butów jak i do sytuacji. Ash nosił coś, czego zniszczenie nikogo by nie zasmuciło. Workowate niedoprane spodnie z rozległymi plamami zaschniętej krwi i łatami świadczącymi o częstym i intensywnym użyciu. Zużyta koszula wyglądała jakby z psu gardła wydarta i na pewno od dawna niebyła biała. Skórzane rękawiczki po łokcie a na lewym nadgarstku bransoletka.

Ash idący na przodzie milczał, kiedy jego przyjaciel obrzucał obelgami strażników. Kiedy zjawili się przed wejściem do lochu przekazali im list polecający upoważniający ich do zejścia na dół a oni wcisnęli im klucze i zniknęli szybciej niż Lee był w stanie powiedzieć pierwsze „kurwa”. Tym leniwym strażnikom nie chciało się ich nawet odprowadzić na dół!Lee był wściekły jak wszyscy diabli, ale Ash nie miał im tego za złe i rozumiał ich zachowanie w zupełności. To przecież byli zwykli strażnicy zarabiający dwadzieścia pierścieni za godzinę a nie wyszkoleni żołnierze.Ich sprawą jest pilnować a nie rozwiązywać problemy.Zresztą ich też nie. Są rycerzami a sprawy takie jak ta podlegają czerwonym szarfom.To oni opiekują się lochami i więzieniami i nie pozwalają wtrącać się w swoje sprawy. A tu proszę! Wchodzą na ich teren i to z samego rozkazu Króla.

–Mówię ci Ash że tym strażnikom powinno się solidnie wygarbować skórę –Lee szedł tak blisko Ash’a że ten niemal czuł jego oddech na karku. –Co z tym światem? Żeby strażnik bał się wejść do więzienia.

Ash pokręcił z uśmiechem głową.

–Nie zapominaj, że oni mają tylko pilnować –upomniał go łagodnie. –To czerwone szarfy mają obowiązek strzec porządku w lochach i więzieniach.

Lee błysną złośliwym uśmiechem, które Ash tak dobrze znał.

–A skoro mowa o tych niedołęgach to jak myślisz? Czemu to my rycerze mamy schodzić do lochu a nie oni? Czyżby bali się ubrudzić swoje strasznie niemodne mundury ?

Ash wywrócił oczami.Jego przyjaciel nie dość, że miał niewyparzony język to do tego materialnie nienawidził czerwony szarf. Dla niego to był banda oferm zgrywająca wielkich twardzieli. Ash też uważał, że więcej szczekają niż naprawdę potrafią, ale nie, nie lubił ich tak jak Lee.

–Nie wiem stary druhu.Bardziej ciekawi mnie, czemu znowu my jesteśmy wysyłani do obskurnego miejsca jakby nie było innych rycerzy.

–Ostatnio wysłano nas do bardzo przyjemnego miejsca nie sądzisz?

Piekielne Kręgi. Ash zaczynał się pocić na samo brzmienie tego słowa. W ciągu miesiąca, jaki tam spędzili myślał, że zaraz wypoci całą wodę z ciała a mózg mu się ugotuje.To był najgorętszy miesiąc jego życia i prędzej popełni samobójstwo niż tam wróci.Tam temperatura nigdy nie jest mniejsza niż trzydzieści dwa stopnie a deszcz pada dwa razy w tygodniu. Dlatego nazywa się to miejsce Piekielne Kręgi.

A oni byli tam jeszcze w lecie, kiedy nie dość, że gorąco to i duszno.

–No nie była tam bardzo fajnie –stwierdził sarkastycznie Ash odpychając wspomnienia jak najdalej.–Szczególnie, kiedy dostałem udaru i spiekłem się na raka! Lee tam było nieprzyzwoicie gorąco.

W lochach było znacznie przyjemniej.Było chłodno, ale niestety śmierdziało padliną. Łańcuchy przymocowane do ścian były pootwierane. Aktualnie nikt nie zamieszkiwał lochów. Tu trafiały tylko najgorsze przypadki, które sprawiały zagrożenie w zwykłym więzieniu. Ash cały czas rozglądał się, wokół kiedy szli korytarzami mijając puste cele. Ciągle był czujny jakby coś miało nagle z granicy mroku gdzie światło świetlików nie sięga na nich wyskoczyć. Lee był bardziej rozluźniony, ale też był czujny. Jego oczy rejestrowały najdrobniejszy ruch a słuch szmer. Rycerz nie daje się nigdy zaskoczyć! To wpajali im ich opiekunowie z zgromadzenia i kazali powtarzać jak mantrę. Jeżeli dasz się zaskoczyć to nie jesteś rycerzem.

Przemierzali korytarze a im bardziej zagłębiali się wgłąb tym bardziej smród był dokuczliwy. Do odoru padliny dołączył smród zgnilizny i…. mułu rzecznego?

Ash nagle się zatrzymał i jego towarzysz omal na niego nie wpadł.

–Czujesz to?–Zapytał szybciej niż Lee zdążył się odezwać.

Lee zmarszczył brwi i wciągną porządny haust powietrza. Chwile milczał doszukując się tego, co poczuł Ash.Po chwili zwęził oczy i sykną:

– Gaggary!

Ash przytakną. Gaggary to potwory rzeczne uwielbiające wilgoć i zapach padliny. Te stworzenia śmierdziały mułem rzecznym na kilometr i łatwo było je wyminąć albo zmylić. Te potwory były głupsze niż pies Lee a to był wyczyn. Niestety w dużej liczbie te stworzenia stawały się niebezpieczne dzięki truciźnie w ich szponiastych palcach.Im ich więcej tym większe ryzyko, że któryś cię trafi.Znając swoje szczęście Ash nie miał złudzeń.

–Co robimy?–Spytał zaniepokojony Lee.

Ash myślał. Zapewne jak pójdą przed siebie to po chwili natrafia na Gaggary i będą musieli walczyć. Smród mułu był dość słaby, więc byli jakieś dwadzieścia metrów przed nimi. Ash nie znał rozkładu lochu a mapa, jaką miał ze sobą Lee była beznadziejnie sporządzona. Jakiś krętym musiał ją rysować na kolanie i pewnie z pamięci.Nie, mapa odpada. A wiec, co? Musieli dojść do sali jadalnej a najszybciej było iść dalej przed siebie. Tylko, że przed sobą mieli te cholerne Gaggary!

A to ambaras.

–No–ponaglał go Lee gotów w każdej chwili przyzwać swój miecz i pójść przed siebie.–Myśl szybciej Ash. Mam dziś randkę i nie chce się spóźnić.

To, dlatego się tak odstawiłeś! Ash jeszcze przez chwile się zastanawiał, ale nic lepszego mu nie przyszło do głowy. Mógł rzucić zaklęcie niewidzialność na siebie i Lee i przejść dalej niezauważony, ale później może być za słaby na walkę a kto wie, co tam na nich czeka. Wolał nie ryzykować.Miał siły na trzy zaklęcia i wolał ich nie marnować. Spojrzał w głąb ciemnego korytarza i nagle wpadł na kompletnie kretyński plan.Podjęcie się tego wymagało dużej ilości głupoty i brawury.Im nie brakowało żadnej z tych cech.

W krótkich słowach przedstawił go Lee a ten na początku zaczął się śmiać a kiedy zobaczył że Ash się nie śmieje pojął że towarzysz mówi serio. Oczy mu się rozszerzyły z niedowierzania, kiedy patrzył na swojego przyjaciela.

–Ty się dobrze czujesz? –Zapytał kładąc swoją dużą dłoń na czole Ash’a.–Nie gorączki nie masz –mrukną zabierając dłoń.– Ty naprawdę chcesz byśmy po ciemku poszli naprzód? Wiesz że to szaleństwo? Ależ oczywiście ze wiesz. A jak ty to sobie wyobrażasz? Jak twoim zdaniem przejdziemy dalej nie widząc siebie nawzajem ani drogi?

Ash wzruszył ramionami, ale też wziął to wcześniej pod uwagę. Wiedział jak wielkie ryzyko się z tym wiąże, ale czy jest jakiś inny wybór? Gaggary mają kiepski wzrok, węch i słuch, więc to było dosyć rozsądne tylko, że i oni będą całkiem ślepi.Będą zdani na słuch, węch i rzecz jasna rycerski instynkt. Lee jeszcze chwile mierzył Ash’a spojrzeniem, ale w końcu się poddał mówiąc tylko:

– To będzie szczyt szczęścia jak nam się uda.

Zgasili swoje świetliki i trzymając się za rance poszli w głąb ciemnego korytarza. Wytężyli swój węch i słuch a na językach już mieli gotowa sekwencje przyzwania miecza. Nie modlili się w duchu oto by im się udało dojść żywym. Byli zbyt czujni by powierzyć swoją uwagę na coś tak trywialnego. Pochłonięci przez mrok stawiali każdy krok jakby stąpali po lodzie szczególnie, kiedy smród błota stawał się mocniejszy. Ash prowadził ich na samo wyczucie.Wychodził z założenie, że skoro i tak mieli iść prosto to da rade.Ale w mroku łatwo pogubić kierunki szczególnie, kiedy jest tak ciemno jak tutaj. W lochach mrok lubił płatać figle szczególnie, że do niego oczy nie mogą się przyzwyczaić. Nie ważne jak długo byś w nim siedział to i tak masz wrażenie że wpatrujesz się w studnie bez dna.

Tym razem szczęście im jednak dopisało i nie pogubili kierunków.Od razu,kiedy zapach mułu znalazł się za nimi zapalili znowu swoje świetliki,które zapłonęły radośnie światłem.Po tak długim czasie w ciemnościach ich światło wręcz kuło w oczy.Chwila musiała minąć by znowu się przyzwyczaili.

–Co w ogóle robiły tu te bestie?–Lee zadał pytanie, które dręczyło też Ash’a.–Ich tu nie powinno być.To lochy w użytku a nie jakieś opuszczone katakumby.

Ash przyznał mu rację.To było dziwne.Te lochy były czyszczone dwa razy w miesiącu i Gaggar nie powinno tu być! Zresztą nie ważne, co one tu robią a to jak się tu dostały.Lochy były szczelnie zamknięte a wejścia pilnie strzeżone.Strażnicy to tchórze, ale swoją robotę potrafią wykonywać. Ash pokręcił w zamyśleniu głową.Zbyt wiele niewiadomych i pytań jak na proste zadanie.

Ruszyli dalej zostawiając to bez odpowiedzi.Mieli zadanie i musieli je wykonać.Szli dalej aż trafili na miejsce gdzie droga rozwidla się w lewo i prawo tworząc literę T.Przed nimi na płaskiej ścianie znajdowały się dwuskrzydłowe wrota prowadzące do stołówki. Ash i Lee spojrzeli na siebie i oboje jednocześnie przyzwali swoje miecze.Bransoletki zabłysneły dobrym światłem uwydatniając ich herby. Lew –Lee a Feniks–Ash. Bransoletki spłynęły im do dłoni przekształcając się w ich rycerskie miecze. Obusieczny złoty miecz o imponujących rozmiarach był idealny do stylu walki Lee.Z czymś takim można wskoczyć w sam środek rozróby i wymachiwać nią siejąc zamęt w szeregach wroga. Rękojeść miecza była kunsztowna z głowicą w kształcie głowy lwa a na klindze widniał wyryty lwi ogon ciągnący się po sam czubek.

 

Miecz Ash’ a był inny niż miecz Lee w każdym calu. Prosta rękojeść wzorowana na pióro feniksa iskrzyła się szkarłatem. Miecz był jednosieczny o złotej klindze i szkarłatnym ostrzu.Takim mieczem można toczyć z powodzeniem pojedynki,ale i z większą liczbą wrogów da rade.Takiego spustoszenia nie zrobi jak miecz Lee, ale daje całkiem duże możliwości strategiczne i jest bardziej poręczny.Lee spojrzał na miecz towarzysza i prychną pogardliwe, ale nic nie powiedział. Może i miecz nie robił na nim żadnego wrażenia, ale nie śmie tego powiedzieć jego właścicielowi. Miecz jest narzędziem, które jest warte tyle, co właściciel.Lee wiedział bardzo dobrze że jego przyjaciel potrafi czynić cuda tym mieczem.

Nie przejmując się czymś tak zbędnym jak taktyka czy finezja jednocześnie kopnęli drzwi, które z hukiem otworzyły się do środka.Z krzykiem godnym całej chordy barbarzyńców wbiegli do środka z mieczami gotowymi to ataku. Znaleźli się na środku sali i stanęli do siebie plecami opierając się o siebie nawzajem. Zaczęli się obracać w koło lustrują wnętrze. Świetliki instyktownie wzmocniły światło oświetlając całą obszerne komnatę.Ławy i stoliki zostały poprzewracane i poupychane pod ściany.Kamienna podłoga pokryta była grubą warstwą kurzu, na której lśni fluorescencyjne ślady stóp. Ash przyjrzał się tym śladom.Był gadzie o trzech szpiczastych palcach.Ślady krążyły po całej sali tak, że trudno było określić z iloma osobnikami ma się do czynienia.

–Jak myślisz, co to jest?–Zapytał spokojnie Lee wciąż obracając się w kółko razem z Ash’ em.

Ash nie musiał się nawet zastanawiać nad odpowiedzią. Fluorescencyjne ślady stóp i ten zapach mówiły mu wszystko, co chciał. Samica Gaggary! Tam w korytarzy to były głupie samce a tu mieli do czynienia z samicą a to nie wróżyło dobrze.

–Samica –powiedział tylko a Lee od razu zrozumiał, o co chodzi.

Prawdą jest, że w każdym niemal gatunku to samica jest najniebezpieczniejszym stworzeniem. Modliszki na ten przykład zjadają samca, kiedy zostanie zapłodniona. Mężczyźni zawsze mają przerąbane.

–No to jesteśmy w gównie–zauważył jak zwykle błyskotliwy Lee.

Ash chciał coś powiedzieć gdy nagle uderzył go silny zapach mułu rzecznego. Miał bardziej wyostrzony zmysł powonienia niż inni. Spojrzał w stronę drzwi a to co zobaczył wcale mu się nie spodobało.Ku nim maszerowała całą zgraja samców Gaggary. Te garbiące się strasznie stworzenia o zielonkawej skórze pokrytej śluzem, bardzo podobnych do ludzkich kształtach szły blokując cały korytarz.

–Cholera to pułapka!–Sykną z złością Lee napinając mięśnie.

–Chyba jednak spóźnisz się na swoją randkę –Ash przyjrzał się dokładnie idącej w ich stronę zgrai.Nigdzie nie widział samicy.Spodziewał się, że będzie gdzieś wśród nich, ale jej tam nie było.Więc gdzie?

Lee stanął teraz ramie w ramie z Ash’em gotów do rzucenia się w wir walki.

–Drzwi!–Krzykną nagle Ash rzucając się w stronę drzwi.–Musimy je zamknąć!

Lee od razu zrozumiał. Dołączył do Ash’a i razem zamknęli drzwi. Gaggary poruszały się powoli, więc mieli czas je zabarykadować powalonymi ławkami i stolikami. Kiedy dopadli w końcu do drzwi barykada nie pozwalała im wtargnąć do jadalni.Zmęczeni i zasapani przyjaciele pozwolili sobie na odetchnięcie.Co do wytrzymałości złudzeń nie mieli.Długo to nie przetrzyma, ale da im czas na przemyślenie dalszych kroków.Byli w sytuacji beznadziejnej.Mogli walczyć z całą zgrają bandytów,ale nie z Gaggarami które w szponach miały mocno stężoną truciznę powalającą wciągu minuty. Z jednym lub dwoma dali by rade ale nie otoczeni z całą ich zbieraniną. A tak w ogóle co ich tak wiele!? Więcej ich ta cholerna dziwka nie miała!?

–Jakieś sugestie?–tym razem dla odmiany to Ash zapytał co dalej.Głowa zaczynała go boleć od tego smrodu i ciemności.Był coraz bardziej zmęczony całą tą sytuacją w jakiej się znaleźli.

Lee milczał jak na złość.Patrzył z trwogą na barykadę widząc, że pod tak dużym naporem długo nie wytrzyma. A do tego też był zmęczony. Miało to być proste zadanie a zrobiło się prawdziwe gówno.Miał dość smrodu a od tej ciemności bolały go oczy. Chciał wpaść na naprawdę genialny plan, który uratuje ich wszystkich, ale byli w sytuacji bez wyjścia.Nawet gdyby zabili samice to i tak banda chciałaby ich zabić.Czuł się beznadziejnie słaby w tej sytuacji.Rycerz nie daje się zaskoczyć a oni właśnie wpadli w pułapkę.Ten błąd mogą przypłacić swoim życiem.

Lee zacisną mocniej dłonie na rękojeści miecza i wydał z siebie gniewny pomruk.Jak umierać to umierać w walce jak na rycerza przystało.Ash patrzył na przyjaciela i zrozumiał.Jedynym wyjściem jest walka, której wcale nie muszą wygrać.Uśmiechną się do Lee i wyszeptał:

–A to ambaras?

Lee odwzajemnił uśmiech, ale nie spojrzał na przyjaciela.

–A to ambaras.–Potwierdził stając kilka metrów od drzwi z mieczem gotowym do czynienia chaosu.

Ash stanął obok przyjaciela z wyciągniętą ranką w stronę drzwi.Zaczął nucić zaklęcie.Kiedy w końcu drzwi ustąpią każdy znajdujący się na zewnątrz w odległości dwóch metrów zajmie się ogniem.Dwa zaklęcia mu zostały do przekroczenia swojej granicy,której nie wolno mu było przekroczyć.Krok dalej grozi śmiercią.Zakończył zaklęcie posyłając w stronę Lee chytry uśmiech. Łatwo się nie damy mówiło spojrzenie Lee.Tak jak zawsze stali ramię w ramię nierozłączni przyjaciele,towarzysze broni.Towarzysze śmierci.

Drzwi w końcu nie wytrzymały. Barykada puściła i drzwi się otworzyły. W tej samej chwili, kiedy się otworzyły zaklęcie się aktywowało.Stojące najbliżej drzwi Gaggary zajęły się ogniem przypominając od razu kule ognia.Zaczęła się cała symfonia straszliwych pisków a po sali natychmiastowo przeszedł smród palonej pleśni.Potwory, które się paliły zaczęły szaleć niechcący parząc tych, co nie dostali zaklęciem. Ash dzięki chaosowi wyprowadził kolejne zaklęcie a z opuszków jego palców wystrzelił język ognia. To zwiększyło tylko zamieszanie, ale i osłabiło samego Ash’a. Tylko jedno zaklęcie.

Język ognia utrzymał się tylko przez minutę i wygasł.Lee zaczął się śmiać na widok panikujących Gaggar,które umykały przed nieszczęśnikami,którzy nie mieli szczęścia.Przed drzwiami upadło wiele zwęglonych ciał i kilku jeszcze żyjących potworów dotkliwie poranionych. Gaggary zaczęły w końcu napływać do sali przeskakując nad zwłokami i unikając jeszcze palących się nieszczęśników. Ogień na pewno zabił ich chyba setkę, ale jakby ich nie ubyło. Kiedy wpadali do sali Ash miał wrażenie że jest ich nieskończenie wielu. Zanim się obejrzeli zakotłowało się a oni cieli jednego po drugim. Żadne z nich nie liczyło ilu zabili. Tylko adrenalina płynąca w żyłach i ich własny krzyk dodający ich sercom odwagi.

Starali się trzymać razem mając jednego obok albo za plecami. Ich miecze cięły trupa gęsto a ich nogi starały się nie potknąć o leżące zwłoki.Używali cięć i pchnięć nie pozwalając sobie na nic bardziej wykwintnego.Czasami najprostsze sztuczki są tymi najlepszymi.Lepka wodnista krew lała się strumieniami obryzgując podłogę i ich ubrania oraz twarze.Krew Gaggarów smakowała rozcieńczonym błotem. Może to się wydać niewiarygodne, ale wysoki pisk wydawany przez potwory został zagłuszony przez ich krzyk, od którego serce przestawało bić.Lee był w swoim żywiole i już popadł w amok bojowy.

Minęła prawie godzina a potworów jakby ubyło. Ciała Gaggarów leżało dosłownie wszędzie a ich krew zbryzgała niemal wszystko. Ash czuł jak adrenalina zaczyna go opuszczać a gardło od krzyków puchnie.Miecz zaczął mu ciążyć a oddech stał się cięższy. Chwycił miecz oburącz odcinając głowę jednemu z Gaggarów. Krew chlusnęła mu w twarz, ale Ash już odwracał się w stronę następnego. Lee osłaniał jego plecy i też zaczynał słabnąć, ale jak Ash walczył zaciekle dalej. Poddanie oznaczało śmierć a jemu nie śpieszyło się umierać.

Lawirowali między ciałami a żyjącymi nie dając się rozdzielić.Grunt to mieć tego drugiego obok by ktoś strzegł twych pleców. Mijała godzina walki a oni ku swojej uciesze zauważyli że zrobiło się znacznie luźniej.Mogli pozwolić sobie na większy oddech, choć płuca paliły ich żywym ogniem piekielnym a mięśnie bolały niemiłosiernie.Tylko jeszcze trochę powtarzał sobie Ash zmuszając swoje ciało do granic możliwości.Było już tylko dwudziestu dwóch.Ash zaczął szeptać zaklęcie a gardło paliło go przy każdym słowie.Nagle wszyscy pozostali Gaggarowie eksplodowali. Ich krew i wnętrzności buchnęły we wszystkie strony, ale najbardziej oberwało się im.

Lee po chwili patrzenia na pobojowisko wbił miecz w ziemie i oparł się o niego. Dyszał ciężko a jego elegancki struj nadawał się tylko na śmietnik. Nigdy on tego nie domyje. Cały umazany był w wodnistej krwi potworów, ale na szczęście nie miał ani jednego draśnięcia. Żaden go nie dostał.

–No… we… zaklęcie? –Lee wydusił z siebie jedno pytanie słowo po słowie i krzywiąc się z bólu.

Ash przytaknął.Gardło miał tak obrzmiałe, że chyba przez miesiąc nie będzie wstanie mówić. Ale co to jest ból gardła, kiedy przeżyło się właśnie piekło.On i Lee przetrwali we dwójkę prawdziwą zerznie. Ash zastanawiał się czy by nie paść na podłogę, ale później to już by na pewno nie wstał.Obrzucił spojrzeniem pobojowisko w poszukiwaniu samicy.

Niema.

Zostali w komnacie jeszcze przez minutę, po czym postanowili opuścić jak najszybciej to cholerne miejsce.Chwiejnym krokiem podpierając się nawzajem dotarli do schodów modląc się by nic po drodze nie chciało ich zabić.Przed piętrzącymi się w górę schodami oboje zaczęli puszczać wiązanki słów, które rycerzowi po prostu nie wypadają.Podpierając się jeden o drugiego zaczęli wspinaczkę schodami, które znienawidzili z miejsca.

Wydawało im się, że trwa to wieczność, ale dotarli do drzwi. Ash otworzył je kluczem, który dostali od strażników a Lee pchną. Świetliki zniknęły a ich oczy powitało prawdziwe słoneczne światło, którego tak pragnęli.Wyszli na zewnątrz a ich twarze zaczął muskać świeży jesienny powiew wiatru.

Strażnicy wybiegli z wartowni a Ash ucieszył się na widok stolicy.Wejście do lochu znajdowało się w centrum na obrzeżach okrągłego placu wysadzanego różnokolorowymi kocimi łbami.Żaden z przechodniów, artystów lub sklepikarzy nie zwrócił uwagi na dwójkę brudnych młodzików wychodzących z lochu. Ash i Lee kochali to miasto, które trudno zadziwić.

Ash chciał coś zjeść, ale nagle po jego ciele przeszedł niewidoczny dreszcz.Zacisną zęby hamując przekleństwo.To już czas na niego! Strażnicy chcieli zaprowadzić ich do swojej stróżówki by odpoczęli.Lee chętnie się zgodził,ale Ash musiał odmówić.Czas go naglił. Lee spojrzał na swojego przyjaciela nic nie rozumiejąc.

–Co jest Ash?

Ash za bardzo się śpieszyłby by coś odpowiedzieć. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę wąskich uliczek rzucając tylko na odchodne „przepraszam” i „do zobaczenia”. Wiedział, że to świństwo, że zostawia tak nagle przyjaciela, ale czas był dla niego nieubłagany. Przecież wszystko, co dobre musi się skończyć.

Ash mimom zmęczenia wbiegł do pierwszej ślepej uliczki gdzie nikogo nie było. Nie miał czasu by dobiec do wynajmowanej stancji. Oparł się o kamienną ścianę i zamkną oczy by zaraz się wybudzić.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Jak sądzę to dla was za długie.
  • NataliaO 06.10.2014
    nie, fajnie że takie długie , bardzo ciekawe i intrygujące
  • Ant 07.10.2014
    Gdzie tam długie, wciąga!
  • NataliaO 07.10.2014
    dokładnie
  • T. Weasley 27.10.2014
    Nie miałam czasu przeczytać całego, ale masz talent

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania