Serca złamane dwa czyli całkiem różne historie z jednego żywota wyjęte
2010 (Basia)
Nie kochałem jej. To było ciekawe i intensywne dziewięć miesięcy ale nic więcej… Nic co mógłbym wspominać przez lata, żałować i roztrząsać. Było mi trochę przykro bo widziałem, że dziewczyna zatapia się w tym coraz bardziej. Widziałem jej spojrzenie, pełne uwielbienia, miłości, oddania. Przyznam, że były nawet krótkie, bardzo krótkie mgnienia, w których to spojrzenie wydawało mi się bliskie granicy obłędu. Ciążyło mi to coraz bardziej szczerze mówiąc… Nie czułem nic. Lubiłem ją, pochlebiało mi to, że patrzy na mnie jak na siódmy cud świata ale przecież nie do końca o to w związku chodzi, prawda ? Żałowałem, że nie potrafię tego odwzajemnić. Niestety na pewne rzeczy nie mamy żadnego wpływu. Przez cały ten związek czułem się jak oszust.. Być może niepotrzebnie to w ogóle zaczynałem ale chciałem spróbować. Poznaliśmy się na urodzinach wspólnej przyjaciółki. Spodobała mi się. Umówiliśmy się. Raz drugi, trzeci. Nie było źle. Pomyślałem, że może będzie z tego coś fajnego. Zaryzykowałem. Niestety szybko wyczułem, że to nie to. Patrząc z perspektywy czasu zdecydowanie zbyt długo to kontynuowałem. Nie ze względu na siebie ale ze względu na nią… Pozwoliłem na to, że całkowicie się ode mnie uzależniła. Choć w gruncie rzeczy to był całkiem intensywny i sympatyczny okres. Nie mogę sobie zarzucić tego, że się nie próbowałem. Starałem się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Przekazać jej jak najwięcej ze „swojego świata” : muzyki, filmów, książek, sportu. I trzeba jej oddać, że była otwarta na wszystko, co jej pokazywałem, o czym jej opowiadałem. Czasem zbyt otwarta i zbyt bezkrytyczna, co powinno mi dać wtedy do myślenia. Prawie zawsze była zachwycona… Zawsze byłem najwspanialszy, najcudowniejszy, najmądrzejszy. Zawsze chciała spełniać każdą moją zachciankę. Było tak uroczo, tak słodko. Chwilami aż do wyrzygania.. Miło wspominam nasze wakacje. Objazdówka, po kilka dni w każdym miejscu. Najpierw Poznań i koncert Iron Maiden, później mazurskie jeziora, a następnie morze. Jastrzębia Góra, później Jastarnia. Poza tym sporo fajnych wycieczek, do Warszawy, Krakowa, Ogrodzieńca, Zamku w Mosznej. Sporo jeździliśmy na rowerze. Chyba to polubiła. Kino, teatr.. Niejeden byłby zachwycony. Ja jednak cały czas czułem, że to nie to.. Im częściej widziałem miłość (czasem podziw, który prawdę mówiąc trochę mnie przerażał) w jej oczach tym bardziej czułem, że to nie ma sensu. Widziałem jak nasze podejście się różni. Tym bardziej, że coraz częściej zaczynała przebąkiwać o dziecku, wspólnej przyszłości. Nie o to chodzi, że nie chciałem założyć rodziny. Może i chciałem. Ale z właściwą osobą, którą kocham, rozumiem i z którą czuję się całkowicie swobodnie. Basia nie była tą osobą. Wiedziałem, że z czasem będzie mi coraz trudniej to zakończyć więc w końcu postanowiłem to przerwać. Zamknąć ten etap. Nie była to najłatwiejsza decyzja w moim życiu ale chyba jedyna słuszna. Wydaje się, że niczego nie przeczuwała. Nawet jeśli dostrzegała moje sygnały, że nie wszystko jest takie proste jak by chciała. Sama przed sobą zapewne musiała się oszukiwać, że ich nie widzi. Gdy powiedziałem jej, że chciałbym z nią poważnie porozmawiać, myślała, że chcę się jej oświadczyć, o czym się później dowiedziałem. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak :
- Słuchaj Basieńko, spędziliśmy razem mnóstwo fajnego czasu i zawsze będę to wspaniale wspominał ale nie potrafię już z siebie wykrzesać z siebie w tej relacji niczego więcej. Nie chcę Cię oszukiwać..
-Chcesz to zakończyć ???!!! Ale jak to…???? Żartujesz, prawda ??? Nieee !!!! Nie wierzę!!!!
Uciekła w popłochu, przerażona, zraniona…. Prawie wpakowała się pod maskę nadjeżdżającego samochodu.
Czułem się jak potwór. Nie wiedziałem jak miałem się w tym momencie zachować. Odpuścić, wracać do domu, czy próbować ją dogonić, wyjaśnić jej wszystko… Wślizgnąłem się za nią do klatki jej rodziców, gdzie wbiegła. Słyszałem jej szloch. Słyszałem jak krzyczy coś do swojej mamy. Zdezorientowana, zszokowana, zapłakana. Stałem tak pod jej drzwiami parę minut. Bezradny, smutny ale również – nie będę tego ukrywał- z ogromnym uczuciem ulgi, że mam to już za sobą.
Parę minut później (gdy już byłem w samochodzie, zastanawiając się czy odjeżdżać) dostałem od niej smsa „Byłeś moim aniołem, a anioły mają to do siebie, że odlatują”. Ah…jakie to piękne, wzniosłe, sentymentalne… Tylko niestety nie mające nic wspólnego z prawdą ! Jeśli myślicie, że skończyło się tak smutno z jednej strony ale pięknie i podniośle z drugiej, to niestety jesteście w błędzie. Kolejne dni to był koszmar. Bombardowanie telefonami i smsami. Wypisywanie rozpaczliwych smsów do moich znajomych. Szantaże emocjonalne, błagania o kolejną szansę, kolejne prośby o wytłumaczenie swojej decyzji. A przecież wszystko powiedziałem za pierwszym razem. Jeśli niczego nie czujesz, to sprawa jest raczej prosta. Nie ma sensu drążyć. Niestety druga strona odbiera to czasem zupełnie inaczej. Próbuje analizować, doszukiwać się błędów ze swojej strony. Jedna ze stron kieruje się wyłącznie rozumem, a druga sercem. A jeśli tak jest, to oczywiste, że nigdy nie dojdą do porozumienia. Owszem mogłem wyłączyć telefon, przestać odbierać połączenia. Olać to i przeczekać burzę. Postanowiłem jednak być cierpliwy i łagodny. Kolejne razy tłumaczyłem jej, co mną kierowało, dlaczego tak się stało, przepraszałem. Bałem się, że sobie coś zrobi i nie chciałem jej zostawiać samej w cierpieniu.
Ostatniego dnia powiedziała mi rzeczy, których nigdy bym nie chciał usłyszeć. Zapytała na początku, kierując się jakąś rozpaczliwą nadzieją, że może coś się odwróci :
-Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli tak to zakończysz, to już nigdy więcej się nie spotkamy ? Nigdy ! Chcesz tego ?
-Ależ Basia, wiesz, że tego nie chcę…Chciałbym zachować z Tobą przyj..
-Odpowiedz ! - Przerwała gwałtownie.
- Tak, dopuszczam taką możliwość…
-I będziesz w stanie z tym żyć ???
-Hmm…Tak… Odpowiedziałem niepewnie ale w stu procentach zgodnie z prawdą.
I tu zaczęła się burza.
-Jesteś podłym, złym człowiekiem. Niszczysz ludzi. Zniszczyłeś Kasię, Monikę, a teraz mnie !
Nieźle, pomyślałem. W tydzień zostać zdegradowany z anioła do najgorszego skurwysyna.. Ale było mi przykro…to nie było sprawiedliwe wobec mnie. Czułem, że nie miała najmniejszych podstaw by rzucać takie słowa. Historię z Kasią i Moniką były zupełnie inne. Obie mogłyby stanowić długie, smutne, poplątane opowieści pełne zwrotów i bez happy endu. Powiem tylko, że Kasia, moja pierwsza dziewczyna popełniła samobójstwo wiele lat wcześniej, co chyba miało już wpływ na całe moje późniejsze życie. Nie, to nie było przeze mnie, o czym Basia doskonale wiedziała. To była depresja, potworna choroba, o czym Basia również doskonale wiedziała. Ja nie potrafiłem jej pomóc, o co mogę mieć do siebie żal. O wszystkim opowiedziałem Basi. Dlatego tak bardzo zabolały mnie jej słowa. Myślę, że przekroczyła pewną granicę. Poniekąd jednak rozumiałem, że chciała mnie zranić bo sama czuła się zraniona. Wtedy jednak postanowiłem nie pozostać jej dłużny :
-One mi były dużo bliższe niż Ty. Monika dalej jest. - Rzuciłem ze złością.
Rozłączyła się. To była nasza ostatnia rozmowa. Nie zadzwoniła już więcej. A ja się czułem okropnie. Napisałem list pojednawczy, gdzie raz jeszcze przedstawiłem swój punkt widzenia, podziękowałem za wspólne dobre chwile i przeprosiłem, że nie byłem w stanie dać jej więcej. Nie chciałem tak negatywnych emocji na koniec. Nie było jednak odpowiedzi. Nie rozmawialiśmy już nigdy więcej. W dniu kiedy zerwałem z nią, widzieliśmy się po raz ostatni.
Wiem, że wyszła za mąż, urodziła synka. Nie wiem jak długo cierpiała i na ile ta relacja wpłynęła na jej dalsze życie. Nie wiem czy dziś jest szczęśliwa. Nie wiem czy wymazała mnie całkowicie z pamięci czy czasem jeszcze o mnie myśli. A jeśli myśli, to czy bardziej z miłością czy nienawiścią, a może obojętnością. Nie wiem jakbym zareagował gdybym spotkał ją dziś. Tak po prawdzie to nigdy za nią tęskniłem. Skoro nie kochałem..
2014 (Maja)
Zakochałem się. Wpadłem jak śliwka w kompot. To była siostra mojego kolegi ze studiów. Nauczycielka angielskiego z Sosnowca, od lat mieszkająca we Wrocławiu. Znaliśmy się długo choć nie była to intensywna relacja. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, głównie na urodzinach jej brata. Wyjątkiem jedne, jedyne wakacje parę lat wcześniej… ale o tym później. Zawsze mi się podobała. Śliczna czarnowłosa dziewczyna o pięknych ciemnych oczach i zniewalającym uśmiechu. Niedzisiejsza, niezbyt nowoczesna, o naturalnej urodzie. Sprawiała wrażenie trochę smutnej, nieco wycofanej i nieśmiałej, szczególnie w większym towarzystwie. Zawsze jednak czułem, że to był typ dziewczyny, od której należało się trzymać jak najdalej. Tak dotąd podpowiadał mi instynkt. No bo słyszałem wiele i niezbyt mi się to podobało. Brak stabilności emocjonalnej, dziesiątki nieudanych związków z przeważnie starszymi i nadzianymi facetami, których zwykle poznawała podczas samotnych i „uduchowionych” wakacji w Sopocie albo wieczorkach literackich w Krakowie. No i ta roztaczana przez nią wszem i wobec aura wrażliwej, zagubionej, artystycznej duszy. Uwielbiająca Osiecką, poezję i morze. Kruchutka, delikatna duszyczka.. Wiecznie szukająca miłości i szczęścia. Też widzicie sprzeczność jeśli to zestawić z tymi wspomnianymi wyżej „nadzianymi facetami” ? Ja zawsze uważałem, że był to rodzaj pozy. Dziwnym jednak trafem wielu się na tę jej pozę łapało i przepadało. I zapewne kolejni będą się łapać i przepadać (przynajmniej do czasu kiedy będzie wyglądać tak ładnie ..). A może nawet ona sama uwierzyła w swoją kreację ? Nie wiem, w jej przypadku nie można być pewnym niczego. Maja… Maja, która nigdy nie stała się moja..
Kiedy to się u mnie zaczęło ? Może już podczas wspomnianych wakacji w Gdańsku parę lat wcześniej ? Chyba nie.. Ale wtedy coś zakiełkowało, coś się zaczęło.. Byliśmy wtedy z kumplem i dwoma koleżankami, kiedy przyjechała do nas niespodziewanie. Oczywiście nie z uwagi na mnie, którego prawie wtedy nie znała ale ze względu na kolegę - Łukasza, który od najmłodszych lat był najbliższym przyjacielem jej brata. Pojawiła się nagle, niespodziewanie i nie wiadomo skąd. Zagubiona, przygnębiona, ze złamanym po raz kolejny sercem. Nie miała się gdzie podziać bidulka.. no to ją przygarnęliśmy. Z pewną dozą radości i ekscytacji, muszę dodać. Aż chciało się zaopiekować tą zmarnowaną, śliczną istotą. Jawiła się trochę jak postać z jakiegoś filmu. Wyglądała niemal jak któraś z dawnych francuskich aktorek z filmów Nowej Fali. W pewien sposób nierealna, nie przystająca do tej naszej rzeczywistości. Gwiazda… Gwiazda, która w dodatku z nami odżyła ! Zaufała nam, czuła się coraz lepiej i pewniej. To wówczas tak naprawdę poznaliśmy się i chyba polubili. Z mojej strony to było na pewno coś na kształt zauroczenia. Nie mam zielonego pojęcia jak odbierała to ona ale myślę, że wyczułbym gdyby chciała ode mnie czegoś więcej poza sympatią i opiekuńczością. Czas spędzaliśmy miło. Wspólne wypady do Sopotu we dwoje, spacery po plaży no i…noclegi w jednym łóżku. Ale nie, nic z tych rzeczy, nie myślcie sobie. To wynikało tylko z ciasnoty i spartańskich warunków w naszym wspólnym kilkuosobowym pokoiku. Do niczego pomiędzy nami nie doszło. Z jednej strony ciągnęło mnie do niej, z drugiej wzbraniałem się przed czymkolwiek więcej. Nie chciałem kolejnej relacji z dziewczyną z tak wielkimi problemami psychicznymi i emocjonalnymi. Zbyt wiele wcześniej o niej słyszałem, a i sporo zdążyłem sam zaobserwować. Miałem za dużo swoich doświadczeń by po raz kolejny ładować się w coś podobnego. Poza tym…tak z siostrą kumpla ? Tak sobie to wtedy tłumaczyłem. Nie mogę jednak wykluczyć, co szczerze wam muszę przyznać, że gdyby tylko wtedy kiwnęła na mnie palcem byłbym cały jej. Bo chyba jednak trochę się zadurzyłem. Facet to czasem strasznie głupia i prosta konstrukcja.. Nie kiwnęła.. Niemniej było to kilka dni, które zawsze będę wspominał z dużym sentymentem. Głównie ze względu na Nią.
To jednak dopiero wstęp do tej historii. Lata mijały. Kolejne związki Mai z facetami raz po raz kończyły się z wielkim hukiem. Był nauczyciel, fotograf, architekt, aktor, przedsiębiorca i Bóg wie kto jeszcze. Zawsze na końcu gigantyczna klapa, burzliwe rozstanie i płacz. Oczywiście nie wiedziałem tego od niej. Miałem jednak niezłe źródła w postaci jej brata i Łukasza. Zawsze jej losów słuchało się jak barwnej, kiczowatej latynoamerykańskiej telenoweli. Od czasów Gdańska widzieliśmy się może z pięć, sześć razy. Zawsze to były sympatyczne spotkania i rozmowy, w których zwykle wspominaliśmy tamte wakacje. Czasem napisaliśmy do siebie coś na facebooku, czasem złożyliśmy sobie życzenia urodzinowe. Nic więcej. Żadne z nas nie czuło potrzeby intensyfikowania tej relacji. Nie było zresztą okazji. Ona we Wrocławiu, ja w Katowicach.. Każde z nas miało swoje życie.
Nadszedł jednak rok 2014 i coś się zmieniło.. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy. Maja zaczęła wykonywać pewne drobne gesty w moją stronę. Nie sądziłem początkowo, że cokolwiek może się za tym kryć. A tu telefon do mnie w sprawie porady prawnej (jestem wprawdzie prawnikiem ale to jej brat jest…adwokatem), a tu nasze wspólne zdjęcie („bo takie ładne”) z tamtych wakacji zamieszczone na fb (za moją zgodą) tak żeby wszyscy widzieli, a tu przesłanie mi filmiku stanowiącego efekty jej projektu z dziećmi w szkole. Niby nic szczególnego ale jednak takie zachowanie mogło trochę dawać do myślenia. Bo jednak zaczynała mnie trochę wyróżniać. Tak przynajmniej to wówczas postrzegałem. Później, w kwietniu spotkaliśmy się na urodzinach jej bratowej. Było miło, pogadaliśmy, troszkę nawet potańczyli. Na drugi dzień ponowne, tym razem nieplanowane spotkanie i spacer we trójkę w składzie „gdańskim”. Rozstając się, wydawało mi się, że najprawdopodobniej zobaczymy się znowu za rok. „Bomba” wybuchła jakiś tydzień później. I od tego momentu nic już nie miało być dla mnie takie same…
Najpierw prywatna wiadomość na fb, że przyjeżdża do Sosnowca, okraszona zdjęciem z pociągu. Czułem do czego to zmierza ale zareagowałem bezpiecznie i wymijająco, po prostu żartując. Zaraz po chwili padła propozycja : „Jedźmy w góry !”. Nic więcej.. Tak po prostu, jakby nigdy nic.. Oj wytrąciło mnie to z równowagi… Nie wiedziałem co mam jej napisać. Czułem wtedy, że w tej wiadomości jest coś więcej niż przyjacielska propozycja spędzenia wspólnie czasu. Zresztą przecież nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Ledwie znajomymi, może odczuwającymi do siebie jakąś tam sympatię. Może ona chce ze mną coś.. ten tego.. hmm ? Ale czy ja chcę komplikować sobie dostatecznie skomplikowane życie ? A tym bardziej z kimś takim jak Maja, od której miałem trzymać się na dystans… Ale z drugiej strony.. ta dziewczyna mi się podoba, zawsze podobała i zawsze wydawała nieosiągalna. Mam z tego tak łatwo zrezygnować ??? Nie spróbować, nigdy się nie przekonać co się za tym kryje ? Wybrałem rozwiązanie pośrednie. Zaproponowałem jej wspólny wypad do Parku w Chorzowie. I chętnie na to przystała. To było pierwsze z naszych zaledwie kilku spotkań na przestrzeni paru miesięcy. Chodziliśmy po tym parku przez kilka godzin, rozmawialiśmy. I powiem wam, że było mi z nią na prawdę dobrze… Łączyło nas zamiłowanie do filmu, muzyki, książek, klimatu i kultury lat 60 (choć przyznam, że raczej łatwo było zauważyć, że jej fascynacje są jednak dosyć powierzchowne). Zawsze na tych spotkaniach całkowicie ulegałem jej urokowi zostawiając rozum i trzeźwe spojrzenie gdzieś daleko z tyłu. Wolałem nie zwracać uwagi na jej próżność, egocentryzm, historie o facetach, z którymi była i którzy chcieli z nią być. A zgodnie z jej opowieściami było to całkiem zacne grono z kręgu aktorów, pisarzy czy poetów (jeden z nich nawet opisał któryś z jej burzliwych romansów w opowiadaniu, które wraz z innymi zostało wydane jako książka. Oj bardzo była z tego dumna !) Ja wolałem słuchać barwy jej głosu, zatapiać się w jej oczach i marzeniach, że może widzi we mnie kogoś więcej niż w rzeczywistości widziała… kogoś kto ją inspiruje, fascynuje i pociąga… Marzenia.. Głupie marzenia..
Z dnia na dzień przepadałem i zatapiałem się w tym coraz bardziej. Pisałem jej, że myślę o niej (no raz, jedyny raz pozwoliłem sobie na taką odwagę!), wysyłałem jej rzeczy, które mnie inspirują, fascynują albo bawią. Oczywiście starałem się nie przesadzać ani nie narzucać ale czy człowiek w takim stanie umie zachować trzeźwe myślenie…? Czy to był jakiś przełom, czy zacząłem trafiać do jej serca ? Obawiam się, że chyba nie. Cały czas trzymała mnie gdzieś na dystans. Dawała nieco sprzeczne sygnały. Nie odtrąciła mnie ale też wyraźnie nie chciała mnie przyciągnąć. Czasem coś odpisała, czasem nie.. Czasem sama się odezwała, czasem coś wysłała. Nigdy nie prowadziliśmy specjalnie głębokich ani ciekawych rozmów przez telefon czy w sieci. Ba.. prawdę mówiąc, pozwalając sobie na odrobinę złośliwości wobec niej, to nie wiem czy coś takiego jak „ciekawa rozmowa” z Mają była w ogóle możliwa… Nie mam w gruncie rzeczy pojęcia, co sobie myślała, jak postrzegała mnie w tym wszystkim. Do dziś nie wiem. Ale obawiam się, że nigdy nie było to nic szczególnego ani znaczącego w jej życiu. Myślę, że pochlebiało jej to, że jest ktoś kto ma do niej aż taką słabość (bo to się chyba czuje), kto ma samochód i może ją zabrać na wycieczkę gdzie tylko chce (i kiedy tylko chce) ale w gruncie rzeczy cały czas chyba rozglądała się za czymś lepszym w jej pojęciu. Za jakimś „artystą”, który zwróci na nią uwagę i podniesie jej poczucie wartości. Dziś wydaje mi się to jasne, wtedy chyba tego nie dostrzegałem tego aż tak wyraźnie. Może nie chciałem. Może wolałem się oszukiwać. Wtedy traciłem kontakt z rzeczywistością. Budziłem się i zasypiałem z myślą o Niej.
Parę tygodni później pojechaliśmy razem w góry. Dobrnęła swego .. he he.. Tym razem znów ona zaproponowała. Ponownie mnie to zaskoczyło i wytrąciło z równowagi. Może jednak coś ode mnie chce, może sprawa nie jest jeszcze przegrana ? !.. Gdy jej brat to usłyszał powiedział tylko – „Życzę Wam jak najlepiej ale nie polecam ci jej…”. Świetna reklama z ust najbliższego członka rodziny, nieprawdaż ? Pojechaliśmy domku letniskowego moich rodziców i spędziliśmy razem kilkanaście godzin. To był w gruncie rzeczy uroczy dzień. Takim przynajmniej chcę go widzieć i pamiętać. Podejście pod górę, które kosztowało ją tak wiele. O mało co nie wyzionęła ducha.. To było urocze i zabawne zarazem. Pamiętam to jej „Daleko jeszcze ?” co pięć minut. Potem wspólny obiad w góralskiej karczmie, zejście, rozmowy o życiu, o oczekiwaniach, nadziejach, rozczarowaniach, także tych damsko męskich. Jedyne co ją interesowało w aspekcie mojej osoby był mój związek z Basią (którą zdążyła poznać parę lat wcześniej, dziewczyny zresztą nawet się polubiły). Pytała dlaczego ją rzuciłem i po co to w ogóle zaczynałem skoro czułem, że to nie było to.. Trafne pytanie muszę jej przyznać. Maja jednak przede wszystkim lubiła mówić o sobie i głownie na tym temacie się koncentrowała. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Lubiłem słuchać barwy jej głosu. Gdy na tarasie jedliśmy kolację (brzmi dumnie ale to były zwyczajne parówki) powiedziała coś, co zapadło mi w pamięć :
- Wiesz Piotrze, nie chciałabym żeby to zabrzmiało źle ale czuję się tu z Tobą trochę jak kiedyś z mężem na działce jego rodziców…
Ta to potrafiła zdezorientować po mistrzowsku ! Do dziś nie wiem czy miałem to traktować jako komplement (bo tak beztrosko i sielankowo), uszczypliwość (bo tak nudno i przewidywalnie), a może dwa w jednym… Aaa…no bo w sumie to nie powiedziałem, że miała kiedyś męża. Tuż po studiach (czyli dobre 10 lat wcześniej). No ale małżeństwo się szybko się posypało bo zdradziła go ze swoim dawnym wuefistą. Ten związek zresztą też szybko się wypalił. Samo życie.. a może powinienem powiedzieć - cała Maja..
Wracając do tematu, zapytałem trochę głupkowato :
- Eee…Ale z czasów kiedy było dobrze, czy kiedy mieliście już kryzys.. ?
Nie odpowiedziała nic, obdarowując mnie w zamian kolejnym promiennym uśmiechem. Ale myślę, że skoro snuliśmy fantazje na temat kolejnych naszych wyjazdów, to chyba nie mogło jej być ze mną tak źle.
Czy wyjazd w Beskidy był jakimś przełomem, czymś co pozwoliło wznieść tę relację na wyższy poziom, czymś co dawało mi podstawy marzyć o czymś więcej ? Bardzo chciałem żeby tak było i może początkowo tak mi się wydawało. Szybko jednak ponownie sprowadziła mnie do parteru. Przestała się odzywać, przestała pisać i dzwonić. Niespecjalnie miała ochotę odpowiadać na moje próby kontaktu. Cierpiałem.. zastanawiałem się co jest grane.. A tak naprawdę nic nie było grane. To była cała Maja.. Maja, która lubiła wodzić facetów za nos.
Czy to już koniec tej żałosnej i jednostronnej historii „romantycznej” ? Nie.. jeszcze nie. Za łatwo by było.. Księżniczka po paru tygodniach znowu się zaczęła odzywać. Chyba tylko po to żeby mnie zgubić jeszcze bardziej. Zaczęła mi wysyłać swoje zdjęcia z różnych miejsc, w których aktualnie przebywała. A to z Mazur, a to z Sopotu, a to ze swojego Wrocławia, gdzie miała zwyczaj przesiadywać w kawiarniach przy kawie lub z kieliszkiem wina. I ja, muszę przyznać, nie pozostawałem dłużny. Myślałem naiwnie, że skoro akurat ze mną się chce tym dzielić, to może staje się dla niej kimś istotnym… Ale w gruncie rzeczy, patrząc z perspektywy czasu, ta relacja była dość płytka i powierzchowna. Zadaje sobie czasem pytanie, czy to dlatego, że Maja sama była płytka i powierzchowna ? A może nie potrafiła lub bała się bardziej otworzyć ? Może po prostu nie byłem Tą osobą…? Próbowałem wznieść tę relację na nieco wyższy poziom ale jakoś mi nie wychodziło.. Maja była w tych swoich kontaktach ze mną bardzo chimeryczna. Nigdy nie wiedziałem czy cieszy się, że właśnie napisałem (lub odezwałem się) czy postrzega mnie jako natręta, a może ma to zupełnie gdzieś. Zawsze bardzo przeżywałem czy mi odpisze, kiedy odpisze i co odpisze. Zastanawiałem się czy dobierałem właściwe słowa. Bardzo obawiałem się, że ją czymś zniechęcę. Nie sprawiła w każdym razie bym czuł się pewnie i swobodnie w tej relacji. Miałem bardzo mieszane odczucia. To był okres kiedy każdy głupi kontakt z nią bardzo wpływał na moje samopoczucie. Nie chciałem robić niczego na siłę. Zastanawiałem się czy byłaby w stanie bardziej otworzyć się przed kimś innym. Może po prostu ja byłem w tym czasie jedynie „wypełniaczem” bo nie było na horyzoncie nikogo innego. Nic nie wiem o tym, by w tym czasie w jej życiu byli inni faceci. Absolutnie jednak nie mogę tego wykluczyć.
W każdym razie w lipcu w przeciągu trzech dni, w których była w Sosnowcu u rodziców, pojechaliśmy, najpierw do Pszczyny, a później do Nikiszowca, zabytkowej dzielnicy Katowic. Bardzo chciała zobaczyć obydwa te miejsca bo nigdy tam nie była. Planowaliśmy to od pewnego czasu ale pewnie już wiecie, jak to bywa z Mają, ciężko ustalić jest coś konkretnego. W końcu, gdy przyjechała do rodziny, zaproponowała wspólny wypad. A ja oczywiście z radością na to przystałem ! „Dalej chce się ze mną spotykać !”, myślałem. „Za każdym razem gdy przyjeżdża do rodziców, odzywa się właśnie do mnie” ! „Może to jednak coś oznacza” ? Oj Ty głupi żałosny nieszczęśniku, myślę sobie w chwili gdy piszę te słowa… Oczywiście znowu nie było przełomu bo chyba być nie mogło. Zaczęło mnie to coraz bardziej męczyć i irytować. Niby było przyjemnie i sympatycznie… ale mnie przecież nie do końca o to chodziło ! Gdy spędzasz trochę czasu z dziewczyną to po pewnym czasie zaczynasz instynktownie czuć, czy się podobasz, czy jest szansa na coś więcej. U mnie do tej pory ten instynkt działał niezawodnie. Zwykle wiedziałem. A w przypadku Mai byłem całkowicie zdezorientowany… Jest szansa na coś więcej czy nie ? Może robię coś nie tak ? Może boję się zaryzykować i pójść na całość ? A może po prostu bardzo chciałem widzieć coś innego niż rzeczywistość. Może od początku byłem dla niej jedynie kolegą, dobrym znajomym i kimś takim miałem pozostać ? A jednak od jakiegoś czasu trochę mnie kokietuje. Odzywa się do mnie. Chce się spotykać. Co jest grane ? W tym czasie dwa razy próbowałem zrobić coś więcej i dwa razy zderzyłem się ze ścianą. W Pszczynie objąłem ją przez ramię ale nie wyczułem aby jej się to spodobało. Raczej spotkałem się z pewnym zdumieniem więc szybko cofnąłem swój ruch. A wiecie ile razy zbierałem się w sobie żeby chwycić ją za rękę ? Tylko zawsze jakimś dziwnym i niewytłumaczalny trafem zawsze jej dłoń po mojej stronie była czymś zajęta.. A to butelka z wodą, a to torebka.. Dosłownie się spalałem ! Dwa dni później gdy siedzieliśmy na kawie nie mogłem już się opanować, gotowało się we mnie, musiałem coś zrobić chociażby po to żeby niczego nie żałować. Zacząłem ją lekko głaskać po nagim ramieniu. Trwało to może jakieś 5, 10 sekund. Nie czułem się zbyt pewnie więc przerwałem.. Zaraz po tym zerwała się nagle pod pretekstem kupna kolorowych gazet w kiosku. To był dla mnie raczej jasny i czytelny sygnał. Zapomnij kolego.. Byłem zdruzgotany ! Tamto spotkanie do samego końca pozostało już sztywne i nijakie choć żadne z nas nie wracało do tego więcej.. Uznałem, że to już koniec, że się wygłupiłem, że pewnie się już więcej do mnie nie odezwie. I tu oczywiście…znowu się myliłem bo zaraz po spotkaniu zaczęła mi wysyłać swoje (jednak tylko swoje..) zdjęcia z naszego wypadu. Pytała, które mi się najbardziej podoba żeby móc je wrzucić do sieci. Znowu jakby nigdy nic.
Moje nadzieje nie umarły zatem jeszcze całkiem… Mieliśmy w kolejnych tygodniach kontakt, wprawdzie szarpany i dość płytki jak poprzednio ale jednak kontakt.. Próbowałem ją namówić na wspólne wakacje ze znajomymi w sierpniu. Umawianie się z nią na cokolwiek to była jednak okropna mordęga. Musicie wiedzieć, że jeśli Maja wyrazi do czegoś chęć i entuzjazm (a początkowo wyraziła!) to absolutnie niczego to jeszcze nie musi oznaczać. Miały być wspólne wakacje nad morzem. Udało się spotkać na kilka godzin. W jej ukochanym Sopocie, do którego pojechała sama, bez nas. Praktycznie się minęliśmy (też byliśmy nad morzem, w Juracie). Cała Maja.. W zasadzie do końca nas zwodziła, że chce jechać razem z nami ale jeszcze nie jest pewna bo remont, bo dużo innych rzeczy na głowie. Nie ważne… Udało się spędzić w Sopocie parę uroczych godzin. Wprawdzie nie we dwójkę ale trójkę (Łukasz..) w starym „gdańskim” składzie jednak zawsze coś..
Nadzieje odżyły, na krótko ale odżyły… Który to już raz ? Wystarczyło parę smsów, rozmów przez telefon abym znów zaczął myśleć, że może warto walczyć, nie poddawać się. Gdy wracała znad morza, dzwoniła do mnie kilka razy z pociągu. Byłem podekscytowany.. Planowaliśmy wspólny wyjazd na weekend w góry z nią, moimi przyjaciółmi i rodziną jej brata. Nic z tego nie wyszło… To był już raczej łabędzi śpiew tej relacji. Dwa dni później, nie chciała już odpowiadać na moje wiadomości i telefony. A najgorsze jest to, że próbowałem być zabawny i błyskotliwy. Starałem się, nie po raz pierwszy zresztą.. Napisała w końcu, zdawkowe „Piotrze uważaj na siebie”. Odebrałem to jako…hmm...rodzaj pożegnania. Dzwoniłem, pisałem. Nie byłem jednak nachalny. Nigdy nie jestem. Nie leży to w mojej naturze. Jeżeli widzę, że ktoś nie chce wejść w interakcję to raczej się wycofuję i nie narzucam. Bardzo źle czułbym się z tym gdyby ktoś mógł uznać mnie za natręta. W każdym razie po drugiej stronie była cisza.. Oj bardzo to przeżyłem… Tym razem czułem, jakoś instynktownie, że stało się coś nieodwracalnego, coś co już na zawsze pozbawi mnie złudzeń. Że wywinęła mi się ostatecznie. Miałem rację. Dowiedziałem się parę dni później z tradycyjnych, sprawdzonych źródeł, że Maja spotyka się z aktorem. I że jest bardzo zakochana. W końcu chyba spełniły się jej marzenia… A mnie pękło serce.. (tak mi się wtedy wydawało). Pozostałem sam, bezradny, oszukany i upokorzony… Mimo wszystko nie przestałem marzyć..
Ostatni raz spotkaliśmy się w jej Wrocławiu w listopadzie, kilka miesięcy później. Gdy byłem w sprawie służbowej, pomyślałem, że odezwę się do niej. Tym bardziej, że wiedziałem, że aktor chwilowo (?) miał jej dość, co zresztą chyba cały czas bardzo przeżywała. Tak szczerze, to wcale mi to jeszcze wtedy nie przeszło (choć sam się trochę oszukiwałem, że jest inaczej), cały czas jeszcze coś się tliło na dnie. Coś na kształt nadziei straceńca. Z trudem bo z trudem ale udało się nam jakoś umówić. Choć jak zwykle do ostatniej chwili nie wiedziałem na czym stoję. Uda się spotkać czy nie ? Chce w ogóle tego, czy głupio jej jest się wykręcić ? A może myśli jak to zrobić ? Ale spotkaliśmy się. Zaskoczyła mnie wtedy zapraszając do swojej szkoły chcąc żebym przyjrzał się jak prowadzi lekcję z dziećmi. Nie wiem na ile wynikało to z ochoty popisania się przede mną, a na ile z chęci sprawienia mi przyjemności. Pamiętała pewnie jak kiedyś jej napisałem, że zobaczenie jej w akcji to byłoby dla mnie coś. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ma to szansę się zrealizować. W każdym razie spodobała mi się jako nauczycielka. Widać było już na pierwszy rzut oka, że lubi dzieci. Poza tym była chyba bardziej energiczna, dynamiczna i pewna siebie niż w zwykłym życiu. Może ten zawód to był dla niej rodzaj gry, wejścia w pewną (kolejną już) kreację. Miała poczucie misji, zacięcie i pasję. To było widać. I to pomimo tego, że w tym dniu była zmęczona, a i młodzież nie była zbyt bystra. Uwielbiała tę pracę, kontakt z dziećmi. Może dlatego, że sama po trosze była dzieckiem ? No ale nie odbiegajmy zanadto od tematu. Spotkanie we Wrocławiu wspominam miło. Po szkole spacer po Rynku, później krótka wizyta w jej nowym mieszkaniu. Jedną tylko sytuację odbieram z mocno mieszanymi uczuciami. Jak zwykle robiliśmy sobie mnóstwo zdjęć. Jak zwykle w poszukiwaniu idealnego ujęcia. Oj to bywa u niej strasznie męczące.. Chciała koniecznie wstawić nasze zdjęcie na fb. Wiecie jak to uzasadniła..? „Żeby Łukasz był zazdrosny”. Łukasz to ten nasz wspólny kolega. Odpowiedziałem : „Chyba nie tylko on, prawda ?”. Uśmiechnęła się promiennie bo obydwoje wiedzieliśmy o co, a właściwie o kogo chodzi. A zatem zostałem wykorzystany.. Potraktowany instrumentalnie. Może nie pierwszy raz ? Z jednej strony pochlebiało mi to (przecież z pierwszą lepszą łajzą nie wstawiałaby zdjęć do sieci, a już chyba nie po to by wzbudzać czyjąkolwiek zazdrość), a z drugiej czułem się trochę jak frajer (przecież jej w ogóle nie o mnie chodzi !). Czy w ogóle pomyślała, jak mogę się poczuć ? Myślę, że niespecjalnie to zajmowało jej głowę. Nie wierzę jednak by nie wiedziała lub nie domyślała się, że coś do niej odczuwam, a pewne rzeczy zwyczajnie mogą mnie zaboleć. No cóż każdym razie z niczym się nie zdradziłem. Rozstaliśmy się w miłej atmosferze. Jak zawsze zresztą. Napisała mi później w smsie, że bardzo się cieszy, że byłem i że następnym razem wybierzemy się na dłuższy spacer po Starym Mieście. A ja jak zwykle odczuwałem po tych spotkaniach krótkotrwały stan podekscytowania (połączonego z jakąś bliżej niesprecyzowaną nadzieją i marzeniami). Patrząc z perspektywy czasu chyba jak zwykle kompletnie nieuzasadniony.
Niestety, wkrótce potem dowiedziałem się, że spotyka się znów z aktorem. Tym samym zresztą. A więc przełamali swój kryzys.. A może moja wizyta w Wrocławiu się do tego przyczyniła ? Czyżby nasze zdjęcie spełniło swoje zadanie? Obudziło w facecie poczucie straty.. Byłby to żałosny chichot losu, przyznacie..
Parę tygodni po mojej wizycie we Wrocławiu dowiedziałem się, że Maja jest w ciąży (jeśli myślicie, że dowiedziałem się od niej to jesteście w błędzie). A taka sytuacja, przyznacie, raczej przekreśla i zamyka wszystko. Pewnie nie powinno mnie to jakoś specjalnie poruszyć (wszak sytuacja była przegrana dużo wcześniej, ba.. pewnie od samego początku) ale jednak poruszyło. A więc to definitywny koniec marzeń, koniec snów (jak to powiedział kiedyś Szpakowski po meczu z Brazylią) !
Postanowiłem do niej napisać. Pierwszy raz tak szczerze i otwarcie, o tym jak odbierałem tę naszą całą relację. Nie rozwodziłem się zanadto, nie padły żadne wielkie słowa, żadne zarzuty. Przede wszystkim napisałem, że słyszałem nowinę i że życzę jej szczęścia. Napisałem, że bardzo chciałem z tej naszej relacji wykrzesać coś więcej ale nie chciałem niczego robić na siłę. Ale skoro nie wyszło to znaczy, że pewnie nie mogło, że przecież nie mamy wpływu na swoje uczucia. Że sama trochę pomogła mi się „zatopić” w tę znajomość. Że z mojej strony ok, a przynajmniej będę się starał żeby tak było. Napisałem, że to wszystko nie było dla mnie łatwe (i że dalej nie jest) ale zapewne przejdzie. Podziękowałem za wszystkie miłe chwile i wyraziłem nadzieję, że niedługo się spotkamy. No i że chętnie poznam (no ok. tu może troszkę skłamałem) kiedyś jej faceta bo wygląda na sympatycznego gościa. No i że zawsze będę myślał o niej pozytywnie (tu troszkę ale tylko troszkę nagiąłem). Tyle. Wiele można było znaleźć pomiędzy słowami, jeśli tylko chciało się to zrobić. Nie liczyłem, że się odezwie. Zrobiłem to bardziej dla siebie, żeby zamknąć pewien etap. Odpisała jednak szybko. „Piotrze, dziękuję…bardzo dziękuję, jutro napiszę więcej”. Uwierzyłem jej wtedy. Dacie wiarę ? Byłem bardzo ciekawy co napisze i czekałem z ekscytacją. Niestety – jak pewnie się domyślacie - nie doczekałem się na żadną odpowiedź. Jakie to dla niej typowe ! Nie wiem czy ją to w ogóle ruszyło ba nawet nie wiem czy doczytała całość. Od tego czasu milczy jak grób, ja zresztą też. Napisałem przecież wszystko. Prawie wszystko. Wciąż podświadomie czekam na to „jutro”. Z coraz wyraźniej ulatującą nadzieją. Nawet już nie wiem na co. Że cokolwiek ta relacja dla niej znaczyła ?
Jeśli mogę mieć o coś do niej pretensje, to chyba tylko o to, że nie zagrała ze mną w otwarte karty. Pozwoliła marzyć, podczas gdy zapewne nie miałem żadnych podstaw do marzeń. A może powinienem być za to jej wdzięczny ? Przecież dzięki niej przeżyłem kilka naprawdę fajnych chwil.. Oderwałem się od szarej rzeczywistości i żyłem nadzieją, marzeniami, hmm …pragnieniem odwzajemnionej miłości.. Żałuję tylko, że o wszystkim, co było znaczące w jej życiu i wszystkim co przekreślało moje fantazje, dowiadywałem się od osób trzecich, nie od niej. Co bolało podwójnie. Bo świadczyło o tym, że najprawdopodobniej w ogóle nie traktuje tej relacji poważnie. A może głupio jej było mówić o pewnych rzeczach właśnie mnie? Nie wiem.
To nie była historia z happy endem jak widzicie. Raczej opowieść o złudnej nadziei. O marzeniach, które raczej nie mogły się spełnić. Wciąż o niej myślę. Brakuje mi jej. A może bardziej tej nadziei, ekscytacji związanej z każdym kontaktem. Patrząc na chłodno, Maja to nie był nikt szczególny (ale bądź tu mądry i wytłumacz to swojemu głupiemu sercu !) choć na taką zawsze się kreowała. Dziewczyna o dużym uroku ale raczej prostej konstrukcji.. A przy tym niespójna, niekonsekwentna, nielogiczna i nieprzewidywalna. Dość dziecinna i infantylna. Mam wymieniać dalej ? Próżna, egocentryczna i skupiona głównie na sobie. Kierująca się sobie tylko zrozumiałym instynktem. Bardzo chimeryczna. Cały czas wodząca facetów (bo nie sądzę żebym był jedyny) za nos. Ale nie myślcie sobie, że pisząc to, chce się na niej jakoś odegrać. W gruncie rzeczy, uwielbiam ją dalej pomimo tych wszystkich wad. Jeden uśmiech, jedno spojrzenie sprawiało, że o tym wszystkim zapominałem. Może to wszystko też było elementem fascynacji. To o kobietach mówi się, że wybierają drani. Że w gruncie rzeczy dobrzy i uczciwi faceci stoją trochę na przegranej pozycji. Dlaczego ? Bo może wówczas kobietom brakuje tego elementu nieprzewidywalności, mroku, tajemniczości, które przecież potrafią tak fascynować. Ale czy nie działa to czasem też w drugą stronę ? Maja była zawsze dla mnie trochę taką postacią. Nie w sensie złą ale raczej niesforną, nieuchwytną, nieobliczalną. Na pewno kobietą „nie dla mnie”. I bardzo mnie to pociągało ! W gruncie rzeczy od początku czułem, że to nie ma prawa się udać. Byliśmy przecież z zupełnie innej bajki. A jednak leciałem na każde jej skinienie jak ta ćma do ognia…
To nie była opowieść o romansie czy związku, bo w gruncie rzeczy żadnego romansu nie było. Raczej opowieść o tym, co może dziać się w głowie człowieka, który się zatraci… Który zbyt wiele sobie wyobraża. Nie chcę żywić do niej urazy ani pretensji. Tak jak nie można mieć pretensji do dzikiego, drapieżnika o to, że atakuje swoją ofiarę. Taka ofiara powinna wiedzieć, że drapieżników należy unikać. A jeśli już dała się złapać.. No cóż, widać była za mało ostrożna. Selekcja naturalna. Ja przecież od początku wiedziałem na co się porywam i z kim mam do czynienia. Patrząc na chłodno, nie dała mi pewnie żadnych podstaw do tego abym snuł jakiekolwiek plany i marzenia. Większość działa się tak naprawdę tylko w mojej głowie.. W głowie człowieka, który bez reszty się zakochał.
2015 (Epilog)
W mieszkaniu rozległ się dzwonek telefonu. Nie chciało jej się wychodzić z wanny ale z drugiej strony intrygowało ją kto może dzwonić o tak późnej porze. Udało jej się dopaść telefon po szóstym sygnale. Z drugiej strony słuchawki usłyszała kobiecy głos.
- Słuchaj, już wystarczy, nie ma sensu ciągnąć tego dłużej. Nie czuję się z tym dobrze.
-Ok. – powiedziała po krótkiej chwili namysłu – Cierpiał ?
-Tak.. i jeszcze długo będzie.
-To dobrze. Należało mu się. – odrzekła, po czym odłożyła słuchawkę z ledwo dostrzegalnym uśmiechem satysfakcji.
Komentarze (2)
No całkiem niezłe, Autorko.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania