Siedem

************************

### Siedem ###

************************

 

Od zawsze był samotnikiem, dziwakiem, nawiedzonym pijakiem. Ludzie mawiali, że uciekł z wariatkowa, ale plotki to plotki i nikt ich nie brał na poważnie. Jednakże, jego nocne przechadzki nie spędzały im snu z powiek. Każdy sąsiad, każdy, kto go znał, przynajmniej z widoku, obawiał się jego lunatykowania. Sami nie wiedzieli jednak, czy on robi to świadomie. Jedno było pewne, ten człowiek to była bomba zegarowa. Czasem mierzył innych swoim błędnym wzrokiem, mamrotał coś. Z pewnością mieszał ich z błotem, nienawidził, to było czuć.

Człek ten co dzień wieczorem siadał na fotelu i wyglądał przez okno. Niektórzy czasem go w nim widywali, ale zawsze był wpatrzony w daleki horyzont. Jednak nikt nie wiedział o jego prawdziwych poczynaniach. Jego życie potęgowało kontakt z Bogiem, życie z nim tłamsił codziennie, odzywał się tylko do niego. Pewnego wieczora zaczął wrzeszczeć:

Nie jestem godzien! Nie jestem godzien, Panie mój, nie jestem! Ale zrobię to... Zrobię to dla ciebie, bo cię kocham, Panie mój! Ja, prosty człowiek... Zrobię to!

Płakał. Trzęsącą się ręką chwycił wbity w deskę do krojenia tasak. Wyszedł. Dom stał pusty, świeciło się światło. Nie wysilił się nawet, by zamknąć za sobą nienaoliwione i skrzypiące drzwi. Sąsiad w tej chwili wyszedł sprawdzić, co się dzieje obok. Zobaczył go, stał na schodach i wpatrywał się swoim beznamiętnym wzrokiem prosto w jego oczy. Paraliżowało go to. Zobaczył w jego ręce tasak. W jednej chwili jego szlafrok pobrudziła ciepła posoka. Trup zadrgał kilka razy pod drzwiami swego mieszkania, a on – dziwak, samotnik – wyszedł z klatki schodowej.

Matka i dziecko. Panie, zrobię to – powtarzał wciąż w myślach. Ruszył. Nie chował swojej okrwawionej broni błyszczącej w świetle lamp, szedł ku ofiarom hardo. Nie zmieniał tempa kroku, nawet kiedy tamci zaczęli uciekać. Bez problemu ich dogonił, jego nogi niosła jakaś siła, czuł ją w całym ciele. Szkarłatna ciecz chlusnęła na ścianę budynku obok niczym woda. Nikogo nie było na ulicy, żadnych świadków. Dziecko, chłopczyk złapał krztuszącą się własną krwią matkę za rękę, przydusił. Płakał, a on, niepozorny dziwak, stał nad nim, pastwił się, drwił, karmił.

Płacz nie zmusił nikogo, by wyszedł na ulicę, nikogo, by wyjrzał przez okno. Może płakał za cicho? Poprawił swoje dzieło, ciął, ciął, ciął. Dwie krótkie kończyny leżały na chodniku, drgały, lały posokę wokoło. Płacz, który przerodził się w wycie bólu, przywołał przechodnia. Ciemnoskóry, ciemny dres, kaptur na głowie. Strach w jego oczach był nie do opisania, a pozorny dziwak, samotnik karmił się nim niczym demon, diabeł w skórze człowieka. Sieknął, dobił, po czym ruszył za przybyszem. Zaczęła się ucieczka.

Niedługo potem tasak pokryła krew siedmiu różnych, przypadkowych ludzi. Siedmiu. Siedem jak siedem grzechów głównych ludzkich losów.

Z szyderczym uśmieszkiem i posoką na ustach wrócił do mieszkania. To był koniec. Związał linę, mamrotał coś do siebie, po czym nałożył na szyję pętlę, podstawił taboret i wykrzyczał:

Boże, zrobiłem wszystko, o co mnie prosiłeś! Wszystko! Teraz do ciebie idę, najwierniejszy ze sług!

Samotnik, dziwak, niepozorny pijaczek zakrztusił się, wyprostował, zawisł. Chłód, ósmy trup, drganie stóp...

 

***

 

Prokurator był tej nocy w dobrym humorze, nucił sobie radosną piosenkę, kiedy nagle musiał wejść na miejsce zbrodni. Najpierw poczuł odrażający smród, a potem zobaczył wiszącego mężczyznę. Był cały fioletowy. Mina mu zrzedła, widząc taki paskudny obraz. W mieszkaniu był bałagan, wszędzie osiadł kurz, widocznie nikt o nie nie dbał.

Przepytanie o wszystko sąsiadów zajęło kilka minut, a dowiedział się nieco więcej o ofierze. I ofiarach. Przed blokiem leżało siedem ciał zmasakrowanych tak, że nie można było określić nawet płci. Zakrwawione, rozczłonowane i zniekształcone. Prokurator z trudem powstrzymał się od wymiotowania, ale wreszcie się przemógł i postanowił. Wybrał znajomy numer i zadzwonił. Poczta głosowa.

Kochanie, wrócę później. Odgrzeję sobie w mikrofali, nie martw się. Kocham cię!

Kochający mężczyzna, można by powiedzieć, ale jaka kobieta chciałaby spóźniającego się męża z paskudną robotą?

Postanowił wszystko na spokojnie przemyśleć. Wsiadł do samochodu i pojechał do niedalekiego parku. Nieduży, kilka drzew, ławki, staw i pełno kwiatów, nic specjalnego. Mimo to lubił tu przychodzić, podobnie jego żona. Wyciągnął zza fotela półlitrówkę, odkręcił, skrzywił się i pociągnął łyka. No, może dwa... Ewentualnie siedem. Siedem... Siedział chwilę, obejrzał się i zobaczył. Ona, piękna jak zawsze, wystrojona jak rzadko kiedy. Usiadła. Czyżby wiedziała, że on tam jest? Wabiła go?

Niedługo potem przyszła tam osoba o znajomej twarzy. Kumpel, podwórkowy i nie tylko. Co on tam robi? Też lubi tam przychodzić? A to chuj, moje miejsce. Chwilę pomyślał i zobaczył. Mieszanka – niepewność, promile, ciężka robota. Rozwiał wszelkie wątpliwości, gdy ten złapał ją za tyłek. Poczekał chwilę, czuł serce kołatanie, wyjął broń, wyszedł. Tak, skurwielowi na spotkanie.

Siedem kul żebra łamie, dochodzi pod kręgosłup. Siedem jak siedem grzechów głównych ludzkich losów. Posoka pobrudziła ławkę, na której siedział delikwent. Ulga, promile, wymioty. Mimo wszystko nie podniósł na nią głosu. Jego skroń, szary spust, huk, osiem kul, krew i bruk...

 

***

 

Wbiegła do domu, zatrzasnęła drzwi i upadła. Ocean łez zalał jej twarz, buchnęła płaczem, pochlapała podłogę. Biła pięścią w podłogę, wyładowując złość. Krzyczała.

Nie, to tylko pieprzony sen! Nieprawda! Kurwa mać... To ja ich zabiłam, Boże wybacz!

Rozpacz nie dała jej wstać, krew była nadal na jej dłoniach, w których jeszcze dzierżyła kluczyki do domu i pistolet. Udręka, czas mijał, ona wiła się z bólu. Ściągnęła z szafki zdjęcie ze ślubu. Przyglądała się mężowi, ale obok mełła zdjęcie kochanka, którego bez trudu wymieniała na męża, kiedy ten pił na umór. To nie bajka, żadnych cudów nie było. Życie depcze, co piękne.

Zapłakana, upaćkana posoką, dowlokła się pod samą łazienkę. Wzięła żyletkę, kilka głębokich wdechów. Zawyła z bólu, kiedy ostrze przecięło skórę i wbiło się w żyłę. Łkała żałośnie, nie pierwszy raz, sąsiedzi wiedzieli. Żyletka ślizgała jej się w mokrej od krwi ręce. Odważyła się, siedem cięć bez skosu. Siedem jak siedem grzechów głównych ludzkich losów. Bez rozgłosu, cicho zabijając ból. Chłód, cisza, krew, kolejny trup.

Widziała, jak pięknie jest w innym świecie. Pięknie było spotkać swego prawdziwego kochanka... a może kochankę? Śmierci nie można było określić płci, śmierć była bowiem obojętna. Przybyła do niej z własnej woli, zostawiła męża i kochanka na jej łaskę, a potem sama się oddała. Życie zatoczyło niepotrzebny krąg. Przyczyna i skutek. Śmierć wcale nie chciała zabierać tyle osób. Chodziło tylko o siedem, siedem wybranych przez Boga. Okazało się, że życie jest gorszą suką, niż śmierć. Wszyscy to zrozumieli. Siedem.

 

****************NOTKA OD AUTORA***************

Ja wcale nie umarłem, JO! :D Jestem tutaj, piszę, a to moje setne już opowiadanko! Nie miałem pomysłu, jak je nazwać, by zaciekawiło, więc wstawiłem temat przewodni. I żeby nie było, nie proklamuję wiary, bo sam jestem ateistą, a wiary używam, jako przenośni. Można traktować to dosłownie, ale można też nie, wszystko zależy od perspektywy. Jak to zinterpretujecie? Wasza sprawa, chętnie poznam wasze myśli, co do tekstu w komentarzach. ;) Jeśli przeczytałeś to, tak, właśnie to, dokładnie o to chodzi, to oceń, skomentuj i zostaw swoją (mam nadzieję dobrą) opinię o opku, bo starałem się jak jasna cholera :P No, to do zobaczenia, wyczekujcie moich następnych tekstów! :D

Niechaj Malvor zaprawi wasze ręce do walki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Anonim 29.06.2015
    Story ukazuje jak bardzo schierarchowane jest życie ludzkie. Pojawia się nowa zmienna i jeb - naszę wartści wiją się w błocie, a budzi się zwierzę. Monotonia dnia codziennego trzyma nas przy życiu, wszelkie odchylenia od schematu mają brutalnie poważne konsekwencje. Szczególnie zainteresował mnie pan prokurator, niby brzydzi się morderstwem, ale sięga po nie jako naturalny mechanizm obronny. Pierwszy bohater też jest ciekawy. Wysyp ludzi jego pokroju mam teraz w pewnym nowotworze, zabawnie nazywanym panstwem islamskim (specjalnie z małych liter). Tak naprawdę nieważne jest jaki jest bóg, co sobą reprezentuje, jakie daje wiernym wartosci - ważna jest sama ideologia "mieć za co ginąć". Dlatego też typy tego rodzaju mnożą się na potęgę :/ Wnioski? People = shit, daje 5 :)
  • Anonim 29.06.2015
    *mamy
  • Anonim 29.06.2015
    nie przeczytałem ale zapytam: czy opowiadanie jest inspirowane filmem z 1995 roku pt. Siedem?
  • Anonim 29.06.2015
    Przeczytam później, obecnie czasu mi brak :(
  • NataliaO 29.06.2015
    Jak bym się znałam może bym się do czegoś dopisała. Więc poczepiam się treści... Też nie, treść mi się podobała :) 5:)
  • NataliaO 29.06.2015
    *jakbym, znała
  • Johnny2x4 29.06.2015
    5! Dopracowany i bardzo fajny tekst :)
  • Grilu 29.06.2015
    "Ludzie mawiali, że uciekł z wariatkowa, ale plotki to plotki i nikt ich nie brał na poważnie. Jednakże jego nocne przechadzki nie spędzały im snu z powiek. Każdy sąsiad, każdy, kto go znał, przynajmniej z widoku, obawiał się jego lunatykowania." Tu trochę nie rozumiem. Bali się go czy nie? Czy to 'jednakże' jest dobrze użyte, a może trzeba wyrzucić 'nie'?
  • Grilu 29.06.2015
    Jak dla mnie było za dużo słowa posoka, ale może tylko mi się tak wydaje. Opowiadanie nie jest bezbłędne i brakowało mi 'tego czegoś'. Ode mnie 4 ;)
  • Drassen Prime 29.06.2015
    Wreszcie ktoś, kto dał 4 XD Posoka... Obrzydliwe słowo, dlatego go używałem i mi też brakowało 'tego czegoś'... :/
    Nie, nie jest to inspirowane żadnym filmem... Chyba, że o czymś nie wiem :P
    No i Jared się fajnie wypowiedział, dobrze porównał bohatera do araba/islamisty/terrorysty etc...
    Teraz czekamy na opinię Ślepca :)
  • KarolaKorman 03.08.2015
    Grilu zwróciła uwagę na rzeczy, które i mnie się nie podobały. Ale cała reszta super. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania