Siedlisko ptasząt
Mszę odprawiono w intencji Kacpra, którego zwłoki wyłowiono miesiąc temu z morza, niedaleko kamienistej plaży na cyplu Kaitorete. Przyczyną zgonu było utonięcie, hipotermia, bądź jedno i drugie. W nabożeństwie wzięła udział prawie cała okoliczna Polonia, chociaż znało go tylko kilku. Po mszy zorganizowano w polskim klubie obok kościoła wyprzedaż jego rzeczy osobistych. Były wśród nich narty, deska surfingowa, kilka książek… Zebrane pieniądze zamierzano przekazać jego rodzinie w Polsce, a zawieźć je miała narzeczona Kacpra, Oliwia, która zaprosiła go tutaj na wakacje. Zwlekała z wyjazdem, bo brakowało jej odwagi spojrzeć jego rodzicom w oczy, a jeszcze bardziej pokazać to, co schowała na dnie torebki: wycinek z lokalnej gazety z krótkim artykułem na temat tego wypadku. Przetłumaczyła na język polski cały tekst, z wyjątkiem nazwy plaży, dla której nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
O tym tragicznym zdarzeniu dawno przestałbym myśleć, gdyby nie obserwacje poczynione pewnego słonecznego, kwietniowego popołudnia. Wracałem z Marią do domu po całodniowej wycieczce do Akaroa. Wyjazd się opłacił, bo to co zobaczyliśmy przeszło wszelkie oczekiwania: malownicza miejscowość u wylotu największego fiordu, rzeźbionego przez miliony lat erupcją lawy z wulkanów na skalistym półwyspie; kolorowe domki o francuskiej architekturze wytyczające kierunek ulicom o nazwach nadanych przez pierwszych osadników: Rue Lavaud, Rue Benoit, … Cichy port, w którym kołyszą się uśpione łodzie, a jedynym odgłosem życia jest pisk mew i pobrzękiwanie lin o maszty żaglówek na przystani. W drodze powrotnej poprosiłem Briana, żeby zatrzymał samochód wysoko w górach, skąd ostatni raz mogłem popatrzeć na przytulone do brzegu zatoki miasteczko. Maria była w siódmym miesiącu i zanim ruszyliśmy w dalszą drogę uchwyciłem na kliszy wyraźną wypukłość pod bluzką, nie odwracając jej uwagi od panoramy, po której chwilę później nie było już śladu. Zjeżdżając krętą drogą, minęliśmy jezioro Forsyth i po pół godzinie dotarliśmy do nasady cypla, oddzielającego od oceanu o wiele większe jezioro Ellesmere. Byłem ciekaw, czemu tamtejsza plaża zawdzięcza nazwę i namówiłem Briana, żeby zboczył z głównej szosy. Początkowo sprzeciwił się mojej propozycji, ale kiedy powiedziałem mu, że niedaleko stąd utonął niedawno polski turysta, poczuł się równie zaintrygowany i nie miał nic przeciwko wydłużeniu trasy. Zaparkował auto na końcu polnej drogi, skąd wąską ścieżką doszliśmy do brzegu morza.
Osłoniłem dłonią oczy i rozejrzałem się dookoła: zachodnia część plaży, znad której wciąż przyświecało słońce, ciągnęła się błękitną linią, aż po horyzont. Drugi koniec dotykał klifu, zwisającego stromo nad morzem. Od skał biło chłodem rozpylonej na wietrze morskiej piany. Woda kotłowała się w dole jak w pralce — pływać w niej to szaleństwo. Sam brzeg miał w sobie coś nieprzyjaznego: gdzie okiem sięgnąć zalegały kamienie, ułożone warstwami na głębokość metra, niewzruszone upływem czasu i milczące — szare jak popiół, gdy przyschły na słońcu, ale w czasie przypływu lśniące tysiącem barw. Maria podniosła leżący u jej stóp, a wtedy w jego miejscu natychmiast wyrósł następny. Plaża wyglądała wszędzie tak samo: szeroka, płaska, monotonna, jak dno wyschniętego jeziora. Usiadłem na kamieniach, na których wcześniej rozłożyłem bawełnianą bluzę, Maria usiadła obok mnie. Brian ściągnął klapki i zajął się przeszukiwaniem kamyczków nieopodal — widocznie czuł się nieswojo, kiedy rozmawialiśmy przy nim po polsku. Sięgał po nowe kamyki, wyrzucał te co trzymał w rękach. Patrząc jak uskakuje przed spienionym brzeżkiem fal, aby nie zamoczyć nogawek, usiłowałem cofnąć czas…
Grudzień, niedługo przed świętami. Wiatr zmienił kierunek, przynosząc cieplejsze powietrze. Kacper i Oliwia musieli jechać tą samą drogą, choć nie sądzę, żeby wiedzieli o istnieniu tego miejsca. Może dokuczał im upał i w ostatniej chwili zdecydowali się szukać ochłody na plaży. Cokolwiek skłoniło ich do postoju, nie ujawniło znaków ostrzegawczych o czyhającej katastrofie. Łagodne wzgórza ukazywały podróżnym to samo co zwykle: kity płowych traw na tle bezchmurnego nieba. Wysiedli z samochodu nie obarczeni zbytecznym bagażem, a znajomych poprosili, żeby ich podebrać w powrotnej drodze. Odtąd byli zdani wyłącznie na siebie, lecz co to oznacza w praktyce stało się jasne, dopiero gdy było już za późno na ratunek. Pierwsze co rzuciło się im w oczy to potężne, szerokie na kilometr grzywacze, pchane niczym zwały lodu wiatrem z Antarktyki. W takich warunkach nikt nie jest dobrym pływakiem, zwłaszcza jeśli dobry pływak traci głowę. Był to ich pierwszy wspólny pobyt na plaży i nigdy przedtem nie czuł się tak podekscytowany: jakiś impuls ciągnął go ku wodzie, jakby był nie sobą, ale piaskiem, muszelką, kawałkiem suchego drewna wyrzuconym przez fale. Oliwia nie miała ochoty na kąpiel, a mimo to nie powstrzymała go. Ten sam instynkt, który ostrzegał ją przed niebezpieczeństwem, budził potrzebę przykładów męstwa. To jej kobiecość pragnęła widzieć go rozebranego, podziwiać w słońcu jego mięśnie, szerokie ramiona, wyrobione pośladki. Przypuszczalnie rozebrał się przy niej do naga, bo gdy go wyłowili, nie miał na sobie niczego. Tym szybciej uszło z niego życie. Woda mogła mieć najwyżej czternaście stopni i to tylko blisko brzegu, tam gdzie załamują się fale, gdzie dał nura, szorując brzuchem po kamieniach, bo nieco wyżej wściekłe bałwany połamałyby mu kości. Płynąc pod wodą, przedarł się przez pierwszą barierę fal, potem następną… Nie zatrzymał się, żeby zbadać dno, sprawdzić siłę i bieg prądu. Fale w tym miejscu napierały na plażę z olbrzymim impetem, zmuszając wodę do odpływu ruchem okrężnym, równolegle do linii brzegowej, ale jego umysł zaprzątnięty był czymś innym: myślał o swojej dziewczynie, obserwującej go z brzegu. Jednym szybkim ruchem uniknął zderzenia z kędzierzawą falą, wynurzył bokiem usta, aby zaczerpnąć powietrza, wzmógł pracę rąk, jakby walczył o największą nagrodę: zdobyć jej aprobatę. Gdy odpływał coraz dalej, patrzyła za nim i myślała jakim wspaniałym mężczyzną byłby dla niej — ojcem jej dzieci, kimś kto się nią zaopiekuje w późnym wieku… A może po prostu cieszyła się chłodną bryzą i nie myślała o niczym więcej. Brian skończył zbierać kamyczki i patrzył na nas zniecierpliwiony, jakby chciał już wracać.
— Na co ci tyle?
— Nie wiem, może podsypię pod kaktusy w ogrodzie.
Siadł za kierownicą, ja obok niego, Maria z tyłu. Wyjęła znaleziony kamień i znowu mu się przyglądała.
— Myślisz, że to kamień szlachetny?
Opowiedziałem, że to bezwartościowy kamulec i żeby go wyrzuciła.
Słońce się skryło za górską krawędzią, a po chwili szosę i okoliczne pastwiska okrył mrok. Brian włączył światła, w których pobocze drogi rozbłysło znacznikami: żółtymi po naszej stronie, czerwonymi po przeciwnej. Jak wcześnie odkrył, że zdradliwa woda wciąga go w morze? Prawdopodobnie stracił zimną krew i zmagał się z żywiołem, zamiast dać się ponieść fali, by wyrzuciła go na brzeg gdzieś dalej, a tak szarpał się bezskutecznie i niepotrzebnie tracił siły. A ona, kiedy się zorientowała, że morze jej go wydziera? Gdy pobiegła wzywać pomocy, wciąż walczył z wirem, choć był daleko od brzegu, coraz dalej. Zrozpaczona dobiegła do głównej drogi, zatrzymała pierwszy samochód, dojechała nim do pobliskiej osady, skąd zaalarmowała przybrzeżną straż. Bezcenny czas uciekał prędzej, niż się jej zdawało. Kiedy na czele gromady gapiów wróciła na plażę, jakimś cudem wciąż się utrzymywał na powierzchni. Pomachała mu ręką, żeby się nie poddawał, pomoc jest w drodze, lecz on chyba jej nie widział. Walczył ostatkiem sił, by móc oddychać i zachować odrobinę ciepła, podczas gdy ona się modliła, żeby helikopter nadleciał jak najprędzej, ale nim się to stało, jej chłopak zniknął pośród fal. Wyczerpany i sztywny, uległ siłom oceanu. Słona woda zdławiła ostatni krzyk, ustami wychodziła piana i bąbelki powietrza, drgawki przebiegały przez ciało, które prężyło się jeszcze chwilę, zmuszając płuca do daremnych wdechów, słabnących szybko, aż nastąpił krótki wstrząs, po którym ustało bicie serca. Czy jasność umysłu zachował do samego końca? A jeśli tak, czy myślał o niej?
Był późny wieczór, kiedy zajechaliśmy do domu. Zaprosiliśmy Briana na herbatę i ciasteczko, ale nic więcej, żeby nie siedział, jak ostatnim razem, do białego ranka. Po jego wyjściu, położyłem się z Marią w łóżku. Sypialnię obok zajmowała moja matka, a ostatnią siostra. Ta ciasnota dokuczała nam coraz bardziej, ale jak na razie, nic na to nie mogłem poradzić. Gdy urodzi się dziecko, trzeba będzie wypłynąć w morze, zostawić Marii więcej miejsca. Nazajutrz przyjechał Jacek zabrać Marię do szkółki dla polskich dzieci, którą urządził w swoim domu. Maria nauczała w niej dwa razy w tygodniu. Jacek z zawodu był jubilerem i prowadził własny sklep w centrum miasta. Ledwie zdążył się przywitać i usiąść przy stole, Maria pokazała mu kamień.
— Gdzie to znalazłaś?
— Na plaży w Birdlings Flat.
— Tam gdzie zginął Kacper?
— Tak, tam — przytaknęła Maria. — Powiedz, czemu ta plaża tak się nazywa?
Jacek popatrzył na nią zaskoczony. Nikt przedtem nie pytał go o to.
— Bo na skałach wykluwają się pisklęta. Większość ginie w morzu. Ratują się tylko te, które nauczą się fruwać na czas.
Założył okular i wyceniał wartość kamienia.
— Agat oczkowy, ciekawy kształt pierścienia, środek trochę rozmazany…
— Ile można za niego dostać? — Maria wstrzymała oddech.
— Na pierścionek się nie nadaje — odparł Jacek. — Może jakiś wisiorek, ale nie sądzę, żebym mógł to odsprzedać z zyskiem.
Oddał kamień Marii.
— Ładny jest, trzymaj go na pamiątkę.
Maria miała inny pomysł. Pojechała na cmentarz, odszukała świeżo wykopaną mogiłę i położyła na niej kamień. Leży tam do dziś.
Komentarze (55)
Ogólnie ciekawe.
Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.”
John Donne (1572-1631)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
Smutna historia, jak zawsze dobrze opisana. Wrażenie robi opis plaży, oddaje jej "złą energię". Historia z kamieniem – Oprócz pewnego rodzaju "uhonorowania" miejsca spoczynku pechowego pływaka, jest w niej jakaś pierwotna prawda (z braku lepszego słowa). Lepiej nie brać "pamiątek" ze złego miejsca. Wokół historii agatu można by ciekawą opowieść w stylu legendy usnuć...
A bohater cóż..., młodziak, a młodość często zagrożeń nie dostrzega. Historia łapiąca za serducho i opowiedziana ze swadą ?
Pozdrawiam 5
Wyjaśnienie o ptakach, które muszą szybko nauczyć się fruwać, nasuwa od razu na myśl teorię doboru naturalnego. Silni przetrwali, słabi nie. Ale jaki był Kacper? Siły mięśni mu nie brakowało, mierzył się zaś z czymś, co pokona każdą siłę fizyczną, więc to jakby nie ma znaczenia. Zabrakło czegoś, z czym żywioł wody sobie radzi dużo gorzej, a czasem to on jest bezradny. Zabrakło wyobraźni - tej woda nie posiada wcale. Nie korzystając ze swego atutu Kacper musiał przegrać. Czy zasłużył na Nagrodę Darwina?
Czy zasłużył na Nagrodę Darwina? Chyba tak. Mój kolega mawiał: w ten sposób natura eliminuje głupich. Ale z drugiej strony, ja również popełniłem w życiu wiele głupstw, mimo to żyję, a jego nie ma już od wielu lat. W czym ja lepszy jestem od niego, gdzie tu sprawiedliwość?
Kuszą nieznane kąpieliska zwłaszcza młodych, ale nie zawsze można pokonać dziką siłę natury.
Pozdrowienia!
Tekst, jak dla mnie: jest raczej krótką powieścią i wszystko opisuje w pigułce - emigracyjną polonię, która mimowolnie zatraciła cechy czysto ojczyźniane, stąd: komercyjne podejście do pogrzebu - brak stypy (nomen omen: pochodzi ona z tradycji pogańskiej, podobnie jak wiele innych tradycji, które przywłaszczył sobie obcy byt - kościół), beznamiętny handel i cwane interesy, także: kamyk - kładzenie kamyków na grobach należy do tradycji żydowskiej.
I teraz już pan, panie Narratorze, wie: dlaczego jestem samotnym kawalerem? Bo nie ulegam emocjonalnym, irracjonalnym i zwierzęcym instynktom, które wydzielają kobiece hormony, jeśli już: to najpierw dbam o bezpieczeństwo - byt, a potem mogę iść na całość - każda dziewczyna w każdej chwili może do mnie wpaść i tańczyć ze mną nago i uprawiać seks oralny, analny i witalny, jeśli pragnie durnia z wielkim wężem, grubym portfelem i sportowym samochodem - to nie tędy droga, kończąc: serdecznie zapraszam na moją prozę poetycką pod tytułem "W tajemnicy głębokiego wspomnienia" - tekst jest o morzu i jest poza główną stroną.
Łukasz Jasiński
To dobrze, że jesteś urodzonym pływakiem, bo ta umiejętność przydaje się w życiu, szczególnie w krajach wyspiarskich bądź obfitujących w rzeki i jeziora.
Jeśli chodzi o mnie, to uczyłem się pływać na wielu warszawskich basenach: na Rozbrat, na Spartańskiej, na Konopnickiej, na Łazienkowskiej (basen Legii Warszawa), na Konwiktorskiej też pływałem kilka razy, ale tak naprawdę złapałem pływackiego bakcyla na basenie Dolmel we Wrocławiu, dokąd wybrałem się latem 1976, a było to cholernie upalne lato, codziennie chodziłem na basen, moczyłem się w wodzie cały dzień, nauczyłem się skakać z wieży, wracając z basenu wypijałem olbrzymią ilość pepsi-coli, wieczorem szedłem nad Odrę, patrzyłem na barki załadowane węglem i te puste wracające pod prąd, i myślałem, jak cudownie byłoby popłynąć do Szczecina, a nawet i dalej.
Los rzucił mnie do Wyższej Szkole Morskiej (obecnie Akademia Morska) w Gdyni, gdzie grałem przynajmniej raz w tygodniu w piłkę wodną. Tam pływanie było obowiązkowe — pod koniec semestru należało zdać egzamin z pływania każdym stylem, na czas oraz na dystans, wyławiać ciężarki z dna, płynąć morzem kilkaset metrów, odwracać przewróconą do góry dnem tratwę, otwierać ją, wylewać wodę, a woda była lodowata, zanim do niej wskoczyłem musiałem się wysmarować tłustym kremem nivea. W WSM poznałem wielu świetnych pływaków z Dolnego Śląska, bo tam mieli więcej basenów niż w innych regionach Polski.
Po pewnym czasie stałem się morskim stworzeniem — bez morza nie mogę żyć: pływałem w Morzu Czarnym, Południowym Pacyfiku, Morzu Tasmana, Morzu Koralowym, Morzu Timor (część Oceanu Indyjskiego), by nie wymienić tych wszystkich plaż i wysepek, które odwiedziłem podczas licznych rejsów statkiem, kilka razy omal nie utonąłem na skutek uderzenia olbrzymią falą, raz wpadłem w kłębowisko aretuz, które parzydełkami chwilowo sparaliżowały mi obydwie nogi, a ból był równie straszny, co chyba tylko ból rodzenia, dlatego powtarzam: nikt w konfrontacji z żywiołem nie jest dobrym pływakiem, nie wolno przeceniać własnych możliwości, a do wody należy wchodzić z należytym respektem dla sił natury.
Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojego skromnego opowiadania. Jak zdążyłem zauważyć, jesteś aktywną osobą, która z pewnością na nadmiar wolnego czasu nie narzeka, tym bardziej jestem wdzięczny za chwilę uwagi.
Łukasz Jasiński
Łukasz Jasiński
wielmożny pan Łukasz Jasiński
Uśmiałam się.
Biedny Narrator postawiony pod ścianą... ?
Narratorze, może coś mocniejszego na wzmocnienie?
Miałam jakąś lampkę zaproponować, ale chyba to za mało... więc
?
Ja lubię towarzystwo — zapraszam sąsiadów z ulicy, urządzam balangi do białego rana, to czemu nie robić tego wirtualnie? Liczba odsłon wzrasta. ?
„Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba”
A ile to słowo „Pan” kosztuje?
Mówił mi pewien Rosjanin:
— U was w Polszy to taka szlachta, że nawet do butów zwracacie się na „pan”.
— Jak to?
— No, Pan Tofel.
Dziwisz się? Pan Łukasz był tutaj zaciekle atakowany od samego początku. Też bym nie wytrzymał, ale mam sposób: Alt-F4
Pod moim komentarzem w "Ten przeklęty Bóg...", podaję:
"Obok idiotodemokracji - wiedzy ostatnio ledwo liźniętej, powinno się wprowadzić pojęcie idiotopoezji. (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
"sowa klozetowa" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
"poczochraj się z yankowojownikiem i innymi posrańcami, którzy niechybnie zlecą się na odsiecz i ucztę duchową.
skończyłem, smacznego" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
Pod moim komentarzem w "Sztuka królewskiej retoryki", podaję:
"twórca wydalniczy
nocna polucja
to ciągle ewolucja
celownik na żołędziu
to jednak amatorszczyzna" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
"nocna polucja
to ciągle ewolucja
celownik na żołędziu
to nie rewolucja" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
"podrzuć ten watek sowie klozetowej na tropie" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
"to niech już dupnie ten meteoryt" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
Pod moim komentarzem w "Wyrywek mądrości", podaję:
"Mała mysz a ma tyż - pisał bodaj Wyspiański.
A teraz kto ma mysz, równy jemu tyż." (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
Pod moim komentarzem w "W dolinie tradycji", podaję:
"Bżdziubździólki" (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
Pod moim komentarzem w "Ustawa Zasadnicza", podaję:
"Portal opowi powinien mieć kontrakt z NFZ na przechowywanie objawowych świrów." (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
Pod moim komentarzem w "Totalitaryzm biurokratów", podaję:
"zamiast napierdalać w klawiaturę, poszukaj dodatkowych źródeł do chodu - choćby przez ten internet i opowi odpocznie." (Grain) - zamiast merytorycznego komentarza - atak personalny.
wielmożny pan Łukasz Jasiński
Witaj w targowisku próżności!
Każdy przyszedł coś kupić, nie obejdzie się bez targów. Masz dosadną opinię, a to kosztuje sporo. Szukasz prawdy, ponieważ ją uwielbiasz, ale tu jej nie znajdziesz, bo to mało chodliwy towar.
Jednak masz wciąż prawo wyboru :)
“This out of all will remain—
They have lived and have tossed:
So much of the game will be gain,
Though the gold of the dice has been lost.”
„Bo ze wszystkiego to tylko zostanie—
Żyli i w kości grali o swój los:
Zysk im przyniosło jednak owo granie
Choć złota przy nim postradali trzos.”
'Love of life', Jack London (1876-1916)
Jasinizm - nowatorskia idea filozoficzna zakładająca, że najwyższym czynnikiem panującym w ogromnym epicentrum wszechświata jest po prostu Bóg (może być również zwany: Absolutem i Refleksją i Wizją i Kosmosem i Abstrakcją i Naturą i Sensem i Miłością i Paluszkiem i Najwyższym), który dał ludzkości swobodną wolę w dążeniu ku doskonałości cielesnej i umysłowej i duchowej (człowieczeństwa) poprzez byt na wyjątkowo okrutnym padole ziemskim. Ze względu na ułomności psychiczne i wewnętrzne i fizyczne cudu - ciała i umysłu i duszy - ludzkość można podzielić na trzy fazy bytowania. Faza bytu duchowego: jednostki wybitne pod względem moralnym aspirujące do miana przywódców religijnych, również: prorocy i wizjonerzy i posłańcy, cechy: moc boska - zjawiska nadprzyrodzone. Faza bytu ideowego: jednostki wybitne pod względem intelektualnym aspirujące do miana przywódców politycznych, również: ludzie wolnych i ścisłych zawodów - elita danego narodu, cechy: myślenie teoretyczne - twórcze i praktyczne - badawcze. Faza bytu materialnego: jednostki walczące o przetrwanie wszelkimi metodami, cel: zapewnienie wygodnego życia rodzinie i przyjaciołom i znajomym, cechy: ateizm i konsumpcjonizm i nepotyzm.
Kończąc: aby nie marnować czasu, talentu i wolności - nie zrezygnuję z pisania prozy poetyckiej.
Łukasz Jasiński
„Kończąc: aby nie marnować czasu, talentu i wolności - nie zrezygnuję z pisania prozy poetyckiej.” — bardzo pozytywne zakończenie. Tak trzymać!
Łukasz Jasiński
Każdy publikuje wedle własnego uznania; nie do mnie należy udzielanie porad na ten temat.
Osobiście zamieszczam góra jedną publikację na tydzień, żeby nie zaśmiecać głównej witryny oraz dać czytelnikom odpocząć od moich gniotów (zwanych również „sucharami”). Większość wrzucanych tekstów napisałem wiele lat wcześniej, żeby dać im „ostygnąć”, ponieważ publikowanie pod wpływem emocji bądź w jakiejś duchowej ekstazie uważam za najgorszą ewentualność. Pomimo tych środków ostrożności pisanie przynosi mi więcej rozczarowań aniżeli korzyści, więc chyba najlepiej zachować jak wszędzie umiar i kierować się zdrowym rozsądkiem.
Dobrze również rozpalać na opowijskim biwaku ognisko powoli, wzbudzać zainteresowanie stopniowo, a nie zaczynać z orkiestry dętej, walaniem w kotły i fanfarą, jak na wejście cara, bo takie preludium może być odebrane jako brak skromności i pyszałkowatość, za czym typowy użytkownik raczej nie przepada.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia
Narrator
Łukasz Jasiński
Łukasz Jasiński
Zgadzam się z każdym słowem i radzę nie odpowiadać na zaczepki i osobiste ataki, bo właśnie odpowiedzi stają się ponownie przedmiotem napaści.
Łukasz Jasiński
- ustawa zasadnicza: Konstytucja III RP (tutaj pan znajdzie dokładną hierarchię),
- kodeks postępowania karnego,
- kodeks postępowania administracyjnego,
- kodeks postępowania cywilnego
- regulaminy,
- niepisane zasady (osobista kultura),
poza tym: donosicieli zawsze pozostaje anonimowy i posiada jakieś korzyści z donosów, poza tym: tutejszy regulamin mówi, podaję:
"Zabronione są wszelkie działania wprowadzające czytelników w błąd, duplikowanie treści (np. publikowanie tego samego utworu wielokrotnie) i zaśmiecanie serwisu (np. opublikowanie utworu i wymazanie jego treści)."
I teraz niech pan sprawdzi konto niejakiego Graina i niech pan policzy - ile ów jegomość wymazał własnych tekstów, kończąc: wiem, mój drogi Administratorze, że masz mnie na oku, a sam chyba już wiesz, że nie jestem wobec nikogo wrogo nastawiony, oczywiście: zezwalam na korzystanie z mojej wiedzy i doświadczenia.
Łukasz Jasiński
Niestety Internet to słabo uregulowana dziedzina życia, ze względu zdalną działalność i anonimowy charakter użytkownika. Ale zawsze można się odłączyć od sieci.
Łukasz Jasiński
Do wyżej wymienionych środków ostrożności dodałbym jeszcze jeden — nie wchodzić na publiczne domeny i fora pod prawdziwym nazwiskiem: to przecież tak jakby Pan otworzył drzwi do domu na oścież i jeszcze umieścił karteczkę z napisem „Zapraszam wszystkich”. Tylko czekać aż Pańskie mieszkanie zapaskudzi bydło i hołota, bo przecież skromnych, wartościowych ludzi, zwłaszcza na ulicy, jest tyle co zębów u kury.
Wyobraź sobie Panie Łukaszu dostałeś zaproszenie na bal maskowy — każdy ma twarz ukrytą pod maseczką, nie wiesz z kim masz do czynienia, czy osoba się uśmiecha, czy sobie drwi, a Pan sobie chodzisz ze szczerą buziuchną, na której ma Pan wypisany cały życiorys; każdy może zajrzeć w głąb Pańskiej duszy jak do rozłożonej książki. To nie jest otwartość, lecz zwykła lekkomyślność. Chyba, że właśnie o to Panu chodzi — wystawiać na pokaz prywatne części.
Niestety nie żyjemy w szarmanckich czasach, dlatego nasze obyczaje również powinniśmy zmienić.
Łukasz Jasiński
Łukasz Jasiński
Łukasz Jasiński
- Unia Wolności,
- Samoobrona,
- Polska Partia Narodowa (z ramienia tej partii startowałem na posła),
- Kukiz,
jeśli chodzi o prezydenta:
- Leszek Bubel,
- Lech Kaczyński,
- Paweł Kukiz
i proszę mnie nie oceniać i szufladkować, bo: aktualny prezydent jest dużo bardziej ideologicznie związany z Unią Wolności, a Paweł Kukiz z Platformą Obywatelską - proszę czytać życiorysy polityków, a nie jak większość obywateli ulegać propagandzie - naród polski ma bardzo krótką pamięć i bardzo łatwo jest naród polski ogłupiać.
Łukasz Jasiński
Ma Pan rację — jestem osobą słyszącą i trudno mi zrozumieć kogoś w Pańskim położeniu.
Czasem po kąpieli w morzu zatyka mi ucho, nie całkowicie i nie na długo, a mimo to jestem bardzo poirytowany zaburzeniem balansu, szczególnie podczas słuchania muzyki, dlatego nie wyobrażam sobie dotkliwej i permanentnej utraty słuchu.
Nie chcę być natrętny, ani mało delikatny, ale mam pytanie — gdybyśmy się kiedyś spotkali, a ja nie znam języka migowego, jak moglibyśmy się komunikować?
Proszę być narratorem małych, by mieli cel do bycia wielkimi :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania