Simply the best - opowiadanie z universum Metro 2033

I

Dziewczyna oddycha równo. Bez emocji podnosi broń do policzka. Czeka, wypatruje w ciemnym tunelu jakiegokolwiek ruchu. Powoli przesuwa lufę karabinu z lewego brzegu ciemności na prawy. Jest cierpliwa, wie że prędzej czy później cień, jakieś zaburzenie mroku będzie znakiem do szybkiej decyzji.

Tym razem daje się zaskoczyć. Na ułamek sekundy spóźnia reakcję, cień pojawia się nie przy ścianie tunelu, ale coś zaczyna sunąć wyżej. Tak jest już pewna, przy sklepieniu, ruch skrzydeł, macek – nieważne. Delikatne, wręcz uroczo kobiece ugięcie kolan, całe ciało jakby kumulowało w sobie pierwotną, zwierzęcą energię, palec na spuście zwiększa nacisk, cień gęstnieje, czerwona plamka celownika w samym środku czerni. Strzał! Strzał! Strzał! Trzy razy z komory powinna wypaść gorąca łuska, dziewczyna trzy razy powinna poczuć kopnięcie broni na barku. Powoli opuszcza lufę.

- Trzy w celu. Dwa potencjalnie śmiertelne, jeden raniący - słyszy niski, męski głos zza swoich pleców. Ciężka, żołnierska dłoń opada na jej szczupłe ramię – Nieźle Marta... jak na dziewczynę.

- Nikt dziś nie miał lepiej – Marta odpowiada tonem pełnym pretensji.

Maksym, wielki, barczysty żołnierz z drużyny stalkerów „Alfa” obrzuca dziewczynę dość lepkim spojrzeniem. Marta wie, że jej zgrabne, wysportowane ciało podoba się trenerowi.

- No cóż został nam na dziś jeszcze... tak Oleg – Maksym sprawdza swoje notatki – Oleg zasnąłeś? Twoja kolej!

Z grupki stojącej w rogu pomieszczenia młodzieży wychodzi drobnej budowy chłopak. Krótko przystrzyżone włosy skrywa zielony wojskowy beret. Oleg podnosi ze stołu AK47 z nałożoną laserową końcówką do ćwiczeń strzeleckich. Powoli podchodzi do czarnej gardzieli tunelu. Panującą ciszę przecina trzask przeładowanego zamka. Maksym już stoi przy konsoli, coś majstruje w ustawieniach makiet treningowych. Oleg w pełnym skupieniu oczekuje na swój cel. Maksym nie daje mu wiele czasu. Z samego środka tunelu z gwałtownym rykiem pędzi cielsko czworonożnego monstrum. Natężenie dźwięku jest ogromne, cel rośnie w oczach, Oleg na pół świadomie przełącza broń w tryb ciągły i sypie serią w głąb tunelu. Cel znika, Oleg opuszcza karabinek.

- Oleg, wywaliłeś pół magazynka w sufit tunelu! - wścieka się Maksym.

- Przestraszyłeś mnie – próbuje bronić się chłopak.

- Czy ty siebie słyszysz?! - Już niemal drze się instruktor – No kuuurwa, przestraszyłem go! Oleg ledwo go drasnąłeś! W realu tylko byś go bardziej wkurwił, flaki by z nas wypruł! Co ty robisz na tym treningu?! W kuchni grzyby powinieneś czyścić!

 

II

- A tak w ogóle, to co ty robisz na szkoleniu na stalkera? Jesteś trochę inny niż reszta chłopaków.

Marta siada obok Olega, przypatruje mu się z ciekawością. Siedzą w jej pokoju na skromnej wojskowej pryczy, w rogu metalowa szafka na odzież, półka, kilka książek, jedna szmaciana lalka. Nad wejściem wymalowany jasnymi literami wyraźny napis: „GOTOWI NA WSZYSTKO”.

- Na testach naukowych zabrakło mi 5 punktów, z działu zaopatrzenia pognała mnie matka, ojciec uparł się, że mam jak on zostać stalkerem.

- Twój ojciec...

- Tak, nie wrócił. 3 miesiące temu nie wrócił ze strefy. Nikt z drużyny nie wie co się stało, po prostu zniknął. Nie mogli dłużej czekać.

- Przykro mi. - Marta delikatnie objęła chłopaka.

- Mi już nie. - Oleg odwraca głowę do ściany – Tata był dobrym, znakomitym stalkerem i strasznie głupio, że tak po prostu nie wrócił. Nie walczył, nie strzelał, nie krzyczał – nic! On zwyczajnie się zgubił!

- Nie gadaj tak. Sam nie wiesz jak tam jest. Gdzie byłeś, no gdzie? Na wieży, na kilku wycieczkach. I co widziałeś? Ogrodzenie, ot i tyle świata widziałeś, więc nie mędrkuj co tam można a czego nie. Masz jeszcze matkę...

- A ty? Co z twoją rodziną.

- Od dziesiątego roku życia radze sobie sama – twarz Marty nie wyraża żadnych emocji, dziewczyna wszystko skrywa głęboko w sobie - Jakaś choroba... najpierw matka, później ojciec. Zadziorna byłam, życie oduczyło mnie łez, więc dali mnie na szkolenie wojskowe.

Na bardzo chłopięcej twarzy Olega zakrada się nieśmiały uśmiech.

- Ale pechowiec ze mnie. Już myślałem, że jak tata zginął, przerzucą mnie na jakieś zaopatrzenie a przynajmniej do wartowni, ale nie, wcale nie. - Oleg zniża głos naśladując Maksyma: – Z szacunku dla twojego ojca, zrobimy z ciebie stalkera.

Marta kładzie policzek na kościstym ramieniu Olega, chichocze.

- Wiesz, lubię cię ciamajdo. Trzymaj się mnie i zobaczysz, damy sobie radę.

- Marta, najlepsza w grupie jesteś – ich oczy spotykają się – nie wstydzisz się ze mną trzymać?

- Jest kilku świetnych chłopaków. Są sprytni,zwinni i szybcy. A co do ciebie – Marta zniża głos - to zrobimy jeszcze z ciebie stalkera.

W ciasnym, podziemnym pokoiku rozchodzi się szczery śmiech.

 

III

Grupa około piętnastu nastolatków przysłuchuje się wykładowi Maksyma. Instruktor perorując przechadza się po sali, w rytm kroków uderza linijką w otwartą dłoń.

- Po raz kolejny wam to mówię i będę powtarzał bez końca. Dobry stalker to nie tylko wyćwiczone odruchy, znajomość świata i broni. To także, a może przede wszystkim, wiara w siebie, wiara, że ze wszystkim sobie poradzę. Jesteście stalkerami osiedla preppersów, jesteście na wszystko gotowi! - Maksym patrzy na nich pilnie i kontynuuje – Ta filozofia dała nam to, co dziś mamy. Nasi ojcowie i dziadowie już od dawna oczekiwali na to, co ma się wydarzyć. Byli gotowi. Na wszystko! Nasze domy dawały wspólnotę, a kiedy przestały spełniać swą rolę, tunele i bunkry dały nam schronienie. Wiatraki i baterie słoneczne dają nam energię. Ona napędza filtry, pompy, stąd światło aby nasi naukowcy mogli kontynuować swą pracę. Mamy fizyków, chemików, informatyków i cholera wie kogo jeszcze, ale oni wszyscy... - Maksym zawiesił głos i uniósł linijkę – oni wszyscy mogą działać dzięki nam, żołnierzom drużyn ochrony i tym najlepszym – stalkerom.

- Tak, tak to my! - Rozległo się po sali kilka okrzyków.

- Wy jeszcze zwykłe smarki jesteście! - gruchnął Maksym – Ale za rok, dwa, po kilku misjach, po wyjściu za ogrodzenie w strefę, tak wtedy możecie siebie nazwać stalkerami i nosić to miano z dumą.

 

IV

Ojciec Olega czasami wspominał stary świat. Mówił:

- Widzisz synku i wyszło na nasze. Tak, śmiali się, telewizje przyjeżdżały reportaże kręcić o bandzie wariatów, która kopie tunele i szkoli się w sztuce przetrwania. A my, widzisz, mieliśmy cholerną rację. Osiedle położone jest na uboczu miasta i gdy nadeszła fala nie miała już tej siły. Domy zachwiały się, dachy zajęczały, szyby spękały ale wytrzymały. Ktoś zapłakał, kogoś serce rozbolało, ale większość wiedziała, że teraz nadchodzi nasz czas. Agregaty ruszyły, a gdy opadł pył pożarów, słoneczne panele tchnęły w obwody energię. Nawet radiowęzeł działał, może ostatni ludzki głos w eterze. A potem przyszły pod bramę jakieś postacie, zjawy z koszmaru, mary w pokrwawionych łachmanach, czasami ciągnące wózki z resztkami dobytku, częściej tylko z lękiem w oczach. Wpuście – proszą - nie mamy gdzie się podziać. Straszne rzeczy o świecie opowiadali. A my, na bramie pytamy – A kim ty człowieku jesteś? - A oni różnie: hydraulik, elektryk, chemik, żołnierz. A my na to – Wejdź człowieku, jeszcze trochę miejsca tu jest, doceń to co dostajesz. - Doceniali. Inni mówili: - Ja prezes, sklepowa, poeta, dziennikarz, historyk. A my na to – Idźcie gdzie indziej swego miejsca szukać. Historia właśnie się skończyła i wierszy nie ma już o czym pisać. - Oni w płacz i krzyk. Pieniądze oferowali, potem z pięściami na bramę skakali, a na końcu odchodzili jeszcze bardziej zgarbieni, brudni i bez szans.

- Bardzo szybko okazało się, że w domach mieszkać się już nie da. Zeszliśmy do schronów i tuneli, które z każdym dniem rozrastały się o nowe metry, dziesiątki, setki w końcu kilometry. Po jakimś czasie nikt już nie pojawiał się pod bramą. Nikt, nie znaczy nic. Najpierw pies, ale jakby nie pies – sierść posklejana jakimś śluzem, nogi niby śmiesznie cienkie, drżące, ale z potężnymi pazurami. Zęby krzywe, poprzerastane, oczy krwią nabiegłe. Później niby kot, sarna, dzik, Wszystko znajome, ale jak się przyjrzałeś to jakby karykatura malowana ręką fałszywego boga – koślawo, ohydnie, ale niestety, z iskrą życia. Płotu nie przelazły, kul się bały, z czasem trzymały się na odległość.

- Myśleliśmy, że nasza społeczność jest sama na świecie. Ciekawi tego nowego świata byliśmy. Najlepsi z nas w maskach, kamizelkach kuloodpornych i kevlarowych hełmach ruszyli przeszukiwać popioły starego świata. Czasami ktoś nie wracał. Płakaliśmy po tych zagubionych, rozszarpanych, tych co choroba zżarła.

- Ale na szczęście czy nie, nie zostaliśmy sami. Ludzkie robactwo przetrwało. W plątaninie tuneli, kanałów metra znaleźli schronienie. Garstka szczęściarzy. Nie przygotowani na zagładę, bez szkolenia i zapasów. Jak karaluchy, po prostu przetrwali. Mają tę namiastkę starego świata, swoje władze i prawa. Nędznicy.

 

V

Marta szybkimi ruchami rozkłada karabinek AK47. O drewniany blat stołu uderzają elementy pewnie rozkładanej broni. W żółtawym blasku żarówki jej skupiona twarz wydaje się dużo poważniejsza i dojrzalsza. Oleg pilnie obserwuje precyzyjne ruchy dziewczyny.

- Musisz sprawnie operować bronią – Marta rzuca zdecydowane spojrzenie na Olega – kiedy będziesz umiał ją szybko rozłożyć i złożyć lepiej zrozumiesz jak ją układać w swoich rękach, gdzie ma ciężar, jak się zatnie gdzie i co szybko wyczyścić. Teraz ty.

Oleg chwyta karabin i dokłada do niego elementy. Stara się być szybki, ale wyraźnie nie ma tej wprawy co dziewczyna.

Nie słyszę cię! - stanowczym tonem mówi Marta

Zamek, tłok, rurka, sprężyna, nakładka, łoże, pokrywa... - części w końcu trafiają na swoje miejsce.

- Dobrze – chwali Marta – szybciej niż poprzednim razem. Jeszcze tak ze sto razy i broń stanie się jak przedłużenie ręki.

- Jeszcze sto razy? - Oleg nie kryje rozczarowania

- No dobra przynajmniej pięćdziesiąt – dziewczyna się uśmiecha – Robisz postępy. Jutro, po zajęciach znowu poćwiczymy pozycje, strzelanie, ulice i pomieszczenia.

- Zamęczysz mnie...

- Dasz radę. Pamiętaj stalker zawsze da sobie radę. Muszę wracać, do jutra!

Jej policzek musnął twarz chłopaka. Pocałunek na odchodnym, ot taki przyjacielski, jak między dobrymi znajomymi.

Oleg pomyślał, że może tego kałacha i tysiąc razy poskładać.

 

VI

Buty na grubej podeszwie miękko stukają o posadzkę tunelu. To jeden z najstarszych tuneli osiedla, elegancko wykończony, czysty. Nie jak te najnowsze, byle szybciej, byle więcej kwater, sal montażowych i magazynów zrobić. Oleg kieruje się do mesy, gdzie matka pełni dyżur. Wie, że już jest po godzinach wydawania posiłków, ale matka z pewnością zostawiła dla niego jakąś niemałą porcję. Będzie mógł tam w spokoju z nią porozmawiać, odpocząć, rozluźnić się po dniu pełnym wytężonej nauki i ćwiczeń.

Przechodzi koło kwater oficerów i dowództwa osiedla. Od dziecka lubi tu przychodzić. Niedaleko jest świetlica z telewizorem i zestawem Hi Fi. Dzieciaki siadają tam, oglądają stare filmy i nie wierzą, że kiedyś świat był zupełnie inny, jak z bajki. Pamięta też, że w dzieciństwie organizowano tam zabawy. Stalkerzy czasami przynosili stare płyty, ale wzbudzały takie emocje, że zabaw z czasem zaprzestano, zawsze kończyły się smutkiem i płaczem za starym światem. Ale dzieciaki ciągle przychodziły posłuchać idoli swoich rodziców i dziadków.

Wreszcie Oleg dochodzi do szerokich drzwi. Mesa jest obszernym, wyłożonym glazurą pomieszczeniem. Wysoko, pod sufitem mrok rozpraszają trzy rzędy świetlówek. Wyposażeniem są stoliki i krzesła kolorowe, drewniane, metalowe z tapicerką lub bez. Ściana z dużym oknem do wydawania posiłków oddziela salę jadalną od kuchni. Oleg szybko dostrzega matkę, dość wysoką i okrągłą kobietę. Uśmiecha się do syna i stawia na ladzie parujący talerz zupy.

- Mamo, jaki głodny jestem! Co dziś masz?

- Oleczku, mów trochę ciszej – matka wzrokiem wskazuje na odległy róg sali.

Oleg wcześniej ich nie zauważył. Przy stoliku zakrytym jakimiś kolorowymi papierami siedzi sześciu mężczyzn. Oleg szybko rozpoznaje łysego Naczelnika Osiedla Ryszkina, szefa ochrony generała Wałtowa i dowódcę stalkerów pułkownika Harmonowa. Pozostałych chłopak nie zna. Po chwili, oceniając ubiór i wyposażenie położone koło krzeseł, dochodzi do zaskakującego wniosku, że są ze strefy. Tamci nie zwracają na młokosa uwagi, pochłonięci są swoim towarzystwem. Chłopak szybko bierze talerz grzybowej z jakąś tłustą wkładką i cichutko siada w przeciwległym do obradujących kącie sali. Oleg siedzi do nich tyłem. Nie słyszy wiele, urywane zdania, nie rozpoznaje także głosów obcych. Stara się powoli przełykać zupę, aby choć skrawki zdań ułożyły się w jakiś obraz narady.

- Ryzyko jest ogromne, kto da jakiekolwiek gwarancje? - nieco podniesiony głos generała Wałtowa.

- ...nie po to tu szliśmy żeby wam sprzedawać śmieci. - ktoś z przybyłych.

- ...dużo do zyskania. Jesteśmy zbyt słabi, ale z wami to nie może się nie udać – znowu przybysz.

- Ja bym tam nie szedł nawet po pociąg ze złotem, po co to nam? - znowu poddenerwowany Wałtow.

Zapada cisza, szeleszczą jakieś papiery. Czuć rosnące napięcie między rozmawiającymi.

- ...podsumujmy... – wyraźnie Naczelnik Ryszkin – odległość?

- około 20 kilometrów – obcy głos.

- Ilu ludzi?

- Według naszego planu przynajmniej 30 z dużą siłą ognia.

- Szacowane straty?

Po dłuższej ciszy – Teren jest trudny... Poziom anomalii radiacyjnej wysoki, nasi stalkerzy zawsze sygnalizowali dużą ilość mutacji... Możliwe wylęgarnie.

- Jakie fanty?

- Broń, amunicja, żywność, paliwo, może jakieś pojazdy. Piękny, duży, nienaruszony bunkier zaopatrzeniowy. Hala wryta w ziemię, wszystko leży jak kwatermistrz ułożył. Towarów tyle, że za jednym kursem nie weźmiemy, ale drogę się przetrze, później będzie łatwiej.

- Podział zysków?

- 70 procent dla was, reszta dla nas.

- Wasz wkład w wyprawę?

- Lokacja, przewodnik, kody dostępu do śluzy. Może jakiś oddział osłonowy...

Znowu zapada cisza. Oleg nad wpół zjedzonym talerzem zupy skupia się już tylko na wyłapywaniu kolejnych słów rozmawiających. Wie, że jest świadkiem czegoś ważnego.

- Co ty na to? - Naczelnik Ryszkin

- My zawsze damy radę – zdecydowanie pułkownik Harmonow – dam trzydziestu najlepszych ludzi, dwa wozy ŁuAZ, dwa nasze Kamazy i trzy pickupy. Dołożę działko 23mm. Jeżeli jest tam jakaś cholerna wylęgarnia zetrzemy na pył!

- Czyli co, mamy postanowione? - obcy głos z nadzieją.

- Jeszcze nie – ponownie Naczelnik, bardzo zdecydowanym tonem – musicie przystać na moje warunki. Po pierwsze: całość bunkra dla nas. Po drugie: sam zadecyduje co dostaniecie. Po trzecie: przyjmiecie grupę naszych ludzi i po czwarte – ostatnie: nic o was bez nas.

Ostatnie słowa Naczelnika Oleg ledwo dosłyszał. Powstał głośny rwetes i przekrzykiwanie. Głosy nakładały się, mieszały, dopiero stanowczy głos Wałtowa uciszył burzę.

- Zwariowałeś Ryszkin! - obcy głos nie krył oburzenia. - My do was z propozycją przyszliśmy, a wy nam jakiś zabór proponujecie?!

Ryszkin stanowczo, ale bardzo spokojnie – Handelmann, ty tu nie rób scen. Mamy naszych ludzi w metrze, wiemy co się tam dzieje. Jeszcze tydzień, może dwa i ci od połamanego krzyża tobie kark złamią. No, na ile dni macie amunicję, żywność i ludzi przede wszystkim? Ty mi łaskę swoimi zasranymi procentami robisz? Czas żebyśmy zaistnieli w metrze i ty masz szansę nam w tym pomóc. Zyskasz w nas potężnego sojusznika, zachowasz stanowisko a co najważniejsze życie.

Słychać gwałtowne szurnięcie krzesła i nerwowe, szybkie kroki. Znowu szuranie nóg krzesła o podłogę.

- Dobrze – spokojny już głos Handelmanna – niech będzie. Damy wam namiary na ten cholerny bunkier.

- I jeszcze mały drobiazg – spokojnie Naczelnik.

- Kurwa Ryszkin, zmiłuj się! - znowu nerwowo Handelmann.

- „Naczelniku Ryszkin”! Tak się mówi, Handelmann. Dobrze, ruszymy, ale ty pojedziesz razem z ekipą, jeżeli bunkier będzie pusty, albo gówno wart, pułkownik Harmonow osobiście okaże ci naszą wdzięczność ładując kulkę między te twoje cwane oczka.

 

VII

Oleg nie może spać. Długo przewraca się na swojej pryczy rozmyślając o słyszanej rozmowie. Od polityki zawsze był daleko, ba nawet nie można powiedzieć żeby miał o niej jakiekolwiek pojęcie. Władze osiedla były wybieralne przez ogół mieszkańców, ale od kiedy pamięta, Naczelnik Ryszkin jako najbardziej doświadczony sprawował nadrzędną funkcję. Osiedle przez lata funkcjonowało sprawnie i jedynymi problemami, o których nigdy nie zapominano, było zapewnienie zasilania, produkcja pożywienia i ochrona przed radiacją. Każdy znał swoje miejsce, każdy wiedział jaką rolę ma spełnić od stalkera po prostą kucharkę. Ludzi zbędnych, mających czas myśleć o polityce nie było. Zapewnienie bytu i utrzymanie wysokiego, jak na ten świat, komfortu było sprawą priorytetową.

Teraz, od dawna znani ludzie, zaczęli mieć nowy odcień. Funkcje pełnione przez przywódców osiedla okazały się mieć nowy wymiar. Świat Olega to już nie jest kilka kilometrów korytarzy, kilka budynków, obwód płotu i zasieki. Okazuje się, że ludzie z metra nie są masą śmiecia żyjącą w mroku. Ci ludzie także się rządzą, dzielą, walczą, zniewalają i zabijają, jak ten cały zmutowany świat.

Oleg patrzy na zegarek. Cholera! Zaspał, a jednak przysnął, choć miał wrażenie, że cały czas rozmyślał. Wszystko zlało się w niespokojny sen. Już powinien być na zbiórce i zajęciach, Maksym z pewnością nie oszczędzi mu gorzkich wymówek.

Niemal biegiem wpada do sali zajęć. Ze zdziwieniem zauważa całą drużynę stojącą wyprężoną jak do przeglądu. Maksym widząc chłopaka przerywa w pół zdania. Oleg szybko zajmuje miejsce na końcu szeregu.

- Witamy śpiącego stalkera. - Maksym wpatruje się w chłopaka, przez szereg przebiega szmer śmiechu. - Co cię dziś chłopcze w łóżku zatrzymało? Czyżby zakochana kobieta? - Oleg czerwienieje a szmer staje się rechotem. Maksym patrzy już uważnie na szereg. Wnikliwie spogląda w szczere, pełne zapału młodzieńcze oczy. - Każdy wie co ma robić. Żyjemy, uczymy się, pracujemy dla takich chwil. Wypełnić zadania, dajecie świadectwo o sobie i o mnie! Pokażcie na co was stać, pokażcie, że zasługujecie na prawo mieszkania w osiedlu preppersów!

- Jesteśmy gotowi! Gotowi na wszystko! Ma-ksym, Ma-ksym! - Okrzyki wypełniają niską salę. Przez twarz Maksyma przebiega uśmiech, jego potężne ramię podnosi w górę karabin.

Nauczyciel opuszcza salę, szereg rozsypuje się, tworzą się małe grupki wesołej młodzieży. Poklepują się po plecach, gestykulują, wyraźnie czuć podniecenie i adrenalinę. Oleg szuka wzrokiem Marty. Po chwili ją dostrzega, ale postanawia poczekać, są przy niej inni, dziewczyna wyraźnie zbiera gratulacje. Po dłuższej chwili Marta zostaje sama, zauważa Olega i podchodzi do niego z uśmiechem.

- Cześć...

- Cześć Marta, trochę nie jestem dziś w temacie. Jakiś konkurs wygrałaś?

- Można tak powiedzieć – radosne oczy dziewczyny aż błyszczą.

- No to chwal się, bo ja konkurs na frajera dnia już wygrałem.

- Na misję idę – jej twarz poważnieje – już jutro... Idę w strefę, rozumiesz? Idę ze stalkerami, nareszcie!

Oleg wpatruje się w pełną uniesienia twarz dziewczyny. Nie, to nie może być przypadek. Wczorajsza rozmowa, jeszcze nie w pełni zrozumiana, już ma skutki w realnym życiu.

- Ale...jak?

- Co, ale jak? Oleg ty jeszcze śpisz? Mam szansę się wykazać. Tak, już teraz, jestem dobra, docenili to! Jutro już przed świtem zbrojownia, zbrojownia... rozumiesz? Wybiorę broń, kamizelkę, maskę i idę. To będzie duża wyprawa, nie zawiodę ich!

- Marta... - Oleg bezwiednie łapie ją za rękę, jego głos ma lękliwie proszący ton – Marta, proszę nie idź. Tam może być... tam może być naprawdę niebezpiecznie.

- Oleg, co ty gadasz? - Marta zabiera rękę – A jak tam ma być? Zabawki i domek dla lalek?!

- Nie to miałem na myśli, ale wiem co mówili...

- No co mówili? - zirytowana dziewczyna przerywa gwałtownie – Że radiacja, mutacja i diabli wiedzą co jeszcze? Wiem jak będzie, nie po to mnie biorą żebym tam płakała w rękaw. To nie moja wina, że masz przydział na wartownie, nie moja Oleg!

Marta szybko się odwraca i nie oglądając się za siebie wychodzi. Oleg zostaje sam.

 

VIII

Wartownia jest w sumie dość miłym miejscem. Oleg siedzi wysoko, od świata oddzielają go okna ze zbrojonej pleksi. Ma wygodny, obrotowy fotel, fakt tapicerka pamięta dużo lepsze czasy, ale oparcie, od zapierania się nogami o ściany, ma idealne, niemal półleżące wygięcie pod plecy. Powietrze jest filtrowane, nie trzeba siedzieć w masce. Karabin na specjalnym stojaczku, zaraz pod ręką. Okna naokoło, w każdym specjalna uchylna klapka do prowadzenia ognia. Osiedle wieży wartowniczych ma pięć, ta jest niedaleko bramy. Dobrze widać gruntową drogę przez las, linię płotu i zasieków, dachy dawnych domów preppersów.

Na placu pod bramą zebrał się konwój pojazdów i rosnące zbiegowisko. Większość postaci ubrana w wojskową odzież, hełmy, kamizelki, obwieszeni karabinami, taśmami nabojowymi, granatami. Na twarzach maski, odrealniające, odczłowieczające portrety popsutego świata. Na jednym z pickupów dwulufowe działko 23mm zajmuje prawie całą pakę, załoga, skrzynie z amunicją ledwo się mieszczą. Na plac wychodzi pułkownik Harmonow w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych żołnierzy. Cywile odchodzą na bok, ruszający na wyprawę zbierają się w dwuszeregu. Pułkownik coś mówi, przemawia. Oleg nie słyszy jego słów, pleksi skutecznie tłumi dźwięki, okienka strzelniczego nie chce otwierać. Przemowa jest krótka, zaledwie kilka zdań. Dwuszereg na komendę się rozpada, Oleg patrzy z góry jak mundurowe ludziki sprawnie ładują się do pojazdów. Wśród tych postaci dostrzega tę nieco drobniejszą, jeszcze mniejszą o charakterystycznych, tyle razy oglądanych i podziwianych przez chłopaka ruchach. Marta znika pod maskującą plandeką Kamaza. Metalowa brama ze zgrzytem rozsuwa się na boki, Oleg słyszy stłumiony przez pleksi podwójny klakson, konwój rusza. Po chwili wyżłobione przez pojazdy koleiny pokrywa szary pył, proch spalonej ziemi.

 

IX

Ciężarówka toczy się po wyboistej drodze. Mocno chwieje, Marta stara się nie obijać o sąsiadujących na ławeczce ludzi. Cały sprzęt jest jej trochę za duży. Hełm i kamizelka ma taśmy i rzepy maksymalnie ściągnięte, ale i tak czuje luz. Karabinek, dodatkowe magazynki, dwa granaty, nóż taktyczny, opatrunek osobisty, manierka, wszystko na swoim miejscu, wszystko dodaje pewności. Będzie tak samo dobra jak ci starzy wyżeracze. Trochę głupkują do niej, robią miny i pytają czy panienka się nie boi tak sama wychodzić. Zobaczymy co powiedzą później, nabiorą szacunku.

Plan jest prosty. Na początku ma być łatwo, jedziemy do punktu spotkania z ludźmi z metra bezpieczną drogą. Zabieramy przewodników i wtedy kolumną już bez plandek, w pełnej gotowości przesuwamy się do celu. Opanowanie celu ma być szybkie i zdecydowane. Droga podobno czysta, da się dojechać pod same wrota. Anomalie likwidować z pojazdów, bez postoju, cały czas w ruchu. Przy celu grupa z Martą stanowi osłonę, reszta ocenia fanty i ładuje ciężarówki. Powrót może być trudniejszy, osłona ciężarówek, na pewno pójdzie dwa razy wolniej niż dojazd, ale pomagać mają też ci z metra. Tylko czy oni coś umieją?

Momentami droga jest równiejsza. Tam, gdzie asfalt nie wykipiał, jedzie się komfortowo. Czasami kolumna omija rozległe leje, ślady potęgi dawnych bogów wojny. Po dobrej pół godzinie jazdy kolumna się zatrzymuje. Pada rozkaz zdjęcia plandek i po chwili Marta może spojrzeć przez szkło maski na otaczający świat.

Ruiny, morze ruin robi na dziewczynie przytłaczające wrażenie. Kikuty domów, połamane latarnie, ulica przysypana gruzem. W ocalałych ścianach budynków martwe okna z upiornymi szczątkami firan lub zasłon. Fragmenty obrazów, szmat, szkła, plastiku przysypane pyłem, nadpalone, zwęglone. Ślepe lalki, kalekie misie, meble o wyprutych wnętrznościach. Pornografia śmierci.

W tym niemożliwym świecie nagle pojawiają się ludzie, a może byli od początku, ale dopiero po chwili Marta ich dostrzega. Szare, zbladłe, chude ciała okryte mozaiką postapokaliptycznych lumpeksów, w butach lub w ich resztkach. Wąskie twarze ukryte za filtrami masek, szarzy jak ruiny z których wypełzli. Boże, to nasze wsparcie? - zastanawia się Marta – oni sami potrzebują opieki. Są uzbrojeni w karabinki AK, dubeltówki, myśliwskie sztucery i małe pistolety. Zbierają się w grupkę, a z niej wychodzi jeden z tych strachów na wróble i kieruje się do pułkownika Harmonowa. Ten wita się z nim twardym uściskiem ręki, poklepuje po ramieniu, chwilę rozmawiają. Tracimy cenny czas tą kurtuazją – przebiega Marcie przez głowę.

 

X

Służba wartownicza jest jednak męcząca. Czas mija na kontemplowaniu starych dachów i przemyśleniach czy ten las był kiedyś inny, czy radiacja go takim stworzyła? Gdyby nie słuchawka i mikrofon interkomu oraz obowiązkowe, kwadransowe zgłoszenie gotowości, można by łatwo stracić poczucie czasu. Oleg przygląda się swojemu AK47 spokojnie opartemu na stojaku, z nudów powtarza w myślach nazwy i kolejność składania jego części.

Wodząc powoli wzrokiem, na szarej drodze dostrzega najpierw jakiś pulsujący, czarny punkt, który z każdą chwilą rośnie i powoli przemienia się w dwie postacie mozolnie pchające starą dwukółkę. Przybysze owinięci brudnymi szmatami szurając noga za nogą powolutku zbliżają się do bramy. Wózek wypełniony jest gratami: walizy, pierzyny, koce, gary tworzą istną piramidę. Wszystko powiązane linami, za które właściciele majątku ciągną swe brzemię.

- Brama, macie gości. - trzeszczy w słuchawce interkom. Z małego budynku wartowni wychodzą dwie umundurowane i uzbrojone postacie.

- Jedynka, co widzisz? - Oleg szybko orientuje się, że jedynka to właśnie jego wieża.

- Dwóch szmaciarzy ciągnie wózek. Boże, takie coś jeszcze po tym świecie chodzi?

- Jedynka, tylko konkrety, bez zbędnych komentarzy – suchy głos w słuchawce.

- Brama, zapytaj czego chcą i przepędźcie ich.

Po dłuższej chwili dwukółka dociera pod bramę. Wyraźnie zmęczone postacie siadają opierając się o koła pojazdu. Oleg widzi, że strażnicy zaczynają rozmowę, później groźnie pokrzykują i gestem nakazują przybyszom odejść. Szmaciarze o coś wyraźnie proszą. Ich błagalne ruchy i składanie rąk są jednoznaczne, twarze zakrywają szare maski.

- Brama, za długo się tam bawicie. O co chodzi?

- Chcieli wejść, mówią, że już nie mają siły dalej iść. Teraz proszą o jedzenie i wodę – Oleg słyszy w słuchawce meldunek strażnika.

Po chwili ciszy słychać centralę – Dajcie im wody i przepędźcie, macie pozwolenie na strzały ostrzegawcze.

Z wieży strażniczej wyraźnie widać ożywioną rozmowę, po chwili strażnik podaję przez małe drzwiczki w bramie manierkę z wodą. Za chwilę drugi podchodzi i podaję zwitek z jakimś jedzeniem. Oleg patrzy na to z napięciem, centrala milczy. Znowu rozmowa i błagalne gesty szmaciarzy.

- Dalej proszą o wpuszczenie. Mówią, że nie mają siły dalej iść, że chcieli dojść do nas. - wyraźnie zdenerwowany głos strażnika w interkomie.

- Brama, wypełnić rozkazy! Nie dajcie dupy na pierwszej służbie! Odpędzić intruzów, macie pełne pozwolenie na użycie broni!

Strażnik groźnie potrząsa karabinem, postacie kulą się przy dwukółce. W radioaktywnej ciszy rozlega się huk wystrzału w powietrze. Szmaciarze aż podskakują i niemal przewracając się o swoje onuce uciekają w las.

- Brama, dobra robota, następnym razem więcej stanowczości. Zepchnijcie ten wózek do rowu!

Oleg z ulgą wypuszcza powietrze, interkom trzeszczy.

- Tak jest panie sierżancie, będziemy...

Dwukółka jakby pęcznieje i w ułamek sekundy później potężna siła eksplozji niszczy wszystko w promieniu dwudziestu metrów. Gnie metal bramy, rozwala wartownię, rozszarpuje strażników. Wieża nr 1 drży, Oleg z fotelem przewala się na podłogę.

 

XI

Pułkownik Harmonow ustawia swoją armię w dwuszeregu.

- Zespół „Ogień”, na osłonę! - krzyczy.

Kilka osób wychodzi z szeregu i razem z ludźmi z metra rozbiegają się w różnych kierunkach. Marta myśli, że o żadnym wydzielonym zespole nie było mowy na odprawie, ale przecież jest tu nowa.

- Wiem, że to będzie dla was zaskoczenie, ale plan uległ zmianie. - głos Harmonowa metalicznie zgrzyta przez filtry maski, przez szeregi przebiega niepokój. - Naszym celem jest stacja metra. Nasi sojusznicy poprowadzą nas do swojej bazy, będziemy tam przyjaźnie przyjęci. Warunkiem jest zdanie broni, co teraz wyraźnie rozkazuję!

Zamaskowane twarze spoglądają jeden na drugiego, zaskoczenie jest zupełne, nikt nie opuszcza szeregu, ale także nikt nie oddaje broni, jedynego ratunku na tej wrogiej ziemi.

- Powtarzam, odłożyć broń pod nogi! Nie przeciągajcie sprawy, sterczenie tutaj nie jest wskazane!

Cisza, nikt się nie rusza. Marta czuje pustkę w głowie, sytuacji kompletnie nie rozumie. Co to jakiś test, ćwiczenia? Po chwili z szeregu występuje barczysty żołnierz. Marta poznaje Maksyma.

- Pułkowniku Harmonow, proszę o wyjaśnienia rozkazu, jest on dla nas niezrozumiały. Jak możemy oddać tu broń? Jeżeli nie ma bunkra wracajmy do bazy.

Pułkownik ciężko wzdycha – Sierżancie Maksym i cała reszta! Nasza misja została wypełniona. Egoistyczne rządy Naczelnika Ryszkina się skończyły. Nasze osiedle, nasza wiedza, siły i narzędzia stają się własnością całej ludzkości, mają służyć wszystkim, nie tylko preppersom. To nie własność Ryszkina, czas to jasno ogłosić! Macie teraz szansę opowiedzieć się za zmianami. Macie szansę wkroczyć do podziemnego miasta i świata, który nas potrzebuje! Mamy szansę tu budować na nowo! Tylko tu możemy mieć wszystko! Złożyć broń i wymarsz! To rozkaz!

Szereg się łamie. Ktoś robi krok w tył, inny występuję do przodu. Ludzie patrzą pytająco jeden na drugiego.

- Co z osiedlem?! Co z tymi co zostali?! - padają krzykliwe pytania.

- Osiedla nie ma! - Harmonow wpada między żołnierzy, wyszarpuje broń i odrzuca na ziemię - Zostało opanowane przez metro, ci którzy tam zostali dotrą do nas! Zbudujemy lepszy świat, zrozumcie to! Nie pogarszajcie swojej sytuacji!

- Kurwa, to jakaś zdrada! – Maksym wpada w szał, krzyczy i szybko gestykuluje – Pułkowniku, mieliśmy bronić osiedla, gdzie do cholery jesteśmy?! - Maksym i pułkownik patrzą sobie głęboko w oczy, filtry ich masek delikatnie pobrzękują gdy się stykają. Z profilu wyglądają jakby dwa psy obwąchiwały swoje lepkie nosy.

Marta kątem oka dostrzega, że ludzie z metra i oddział osłonowy wyraźnie tracą nadzieję na pokojowe załatwienie sprawy. Karabiny uniesione, lufy wycelowane we wrzący tłum, ktoś zaraz nie wytrzyma. Harmonow zrezygnowany rzuca jakieś przekleństwo i w asyście dwóch goryli odchodzi do grupy ludzi z metra, Maksym krzycząc napiera na nich. Marta ze smutkiem patrzy na swój AK47. Nie tak miała wyglądać jej pierwsza misja. Teraz stara się wyciszyć emocje. Od bazy jest jakieś 10 – 12 kilometrów. Obraca się spoglądając na auta. Boże, w pickupie z działkiem siedzą ci z osłony. Zanim położy palec na zamku pada pierwszy strzał.

 

XII

Oszołomiony Oleg zbiera się z podłogi wieży. Podbiega do okna i z przerażeniem widzi dziesiątki postaci wyłaniających się z lasu i biegnących w stronę bramy, przez bramę, w głąb bazy. Patrzy na to jak zaczarowany. Z szoku wydobywa go wrzask w interkomie:

- Alarm! Ja pierdolę alarm! Do wszystkich, na stanowiska, ognia, alarm!

Ciągle jakby temu wszystkiemu nie dowierzając Oleg zabiera ze stojaka karabin. Otwiera drzwiczki strzelnicy. Patrzy na to czarne mrowie wlewające się przez ruiny bramy. O co chodzi, do kogo strzelać? Jakim ogniem? Wybierać cel? Za dużo ich!

- Jedynka żyjesz?! Jedynka ognia! Pokryj bramę do cholery!

Oleg słyszy pierwsze strzały i czuje eksplozje już gdzieś w korytarzach osiedla, nisko pod wieżą. Ustawia ogień ciągły i pruje po czarnej dziurze bramy. Karabin terkocze i podskakuje mu w rękach. Na moment atakujących to zatrzymuje, ktoś upada skulony, ale po chwili Oleg opróżnia magazynek i droga znowu jest wolna. Chłopak szybko wymienia magazynki, ponownie strzela gęstą serią po bramie. Wkrótce jego stanowisko zbiera swoją dawkę ołowiu. Beton wokół okna rozpryskuje się na dziesiątki kawałków, pleksi wytrzymuje pierwsze pociski, kolejne już powodują rysy i pęknięcia. Cała wieża nr 1 drży. Bezwarunkowy, paniczny odruch na potężny hałas wciska Olega w zimny jak trumna kąt. Nakrywa głowę rękami, świat zaczyna wirować. Po chwili zbiera się w sobie i łamiącym głosem krzyczy do mikrofonu:

- Centrala! Tu jedynka co mam robić?! Zaraz mnie odetną...! - Oleg czeka, słyszy swój ciężki oddech, w głowie krew aż łomocze. Cisza, ani słowa z centrali.

- Centrala, co mam robić? Tu jedynka, sam ich nie powstrzymam! - Ani słowa odpowiedzi w słuchawce. Zauważa także, że nie słyszy nawet zwykłych szumów i trzasków. Interkom nie działa.

Adrenalina daje potężnego kopa. Trzeba wstać, pozbierać się i uciekać stąd! Oleg na czworaka zbiera z podłogi karabin, trochę rozsypanej amunicji i zakłada maskę. Teraz widzi świat jej ponurymi, okrągłymi oczami. Stara się uspokoić oddech i powoli otwiera drzwi. Schylony zagląda w klatkę wieży, gdzie schody serpentyną prowadzą na dolne poziomy. Klatka schodowa wygląda spokojnie. Z karabinem gotowym do strzału schodzi w dół. Z każdym stopniem odgłosy toczącej się walki stają się wyraźniejsze. Huk pojedynczych wystrzałów, czasami serii, stłumione eksplozje granatów i to najstraszniejsze – wrzaski rannych i umierających ludzi. Oleg schodzi na najniższy poziom wieży, staje przy drzwiach. Zna korytarze osiedla, mógłby tu chodzić z zamkniętymi oczami. Ale dokąd iść? Matka, tylko ona się liczy. Musi dotrzeć do mesy, o tej porze z pewnością tam miała dyżur. To dość daleko, mesa jest obok centrali, co tam się stało, czy napastnicy już tam dotarli? Chłopakowi zajmuje chwilę zanim zbierze się na odwagę otworzenia drzwi. Delikatnie naciska na klamkę i lekko napiera. Drzwi powoli się uchylają. Najpierw przez powstałą szparę wysuwa się lufa i zaraz głowa Olega zerka w korytarz. Widoczność zasłaniają tumany kurzu i dymu. W głębi korytarza leży skulone ciało, nie rusza się. Powoli, wtulony w ścianę rusza w kierunku mesy. Już wie, że tam w głębi bazy toczy się najbardziej zażarta walka. Za sobą nie słyszy nikogo, może należy zawrócić i ruszyć do bramy, próbować schronić się w lesie? Nie, nie może zostawić mamy. Co dzieje się z Martą, czy jeszcze żyje?

Te paniczne rozważania przerywa mu nagłe spotkanie. Zza zakrętu tunelu wychodzi jakiś człowiek. Nie jest dalej niż 4 metry. W opuszczonej, lewej ręce trzyma karabin, prawa dociska opatrunek do uda, krwawi. Z pewnością nie jest z załogi osiedla. Zauważa Olega i przez ułamek sekundy chłopak widzi w jego oczach zdziwienie, które szybko miesza się ze strachem. Człowiek puszcza opatrunek i podnosi karabin, ale nie ma szans zdążyć. Palec Olega na spuście wykonuje mały, instynktowny ruch. Strzał w korytarzu jest strasznie głośny, maska człowieka rozpada się mieszając krew, szkło, gumę i mózg. Ciało pada jakby ktoś z niego spuścił powietrze.

Oleg szybko zdaje sobie sprawę, że nie dotrze do mesy. Strzał był głośny, padł ze strony, której napastnicy się nie spodziewali. Ledwo ucichło echo wystrzału słychać nawoływania i odgłos pospiesznych kroków. Idą do niego. Wyraźnie grupa ludzi, zaraz wyjdą zza zakrętu. Oleg cofa się, cały czas patrząc na załom. Tamci są ostrożni. Chłopak zauważa tylko fragment okrągłego szkła maski wyglądający zza zakrętu. Strzela, znowu huk i niewielka eksplozja betonu na ścianie. Oleg wie, że nie trafił. Krok za krokiem cofa się, cały czas obserwując zakręt korytarza. Po chwili już wie, że ta ostrożność go gubi. Przy samej podłodze zauważa tylko zaciśniętą pięść w skórzanej rękawicy. Dłoń się otwiera i wyrzuca w stronę Olega okrągły przedmiot. Granat toczy się, wiruje, podskakuje niczym mała zabawka. Oleg rzuca się do ucieczki, ma tylko sekundę może dwie. Dwa długie susy, byle dalej, rzuca się na ziemię, głowę osłania rękoma. Ciśnienie eksplozji w jednej chwili rzuca jego ciałem, rozrywa odzież, zdziera maskę, wyłącza jego zmysły.

 

XIII

Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia1. Jest końcem i kreacją nowego. Grzebie stare światy, tworzy nowe, pobudza postęp. Jest zwykłym narzędziem ewolucji, selekcji naturalnej. Zabija i rodzi bohaterów. Odbiera radość minionych dni, na kolejne obdarza nadzieją.

***

W wieczornym mroku porozbijany Kamaz ze zgrzytem i jękiem zawieszenia wjeżdża w kolejną wyrwę na drodze. Jego silnik ryczy już ostatkiem sił, spod maski wydobywają się kłęby pary i szarego dymu.

- Dalej nie pojedziemy – Maksym ciężko oddycha, kładzie głowę na kierownicy. Jego prawe ramię, byle jak opatrzone, jest całe śliskie od krwi.

W siedzącej obok postaci z trudem można rozpoznać Martę. Jej twarz, ręce, kamizelka i spodnie umazane są krwią i ziemią. Oczy zimne jak grudki lodu patrzą spokojnie, bez emocji.

- Co chcesz teraz zrobić? - pyta Maksym.

- A ty? - ich oczy spotykają się.

- Chodźmy do metra. Znajdziemy jakąś stację. Mamy broń, trochę amunicji, wpuszczą nas. Szybko się wyliżę.

- Wracam do domu – Marta patrzy gdzieś w podłogę – idź sam, ja nie mogę.

- Tam nic nie ma, daj spokój. Skończyło się. Zbyt długo i zbyt pięknie było... Marta nie rób głupot, chodź ze mną.

- Nie robię głupot. Zabiłam dziś dużo więcej ludzi niż mam lat. Już nie robię głupot.

- To był niezły plan. Chciwość nas zgubiła. W osiedlu wszystkich wybili albo zaprowadzili do metra, kogo chcesz tam szukać?!

- Ostatniej osoby, która mi została. Coś jej obiecałam.

- Zrobisz jak chcesz.

Dwie postacie wygramoliły się z poszarpanej pociskami szoferki. Przejrzeli broń, uzupełnili magazynki z rozsypanej na pace amunicji, wymienili wkręcane filtry w maskach. Stanęli na drodze, uścisnęli dłonie i ruszyli w przeciwnych kierunkach. Po dwóch krokach Maksym obraca się.

- Marta! - dziewczyna ogląda się. Maksym podchodzi do niej, z góry patrzy na jej drobne ciało w zbyt dużym mundurze. - Marta... dzięki. Bez ciebie bym z tego nie wyszedł. Byłaś... na prawdę cholernie dobra, jak maszyna. Jakbyś tańczyła ze śmiercią, nigdy czegoś takiego nie widziałem...

- Dzięki... - dziewczyna odwraca się i rusza w mrok poboczem porozrywanej drogi.

 

XIV

Czy to już śmierć, czy jeszcze tli się życie? Korytarz nieba czy przedsionek piekła? Oleg w ustach ma piach, oczy przysypuje pył. Zanim zamknie oczy, przez szum w uszach słyszy melodię. Ktoś w świetlicy słucha muzyki. Zna ten kawałek, jakiejś zapomnianej piosenkarki sprzed lat.

„ You're simply the best

Better than all the rest

Better than anyone

Anyone I've ever met

I'm stuck on your heart

I hang on every word you said

Tear us apart, baby

I would reather be dead...”

 

[W opowiadaniu wykorzystano cytat z gry Fallout oraz fragment utworu "Simply the best" T. Turner]

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania