Sk(dwie gwiazdki)wysyństwo
dotknięcie. subtelne, jak przejechanie czołem po
żwirze. wstaję. świeżo oskórowany, z rozgniecionym
bananem na japięciu. zaraz mina rzednie.
łeb — niczym skorupa cocotaxi
z lat osiemdziesiątych. podzwonna.
może i jestem drażliwcem (gatunek zawleczony z
papierowych krain, mdlanych i równie stabilnych,
co czterystumetrowa wieża z mydlin), hipochondrysiem,
pejzażykiem z kulek kolorowej bibuły,
ale to, aua, było... przeokrutne.
nie mija parę momentów, jak zalewa mnie
fala dreszczy. w każdym zawiera się obraz:
— broda proroka wkręcona w tryby,
— banaldeus, pospolity i codzienny stwórczak,
sprany i pełen dziur, nadistota-znoszony t-shirt,
— porwana membrana kołchoźnika (dawka
zbawiennej ciszy!)
— fluktuanci raz podający się za zebroidów
raz za drzewa ocalałe z katastrowy tunguskiej
jestem zadrą. bolę samego siebie.
cierpię na brak najistotniejszego pierwiastka,
złotej części składowej. kończy się coś ZBYT
widzialnego. ciepło gaśnie. pozostaje garść
powidoków, z którymi nie bardzo wiadomo,
co zrobić.
dotykasz kolejny raz
i nikną
Komentarze (4)
Najbardziej moje od "jestem zadrą". I bardzo znajome poza tym wiadomym "znowu".
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania