Skór.
A potem przychodzisz i siadasz mi w nogach,
jak gdyby nie było zamknięte.
Jak gdybym nie miewała kłamstw za uszami,
przemilczeń. Tych wszystkich bezdechów,
kiedy już sama nie wiem i w ogóle, dajcie mi wszyscy spokój.
A potem wracasz zmęczony, a mnie ubywa energii,
ulatnia się gdzieś tak pomiędzy kwietniem,
a szeroko pojętym październikiem.
Ty siadasz mi w nogach, jak kot
i jak on zabierasz troski gdzieś w piasek, pod drzwi,
jakby były trofeum.
Podsuwasz je jeszcze nosem, łapkami,
sprawiasz, że choć są widoczne,
to przecież dawno już zmarły i schną.
Więc wyciągam ku tobie rękę, niechcący.
Niechcący ocieram się o temperaturę,
a potem znów się roztapiam jak wosk.
Z cyklu: Skoted.
Przełom Kwietnia.
Rozdział czwarty.
Komentarze (2)
Jak na moje niewprawne oko oczywiście.
Pozdrawiam
Temat ciężki, to dostało się i tekstowi. Dzięki, że byłeś.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania