Skryta

Siedziałem odsunięty od biurka, wpatrzony nieruchomo w leżący na nim list. Wokół zalegała cisza, z cichym szumem miasta za oknem. Drzewo sięgające daleko ponad drugie piętro kamienicy, gdzie znajdował się mój gabinet, rzucało cień do wnętrza. W innych okolicznościach powiedziałbym, że był to przyjemny, lipcowy cień.

Ale nie dziś.

Starałem się podejść do tego na chłodno. List leżący przede mną napisała moja żona. Było to jej pismo, nie miałem wątpliwości. Oczywiście jest możliwe, aby ktoś dobrze je podrobił. Na pierwszy rzut oka trudno mieć stuprocentową pewność. Jednak moja żona była jedyną znaną mi osobą, która stawiała te dziwne, charakterystyczne ogonki przy małej literze ‘a’. Nie miały one żadnego logicznego uzasadnienia. Nie służyły do łączenia liter, nie pełniły żadnej technicznej funkcji w wyrazie. Dla kogoś, kto zwróciłby na nie uwagę, mogłyby wydawać się co najwyżej nieistotną ozdobą. Dla mnie, licencjonowanego grafologa sądowego były świadectwem jej charakteru; dużej wyobraźni, finezji w formułowaniu myśli, przywiązywania uwagi do drobiazgów. Taka była.

Moja zawodowa intuicja podpowiadała mi, że to napisała Kamila. Tym gorzej. Kamila nie żyła od pięciu lat.

 

*

Widzę, jak wchodzi po schodach. Piękna sylwetka, która pewnego dnia zachwyciła mnie tak bardzo, że zapragnąłem z nią być. Otwiera drzwi biurowca i rzuca to podniecające spojrzenie. Wie, że to w niej kocham, połączenie seksapilu i matczynej opiekuńczości. Ostatnie spojrzenie… .

Tamten dzień przed pięciu laty zaczął się zwyczajnie. Był środek tygodnia, normalny poranek z szybką kawą, ubieraniem się, szukaniem czegoś. Nie wyobrażałem sobie, jak takie poranki wyglądają u małżeństw z dziećmi. My nie mieliśmy dzieci i nie chcieliśmy ich mieć, tzn. ja nie chciałem. Ale dla Kamili nie był to problem. Podskórnie czułem, że moja niechęć do powiększenia rodziny jej odpowiada. Byliśmy po trzydziestce i mieliśmy już swoje przyzwyczajenia. Wiecie jak to jest, było nam wygodnie. Byliśmy nieźle sytuowani, mieliśmy przyjaciół, i dużo wolnego czasu po pracy. Nie musieliśmy biegiem odstawiać dzieciaków do przedszkola, jak robiła to większość naszych rówieśników. Nie chcieliśmy tego zmieniać.

Nie chciało nam się też zmieniać porannych rytuałów. Po kawie szedłem do garażu podziemnego i wyjeżdżałem autem pod wejście do apartamentowca, gdzie czekała już Kamila. Pod tym względem byliśmy perfekcyjnie zorganizowani. Tak było co dzień.

Gdy zaginęła odtwarzałem w nieskończoność przebieg tamtego poranka. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie, miałem nadzieję trafić na coś, czego wcześniej mogłem nie dostrzec. Jakiś drobiazg, szczegół, gest, słowo. Nie ustawałem w poszukiwaniach. Ale potem, gdy zobaczyłem ją martwą, to nie miało już żadnego znaczenia. Załamałem się. Dojście do prawdy zostawiłem policji. Śledztwo po dwóch latach zostało umorzone, a ja nie chciałem pogłębiać ran. A teraz ten list.

Kto mógł go napisać? Po co? Chciałbym wierzyć, że to Kamila.

 

c.d.n.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Józef Kemilk 07.01.2021
    Nawet niezły początek. Dałem 5.
    Drzewo sięgające drugiego piętra nie jest duże, więc słowa "daleko ponad" można pominąć.
    "Wokół zalegała cisza, z cichym szumem miasta za oknem" jedną ciszę trzeba wywalić i zastąpić czymś innym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania