„Skrzat Czarodziej i Magiczne Laboratorium”
W głębi zaczarowanego lasu, gdzie słońce przemykało przez liście jak złote iskierki, mieszkał mały skrzat o imieniu Tymek.
Miał kręcone włosy, czerwoną czapkę zsuniętą lekko na bok i nieodłączny uśmiech, który potrafił rozjaśnić każdy cień.
Jego domek ukryty był w pniu starego dębu — ogromnego i mądrze szumiącego drzewa.
Wewnątrz drzewa mieściło się coś niezwykłego: magiczne laboratorium.
Pachniało tam szałwią, miodem i leśną ciszą.
Na półkach stały słoiczki z pyłkiem skrzeloświtu, suszonymi płatkami maków, a nawet odrobiną rosy z księżycowej polany.
Tymek nie używał magii dla zabawy.
O nie!
Jego czary służyły przede wszystkim jednemu — pomaganiu innym.
Skrzat był znany wśród wszystkich leśnych mieszkańców jako dobry czarodziej, który nigdy nie odmawiał pomocy.
Pewnego ranka, gdy mgła leniwie snuła się nad runem leśnym, pod drzwiami Tymka pojawiła się sowa.
Jej skrzydła były przyklapnięte, a spojrzenie smutne.
— Och Tymku... coś mnie boli w środku.
Nie mogę już latać tak, jak dawniej...
Skrzat nie czekał ani chwili.
Zaprosił sowę do środka, zaparzył eliksir z korzenia kozłka, mięty i jagód dzikiego bzu.
Dodał kilka kropli światła z porannej gwiazdy.
Sowa wypiła miksturę i już po chwili uniosła się nad podłogą, machając skrzydłami z radością.
— Dziękuję, mój drogi przyjacielu! — zakrzyknęła i wyfrunęła przez okno, zostawiając za sobą piórko pełne wdzięczności.
Następnego dnia do chatki Tymka przyhopsasał zając z zabandażowaną łapką.
— Przewróciłem się przy wyścigach z jeżem... i coś chrupnęło — poskarżył się.
Tymek dokładnie obejrzał łapkę, zanurzył ją w kąpieli z eliksiru lipowego i szmaragdowego mchu.
Mrucząc pod nosem zaklęcia uzdrawiające, uśmiechał się ciepło.
— Już, zaraz będzie lepiej — powiedział.
I faktycznie, po chwili zając ostrożnie stanął na nogach i... podskoczył aż pod sufit!
Wieść o dobrym skrzacie rozchodziła się po lesie lotem błyskawicy.
Przychodziły do niego lisy z bólem gardła, jeże z kolcami w nieładzie, a nawet stare żuki z chorym pancerzykiem.
Tymek każdego przyjmował z serdecznością.
Zwierzęta przynosiły mu podziękowania: orzechy, kwiaty, a czasem po prostu — ciepłe „dziękuję” prosto z serca.
Wieczorami, gdy cały las zasypiał, Tymek siadał przy świecy z mlecznego wosku i czytał stare księgi magii.
— Jeszcze tyle do nauki... — szeptał.
Marzył o tym, by kiedyś stworzyć eliksir, który będzie leczył nie tylko ciało, ale i smutek w sercu.
Ale wiedział też jedno:
„Największą magią jest dobroć.
Ona nie potrzebuje różdżki.”
Tak żył sobie szczęśliwy skrzat Tymek — wśród przyjaciół, śpiewu ptaków i czarów, które niosły miłość.
I choć był maleńki jak szyszka, miał w sercu wielką moc.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania