Skrzypienie Karawana #
Refleksje z próby pisania według recepty „nabierz nawyku”.
Proces tworzenia tekstu u mnie przebiega jako zjawisko chorobowe. Zaczyna się jakimś, pomysłem. Konstruktem na tyle istotnym, że nie tylko zapamiętanym, ale i obrastającym w głowie w szczegóły. Mózg, jego część odpowiedzialna za tworzenie, został zarażony i powoli zaczyna poddawać się infekcji. Powstają kolejne skojarzenia, a gdy dochodzi do wygenerowania tego jednego zdania, choroba wchodzi w nowe stadium. Człowiek i czynność lub rzecz i czynność tworzą logiczną całość w formie pytania. Tak było i tym razem. Dyskusja na temat Karola Wielkiego uświadomiła mi, że w nieprawdopodobnie krótkim czasie Chrześcijaństwo z religii niszowej, z poziomu seksty stało się potęgą. Jak to możliwe? Dlaczego? Pytania, pytania, pytania.
W głowie zaś powstał obraz rosnącej grupki, która wykorzystując szczególny splot przypadków, stała się bezwzględną potęgą. W następstwie tego narastał przymus: „Napisz to!”
Sięgnąłem więc do informacji o początkach. Już pierwsze czytania wprawiły mnie w osłupienie, a im więcej gromadziłem materiałów, tym bardziej utwierdzałem się w poglądzie, że pomysł jest wart opisania. Zdopingowany szpilką wpiętą w moją ambicję przez Rithę, wystartowałem jak kucyk w wyścigu wielbłądów. Początek był łatwy. Wizja wyraźna, więc i pisanie nie stanowiło specjalnie dużego wyzwania. Kłopoty zaczęły się, gdym spróbował zobaczyć cokolwiek w zbliżeniu. Brak wiedzy! Jak wyglądało budownictwo mieszkaniowe w Syrii, Palestynie, Egipcie w czasach, gdy zaczynam to opowiadać? Jak wyglądali ludzie, ich ubrania, broń? Co jedli i jaki mieli tryb życia? Przerażenie! Oczywiście można uciekać do opisu zdarzeń i uczuć, bo one od zarania dziejów podobne, ale lęk pozostaje. Wszystko, co sobie mogę wyobrazić to efekt wiedzy i kojarzenia. Tu brak wiedzy jest przejmujący, a konstatacja, że ludzie celowo niszczyli ślady swoich działań, by tworzyć alternatywną, odmienna od rzeczywistości historię wcale w tym nie pomaga. Co pisać? Jak pisać? Z jednej strony mam przeświadczenie, że opowieść jest świetna, bo dostępne fakty są sensacyjne. Z drugiej drzemie we mnie potrzeba rzetelności i niewchodzenia na obszary, które dla większości stanowią nienaruszalną enklawę intymnej wiary. Szukam godzinami, znajduję i... Ciągle mam problem. Stwierdzam, że nie potrafię pisać. Że to, co piszę dalekie jest od tego, co widzę w stroboskopowych błyskach wyobraźni. Nie potrafię!
Mój nauczyciel powiedział kiedyś, że myślimy słowami. Nie obrazami, a słowami. Wyraz, zbitek, zdanie budują w głowie obraz. Wynikałoby z tego, że od precyzji wypowiedzi zależy co przekażę Czytelnikowi. Przykład? Zamek leży. Jeden zobaczy ruiny zamku; drugi, punkt na mapie; trzeci suwak w kurtce; a czwarty kawał żelastwa leżący z kluczem na stole warsztatowym. Czyli jako pisacz mam problem z precyzją. Inni go jakoś mniej mają. Opisują stany emocjonalne i budują wizerunki ludzi w sposób dla mnie perfekcyjny... No, tak. Ja wolę budowle zamków, smoki, Matejkowskie obrazy bitew czy Grottgerowskie obrazy klęski, światło księżyca nad łanem trzcin, tajemniczy opar nad bagnem... Stereotypy, nudne ograne schematy. Oczywiście mógłbym zmusić się do tworzenia jakichś przenośni, ale... czy to odda kolor starej bromowej fotografii (kiedyś były dwa rodzaje papieru; brom i chlor, bardzo różny efekt!). Jak współczesny młodzian czy hoża dziewoja odczyta, gdy napisze, że staruszka miała włosy z bromowej fotki przetykane delikatną nitką nie srebra a najjaśniejszego różu? Wejdzie w Wiki i dowie się, że Brom ma kolor brunatno-czerwony i śmierdzi. Czyli w efekcie młodzian zobaczy nie łagodną i dobrotliwie uśmiechniętą staruszkę, a śmierdzącą wiedźmę... I tylko dlatego, że nigdy nie widział bardzo starych fotografii w charakterystycznym brązowawym kolorze. Problem przekazywania powstających w mojej głowie obrazów jest bardzo trudny i tylko zazdrościć tym, którzy robią to z łatwością. A jak chodzi o to, co dla opowieści naj – emocje to już całkiem dno dennie denne. Dzieciństwo zbudowało we mnie bardzo solidny, pancerny wręcz mur. Emocje moje i innych to terytorium zakazane, ziemia, na której nie chcę wręcz panicznie się boję postawić choć jeden krok, bo każdy kojarzy mi się z całkowicie zbędnym rozczulaniem się nad sobą i egzaltacją, której w moim mniemaniu próbujący pisać powinien się wystrzegać jak gorącego żelazka na twarzy. Może i jest jakiś sposób, by nad tym zapanować, by pokazać ludzkie emocje. Ja go nie znam i stąd moje Karawana skrzypiące koła.
Oczywiście czytający ten felietonik mógłby odnieść wrażenie, że wszystkiemu winna Ritha. Nic bardziej błędnego!! Dzięki jej szpileczce poznałem kolejny kawałek siebie – pisacza a na dodatek przekonałem się, że można pisanie traktować jak noszenie węgla z piwnicy. I to jest prawda myślę bliska obiektywnego stwierdzenia. Pisanie może być formą pracy czy wypoczynku, a literatura to już sztuka. Nie ma wśród Mistrzów Sztuki takiego, którego wszystkie prace byłyby Sztuką! A że trening czyni mistrza, warto trenować!
Komentarze (11)
I to jest piękne w całym tym pisaniu, że poznajesz rzeczy które wczoraj jeszcze nie były znane. Czasem ciężko skrzypią te zamysły i mam ochotę rzucić to wszystko, ale ciągle powracam.
Życzę zdrowia, a na skrzypienie jest dobra maść zadowolenia.
Pozdrawiam niedzielnie
dalej. oD
Ciekawy felieton. I szacun za napisanie Wybrańców ze świadomością tych wszystkich wyzwań stających przed epiką historyczną (z elementami niemal iście kryminalnymi).
Karawan, mógłbyś poza fabularnie swoje odkrycie jeszcze raz przedstawić? Niechby w krótkich żołnierskich słowach...
Okey, przetrawić muszę, nie denerwuj się:)
Dzięki za polecankę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania