Skrzyżowanie Dróg, Prolog cz.1
[część pierwsza prologu, w którym wprowadzam pierwszą z siedmiu postaci-narratorów. Sorki za złe sformatowanie, lepszego nie uda mi się uzyskać przy zapisywaniu pliku z google docs na format fizyczny, a linka wolę nie wrzucać]
Dramatis Personae
Królestwo Zavestii:
Gavaron- król
Reamonn (Rem)- młodszy syn, KSIĄŻĘ, 16 lat
Syaemonn (Syam)- najstarszy syn, 19 lat
Gavalin- córka króla, najmłodsza z rodzeństwa, 14 lat
Kastia- królowa
Aldonis- DORADCA
Cesarstwo Khan:
Sakashvil va Khan- CESARZ
Otari va Khan- starszy syn
Bakarin vs Khan- młodszy syn
PROLOG
w którym wszystko się zaczyna
Czyż wojna nie jest bez sensu? Grupa ludzi kłóci się ze sobą, wysyła na śmierć tysiące ludzi, którzy łudzą się, że zostaną zapamiętani na wieki jako bohaterowie. Bogaci wydają nieswoje pieniądze, by jeszcze bardziej napełnić własne kieszenie pieniędzmi ludzi, których rzekomo chronią.
Żyłem na dworze wystarczająco długo, by wiedzieć, że wszelkie słowa władców na temat ochrony ludności, czy tego, jak to szlachcie zależy na maluczkich to populistyczne kłamstwa. Od setek lat nic się nie zmieniło- wojna to dalej jedna wielka gra, w których wygrywa bardziej charyzmatyczny gracz- gdyż ten zdobędzie sobie większe poparcie społeczności, a co za tym idzie- również i większą armię.
Wszystko to przypomina kulę śnieżną- małym państwo trudniej jest się rozwinąć, są też podatne na wchłonięcie przez większy kraj. Mniej więcej tak można by opisać cały ten konflikt- dwie śnieżne kule, z których żadna nie chce dać się wchłonąć przez drugą.
Reamonna, mimo takich myśli, nie można było nazwać pacyfistą. Choć kpił z obecnej sytuacji i wojny, doceniał walkę jako znak oporu. Jednak ten długoletni konflikt nie miał nic wspólnego z próbą odzyskania własnej wolności, walką o swoje czy po prostu walką w imię czegoś wyższego, pomyślał.
Leżąc na trawie, za głównym namiotem, mógł rozmyślać nad światem praktycznie tyle, ile chce. Od dawna nie wydarzyło się tu nic ciekawego. Jedni zwiadowcy odjeżdżali, drudzy wracali. Obie strony doskonale znały położenie obozu przeciwnika- czemu żadna nie atakowała? Rem rano podsłuchał rozmowę jakichś pomniejszych żołnierzy. Wynikało z niej, że wzrok obu władców przeniósł się na wschód, gdzie od kilku dni trwały zaciekłe walki na ziemiach Avathoru, gdzie szala zwycięstwa zaczęła się wreszcie przechylać na stronę Cesarstwa. Niedobrze.
Szesnastoletni Rem ostatni rok spędził w obozach, podpatrując działania doświadczonych dowódców. Przynajmniej takie były założenia jego ojca, Gavarona. Chłopaka w równym stopniu interesowała wielkoskalowa taktyka, co życie zwykłych żołdaków. Reamonn od dawna był zdania, że każdy z żołnierzy jest cegłą zamku zwanego państwem. Pojedyncze można zastąpić, lecz strata wielkiej ilości doprowadzi do zawalenia się kraju. Dlatego należy dbać o każdego z osobna- każdy z nich w końcu ma własną rodzinę, imię, przeszłość i przyszłość. Jego ojciec chyba tego nie rozumiał, dla niego każdy człowiek był jedynie marionetką, której można użyć, by osiągnąć swój cel. W przyszłości miało to dotyczyć również i Rema, póki co jednak chłopak miał za mało umiejętności.
W trakcie takich wieczorów, jak ten, Rem tęsknił za czasami, gdy był mały. Z rozrzewnieniem wspominał czasy, gdy całe dnie mógł spędzać na zabawie z innymi dzieciakami z bogatych rodów, czy na walkach na drewniane miecze z bratem.
Przypomniał sobie, jak zawsze jemu i Syamowi przyglądała się Gavi. Nagle zauważył, że nie widział jej ponad rok i uświadomił sobie, że teraz musi wyglądać zupełnie inaczej- jest już kobietą, a nie dziewczynką, jak wtedy, gdy wyjeżdżał z Onyssy.
Rem starał się być dla wszystkich tak miły, jak tylko mógł. Nawet dla brata, który zawsze patrzył na niego z góry. Może miał do niego żal, że to Rem był autorytetem dla Gavi, a nie on?
Nie, aż tak nie brakuje mi Syama, pomyślał kręcąc głową, co miało być odpowiedzią na niezadane pytanie. Mimo wszystko… chciałbym wkrótce zobaczyć rodzeństwo… Może właśnie taki plan miał ojciec? Wywieźć mnie gdzieś daleko, bym zapomniał o dzieciństwie? By wreszcie zaczęło mnie ciągnąć do miecza i walki?
Rem zmarszczył czoło. Gdzie teraz mógłby być jego brat? Bardzo możliwe, że prowadzi kampanię na wschodzie. Ale tam armie Zavestii przegrywają…
Na twarzy chłopaka zagościł uśmiech pełen politowania dla samego siebie. Przecież nic mu się nie mogło stać- gdyby pierwszy ksiażę został zabity lub pojmany, wszyscy w państwie, nawet wieśniacy pracujący kilkanaście godzin w polu by wiedzieli. Za dużo myślę, pomyślał, po czym wstał i otrzepał się z ziemi i źdźbeł trawy. Cofnął się o kilka kroków, by stanąć na szczycie niewielkiego wzniesienia. Kilka metrów za nim znajdował się główny namiot, w którym opracowywano taktykę czy plan zajęć dla konkretnych jednostek na dany dzień.
Przed Reamonnem rozciągał się znajomy widok- setki namiotów, w którym spali żołnierze, a pomiędzy nimi ogniska. Uwzględniając gwieździste niebo nad całą tą scenerię, obraz ten można byłoby nawet nazwać na swój sposób pięknym- jedni znosili drewno, by podsycić ogień, inni gotowali zupy ze znalezionych w pobliskim lesie roślin czy grzybów, jeszcze inni dzielili się upolowaną zwierzyną. Jednym słowem- współpracowali.
Rema oczywiście tego typu trudy życia codziennego nie dotyczyły- nie musiał znajdować jedzenia, by wypełnić brakujące miejsce w żołądku po otrzymaniu miski koszmarnej strawy od kuchni polowej, nie musiał budzić się w środku nocy, by zmienić wartę, jego namiot obfitował w wygody, o których żołdacy mogli jedynie pomarzyć. Kiedyś chłopak starał się walczyć z takimi udogodnieniami płynącymi z zajmowania wyższego miejsca w hierarchii, lecz niewiele mógł wskórać. Oficerowie prędzej zamieniliby się na miejsca z szeregowymi niż pozwolili spać, a raczej tłoczyć się, księciu w jednym namiocie z pospolitymi wojakami. Po raz kolejny- to tytuł decydował o wyglądzie życia człowieka.
Choć Rem podziwiał taki krajobraz dzień w dzień, jeszcze mu się to nie znudziło. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu po prostu podobało mu się, jak żywo było tam w oddali oraz jak wielki teren zajmowali żołnierze- a mimo to byli zdyscyplinowani.
Ile już siedzą w tym jednym obozie? Kilka tygodni? Może dwa miesiące. Nie licząc partyzanckich zaczepek w lesie, nie doszło do żadnego starcia obu armii. Kilka dni wcześniej spotkały się dwa oddziały zwiadowców. Na dwunastu wróciło dziewięciu, w tym dwóch rannych. Rem powoli zaczynał się nudzić.
Książę usłyszał trzepotanie płachty służącej za drzwi namiotu i kilka kroków za plecami.
* Tu jesteś, Rem. Nie powinieneś iść spać?
Jego imię brzmiało Zakh, łączył w sobie większość cech, które powinien mieć kapitan. Był wysoki, barczysty, co w połączeniu z przepaską na lewym oku nadawało mu groźny wygląd. Jego charakter kompletnie tego nie odzwierciedlał- dowódca miał łagodne usposobienie, w spokojne dni zachowywał się niezwykle przyjacielsko jak na blisko pięćdziesięcioletniego oficera. To kompletnie zmieniało się w ogniu bitwy. Rem, mimo, że słyszał podobne historie już wielokrotnie, nadal nie mógł uwierzyć, że jeden z milszych nauczycieli, jakich miał, mógłby zabić kilkoro podopiecznych za próbę dezercji w trakcie bitwy. Lecz podobne plotki głosiły, że oko stracił w kontakcie z demonem. Rem co jakiś czas uświadamiał sobie, że plotkom nie należy wierzyć- a przynajmniej nigdy w całości.
Książę powoli odwrócił głowę w stronę mentora, lekko się uśmiechnął. Faktycznie, było już późno, zarówno dzisiaj, jak i dnia następnego Rem miał się udać z kilkoma sierżantami i chorążymi na polowanie. To chyba idealnie odzwierciedlało jak wielki zastój panował, jeśli chodzi o wojnę w tym regionie.
* Za chwilę idę do swojego namiotu, chciałem tylko popatrzeć na światła.... Panie Zakh?
* Tak?
Rem chwilę zastanowił się nad tym, co właściwie chce powiedzieć.
* Ostatnim razem powiedziałeś, że już niedługo ruszymy do walki z wojskami cesarstwa. Czy ustaliliście już coś?
Kapitan usiadł na krzesełku, jakieś dwa metry od Rema.
* Właściwie to tak. Dziś podjęliśmy decyzję o tym, że dość czasu spędziliśmy w tym letargu. Nastąpiło to, na co czekaliśmy od ostatniej bitwy- front na wschodzie zaczął powoli się przesuwać- Rem z dezaprobatą spojrzał na kapitana. Więc czekali aż inna armia wykona jakiś ruch, by sprowokować walkę na dwóch frontach?- Jutro zatwierdzimy taktykę, możliwe, że w przeciągu dwóch dni zaatakujemy. Raz a porządnie.
* Jakieś wieści odnośnie mojego brata?
* Książę Syaemonn dowodził w bitwie o Haws. Teraz jego wojska wycofały się do Toppy, zostawiając cześć, by utrzymywała front na linii Runtu. W skrócie- jest bezpieczny, lecz niestety jego oddziały zostały zmuszone do odwrotu.
* Więc poniósł klęskę?- westchnął Rem
* Tak- krótka przerwa- Można to tak nazwać. Jego wojska zostały pobite, lecz nie stracił zbyt wielu ludzi. Nadal jest w stanie bronić się tam, z tym, co mu zostało. Zapewne cesarz chce wysłać mu posiłki, z czego część pójdzie stąd.
* I co? Nie spodziewa się ataku na osłabiony obóz?
Kapitan lekko się uśmiechnął. Zarówno on, jak i Rem wiedzieli, czemu cesarz zachowuje się tak brawurowo.
* Zapewne sądzi, że król stracił werwę, albo stracił dobrych dowódców. Cesarz nie uważa nas już za zagrożenie, którym byliśmy kilka lat temu. Ta wojna faktycznie nas wykończa.
Rem z powrotem siadł na trawie.
* To dlatego, że przegraliśmy kilka starć z rzędu. I dlatego, że na froncie zachodnim nic się nie dzieje.
* Sukinsyn pomyślał, że twojego ojca już nie obchodzi ta wojna. Ma go za kompletnego głupca.
Którym jest, uzupełnił wypowiedź mentora.
* Więc… jak sądzicie, ilu żołnierzy odeśle?
* Niewielu, może trzecią część. To wystarczająco, byśmy wyprawili im bitwę, jak równy z równym.
* Jeśli mieli cały czas taką przewagę, czemu nie zaatakowali?
Kapitan wzruszył ramionami i wykrzywił w twarz w grymasie sugerującym zdezorientowanie.
* Nie wiem. Może boją się naszych magów, nawet jeśli mamy ich niewielu? Albo po prostu sztuczka z pustymi namiotami zadziałała.- wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu.
* Jeśli cesarz wierzy, że mamy aż tylu żołnierzy, by zapełnić ten tysiąc fałszywych, to jest większym głupcem niż mój ojciec.
Zakh odchylił się na krześle i żartobliwie zawył.
* Spójrzcie no, jaki to książulek ma ostry jęzor. Chłopaku, gdyby twój ojciec był takim głupcem, za jakiego go uważasz, nie broniłby się przed taką potęgą jak Cesarstwo Khan przez przeszło sześć lat. Nie pamiętasz gniewu cesarza po śmierci jego żony?
* Masz na myśli zabójstwo.
Kapitan pokręcił głową.
* Oficjalnie nie było żadnego zabójstwa. Cesarzowa po prostu się czymś struła, albo złapała jakąś chorobę albo sam nie wiem. Nic, co byłoby z naszej winy.
* Po prostu użyliście nieznanej im trucizny, kupionej na północy.
* Chłopaku- dowódca perfidnie się uśmiechnął, zmienił ton głosu- nie radzę ci być aż tak przemądrzałym. Tylko przez brak dowodów inne państwa nie poparły Khan. Gdyby ktokolwiek udowodnił, że cesarzowa faktycznie została zamordowana, i to przez nasz wywiad, wszystkie okoliczne państewka rzuciłyby się na nas albo zerwały umowy handlowe. A to i tak niedużo biorąc pod uwagę takie barbarzyństwo.
Zavestia i Khan, choć były w stanie wojny od kilkudziesięciu lat, dopiero niedawno skoczyły sobie do gardeł na poważnie. Jakim kretynem musiał być ojciec, jeśli myślał, że zabicie żony cesarza osłabi go? Zamiast złamać jego ducha, sprowadziliśmy na siebie jego złość, pomyślał ze złością Rem.
* Widzę, że się przejmujesz zbyt wieloma rzeczami, chłopaku.- kapitan podniósł się powoli- Przypominam ci, że to nie twoje zadanie. Jesteś jeszcze młody, masz się nam jedynie przyglądać.
Chłopak przytaknął, mimo lekkiej złości, którą wzbudził w nim ton mentora. Mimo ostatniego roku, nadal traktował go jako ucznia, nie człowieka, którego można poprosić o radę…
* Chcemy, byś jutro wyraził swoje zdanie. To znaczy, ja i inni dowódcy. Chyba czas, byś wziął udział w planowaniu, a nie tylko się przyglądał. Nie mówię, że będziesz miał decydujący głos… po prostu wysłuchamy twojej rady. Weź pod uwagę, że to dużo jak na szesnastolatka.
Cóż, to było niespodziewane, pomyślał Rem.
Po tej wymianie zdań mężczyzna oddalił się do swojego namiotu, rzucając jedynie “idź już spać” do młodzieńca. Tak więc i zrobił.
To miło z ich strony, że po miesiącach wreszcie chcą wysłuchać mojego zdania i wreszcie potraktować mnie poważnie, nie tylko ze względu na rodowód, ale i umiejętności, które nabyłem, rozmyślał w drodze do namiotu. Z drugiej strony- czego ja oczekuję? Po prostu zapytają, czy zgadzam się z ich planem, czy nie, nic znaczącego. Eh… jeszcze to wysługiwanie się armią na wschodzie.
Ognie w oddali powoli zaczynały przygasać, inne już całkowicie zgaszono. Obóz kładł się już spać.
Nic dziwnego, większość z nich jutro czy pojutrze przypomni sobie, jak to jest maszerować. Żołdacy pewnie się ucieszą, że wreszcie będą mogli się wykazać- większość z nich tęskniła za rodzinami. Ostatnie kilka dni, rozmarzył się Rem. Spojrzał w górę, w gwiazdy. Kilka dni i wracam do domu. Szybko spojrzał pod nogi- albo wyślą mnie na kolejny front. Albo będę asystował przy umacnianiu obrony na granicy, dodał w myślach. Westchnął, gdy uświadomił sobie, że jego szanse na pożegnanie widoku obozu są śmiesznie niskie.
Spojrzał w dal, wzdłuż cichej dróżki wijącej się między prywatnymi namiotami oficerów. Wytężył wzrok i dostrzegł w odległości kilkudziesięciu metrów Shona.
Był niewiele młodszy od Rema, troszkę niższy, miał blond włosy kontrastujące z kasztanowymi Rema. W jego niebieskich oczach można było dostrzec odległe ogniska. Chłopak, tak jak i książę, miał zdobyć w obozie doświadczenie potrzebne do dowodzenia. Jego bogaty ojciec, głowa starego rodu szlacheckiego, wymarzył sobie, że syn zostanie kiedyś generałem.
* A ty co, znowu dałeś się podpuścić chłopakom?- powiedział Rem patrząc jednocześnie, jakim krokiem idzie w jego kierunku stary przyjaciel.- Jakieś nowe plotki na temat Zakha Jednookiego, Pacyfikatora Dezerterów, Zabójcy Demona, czy jak go tam nazywają?
Chłopak, jak zwykle, uśmiechał się od ucha do ucha. Przysunął się do Rema i z zawadiackim uśmieszkiem zapytał:
* Czyżbym wyczuwał ten twój zestresowany ton?
* Niee- Rem odwrócił wzrok. Znał się z Shonem od bardzo dawna, miał niezwykłą ochotę na wyjawieniu mu nowiny, lecz wiedział, że nie powinien tak o tym rozpowiadać.
* No, mów, mów.
Książę jąkając się powiedział o tym, że dowództwo ma jutro wysłuchać rady Rema odnośnie ruszenia z ofensywą. Na twarzy Shona malowało się zdumienie.
* Nie wierzę, nie dość, że wreszcie zdecydowali się ruszyć tyłki, to jeszcze chcą twojej pomocy? Mam tylko nadzieję, że nie każesz im złożyć broni i obsypać wroga kwiatkami, co?- powiedział z przekąsem. Shon po prostu tak miał, lubił się nabijać z częściowego pacyfizmu Rema, chociaż wiedział, co książę czuje naprawdę.
* Ty jak zawsze swoje. Nie widzę celu w biciu się o kawałek ziemi, ale jeśli już doszło do wojny, to chcę zrobić wszystko, by uchronić jak najwięcej ludzi. Właśnie tym powinienem się zajmować, jako członek rodziny królewskiej, nie? Chronieniem ludzi.
Rozmówca pokiwał głową ze zrozumieniem. Kopnął czubkiem buta kamień leżący na brzegu drogi tak, że odleciał na kilka metrów. Patrzył się chwilę w ziemię, zastanawiając się, co powiedzieć. Zaczął powoli:
* Ty serio uważasz, że wojen można unikać?
* Unikać, tak. Ciężej jest z zakończaniem tych już rozpoczętych. Zwłaszcza, jeśli poszło o kawałek ziemi.
* Wiesz, ten kawałek ziemi, jak to ująłeś, to jakaś piąta część Zavestii…
* Która przed laty należała do Khan. Do tej pory nie udało się w pełni zasymilować tego regionu. Wielu ludzi nadal mówi z dialektem Khan.
* Ale w konflikcie opowiadają się za naszą stroną.- powiedział to z takim tonem, jakby był to ostateczny argument kończący dyskusję.
* Po prostu mają dość konfliktów. Ich dziadkowie i ojcowie stracili dach nad głową, źródła utrzymania czy rodziny. Nie mówiąc już o prawie Zavestii, które bardziej im odpowiada niż to Khan. Płacą mniejsze podatki, mają większą swobodę ruchu. Ale przesiedlanie ich wgłąb kraju nie jest w porządku. Nie możemy ich po prostu zostawić, z ich kulturą, językiem, rodzinami?
Dopiero po wypowiedzeniu tych słów Rem zdał sobie sprawę, jak naiwne byly.
* Wtedy mogłoby dojść do buntów, prób uzyskania niepodległości czy samowystarczalności. Czas spędzony na zajmowaniu Avathoru poszedłby na marne.
Przerwał mu Rem, kiwając głową na znak przyznania chociaż częściowej racji.
* Ta, zyskalibyśmy sojusznika, nie poddanego. Chociaż przez tę niechęć do posiadania nowego sojusznika straciliśmy starego.
* Nie nazwałbym Khan naszym dawnym sojusznikiem. Między nimi, a nami panowała swego rodzaju… nieagresja. My wchłanialiśmy mniejsze państewka, oni również. Nikomu to nie przeszkadzało- my zajęliśmy północ, oni południe.
* Jeśli mój ojciec tak bardzo chce ciągłych podbojów, czemu nie spróbuje sił na północy? Uwin chyba nie słynie z licznej armii.
* Słynie z czegoś innego. Ugorów. Moczarów i jezior. Nie warto jest tak wysyłać nawet jednego żołnierza. My im nie przeszkadzamy, oni nie przeszkadzają nam.
Reamonn spojrzał na przyjaciela z lekką irytacją- raczej na całą sytuację, niż na niego samego.
* A w czym nam Khan przeszkadzało? A, no tak. Wieloletnie podboje wyniszczyły gospodarkę. Można by ją podreperować podbijając bogaty region Khan. Oczywiście wszystko kręci się wokół pieniędzy. Czemu nie możemy zarzucić chęci do walk i stworzyć silnej i pokojowej gospodarki jak w Miastach-Minerałach?- było to raczej pytanie retoryczne. Diament i Szmaragd opierały swoją politykę na jak najwydajniejszym wykorzystaniu małego terytorium i handlu. W przypadku setki razy większej Zavestii byłoby to niemożliwe.
Po raz kolejny książę westchnął i przyznał przyjacielowi, że jego gadanie i tak nic nie zmieni. Jestem zmęczony, zaczynam paplać idealistyczne głupoty, których nikt nigdy nie spełni, powiedział cichszym, spokojnym tonem. Po tym się pożegnali i odeszli w swoje strony.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania