Słodka Idiotka - rozdział 1 i 2

1.

Od zawsze mówili na mnie słodka idiotka. Dlaczego? Ponieważ wszystkim wokoło ufałam. W każdym widziałam tylko te cechy, które można nazwać dobrymi. Nie wierzyłam w to, że rasa ludzka potrafi być okrutna. Każde zwierzę – lecz nie człowiek. A tu niespodzianka. Żadne zwierzę – tylko człowiek! Tak. To straszne. Człowiek jest jedynym przedstawicielem rasy morderców bez przyczyny. Zabijają się wzajemnie, niszczą sobie psychikę, w zamian nic nie dając. Drapieżnik zabija, by przeżyć. Człowiek zabija, by zabić. Niszczy psychicznie bądź fizycznie. Niszczy siebie bądź innych. Nienawidzę za to masy ludzkiej. Nienawidzę siebie za to, że jestem człowiekiem. Nienawidzę ludzi za to, że mają zwykłe ludzkie odruchy. Ale nie martwicie się o mnie. Ta nienawiść to jeszcze nie obsesja. Jeszcze nie.

Otaczające mnie osoby raniły często. Myśleli, że mi wszystko jedno. Nie było mi wszystko jedno. Uśmiechem odpowiadałam na zadawane mi krzywdy. A potem płakałam w ukryciu. Płakałam, żałowałam, postanawiałam wiele. Na nic to było. Przy najbliższej okazji stawałam się znowu tą głupią. Skąd mogli wiedzieć, że cierpię? A ja głupia myślałam, że się domyślą. Że już mi tego nie zrobią. Tak! Słodka idiotka! Teraz sama tak o sobie mówię, choć mówię to w czasie przeszłym. Już nie jestem taka naiwna. Już nie.

 

2.

Marka spotkałam gdy miałam zaledwie 14 lat. Siedemnastoletni młodzieniec znający pewne tematy tabu. Och, jak on mi imponował. Ten wzrost, zarost, przekleństwa rzucane od niechcenia. Zmieniłam się przez niego i dla niego. Z grzecznej dziewczynki przeobraziłam się w małą pyskatą gówniarę. Czułam się przez to taka dorosła. Słownictwo moje powoli ubożało. Wiele mądrych wyrażeń zastępowałam przekleństwem. Na początku miałam opory. Słowa stawały mi w gardle. Potem zaczęłam zjadać litery. Moje pierwsze „kuwa” pamiętam do dziś. Szliśmy razem. Taki zwykły spacer. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Nawet nie trzymaliśmy się za ręce. Bardzo szybko przestaliśmy w ten popularny sposób pokazywać światu co nas łączy. Spacer przerwał nagły opad deszczu. Najpierw jedna kropla na policzku. Chwilę później druga, trzecia i kolejne. I to moje pierwsze kuwa. Nawet miałam wyrzuty sumienia. Chwilowe, ale zawsze to coś. Kolejne przekleństwa były już na porządku dziennym. Nie ważny powód, nie ważne miejsce, nie ważne kto słyszy. Taki normalny odruch. Kurwa – jaka ładna pogoda. Kurwa – znowu pada. Każdą, nawet najmniejszą emocję opisywałam za pomocą tego magicznego słowa. Po co to było? Nie wiem. Nie pytajcie mnie. Nie chcę tego wiedzieć. Kiedyś może zrozumiem własny brak sensu. Ale nie dzisiaj.

Marek mnie kochał. Nie wyznawał mi zbyt często uczuć. Ale to mi nie przeszkadzało. Znam kilku takich, którzy wciąż, kilka razy na godzinę powtarzają że bardzo, ale to bardzo kochają. I równie często się ranią. A miłość to nie słowa, a gesty. To wspieranie się bez niepotrzebnych słów. To świadomość, że można na sobie polegać. Ja na Marku mogłam zawsze. To wystarczyło, żebym czuła się bezpiecznie.

Po mojej maturze oświadczyny i szybki ślub. Szybki nie dlatego, że byłam w ciąży. Nie dlatego, że nam się spieszyło. W mojej wiosce większość ludzi po skończeniu szkoły średniej bierze ślub. Pozostali trafiają na języki naszej szanownej starszyzny.

Marek był dobrym mężem. Ciężko pracował. Miał swoją firmę budowlaną. . Nie nadużywał alkoholu, nigdy nie podniósł na mnie ręki. Idealny mąż.

Ja przez pierwsze trzy lata naszego małżeństwa pracowałam w sklepie znajomej mojej mamy. Małe pieniądze ale zawsze coś. Wracałam zawsze kilka minut po siedemnastej. Marek zjawiał się koło dziewiętnastej. Miałam więc dość wolnego czasu na zajęcia typowe dla żony. No dobrze. Nie był to czas wolny. Gotowanie obiadu, nastawianie prania, sprzątanie, w sezonie dbanie o ogród. Każdy dzień był taki sam. Sklep, obowiązki w domu, powrót męża, spożywanie obiado – kolacji, sprzątanie ze stołu, film, który wybrał Marek, szybki i mało namiętny seks, sen. Nuda. Kochałam tą nudę. A nuda kochała mnie. Przyzwyczaiłam się do tej nudy. I nuda przyzwyczaiła się do mnie.

Wracając do tematu seksu. Wtedy nie narzekałam. Nie szczytowałam, nie spełniałam się w łóżku jako kobieta, ale nie przeszkadzało mi to. Nie mogło mi to przeszkadzać. Nie wiedziałam wtedy, że seks może być czymś innym niż spełnieniem obowiązku małżeńskiego. Niż spełnieniem zachcianek męża. Mówię wam – kobiety – mężczyzna ma tak samo zadowalać wasze pragnienia jak i wy zadowalacie ich pożądanie. Jeśli nie będzie współpracy i porozumienia w tej sprawie między małżonkami, jedno z nich, lub nawet oboje odnajdą to całkiem przypadkiem w innym – nie koniecznie obcym – towarzystwie.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 21.02.2015
    Ciekawe opowiadanie i fajny tytuł. Dam 5:)
  • KarolaKorman 22.02.2015
    Mnie to trochę wygląda na początek opowiadania zdradzonej żony, lub zdradzającej skoro to partnerka była niespełniona. Podoba mi się, dam 5 na dobry początek :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania