Poprzednie częściSłodka Idiotka - rozdział 1 i 2

Słodka idiotka - rozdział 5

I znowu to samo. Praca, powrót do pustego domu, obiad, spanie. Sny nie należały do nudnych. Oj, wiele się w nich działo. Były rzeczy dobre i złe, przyzwoite i wyuzdane. Lubiłam te sny. W rzeczywistości samotność deptała mi po piętach. W snach nie miała szans. Opowiem wam jeden taki sen. Ten prześladował mnie prawie co noc. Idę sobie do pracy, do mojej nowej pracy. Docieram jednak do tej starej. Stary sklep, stare lady, stare drzwi. W środku przy półce z alkoholem stoi Marek. Stoi i patrzy w moją stronę. I nic. Tylko patrzy. Ale ten jego wzrok. Oj ten jego wzrok. Pełen wyrzutu, pełen pretensji, pełen nienawiści. Nienawiści do mnie. Sam sen nie był koszmarem. Koszmarny był jego wzrok. Moja podświadomość, moje ego zmuszało mnie w ten sposób do wyrzutów sumienia. Do powrotu myślami w przeszłość. Do zerkania ukradkiem we wspomnienia. A ja tak bardzo chciałam zapomnieć. Nie pamiętać, że bez słowa odeszłam od męża, któremu przysięgałam przed bogiem, że nie opuszczę go aż do śmierci. Zostawiłam tego wspaniałego człowieka, który nie dawał nic, nie pozwalał, bym czuła się kochana, pożądana, potrzebna. Nie pozwalał kochać siebie zasypiając wieczorem. Tak bardzo marzyłam o tym, by kupił mi seksowną bieliznę. Wieczorem przymierzyłabym ją. Zapytałabym czy ładnie wyglądam, a on zamiast odpowiadać zdjął by ją w sposób agresywny i delikatny jednocześnie. A ja poczułabym się cudownie.

I znowu to samo. Praca, powrót do domu, obiad, spanie? Tym razem nie wróciłam sama. Od kilkunastu dni nawiedzał mnie pewien klient. Kupował niewiele. Jogurt – zawsze truskawkowy, drożdżówkę – zawsze z serem, i kilka innych drobiazgów, których nie zapamiętałam. Zawsze pytał o mnie. Zawsze prosił o chwilę rozmowy. Zawsze chciał spotkania po pracy. I w końcu się doczekał. Zgodziłam się zabrać go do siebie. Dziwne jest to uczucie, gdy ktoś zabiega o twoje względy. O mnie jak dotąd nikt się nie starał. Nikomu nie zależało na tym, bym skupiała swoją uwagę właśnie na nim. Za Markiem ja biegałam. Głupia szczeniacka miłość zakończona ślubem. Wszystkie mi zazdrościły. A ja zazdrościłam wszystkim. Tym razem było inaczej. Ktoś – Janek – zauważył mnie za ladą. Prawił komplementy. Lecz nie jego czułe słówka na mnie podziałały. Przekonała mnie wytrwałość. Nie do mnie. Do tych bułek codziennie takich samych.

I znowu inaczej. Praca, powrót do domu w towarzystwie Janka, obiad w towarzystwie Janka, spanie w towarzystwie Janka. Tak. Dobrze się domyślacie. Pierwsza randka a ja od razu poszłam na całość. Nie do końca tak było. I nie myślcie sobie, że próbuje się tłumaczyć. Nic mnie nie usprawiedliwia. Bo i po co. Zresztą bardzo miło wspominam tą randkę. Było miło, romantycznie, erotycznie........i ......zbyt nieśmiało. Zaskoczyło was to wyznanie? Mnie też. Ale muszę to przyznać. Nieśmiałość nie powinna nawet zerkać przez uchylone drzwi do sypialni.

I znowu to samo. Praca, powrót do pustego domu, obiad, spanie. Janka tym razem nie było. Za to był sen. Sen dziwny, mało zabawny, bardzo niezrozumiały. Ja i Janek kochamy się. Seks namiętny – nasze ciała splatają się w jedną, piękną masę. Nasze ciała nawzajem karmią się emocjami, jakich dotąd nigdy nie spożywały. I Marek. Marek stoi. Jest zwykłym kamiennym posągiem. Nie ma w nim za grosz emocji. Nie ma w nim ciepła. Nie ma w nim zimna. Nie ma w nim niczego. Zwykła skała. Zwykła, zimna skała wypełniona po brzegi zwykłym, zimnym kamieniem. Ta zwykła, zimna skała przemówiła w momencie mojego szczytowania. Jego słowa zapadły w mej pamięci, w mej podświadomej świadomości na zawsze, a brzmiały dokładnie tak:

Czy Ty znasz

moją twarz?

Twarz ma

skamieniała.

Przecież wiesz,

że też chcesz,

żeby zmartwychwstała.

Wczoraj żyła,

z Tobą śniła,

z Tobą rozmawiała.

Dzisiaj wrak,

martwy ptak.

Twarz ma zesztywniała....

 

Oj, straszne te słowa były. Strasznie jest je pamiętać. Lecz zapomnieć chyba jeszcze straszniej.

 

Nie potrafię zapomnieć twych słów.

Proszę nie mów ich znów.

Daj spokój mej zmęczonej duszy.

Ona ma dość twych katuszy.

 

O tak! Moja dusza, czyli moje sumienie za wszelką cenę próbowało udowodnić, że źle zrobiłam łamiąc pewne stereotypy. Lecz czy to grzech pragnąć odrobiny swobody? No dobrze, przyznaję. W moim przypadku nie ma mowy o odrobinie. Ja poszłam na całość. Zamiast uchylić odrobinę okno, zamiast posmakować świeżego, czystego powietrza, ja wyszłam z dusznego pomieszczenia nie zamierzając wrócić już nigdy. No dobrze, sumienie ma podstawy, by krzyczeć na mnie we śnie. Sumienie ma żelazne podstawy, lecz nie ma racji. Ma podstawy by walczyć o coś. Każdy z nas o tak zwane „coś” walczy. Nie zawsze jednak robi to w słusznej sprawie. I moje sumienie również było w takiej sytuacji. Moje sumienie, mój magister teologii, on mówił mi co jest słuszne narzucając swój własny tok myślenia. Z jego punktu widzenia miał rację. Jednak ja miałam inny punkt widzenia. Moja teologia, etyka, filozofia i inne dziwne, przez wielu nie rozumiane nauki miały inny punkt widzenia. I nie uważam tego za zły objaw. Przynajmniej teraz, dzisiaj.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Niewidzialna 27.02.2015
    Wspaniałe!
  • KarolaKorman 27.02.2015
    Ciekawa część i słowa skamieniałej twarzy Marka. Zostawiam 5 ;)
  • Angela 27.02.2015
    wspaniałe, świetne

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania