Poprzednie częściSłodka Idiotka - rozdział 1 i 2

Słodka idiotka - rozdział 7

7.

I już nie było tak samo. Praca, która wydawała mi się o wiele przyjemniejsza, powrót do domu, który nie był już pusty. Wypełniały go zapachy miłości, tęsknoty, pożądania. Uczucie Janka wypełniło każdy kąt. Moje uczucie nie było aż tak dojrzałe, jak jego. A może po prostu było dojrzalsze, dlatego to ono panowało nad emocjami. Janek pracował w takich samych godzinach jak ja. Wykładał na jakiejś uczelni filozofię. Często to on wracał wcześniej więc obiady należały do jego obowiązków. Choć nie traktował tego jak obowiązek. Raczej jako akt, piękny akt oddania się drugiej osobie. W końcu w tym czasie mógł robić cokolwiek. Ale on te dwie godziny po pracy poświęcał na przygotowanie posiłku dla mnie. Dla siebie również. Podając go jednak robił wszystko, bym czuła, że to dla mnie. Marek nigdy nie potrafił sprawić, bym czuła jego wdzięczność za wszystko, co dla niego robiłam. A ja również poświęcałam mój cenny czas nie robiąc nic po za usługiwaniem mężowi. Czy Janek mi usługuje? Nie wiem. Wiem tylko, że nie powinnam zachowywać się tak, jakby ten posiłek, ta kawa, którą dla mnie robił, jakby to wszystko mi się należało. Ale ja nie potrafiłam inaczej. Brałam wszystko nie dając zbyt wiele w zamian. Byłam dla Janka jak Marek dla mnie. No, może nie do końca. Jednak nie mogę się usprawiedliwiać mówiąc, że ja nie byłam aż taka złą jak on. Ale ja byłam głupia. Myślałam, że skoro Marek tak mnie traktował, to ja biedna i skrzywdzona mam prawo brać od życia wszystko nie dziękując.

Janek nie włączał wieczorom telewizji. Zapalał lampkę koło łóżka, otwierał książkę i czytał zerkając raz po raz na mnie. Ja siedziałam przed telewizorem oglądając telenowele. Co jakiś czas pytałam tylko czy zrobić herbatę. Oczywiście nie chciało mi się i chyba było to widać, bo Janek odkładał książkę, podchodził do mnie, całował w czoło i mówił „Nie przeszkadzaj sobie kochanie, ja zrobię.” Tak mnie rozpieszczał, że aż zepsuł. Tak, dobrze się wyraziłam. Miłość Janka zepsuła mnie. Rozpuścił mnie. Rozleniwiłam się na dobre. Sprawił, że zapomniałam co znaczy dawać miłość. Może za zachowanie Marka powinnam winić samą siebie. Może tak samo jak Janek mnie, ja zepsułam Marka. Może nie żądając od niego niczego, sprawiłam, że przestał robić cokolwiek. Wystraszyłam się tych myśli. Postanowiłam powiedzieć o moich obawach Jankowi. Zaraz po powrocie do domu napomknęłam, że pewne myśli nie dają mi spokoju. Janek poprosił, żebym poczekała z tym aż zjemy. Więc jedliśmy tak w milczeniu. Nie wytrzymałam do końca. Zapytałam: „Kiedy odejdziesz?”. Nic nie rozumiał.

Dlaczego miałbym odejść? Skąd ten pomysł?

Ja odeszłam od męża, bo mnie nie szanował. Bo robiłam wszystko, a on tego nie doceniał. Bo nie zasługiwał na moje uczucia.

Janek nadal nie rozumiał. A ja tłumaczyłam mu i tłumaczyłam. A on słuchał i nie rozumiał. A ja nie wiedziałam jakie słowa w pełni oddadzą moje obawy. Zarzekał się, że jest mu dobrze. Że uwielbia poświęcać się dla mnie. Mówił tak pięknie, że mu uwierzyłam. I znowu było tak jak przedtem. On robił prawie wszystko, ja dziękowałam i korzystałam z jego miłości. I tak kilka lat.

Kiedyś odwiedziliśmy moich rodziców. I on nawet tych tradycjonalistów przekonał do swojej miłości. Mama powiedziała, że jest ze mnie dumna. Że dobrze zrobiłam odchodząc od Marka. On teraz ma jakąś kobietę, która nie jest szczęśliwa. Widać jej smutek jak kiedyś było widać mój. Źle się wyraziłam. Mojego smutku nikt nie widział. Ja go ukrywałam w czterech ścianach naszej sypialni. Za to szczęścia, które teraz mieszkało we mnie nie ukrywałam. Z pokazywaniem go światu również byłam ostrożna. Za to Janek uświadamiał świat za nas dwóch. Tak bardzo mnie kochał, że ja nie musiałam nic robić, by było dobrze. I wtedy w końcu zrozumiałam jak bardzo on jest ślepy. Jak ta miłość, którą mnie darzył była idealna. I jak bardzo zasługiwał na coś lepszego ode mnie. Powiedziałam mu oczywiście o tym, do jakich wniosków doszłam. Ale to nic nie dało. On nadal zarzekał się, że jego miłości wystarczy dla nas dwojga. Ja zamiast zmienić swoje postępowanie uciekłam do mojej starej znajomej. Ania znowu pozwoliła mi wejść jej na głowę. Siedziała ze mną prawie całą noc. Słuchała i słuchała. Na koniec podsumowała to mniej więcej tak: „Kobieto, ty sama nie wiesz czego chcesz!”. Przeprosiłam ją za kłopot. Podziękowałam za poświęcony mi czas. Wróciłam do domu i zaczęłam się zastanawiać nad sobą. Czego ja tak naprawdę chcę od życia? Czego ja tak naprawdę chcę od miłości. Czego chcę od Janka. Zaraz! Przecież ja go o nic nie prosiłam. Skoro spala się dla mnie z własnej woli, dlaczego mam wyrzuty sumienia? Sam za mną łaził. Pukał uparcie do drzwi mego życia. Wpuściłam go, bo sam tego chciał. Tak naprawdę to ja poświęciłam się pozwalając mu żyć obok mnie. I tu zastawiłam pułapkę na samą siebie. Przecież to ja biegałam w szkole za Markiem. To ja zmieniałam się, by on na mnie spojrzał. To ja pukałam uparcie do jego serca. On tylko pozwolił mi być koło niego. Tak samo jak ja nie mam obowiązku spalać się dla Janka, Marek nie musiał robić tego dla mnie. No to w końcu wszystko wiem. Tylko po co? Czy chcę coś zmieniać? Tak jest mi dobrze, wygodnie. Markowi też było ze mną wygodnie. Ale czy on mnie kochał? Jeśli ja czuję do Janka to, co Marek czuł do mnie, to znaczy że Marek mnie kochał, ale na swój sposób. Ja nie chcę tak pustej miłości ofiarować komuś, kto dla mnie tak wiele zrobił. Janek zasłużył na więcej. Postanowiłam zmienić się na lepsze. Postanowiłam popracować nad moją miłością. Lecz czy jest możliwa praca nad formą serca? Nie miałam pojęcia. Postanowiłam spróbować.

Tego dnia zerwałam się wcześniej z pracy. Dobra szefowa zrozumiała mnie zastępując w sklepie dwie godziny przed zamknięciem. No dobrze. Nie do końca pozwoliłam jej zrozumieć moją sytuację. Skłamałam, że ma mnie odwiedzić mama, więc chcę ogarnąć moje mieszkanko i przygotować coś zdrowego do jedzenia. Zanim opuściłam sklep, zrobiłam jeszcze małe zakupy. Kilka jarzyn, dobry schab i białe, koniecznie wytrawne wino. Wszystko szło po mojej myśli. Do czasu powrotu Janka. Wrócił dźwigając torby z zakupami. Gdy mnie zobaczył, nie krył zaskoczenia. Każdego dnia to on wracał pierwszy. To on przygotowywał posiłek. To on przygotowywał wszystko. Pewnie dużo czasu poświęcił na zrobienie zakupów, których dziś nie wykorzysta. Wszystko miało potoczyć się według mojego scenariusza. A tak nie było. Janek zdenerwował się. Zapytał z pretensją w głosie o powód mojej obecności w domu. Ja zbyt mądrze nie zareagowałam. Równie podniosłym tonem zapytałam o powód jego agresji. I zamiast romantycznego wieczoru mieliśmy jak nigdy dotąd napiętą atmosferę podczas kolacji. Na sen przyszła pora o wiele wcześniej niż dotychczas. Rano milczenie również było obecne w naszej relacji. To była nasza pierwsza prawdziwa kłótnia. Powinnam cierpieć. Powinnam czuć się winna. Powinnam tęsknić za zgodą trwającą do wczoraj. Lecz nie tak się czułam. Jedyną rzeczą jaka w moim sercu wtedy się znajdowała, była złość. Złość to dobre określenie tego, co czułam. Byłam wściekła, że nie dał mi szansy na rewanż za miłość, którą mnie obdarzył. Nie uważałam siebie za winną całej tej sytuacji. Chciałam dobrze, a on wszystko zepsuł. Jak czuł się Janek? Czuł się winny. I dobrze. Przyszedł do sklepu. Przeprosił. Zauważył w kuchni przygotowany przeze mnie posiłek. Nie domyślił się od razu powodu mojej wcześniejszej obecności. Podziękował za pamięć. No dobra. Niech będzie, że pamiętałam. Tylko co ja mogłam pamiętać. Urodziny ma w innym terminie. Do imienin jeszcze daleko. Rocznica ślubu nie wchodzi w grę. Więc co? Dowiedziałam się tego wieczorem po powrocie do domu. Piękna i ogromna róża na stole cudownie zastawionym. Wino, które kupiłam na tą, choć sama nie wiem jaką okazję rozlane do dwóch pięknych kieliszków. I te słowa, które mnie zaskoczyły, a zaskoczyć mnie nie powinny. Zgadnijcie o czym on pamiętał, a o czym myślał, że ja pamiętałam, choć ja nie zamierzałam pamiętać. Otóż wtedy akurat, akurat w ten dzień minęła rocznica, minęły dokładnie cztery lata od dnia, w którym Janek po raz pierwszy przyszedł do mojego sklepu. To znaczy nie do mojego, bo ja tam tylko pracuję. Ale nie to teraz zamierzałam roztrząsać. Wracając do tematu, muszę się wam do czegoś przyznać. Pozwoliłam Jankowi wierzyć w moją niezawodną pamięć. Pozwoliłam mu wierzyć, że ja pamiętałam, a on nie. Zabawne. Niechcący wywołałam w nim wielkie wyrzuty sumienia. I nawet nie próbowałam go uspokajać. A chyba powinnam. Należało się przyznać do baraku pamięci do rocznic. Zwłaszcza jeśli jakąś rocznicę uważało się za niepotrzebną, głupią, zabawną. Tak. Jestem podła. I co? Powinnam, jak każda grzeczna dziewczynka iść do spowiedzi? Zaraz! Grzeczne dziewczynki nie grzeszą. Przecież są grzeczne. Więc po co latają do księdza? A przydarza im się to częściej, niż mi mycie okien. Wiec po co tak latają? Jeśli kiedyś spotkam taką grzeczną panienkę, na pewno zapytam. A ona na pewno nie udzieli mi odpowiedzi zgodnej z moimi oczekiwaniami. Zmienię temat, a raczej wrócę do tematu Janka, bo jeśli napiszę to co myślę i to co chcę napisać, to na pewno zgrzeszę. Więc kończę ten temat w momencie najbardziej mi odpowiadającym. Nie kończąc mojej myśli, a pozwalając każdemu z was dokończyć ją samodzielnie.

Z Jankiem było mi naprawdę wygodnie. Miło, namiętnie, ale przede wszystkim wygodnie. I jak pewnie już zdążyliście się domyślić, odeszłam od niego. Dlaczego? Bo było zbyt wygodnie. Bo pewnego wieczoru zrozumiałam, że traktuję go bardzo niesprawiedliwie. W dzień był świetną gosposią, której nie musiałam za nic płacić. W nocy – wspaniałą zabawką ze sklepu z gadżetami erotycznymi. O tak. To muszę otwarcie przyznać. Jako seks – zabawka był świetny. Zaspokajał mnie w stu procentach pod każdym względem. I nigdy się nie psuł. Przez ten niedługi okres, kiedy byliśmy razem, ani razu nie miał gorszego dnia. Ani razu nie był rozkojarzony. Ani razu nie potrzebował filmu ze scenami erotycznymi, by się nastroić. Tak na marginesie dodam, że Marek nie rozpoczynał seksu bez swoich gazet lub filmów. Kiedyś myślałam, że to normalne. Teraz wiem, że istnieją też inni mężczyźni. I ja tego innego, przez wiele kobiet uważanego za idealnego, zostawiłam pewnego pięknego dnia bez słowa. Nie tak całkiem bez słowa. Zostawiłam mu list. Napisałam tak:

Stoję na życia krawędzi.

Skoczyć? Zawrócić? Serce pełne niechęci.

Do walki brak już sił.

Deszcz ostatnią łzę z oka zmył.

 

Decyzję podjąć trzeba.

Żar piekła wybrać czy błękit nieba?

Co zrobić ma dusza moja?

Gdzieś w cieniu jest dusza Twoja.

 

Cóż zrobić?! Na krok nadszedł czas.

Przede mną gęsty, ciemny las.

Kończę z przeszłością, ruszam w przód.

Za sobą zostawiam przeszłości bród.

 

Nie chcę żałować tego co było.

Pragnę by serce moje odkryło

Nowy sens życia, który pomoże

Być bliżej Ciebie dobry Boże.

On na pewno nie zrozumiał przesłania, jakie niósł dla niego ten marny wiersz napisany przeze mnie na szybko. A szkoda. Bo chciałam, naprawdę bardzo chciałam, żeby wiedział, że odejście nie było dla mnie łatwe. Że zostawiając go decyduję się na gorsze życie tylko po to, by on mógł spotkać kobietę, która pokocha go tak mocno jak mocno potrafi kochać on sam. Pewnie zaskoczyło was ostatnie zdanie tego kiepskiego wiersza. Napisałam, że chcę być bliżej Boga. Czy moja dusza dąży do tego, by stać się tą grzeczną dziewczynką, o której wspominałam wcześniej? Mam nadzieję, że nie.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Hi Hidalf 04.03.2015
    Jestem naprawdę zachywona po przeczytaniu tego rozdziału. Naprawdę! Żaden błąd nie rzucił mi się w oko. Ciekawe, lekko napisane, z pomysłem. Zostawiam 5 :)
  • KarolaKorman 04.03.2015
    Szczerze mówiąc, ta ostatnia linijka wiersza mnie zaskoczyła, ale doszłam do wniosku, że nic innego Ci się nie rymowało ;). Zostawiam 5 :D
  • NataliaO 15.03.2015
    Bardzo fajne opowiadanie, 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania