Słowa o wadze kamieni.
Świt wdzierał się przez szczelinę w roletach, rozcinając pokój na pół. Po lewej, łóżko nienaruszone od tygodni. Po prawej, góra zeszytów pochłaniająca biurko, krzesło, podłogę. Anna siedziała w cieniu, owinięta w sweter za duży o trzy rozmiary. Palce miała poplamione atramentem. Nie pisała od trzech dni. Cisza dusiła ją bardziej niż płacz.
Wczoraj matka zostawiła pod drzwiami talerz z pierogami i kartkę:
,, Zjedz. Wyjdź. Przestań się mazać''
Anna wyrzuciła jedzenie do kosza. Gorycz miała smak zmurszałego drewna. Jak wytłumaczyć, że każdy kęs przypomina jej o wszystkich niedokończonych rozmowach przy rodzinnym stole? O pytaniach:
- Kiedy znajdziesz chłopaka?
- Dlaczego nie ubierzesz się normalnie?
Na które odpowiadała milczeniem.
Bo jak powiedzieć: ,, Szukam kogoś, kto zrozumie, że moje serce ma kształt księżyca na obcej planecie?''
Wstała. przeciągając się. Kości trzeszczały jak suche gałęzie. Podeszła do okna. Na podwórku dzieci goniły się z krzykiem. Ich radość była obca, agresywna. Anna cofnęła się w głąb pokoju. Jej świat istniał w ciszy między uderzeniami serca, w pęknięciach na suficie, które układały się w mapy zapomnianych galaktyk. Nikt tego nie widział.
Dla siostry Magdy pęknięcia były do zalepienia.
Dla matki- dowodem zaniedbań.
Dla Anny- drzwiami.
,,Gdybym mogła tam wejść''- pomyślała, dotykając chropowatej powierzchni.
,,Gdybym mogła pokazać im niebo pełne fioletowych słońc i rzeki płynące pod ziemią. Ale oni widzą tylko tynk. I pył. Zawsze tylko pył.
Zabrała najstarszy zeszyt. Okładka była wytarta od dotyku. Otworzyła go na stronie z datą sprzed pięciu lat.
,,Dziś spotkałam staruszkę na ławce. Trzymała w dłoniach zeszyt nutowy. Powiedziała >Grałam w filharmonii kochanie. Teraz już nikt nie słucha.< Jej dłonie drżały, gdy dotykały pustych linii. Moje też drżą, gdy piszę. Może to nie jest strach? Może to pieśń, która próbuje uciec przez skórę?''
Anna przymknęła oczy. Pamiętała tamtą kobietę. Pamiętała zapach fiołków i nędzy. Pamiętała, jak pobiegła do domu i napisała opowiadanie o skrzypcach pogrzebanych w ogrodzie.
Magda przeczytała je i wzruszyła ramionami, ,,Smutne. Po co to komu?
Anna nie odpowiedziała. Jak wytłumaczyć, że smutek jest jak korzenie drzewa? Że bez bez niego radość nie ma głębi? Że jej pisanie to nie kaprys, tylko oddech?
Przez lata nauczyła się chodzić na kompromisy, zakładała sukienki na rodzinne obiady. Kiwała głową, gdy mówiono o małżeństwie. Uśmiechała się, gdy serce krwawiło. Wewnętrzne ,,NIE'' tonęło w gardle jak kamień i tylko w nocy, gdy dom zasypiał, kamień stawał się piórem. I pisała.
O chłopcu, który zbierał cienie. O planecie, gdzie łzy zamieniały się w perły. O sobie - kobiecie z pustymi dłońmi, w której płoną całe wszechświaty.
Pewnego dnia znalazła ogłoszenie: Konkurs ,,Międzygalaktyczne serca''- dla tych, których głos nie znajduje ucha.
Wysłała opowiadanie napisane szeptem: ,,Korzenie''- historia drzewa, które czuło każdy nacisk siekiery na swój pień. Czekała miesiąc. Dwa. W końcu nadszedł list.
,,Szanowna Pani, doceniamy metaforę. Jednak świat potrzebuje nadziei. Proza zbyt mroczna. Życzymy światła w codzienności''.
Anna nie płakała. Stała przy oknie, gniotąc papier w dłoni. Ulice w dole wiły się jak szare węże. Ludzie byli mrówkami w pośpiechu.
,, Czy to jest światło? Gonitwa? Krzyk? Uśmiech jak maski? Moje ciemności są przynajmniej prawdziwe. Moje korzenie, choć zranione, żyją. Ich światło jest plastikowe. Jak lampka w lodówce, która świeci, ale nie grzeje''
Tej nocy nie otworzyła zeszytu. Leżała na podłodze, wpatrzona w sufit. Mapa galaktyk zdawała się rozszerzać, pęknięcia łączyły się w nowe konstelacje. ,,Może to jest moja galaktyka''- przyszło jej do głowy. Może moje pisanie to nie krzyk w pustce? Może to most? Dla kogoś, kto też leży teraz na podłodze i liczy pęknięcia?
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Anna wstała ociężale. Za progiem stał listonosz. Młody mężczyzna o zmęczonych oczach. Podał paczkę.
- Proszę, dla Pani.
Anna rozpoznała adres organizatorów konkursu. W środku znalazła bransoletkę z wytłoczonym srebrnym liściem i kartkę: ,,Dla wrażliwości, która widzi korzenie. Nie poddawaj się''. Nie było podpisu.
Wybiegła na klatkę schodową. Listonosz już zniknął za zakrętem.
- Proszę Pana! - zawołała. Zatrzymał się.
- To... to Pan?.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Ja tylko dostarczam paczki. Ale czasem czytam adresy. I czasem wiem co jest w środku.
Odwrócił, się by odejść, ale po chwili dodał.
- Mój brat był tak jak Pani. Pisał wiersze. Umarł, zanim ktokolwiek je przeczytał. Niech Pani nie przestaje.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Anna wróciła do pokoju. Światło poranne wypełniało już całą przestrzeń. Padło na bransoletkę. Srebrny liść błysnął jak łza. Podeszła do biurka. Otworzyła nowy zeszyt. Na pierwszej stronie napisała tylko jedno zdanie: ,,Czasem najcichszy szept rozbija serce wszechświata''.
I zaczęła pisać. Nie o galaktykach. Nie o cieniach. O listonoszu. O zmęczonych oczach. O bracie, który odszedł. O liściu, który przypominał, że nawet zranione korzenie mogą wypuścić pęd. Słowa płynęły bez wysiłku. Nie były już krzykiem. Były pieśnią. Tą, której nikt nie usłyszy w całości. Tą, która żyje w przestrzeni między czyimś oddechem a łzą.
I to wystarczało. Właśnie w tej ciszy, w tym niedopowiedzeniu, Anna znalazła swój pierwszy, prawdziwy dom.
Komentarze (1)
Interpunkcja wymaga uwagi (począwszy od kropki w tytule), jakieś drobne inne błędy, ale źle nie jest.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania