Smak piwa

Był to wyjątkowo gorący dzień: koniec stycznia lub początek lutego, bo tutaj lato wypada zimą. Termometr wskazywał najpierw: „niemiłosierny upał”, potem: „morderczy skwar”, a kiedy sądziłem, że gorzej już być nie może zmienił status na: „plazma” i utknął na tym poziomie przez resztę dnia. Gdybym przewidział, że tak będzie, nie planowałbym tego, nawet bym nie myślał o planowaniu tego, ale skąd miałbym wiedzieć, że wiatr zmieni w nocy kierunek, tak bez żadnego powodu i oto stałem spocony i zdyszany przed drzwiami rezydencji mojego kuzyna w Parklands.

 

Kuzyn mieszkał na samym końcu miasta przy ślepej uliczce w kształcie cul del sac. Imponującą hacjendę, rozpartą dumnie na jego posiadłości, otaczał rozległy ogród, raczej niewykorzystany, gdyż zamiast drzew owocowych i warzyw rosła tam głównie trawa, przystrzyżona perfekcyjnie na szpilkę. Z boku trawnika znajdował się solidny, ceglany grill, na którym można było upiec udka kurczaka, filety wołowe, krewetki i co tylko goście zapragną, bez obawy że maszyna przestanie działać bądź potrawy będą niedopieczone. W drewnianym płocie ogradzającym działkę kuzyn zainstalował furtkę, umożliwiającą wyjście na pole porośnięte krzewami i dalej kalifornijską sosną. Za polem zaczynały się piaszczyste wydmy, a właściwie kilkaset metrów pagórkowatej pustyni, niewidocznej z okien domu kuzyna, a zakończonej plażą i morskim brzegiem, na który niestrudzone fale wyrzucały brązowy piasek, wymieszany z wulkanicznym popiołem.

 

Wiele bym dał, żeby się zanurzyć w zimnej wodzie, lecz zamiast stroju plażowego kuzyn przywitał mnie w butach roboczych o skórzanych cholewach i wywiniętych na zewnątrz skarpetach, flanelowej koszuli na długi rękaw i szerokim kapeluszu z korkami dyndającymi na sznureczkach, żeby powstrzymać muchy, które atakowały nas wściekle. Za każdym razem, gdy poruszył głową, kapelusz wyglądał jak karuzela obracająca dzieci na krzesełkach podczepionych do krawędzi ronda. Kuzyn popatrzył sceptycznie na moje ubranie i pojąłem w lot, że zakładanie podkoszulka w taką pogodę było dużym błędem, gdyż lepiej chodzić w mokrej od potu koszuli, aniżeli poparzyć sobie skórę słońcem. Wręczył mi tubkę z kremem przeciwsłonecznym i po chwili byliśmy już w drodze. Kuzyn niósł w ręku piłę, a ja idąc za nim, dostałem trudniejsze zadanie pchania taczki z akcesoriami do ścinania drzew.

 

Zatrzymaliśmy się przy wykrocie, który musiał być kiedyś gigantycznych rozmiarów choinką. Większość korzeni była odsłonięta, tworząc przestronny szałas, w którym można było się skryć przed słońcem lub burzą. Kuzyn podał mi gogle i plastikowy kask, a potem zaczął wyjaśniać, jak przygotować pilarkę do pracy.

— Najpierw sprawdź czy łańcuch jest naostrzony i czy ma odpowiedni naciąg. Jeśli nie, to naostrz go, obserwując ruch pilnika.

To mówiąc wyciągnął wąski pilnik i zaczął nim jeździć po zębach łańcucha.

— Tu wlewasz benzynę, tu olej do łańcucha. Aby wystartować należy włączyć ssanie i pociągnąć sznurek, o tak.

Pociągnąłem, ale piła nie chciała zapalić.

— Mocniej.

Pociągnąłem z całej siły. Piła zaterkotała i natychmiast zgasła.

— Jeszcze mocniej, no wiesz… Tak, jakbyś miał uderzyć nieposłuszną żonę — dokończył śmiejąc się.

Zastanawiałem się, czyją żonę miał na myśli: moją czy jego? Chyba moją, bo przecież jego żona nie musi być mi posłuszna. Po kilku nieudanych próbach udało mi się wreszcie uruchomić motor i przystąpiłem do cięcia pnia dokładnie, jak mnie poinstruował: mam stać na stabilnym podłożu, trzymać cały czas piłę oburącz i nigdy, przenigdy nie podnosić prowadnicy powyżej ramion.

 

Początkowo piłowanie szło opornie, jakby drzewo wciąż żyło i wykorzystywało całą swoją moc oraz resztkę żywicy do obrony przed kompletnym unicestwieniem. Prowadnica ześlizgiwała się po grubej korze, bądź grzęzła zaklinowana w wąskiej szczelinie głęboko wewnątrz pnia, lecz szybko się zorientowałem, jak temu zaradzić i wkrótce używałem pilarki tak efektywnie, że zmniejszający się kawałek po kawałku pień zasmucił mnie i rozglądałem się za innym drzewem do ścięcia. Nie było to konieczne, ponieważ kuzyn wyglądał na całkiem zadowolonego z rezultatu.

— Wystarczy. — Poklepał mnie po plecach. — Będą z ciebie jeszcze ludzie.

 

Kazał mi spakować narzędzia, a przedtem napełniliśmy taczkę drewnem. Gorąco i pot przestały mi dokuczać, natomiast nie czułem zupełnie rąk. Na filmie szaleniec gania z piłą, rozpruwa dach samochodu, odcina napotkanym ludziom kończyny, a mimo to nic go nie męczy, jest tak samo świeży i wypoczęty jak w chwili gdy wpadł w amok, jakby jego ulubiony instrument ważył tyle co papier. Straciłem rachubę, ile razy kursowaliśmy między pozostałością po pniu, a bramką w płocie, żeby zabrać wszystkie kawałki drewna, które kuzyn zamierzał spalić zimą w kominku. Dość wspomnieć, że byłem padnięty. Usiadłem przy drewnianym stole pod pergolą z winogron, aby schować się przed słońcem, które choć przeszło już najwyższy punkt na niebie, wciąż pokazywało, co naprawdę reguluje tutaj temperaturę.

 

Kuzyn zostawił mnie samego, a po chwili wrócił niosąc pękatą butlę wypełnioną po szyjkę ciemnobursztynowym piwem z lodówki. Takie butle można było napełnić samemu w sklepie z alkoholem: stawia się szkło na ladzie pod kranem, naciska guzik i piwo automatycznie wypełnia naczynie, tak jak na stacji benzynowej tankują paliwo do samochodu i tak jak na stacji w każdej kolumience jest inne paliwo, podobnie w sklepie z każdego kranu leci inny rodzaj piwa. Przy odrobinie gimnastyki można by wcisnąć głowę pod kran i wlać te pół galona prosto do żołądka, ale musiałbym tutaj jeszcze trochę pomieszkać, żeby taki wyczyn zaobserwować. Natomiast ciekawiło mnie, kiedy kuzyn kupił to piwo, bo dziś mieliśmy niedzielę, a w niedzielę wszystkie sklepy z alkoholem są zamknięte za sprawą pań, które mają tu więcej do powiedzenia niż w innych krajach i dbają, żeby żonaty mężczyzna przynajmniej raz w tygodniu zajmował się rodziną.

 

Podniosłem szklankę do ust, przechyliłem… To nie było piwo, to było lekarstwo na wszelkie dolegliwości! Za jeden łyk takiego piwa warto było tu jechać godzinę rowerem, piłować to cholerne drewno, pchać taczkę w tumanach kurzu po piachu i dołkach. Wszystko na świecie ma swoją cenę i dziś zostałem hojnie wynagrodzony. Piwo zrobiło swoje: zatrzymało czas i sprawiło, iż poczułem się nieważki i bez wysiłku mogłem się wzbić wysoko w powietrze, gdzie słońce zawsze świeci przyjemnie, nigdy nie jest nieprzyjazne i szybując po niebie widziałam siedzącego przy stole kuzyna, jak nalewa radośnie kolejną szklankę, pokrzykując zachęcająco: „Cheers, cheers!” i wtedy zrozumiałem, że piwo uczyniło go lepszym człowiekiem, a jego żona, która dołączyła do nas przy stole, była milszą kobietą, abym mógł posmakować jej ust i piwa, i nie mogłem wymiarkować, co było lepsze — gorycz piwa, czy słodka wilgoć na jej wargach, trudno powiedzieć, może jedno i drugie, ale w końcu, jakie to ma znaczenie?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Dekaos Dondi rok temu
    Narratorze↔Epizod z życia, tak "swojsko" i ładnie stylowo - opisowo, napisany, chociaż o zwyczajnych sprawach.
    Czy na końcu całuje usta żony kuzyna. Bo jeśli, to raczej powinno być tak: ?
    ... która dołączyła do nas przy stole, była tak miłą kobietą, że mogłem posmakować jej ust i piwa, nie mogąc wymiarkować... Pozdrawiam?:)
  • Narrator rok temu
    Dekaos Dondi

    Świat jest wystarczająco piękny, tylko niełatwo to opisać.

    Dzięki za miły komentarz. ?
  • Szpilka rok temu
    Łojeju, okropny taki klimat, w którym skwar oddychać pełną piersią nie pozwala, nie lubię, nie lubię, wolę łagodniejsze klimaty ?

    Fajnie, fajnie opisany dzień gorącego lata i znojna praca i smak piwka. Mnie tak piwko smakuje niebiańsko po hulajnóżkowych wycieczkach, rzeczywiście napój bogów.

    Piątak ?
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    W takim razie zostawię sobie Twojego piątaka na chłodne, deszczowe wieczory. ☂️?
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    Wtedy grzane piwko dobrze smakuje, chłodne wieczory też potrzebne, po gorącym lecie jesienne dni niosą ukojenie, oddech od upałów. U mnie niebawem wiosna, jadę do Berlina, znów coś fajoskiego zwiedzę, no i cosik kupię, mają tam ekstra czekolady z ksylitolem, duży wybór, mniaaaaam, już myślę o rozkoszach podniebienia i nie tylko ?

    ???
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    Niestety jakimś dziwny zrzędzeniem losu w Berlinie nigdy nie byłem, ale młodsza córka (ultra feministka, weganka, ekolog, kocia mama), była zachwycona stolicą Niemiec podczas krótkiej wizyty w roku 2016.

    Pochmurne, deszczowe dni mają swój urok, zwłaszcza w mieście wielu zabytków, wystaw i innych atrakcji, ale prędko zaczynam tęsknić za ciepełkiem i luzackim życiem bez koszulki. ?️?

    Wybieram się do Polski między majem i wrześniem — dokładny termin zależy od biletów lotniczych i zakwaterowania, to może skuszę się na wypad do Berlina. ????
  • Szpilka rok temu
    Narrator

    Koniecznie i wybierz się na dworzec, nie pożałujesz, ja się zatrzymuję w Ibisie, mam blisko, bardzo lubię tam chodzić ?

    https://www.youtube.com/watch?v=ddzam5O3QYg
  • Narrator rok temu
    Szpilka

    Chyba najbardziej wypucowany dworzec kolejowy na świecie. ??

    Jak ja uwielbiam atmosferę takich dworców: za chwilę odchodzi mój pociąg, a ja dopijam na peronie kawę; jeszcze tutaj, ale myślami już w podróży, gdzieś daleko… No i ten żeński głos z megafonów — taki seksowny: a nuż spotkam w drodze kogoś fajnego?

    Dziękuję za filmik — będę oglądać kiedy nadejdą gorsze dni, gdy nie będę miał siły iść o własnych nogach. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania