W pełni zasłużone podziękowania za opowiadanie dziecka, jak wspaniale było kiedyś w czasie lata na wsi. Dziś już nic nie przypomina tamtego wiejskiego życia, a najbardziej oprócz ludzi brakuje tamtej kuchni i w pogoni za byłym staję przy garach. 5)
To był cudowny świat. Oddałbym połowę pozostałego mi życia, by choć na kilka godzin znaleźć się w tamtym świecie. Żeby na powitanie mnie wybiegł Murzynek, kundelek ujadający i skaczący jak piłeczka, żeby wejść do domu, w którym mój ukochany dziadek Kazimierz ćmił papierosa przy stole, a babka Władysława przy kuchni na węgiel mieszała w garnkach. Do nich, rodziców mojego ojca jestem podobny, oni nauczyli mnie doić krowę, że króliki uwielbiają mlecze, że marchew najlepiej siać na miejscu, w którym rok wcześniej buraki, jak odcinać te i owe warzywa.
A w tym roku przyjechała na Mazury znajoma z synkiem dziewięcioletnim, wzielim my, znaczy ja z moja połówką, go zagarnęli na kilka dni. Jezusie Nazareński! Zaraz po przyjeździe przeciurał lodówkę i zakomunikował, wcześniej jebnąwszy lodówki drzwiczkami, że nie ma w niej nic. On chce nagetsy, piccę i jakieś tam pierdolniki słodkie, następnie uruchomił kanał z japońskimi kreskówkami i rozłożył się na wersalce. Oglądając ten badziew przypominał pacjenta z uszkodzeniami neurologicznymi: bezruch kompleksowy i otwarta japa. Z moją przemocą domową ustalilim, że tak dalej być nie może.
Zagonilim młodego do współrobienia racuchów, uruchomilim w komputrze „Akademię Pana Kleksa” onlajn. Szok niesamowity.
Moja połóweczka opowiedziała mu o Janie Brzechwie.
Następnego poranka przybiega katastrofa z tabletem i za lektorem recytuje o dziku dzikim.
No jaki ja byłem szczęśliwy!
Dzwoni tera i recytuje wiersze i śpiewa utwór ten
https://www.youtube.com/watch?v=F8wRSN_ZatQ
A mnie łezy spływają.
A i lęka mam czy mu aby nie wpierdolą na podwórku za te zamiłowania, co mu je zaszczepilim.
Komentarze (3)
To był cudowny świat. Oddałbym połowę pozostałego mi życia, by choć na kilka godzin znaleźć się w tamtym świecie. Żeby na powitanie mnie wybiegł Murzynek, kundelek ujadający i skaczący jak piłeczka, żeby wejść do domu, w którym mój ukochany dziadek Kazimierz ćmił papierosa przy stole, a babka Władysława przy kuchni na węgiel mieszała w garnkach. Do nich, rodziców mojego ojca jestem podobny, oni nauczyli mnie doić krowę, że króliki uwielbiają mlecze, że marchew najlepiej siać na miejscu, w którym rok wcześniej buraki, jak odcinać te i owe warzywa.
A w tym roku przyjechała na Mazury znajoma z synkiem dziewięcioletnim, wzielim my, znaczy ja z moja połówką, go zagarnęli na kilka dni. Jezusie Nazareński! Zaraz po przyjeździe przeciurał lodówkę i zakomunikował, wcześniej jebnąwszy lodówki drzwiczkami, że nie ma w niej nic. On chce nagetsy, piccę i jakieś tam pierdolniki słodkie, następnie uruchomił kanał z japońskimi kreskówkami i rozłożył się na wersalce. Oglądając ten badziew przypominał pacjenta z uszkodzeniami neurologicznymi: bezruch kompleksowy i otwarta japa. Z moją przemocą domową ustalilim, że tak dalej być nie może.
Zagonilim młodego do współrobienia racuchów, uruchomilim w komputrze „Akademię Pana Kleksa” onlajn. Szok niesamowity.
Moja połóweczka opowiedziała mu o Janie Brzechwie.
Następnego poranka przybiega katastrofa z tabletem i za lektorem recytuje o dziku dzikim.
No jaki ja byłem szczęśliwy!
Dzwoni tera i recytuje wiersze i śpiewa utwór ten
https://www.youtube.com/watch?v=F8wRSN_ZatQ
A mnie łezy spływają.
A i lęka mam czy mu aby nie wpierdolą na podwórku za te zamiłowania, co mu je zaszczepilim.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania