"Śmiejący się Demokryt". Zagadka zniknięcia obrazu

Gdy inspektor Ryszard Ryś, z komendy policji w N., zaczynał z podwładnymi rozmowę i mówił o czymś niezrozumiałym lub w sposób dowcipny, to wiadomo, że policjantów czeka poważna sprawa do załatwienia. Dziś było podobnie!

- Ludzie lubią się śmiać i bać, a czasami kraść! - powiedział inspektor Ryś dziś rano w biurze komendy policji.

- Co pan ma na myśli inspektorze? - zapytał aspirant Zbigniew Żbik, nowy współpracownik przed dwoma tygodniami oddelegowany do działu kradzieży, podwładny Rysia.

- A pan nie wie? Nie czytał dzisiejszej prasy, nie wspomnę też o dziennych raportach i zgłoszeniach? - powiedział zdziwiony Ryś.

- No tak, czytam, ale mi chodzi o ten związek między baniem się czegoś, śmiechem a kradzieżą.

- Sprawa prosta! Co ludzie lubią najbardziej w tych smutnych czasach? Lubią śmiech i to połączony z grozą i lękiem, a to czasami skutkuje kradzieżą, brzmi to niby jak żart, ale fakt wczorajszego zdarzenia to potwierdza. Chodzi mi o zgłoszoną wczoraj kradzież obrazu z muzeum miejskiego. To przykład połączenia tych trzech motywów: ktoś się zapewne bał, gdy kradł, a ukradł coś związane ze śmiechem. To obraz z końca XVII wieku przedstawiający "Śmiejącego się Demokryta", namalowany przez Antonello Magnasco. Dzieło to skradziono w niewyjaśnionych okolicznościach. Właśnie tą sprawą musimy się zająć. Zatem za chwilę jedziemy do muzeum miejskiego — powiedział stanowczym głosem inspektor Ryś.

Po jakimś czasie Ryś i Żbik pojawili się w gabinecie dyrektora muzeum, a wraz z nimi wstawili się trzej technicy od kryminalistyki.

Dyrektor muzeum, Zbigniew Gombek wiedział o wizycie policji i przyjął gości rzeczowo, no i wiadomo, że życzliwie.

- Panowie zdają sobie sprawę z tego, że to dla nas to wielka strata, ten ukradziony obraz. Mamy nadzieję, że we współpracy odzyskamy dzieło. Całe muzeum jest wstrząśnięte, bo mimo nowoczesnego systemu kontroli, przeszklenia pracowników ochrony doszło do takiego czegoś — powiedział na wstępie dyrektor.

- Znamy sprawę z materiałów wstępnych oględzin i zeznań. Chcemy rozpoznać sytuacje tu ma miejscu, czyli przeprowadzić wizją lokalną i ponownie przesłuchać pracowników — zwrócił uwagę inspektor Ryś.

- Jak już wiecie wiedza, obraz ten nie był zbyt wielkiej wartości w porównaniu z innymi dziełami tego artysty, Antonellego Magnasco, czy innych z jego epoki. Dla nas to jednak dzieło wartościowe, bo jedno z dwóch jakie mamy z czasów baroku w zbiorach muzealnych — powiedział dyrektor i wskazał na pewien obrazek w ramce stojący na sztalugach.

- Ach, to ta rzekoma kopia — zaśmiał się inspektor Ryś.

- To nie kopia, gwoli ścisłości, tylko reprodukcja. Zwykła fotografia na cienkim papierze naklejona na płótno i pociągnięta odpowiednimi werniksami — powiedział dyrektor i przekazał obrazek na ręce inspektora.

Inspektor Ryś przyglądał się dokładnie temu przedmiotowi a dyrektor spokojnym i rozważnym tonem analizował sprawę kradzieży.

- Po remoncie muzeum różne obrazy zostały przeniesione do nowej galerii. W osobnym miejscu powieszono dwa dzieła Antonellego Magnasco. Jedno to ten skradziony obraz "Śmiejący się Demokryt" a drugi to "Płaczący Heraklit". Te dwa dzieła mają z sobą związek ideowy, bo według barokowych zwyczajów zwykle malowano te dwa razem tematy czy to na zamówienie, czy w innym celu. Tu chodziło o przekazanie pewnych treści o naturze człowieka. Demokryt jako materialistyczny filozof pokazywał jedną stronę życia człowieka, czyli śmiech, a Heraklit jako idealista wyrażał smutek człowieka, a widz miał wyciągnąć dla siebie wnioski, co jest lepsze. To obrazy moralizatorskie, bo taki był kiedyś zwyczaj w malarstwie. Nawet słynny Rubens namalował te postacie, zainspirowany filozofią Seneki, który uważał Demokryta za optymistę i miłośnika dobrego życia wyśmiewającego ekstrawagancję człowieka, w przeciwieństwie do Heraklita, autora niejasnych, smutnych tekstów, który krytykował ludzkie słabości — powiedział dyrektor. Nikt z policjantów nie zamierzał temu zaprzeczyć, bo Gombka, historyka sztuki, znano w mieście jako specjalista od baroku. Nawet napisał kilka prac naukowych i często organizuje prelekcje w muzeum, głównie poświęcone sztuce nowożytnej.

- Nie pozostaje nam nic innego jak przeprowadzić wizję lokalną – powiedział inspektor i wszyscy udali się do galerii, zabrano też sobą ów obrazek.

Galeria malarstwa nie była dużym pomieszczeniem, lecz gustownie urządzonym. Ściany pomalowano na kolor ciemnozielony – typowy dla wystroju dawnych muzeów. Aby nadać historyczny klimat, dodano zielone zasłony, jak w dawnych pomieszczeniach, a pod sufitem powieszono wykonane z brązu lampiony z białymi kloszami. Przy ścianach ustawiono kilka krzeseł i foteli w stylu biedermeier. Na ścianach wisiało kilkanaście obrazów różnej wielkości, ale w takich samych ramach pod względem stylu i formy.

Dyrektor powiesił na ścianie ten zabrany z gabinetu obrazek i policjanci się przez chwile przyglądali.

- Proszę zwrócić uwagę na sytuacje i rozmieszczenie obrazów. Otóż do galerii prowadzą dwa wejścia, jedno duże, przez które weszliśmy i drugie obok, właśnie w pobliżu skradzionego obrazu. Nad tymi wejściami znajdują się kamery. W dniu kradzieży były czynne i według materiału zarejestrowanego nie widać było żadnego zagrożenia. – powiedział dyrektor.

- Zatem należy wykluczyć osoby obce, czyli zwiedzających – dodał inspektor Ryś.

- Wniosek jest prosty, skoro nie ukradziono go w dniu otwarcia galerii, to znaczy, że sprawa jest bardziej skomplikowana i wskazuje na udział złodzieja z wewnątrz muzeum. Nie było obcych ludzi – zwrócił uwagę aspirant Żbik.

Proszę spojrzeć na te ramy. Czy widzą panowie coś wyróżniającego się? – zapytał aspirant Żbik, a wszyscy zamilkli.

- Jednak widzę co i to dzięki światłu słonecznemu dochodzącemu przez okno. Zapewne w czasie normalnego funkcjonowania galerii okna są zasłonięte, aby światło nie wpływało niszcząco na obrazy. Teraz widzimy coś ciekawego. Ta rama z reprodukcją ma nieznacznie inną siłę barwy, jest jaśniejsza. Z tego wynika, że nie została wykonana w tym samy czasie co pozostałe. Czy to możliwe? – zwrócił się z zapytanie do dyrektora aspirant Żbik.

- Wszystkie ramy zostały wykonane na zamówienie w jednym czasie i to było jedno wspólne zlecenie na kilkadziesiąt ram o różnych rozmiarach w tej samej firmie, ten typ ramek nazywa się „Wenecja”, a tylko firma „Art” w Nowym Targu je produkuje – odpowiedział dyrektor.

- Mamy zatem poszlakę i według niej pójdziemy dalej w naszym dochodzeniu – powiedział inspektor i zwrócił się w stronę aspiranta. – A pan nich wraca do komendy i ustali, kiedy i kto zamawiał tego ramkę o tych wymiarach co skradziony obraz. Nie będzie problemu, gdyż tego rodzaju zamówienia, ze względu na sposób płatności, wskażą nam nazwisko nabywcy.

Aspirant się oddalił, a technicy przystąpili do zbierania odcisków palców. Dyrektor zaprosił inspektora do zwiedzenia muzeum.

Po kilku godzinach wrócił aspirant Żbik z komendy, był zadowolony, jakby coś odkrył decydującego.

- Już wiemy, kto zamówił ramkę. Nasi koledzy w Nowym targu sprawdzili. To był Jerzy Pulchacz, a my też sprawdziliśmy, że to malarz, znany z nadużywania alkoholu, człowiek bez sukcesu życiowego, mizerny artysta i do tego pochodzący z naszego miasta – powiedział Żbik.

Inspektor, dowiedziawszy się o tym, postanowił sprawdzić, czy istnieją jakieś związki tego malarza z muzeum.

- Czy zna pan tego niegodziwca Pulchacza? - zapytał dyrektora.

- Tak, pracował u nas w dziale konserwacji przez kilka lat, ale dwa lata temu został dyscyplinarnie zwolniony, no, wiadomo dlaczego! Pił w pracy – odpowiedział dyrektor.

- Zbliżamy się do ważnego momentu w rozwiązaniu tej sprawy. Wiemy, że podstawiono reprodukcję, aby zmylić uwagę pracowników i zyskać na czasie. Dowiedzieliśmy się, że taka ramka została zamówiona, aby oprawić reprodukcje. Związek jest oczywisty. Zatem musi istnieć też powiązanie między Pulchaczem a kimś z muzeum. Zanim to wykażemy, to zastanówmy się, nad jednym. Po co Pulchczowi ten obraz? Przecież takiego dzieła nigdzie nie sprzeda w kraju, a zapewne kolekcjonerzy będą się wahać z zakupem. Każdy antykwariat ma obowiązek zameldować policji ofertę sprzedaży, dzieła lub przedmiotu kolekcjonerskiego powyżej siedemdziesięciu pięciu lat. Takie jest prawo, a w policji działa oddział zajmujący się kradzieżami dzieł sztuki. W międzyczasie dzwoniłem do nich z zapytaniem, czy jakiś antykwariat coś zgłosił. Odpowiedź była negatywna. Co nam postaje? Albo szukać związków Pulchacza z pracownikami w muzeum, a to zawsze zdążymy zbadać, albo założyć hipotezę, że obraz ma być sprzedany zagranicą? – powiedział inspektor Ryś.

- Ma pan racje! W przypadku zamiaru sprzedaży dzieła sztuki za granicą to jego wywiezienie wymaga zgody odpowiedniego organu nadzoru. Takich jest sześć w naszym kraju i są one w dużych muzeach. Każde muzeum zapewne od razu zorientowałoby się, że to zabytkowe dzieło Sprawcy nie pozostałoby nic innego jak ukryć to – powiedział dyrektor Gombek.

- Co pan ma na myśli? Zapytał zaciekawiony inspektor Żbik.

-Istnieją różne metody ukrywania obrazów. Jedną z nich jest pokrycie go innym obrazem. Po prostu nakłada się cienką tkaninę jedwabną na obraz, którą przykleja się klejem kostnym, rozpuszczalnym w wodzie, po to, aby później przy pomocy pary delikatnie ściągnąć. A na tkaninę nakłada się farbę, może to być nawet akrylowa, bo szybko schnąca. Ramkę, czyli krosno, podrabia się wraz z płótnem tzw. metodą odmłodzenia, to sprawa prosta, bo to kilka szlifów i podmalowań nową farbą, jakąś nawet akwarelową.

Inspektor zdecydował się wydać polecenie w Komedzie, aby sprawdzić, czy obraz o wymiarach, jakie ma „Śmiejący się Demokryt” został zgłoszony do oceny w tych sześciu dział nadzoru.

Po dosłownie niecałej godzinie otrzymał Ryś telefon z komendy. Zameldowano, że we Wrocławiu w Muzeum Narodowym zgłoszono wczoraj obraz do wystawienia zgody na wywóz. Inspektorowi nie pozostało nic innego jak wstrzymać wydawanie komukolwiek tego obrazu i wysłać tam specjalistów z działu kradzieży dzieł sztuki. Policjanci z tego działu wstawili się w tym muzeum. Zlecili prześwietlenie rentgenem obrazu. Na wynik nie trzeba było długo czekać. Zdjęcie pokazało, że pod jednym obrazem ukryty jest inny, wszystko wskazywał ona to, że to barokowy obraz Antonellego Magnasco „Śmiejący się Demokryt”. Przy okazji sprawdzono dane osobowe rzekomego właściciela obrazu – to był Jerzy Pulchacz! Policja od razu aresztowała podejrzanego. Inspektorowi nie pozostało nić innego niż przesłuchać Pulchacza. Ten oczywiście wypierał się wszystkiego, ale jednej sprawie nie mógł zaprzeczyć.

- Panie inspektorze, „niedaleko pada jabłko od jabłoni”! Byłem w dziale kadr w muzeum, a tam zawsze najwięcej wiedzą o pracownikach. Rzecz ciekawa! Pulchacz ma kuzyna zatrudnionego w muzeum. To kustosz Leszek Szumski, kierownik działu malarstwo, któremu podlegał skradziony obraz – powiedział zadowolony aspirant Żbik i to bardzo radośnie jakby to on rozwiązłą całą zagadkę.

- Zatem można przypuszczać, że był z nim w zmowie i Szumski podmienił obrazy, inaczej być nie może – stwierdził inspektor Ryś.

Policja aresztowała kustosza Szumskiego jako podejrzanego, a skradziony obraz zabezpieczono i po konserwacji ma wrócić do muzeum. Dyrektor Gombek postanowił umieścić przeźroczystą płytę ochronną w miejscu eksponowania tego dzieła sztuki, oczywiście nie zapomniano o ustawieniu odpowiedniej kamery.

Co stanie się z Pulchaczem i Szumskim to zadecyduje sąd po wniesieniu aktu oskarżenia.

Tymczasem dyrektor Gombek zapraszał dziennikarzy miejscowych gazet i składał im wyjaśnienia z przebiegu sprawy, pozował do zdjęć, ale niewiele wspominał o inspektorze Rysiu i jego podwładnym aspirancie Żbiku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania