Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Śmierć pijaka

Smętny, mglisty, deszczowy dzień. Minuty cykają jak sekundy,

jak tyczki na trasie narciarza. Oddychasz w chłodnym, obcym

powietrzu. W przypływie szaleństwa, w drobnej, zimnej

mżawce, pojawia się twarz starego przyjaciela,

więc robisz zwrot i skręcasz w stronę cmentarza.

 

Morze krzyży sprowadza kilka pytań, na które nie masz

odpowiedzi. Rozglądasz się. Właściwie jesteś zdziwiony

i bezradnie rozkładasz ręce. Odchodzisz ze spuszczoną

głową. Powoli.

 

Wszystko we mgle, wszystko jak w bajce. Przestrzeń rozmywa się przed

tobą. Drzewa, wieże i kwiaty zapadają się pod ziemię. Żadnych

znaków szczególnych, tylko mgła, czysta mgła. A później rozkład.

Pozbawione tożsamości, beznamiętne rzeczowniki uprawiają seks

w duchowym niebie. Wszystko jest z ognia, który wypala się na twoich oczach.

 

I to cię upaja.

 

Kiedy wracasz pod adres, za oknem wciąż pada. Deszcz

płynie ulicami, przecieka przez chmury, dachy, podłogi,

przez wszystkie szpary świata. A potem zawisa nad miastem

noc: jest gwiaździsta, niebieska i przypomina kobietę.

Kobietę, o której nie możesz przestać myśleć.

 

I pierwszy piękny poranek; słońce za kominem energociepłowni wygląda jak

rozpalona twarz z długim, wystającym ponad głowę chujem, z którego

wiecznie się dymi. I myślisz, że w ten piękny poranek, w jakiejś mrocznej,

głębokiej dolinie, musi skonać ostatni cierpiący płatek śniegu. I że wszystko i tak

musi spaść do oceanu. Do oceanu przeszłości i tego, co jeszcze nadejdzie.

 

Oceanu, który z miną obojętną nigdy nikomu nie odmówi. I wszystko wita z

szeroko otwartymi ramionami niczym wielka kosmiczna pizda; pochłaniaczka

jestestwa. Każda przeżyta chwila, zapamiętana myśl, wszelkie istnienie,

wszystko ma tu swoje ujście, swój koniec.

 

A na dnie tego oceanu, wśród wodorostów, czai się

wariat, szaleniec bez twarzy o milionach imion

i natrętnie podlicza wszystkie grzeszki, wszystkie dobre

i złe uczynki; waży, mierzy i szlifuje

niby jakiś jubiler, niby jakiś aptekarz...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Adam T 07.09.2017
    Niełatwy tekst. Mnie się podobał przede wszystkim literacko, poetą nie jestem, ale tu poezji jest mnóstwo, bogactwo niebanalnych fraz, gorzkich, nienawistnych (słonce i kosmiczna pizda), w zasadzie pijak ma tu wydźwięk bardziej uniwerslany. Wyczarowałeś niesamowity tekst i klimat, Josefie.
    Pozdrawiam )))
  • Canulas 07.09.2017
    Ja uwielbiam takie rzeczy. Końcówka mnie zmiażdżyła. Jestem więcej niż kontent, że tu trafiłem.
    Bajka.
  • Josef Hosek 09.09.2017
    Adamie, Canulasie!
    Pieknie dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania