Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Smoke over Amherst
Nie spałam już od ponad osiemnastu godzin - nie licząc kilku krótkich drzemek, z którym byłam cały czas wyrywana przez moją towarzyszkę - Panią Bassett - tak się przedstawiła. Kobieta, która wyglądała na pond siedemdziesiąt lat, miała w sobie tyle energii, że nie sposób było zatrzymać jej słowotok. Cóż - Harper i jej dobre serce! Ta.
Podróż z Chicago do Massachusetts była jak przymusowa pokuta - szum klimatyzacji, zapach fast foodów i obcy ludzie śpiący na ramieniu - po wyjściu Pani Bassett - o dziwo - zdążyłam zatęsknić za jej paplaniną.
Kiedy wreszcie wysiadłam na przystanku, czułam się jak zlepek zmęczenia, nikotyny i niedopitej kawy. Co do nikotyny - zapas moich papierosów zbliżał się niebezpiecznie do krytycznych dwóch fajek, a zakup ich przy Milesie będzie prawdziwym wyzwaniem.
Więc wybrałam się po zapas i kolejną dawkę kofeiny.
Kawiarnia na rogu kampusu pachniała cynamonem, ciepłymi babeczkami i moim zbawieniem - espresso! W środku lokalu były ciepło, głośno, pełno studentów z laptopami i podręcznikami rozłożonymi na stolikach, a mimo tego wydawało się tu mega przytulnie. - Chyba znalazłam miejsce na przesiadywanie i odpoczynek od Mila. - myśl, która pojawiła mi się w głowie po głębszym lustrowaniu lokalu.
Po szybkim obczajeniu pomieszczenia, ustawiłam się w kolejce, ciągnąc za sobą walizkę, w którą spakowałam cały swój dobytek. Plecy bolały mnie jakby ktoś wbijał mi w nie tysiące szpilek, a powieki miałam ciężkie jakby Piaskun dorzucał mi piasek pod powieki.
Nowy początek, powtarzałam cały czas w myślach.
Zamówiłam gorącą kawę z podwójnym espresso. Gdy baristka podawała mi ją, poczułam się jak człowiek - przynajmniej przez trzy sekundy.
A potem walizka się przewróciła z wielkim hukiem.
Fy fan! - zaklęłam pod nosem.
Bagaż zatrzymał się o nogę stolika, ktoś popchnął mnie od tyłu i ... kubek wyleciał mi z dłoni.
Kawa rozlała się szerokim łukiem prosto na czyjąś fioletową bluzę z logiem mamuta.
Cisza.
Świat na moment zwolnił.
- Serio?! - usłyszałam nisko, chropowaty głos.
Podniosłam wzrok.
Przede mną znajdował się prawdziwy gigant. Czarne jak smoła oczy, ciemne włosy z kropelkami deszczu na ich krańcach. Tatuaż na dłoni, która właśnie otrzepywała materiał z kawy.
Chłopak wyglądał, jakby właśnie wyszedł prosto z piekła - i niedługo zamierzał tam wracać.
Ja ... prze, przepraszam ... - wyjąkałam, chwytając chusteczki z lady - przy okazji strącając całe opakowanie na ziemię - To przez tą przeklętą walizkę, ona się …
Jasne - przerwał - zawsze przez walizki.
Na prawdę nie chciałam ... pomogę Ci się oga ...
Wystarczy. - wypowiedział to tak spokojnym głosem, ale zimnym jak lód - Nie dotykaj mnie i nie rób więcej szkód wokół siebie, lepiej ogarnij ten syf, który zrobiłaś wokół siebie.
To tylko kawa! Chyba nie jesteś z cukru?!
Uniósł brew - A kurwa wyglądam?! Jak nie potrafisz ogarnąć tak prostej czynności, jak utrzymanie kubka w rękach, to kurwa nie wychodź do ludzi, Blondie.
Zamurowało mnie. Co za gbur! Nie miałam czasu na ripostę, bo chłopak rzucił mi tylko pogardliwe spojrzenie i wyszedł.
Zostawił mnie z walizkę, mokrym kubkiem i sercem bijącym jak po maratonie.
Świetnie.
Pierwszy dzień w Amherst i już zdążyłam sprawić sobie wroga.
————————————
Po ogarnięciu pobojowiska w kawiarni udałam się na zewnątrz. Niebo było pochmurne jakby zaraz miała zacząć się powódź.
Zaciągnęłam się papierosem i powtarzałam sobie, że to tylko początek katharsis.
W dalszym ciągu analizowałam tą sytuację i zachowanie chłopaka. Znajdowała się w nim taka nienawiść. Nie chciałabym stanąć z kimś takim na ścieżce bojowej.
Wtedy właśnie zatrąbił znajomy dźwięk klaksonu.
Biały Range Rover.
Wysoki blondyn z szerokim uśmiechem, dzięki któremu każdy pochmurny dzień stawał się jaśniejszy.
- Liten! - zawołał Miles, wysiadając i machając ręką - W końcu jesteś!
- Ledwo żyję - mruknęłam.
- No, osiemnaście godzin autokarem to chyba tortura - Roześmiał się. - Ale hej! Przynajmniej nie musiałaś lecieć.
- Nigdy w życiu - syknęłam - Wolę umrzeć w korku niż w chmurach.
- Klasyczna Harp - uśmiechnął się - Wsiadaj.
Wrzuciłam walizkę do bagażnika i usiadłam na fotelu pasażera. Deszcz zaczął bębnić w szybę, a ja cieszyłam się, że dalszą część podróży do mieszkania nie będę musiała spędzić w zatłoczonym autobusie, w mieście, którego nawet nie znam.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jestem - powiedziałam cicho.
- Witamy w Amherst, Ililasyster - Miles zerknął na mnie z uśmiechem - Teraz, gdy jesteśmy razem, musisz nauczyć żyć się na świeczniku - w końcu nie każda ficka, ma takiego przystojniaka za brata.
- Widzę, że poziom skromności nie uległ zmianie. - mruknęłam.
- Nie. - stwierdził z wielkim bananem na ustach - Masz zacząć żyć, a ja Ci pomogę! To nie Chicago, lilla en.
Chciago - Słowo, które nadal bolało. Miejsce, w którym zostawiłam całą siebie, by zacząć żyć według własnych zasad..
Zobaczymy.
Harpie - zaczął nieśmiało Miles - Chcesz może pogadać o Twojej przeprowadzce... - szybko ucięłam resztą część zdania, zdecydowaniem machnięciem ręki - Mi, nowy początek, tak? Więc nie zaczynajmy tego co było, skupmy się tym co będzie.
Dobrze, ale pamiętaj, że ta rozmowa jest przed nami. W dalszym ciągu jestem zaskoczony, że starzy pozwolili Ci wyjechać. - Po wypowiedzeniu tych słów, na twarz Miles'a wpłynął radosny uśmiech.
Wiem, bror, wiem ...
————————————
Wieczorem kampus żył meczem.
Przed przyjazdem do domu, Miles zdecydował, że muszę zobaczyć go w akcji. Nie protestowałam z uwagi na to, że wiedziałam jak ważny jest dla niego Lacrosse i jak dużą przyszłość z nim wiąże.
Światła reflektorów rozcinały powietrze, tłum wiwatował, a ja siedziałam z naciągniętym kapturem, starając się być niezauważoną.
Wiedziałam jednak, że Miles będzie mnie wypatrywać. Zobaczyłam go na murawie - szybki, pewny siebie, całym sobą poświęcony grze. To jak sterował swą drużyną, wprawiało mnie w wielką dumę. Widziałam, że brat jest do tego stworzony. Każdy jego ruch był przemyślany, każde polecenie - natychmiast spełniane przez resztę drużyny.
————————————
Po meczu tłum rozlazł się po trybunach, ale Miles znalazł mnie pośród ludzi, cały rozpromieniony, spocona ale bardzo szczęśliwy.
Za nim szła grupa osób - głośni, pewni siebie, rozgadani, zwracający uwagę wszystkich tu obecnych.
OHO! Czyżby to sławetna Harper Lane?! - rzucił czarnoskóry chłopak, którego udało mi się zobaczyć podczas gry. Biła od niego tak pozytywna energia - to jeden z tych ludzi, do których czuje się sympatię już od pierwszego wejrzenia.
Oczywiście! Nie widzicie tego podobieństwa?! - Miles podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona - Lane słyną z zajebistych genów, a to żywe potwierdzenie tych słów!
Moje policzki oblał rumieniec. Próbowałam się wyswobodzić z ramion brata, ale trzymał mnie w tak szczelnym uścisku, że nawet nie próbowałam podejmować dalszej walki.
Oczywiście - Przede mną pojawił się jeden z przystojniejszych chłopaków, jakiego widziałam w całym swoim życiu. Wyglądał jak żywcem wyciągnięty z jakiegoś magazynu. Jego koszulka opinała jego sylwetkę, włosy mokre po meczu, zaczesywał ręką do tyłu ale kosmyki i tak próbowały żyć własnym życiem. Jego piwne oczy, jakby stworzone do flirtu, taksowały całą mą sylwetkę. - Ale sorry, Mils, Twoja siostra zabrała Ci wszystkie najlepsze geny.
Miles odstawił mnie na ziemię i zwrócił się do chłopaka - Nawet. Się. Kurwa. Nie. Patrz. Na nią. - wyglądał jakby miał go udusić gołymi rękoma - To moja siostra. Niech żaden nie próbuje startować do niej, bo upierdolę fiuta przy samych jajach.
Czułam, że zaraz umrę. Prosiłabym Boga, żeby ziemia się przede mną rozstąpiła i jej jądro mnie wciągnęło.
Skoro chłopcy nie mogą, to dziewczyny już tak? - Przed nami pojawiła się śliczna Azjatka. Była tak kolorowa - jej włosy mieniły się kolorami tęczy, tak samo jej ubiór - po pomarańczowe tenisów do neonowo różowej kurtki.
Lora, Ciebie też się to tyczy! - ryknął Miles - Ja pierdole, zachowujecie się jak puszczeni ze smyczy. - chłopak schował twarz między dłonie i jęknął głośno.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja się po prostu uśmiechnęłam. Następnie Miles przedstawił mi po kolei swoją paczkę: superprzystojny chłopak to Afflec Atkins, czarnoskóry - Maddoc McDonald, a śliczna kolorowa dziewczyna - Lora Young.
Dobra, koniec tego pierdolenia. Skoro już poznałaś swoich współlokatorów, nareszcie czas udać się do domu - stwierdził Miles - a przy okazji, postanowiłem urządzić dziś malutką posiadówkę.
Taa … maleńką - westchnęła Lora - Harper, przygotuj się na połowę rocznika w naszym domu.
Super - tyle z moich planów, by odpocząć.
————————————
Mieszkanie, znajdowało się w znacznej odległości od campusu. Po otoczeniu kamienicy, od razu można było zauważyć, że była zamieszkiwania głównie przez młodych dorosłych. W okna świeciły się lampki, a na podwórzu znajdowało się mnóstwo sprzętu sportowego, puszek i innych niezidentyfikowanych przedmiotów.
Oto nasz mały chaos - oznajmił Miles, otwierając drzwi.
Gdy weszliśmy do naszego lokum , od razu uderzył we mnie zapach pizzy, alkoholu i czegoś jeszcze - czego w sumie nie chciałam się dowiadywać. Na stole w salonie, stała wieżyczka ustawiona z puszek po piwie. Na ścianach znajdowały się proporyczki z symbolem naszej uczelni. Z kolorowych ramek - jak mniemałam, to sprawka Lory - Spoglądali na mnie moi współlokatorzy. W większość fotografie były wykonane podczas meczy lub imprez.
Harper, chodź, pokażę Ci Twój nowy pokój - zagadnął Miles - wcześniej mieszkała z nami Cassidy, ale … cóż … dwie czerwone kreski przekreśliły jej dalszą edukację … - dodał z ironią.
Serio? Pokój po Cass? - parskneła. - Powodzenia. Te ściany widziały więcej niż Tinder - zaśmiała się - Cóż i tak jestem zaskoczona, że George wziął na siebie rolę tatuśka.
Posłałam jej krzywe spojrzenie - Okeeej … u mnie nie będę mieć zbyt wiele do oglądania - powiedziałam - Nawet nie używam tindera, nie lubię takiej rozrywki.
Mała, Ty nie potrzebujesz aplikacji, żeby złapać się na przygodę - stwierdził Afflec i posłał dwuznaczne spojrzenie - Jak coś to mój pokój …
KURWA! AFFLEC - zawył Miles - Wypierdalaj do siebie.
Chłopak tylko się zaśmiał, zasalutował i stwierdził, ze idzie się ogarnąć przed przyjściem ludzi. - Wam też radzę, za półgodziny nie będziemy w stanie otworzyć drzwi.
————————————
Weszłam do swojego pokoju. Mały ale czysty - jak na razie nie rzuciły mi się w oczy, żadne podejrzenie wyglądające plamy. Łóżko, biurko, zasłony w kolorze morskiej bryzy. Z otwartego okna wpadało chłodne powietrze, pachnące dymem i jesienią.
Gdy upewniłam się, że drzwi do pokoju są zamknięte na zamek, przysiadłam na parapecie. Zaciągnęłam się papierosem, patrząc na migające światła kampusu. Czułam, że z tymi ludźmi nie będę miała czasu się nudzić. Mimo ich bezpośredniości i beztroskiego stylu życia, wydawali się na prawdę spoko.
Po skończonym papierosie, stwierdziłam, że mi także przyda się ogarnąć. Z walizki wyciągnęłam czystą bluzę i legginsy. Rzeczy po podróży rzuciłam w kąt pokoju, by w wolnej chwili zająć się nimi. Po pewnym czasie, usłyszałam pierwsze rozmowy dochodzące z salonu. Ludzie zaczęli się schodzić grupami, a muzyka stawała się coraz głośniejsza. Po dłuższym czasie, stwierdziłam, ze muszę wyjść z pokoju - inaczej Miles zdecydowałby się mnie stąd wyciągnąć, a ja nie chciałam kolejnej sceny.
Nie spodziewałam się, że powierzchnia salonu będzie w stanie pomieścić tylu ludzi. W zasięgu mojego wzroku - każdy miał w dłoni czerwony kubek z płynami różnego rodzaju pochodzenia. Wzrokiem odszukałam Milesa, który aktualnie był zajęty rozmową z jakąś blondynką, ubraną w mini, która lekko zasłaniała jej blondynki. Stwierdziłam, że nie będę mu przeszkadzać w podrywie. Moja chwila samotności nie trwała jednak zbyt długo.
Nasza królewna postanowiła wyłonić się ze swej komnaty! - Maddoc szturchnął mnie lekko łokciem i obdarzył szczerym uśmiechem - Witaj w naszym zachlaj dołku! - zaśmiał się. Przy jego boku stała tak piękna dziewczyna, aż odebrało mi na chwilę mowę. Wyglądała jak anioł. Jej kręcone włosy, były spięte na czubku głowy i przepasane czarną wstążką, a loczki wychodziły na resztę jej twarzy. Jej migdałowe oczy, sprawiały wrażenie zamyślonych, a na pełne usta wyszedł tak piękny uśmiech, że zachciało mi się płakać, że można być tak pięknym.
Harper, to moja dziewczyna, Sophie - ucałował dziewczynę w głowę, a ona lekko się zaśmiała - Soph, to Harper, siostra Milesa.
Hej! - podała mi rękę - Madd nie musiał dodawać, że jesteście rodzeństwem - jesteście prawie identyczni, z tym, że jesteś o wiele bardziej urocza niż on - stwierdziła, z uśmiechem na ustach.
Zobaczcie kto postanowił odwiedzić nasze skromne progi - Lora podeszła do nas, a jej twarz wyrażała zmieszanie - Pierdolona Archibal, nie boi się, że dostanie syfa?!
Lora, daj spokój - uspokoiła ją Sophie - Wiesz, że ze względu na Cliffa musimy ją tolerować … - stwierdziła ze smutkiem.
Wiem, co nie zmienia faktu, że to kawał kurwiszcza.
Z pierwszej chwili nie wiedziałam o kim mowa, ale gdy spojrzałam się na osobę, która weszła już doskonale wiedziałam o co chodzi. Dziewczyna ubrana w skórzaną sukienkę, z której wylewały się jej piersi, ognisto rude włos spięte na czubku głowy, mocny makijaż, i mina nadętej suki. Nie mogłam zaprzeczyć - dziewczyna była na prawdę przepiękna, ale biła od niej tak zła aura, że nie chciałabym mieć z nią nic odczynienia.
Archibal rozejrzała się po salonie, z miną jakby ktoś posmarował jej ulubione szpilki sosem z kebaba. Jej wzrok zatrzymał się na mnie - nowej, bezimiennej, bezdusznie ocenianej. Dziewczyna zrobiła kilka kroków w moją stronę, mocno stukając obcasami.
Ty musisz być Harper, prawda? - zapytała przesłodzonym tonem, aż poczułam cukrzycę - Siostrzyczka naszego księcia Lacrosse?
Wow, gratuluję spostrzegawczości - odpowiedziałam, z lekkim uśmiechem - Genialna dedukcja Sherlocku.
Ruda zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy, zatrzymując się dłużej na mojej luźnej bluzie i legginsach. Kąciki jej ust uniosły się w subtelnym, jadowitym uśmieszku.
To … stalówka po podróży? - zapytała tonem, który niby miał brzmieć ciekawie, ale sarkazm, aż z niego kipiał - Czy Milesowi nie jest wstyd?
Lubię być sobą - odpowiedziałam sucho, poprawiając dół bluzy.
Oczywiście, rozumiem. Wygoda przede wszystkim - kiwnęła głową z przesadzoną powagę - Ale wiesz … na naszej uczeni ludzie jednak patrzą. Szkoda by było, żeby ktoś, że siostra kapitania jest hm … jakąś włóczęgą?
Sophie przewróciła oczami. Madd tylko westchnął.
A ja się uśmiechnęłam.
Cóż … Mniemam, że budzisz się z doklejonymi rzęsami i sztabem stylistów przy łóżku? - rzuciłam lekkim tonem.
Nie każdy musi mieć stylistę. - wzruszyła ramionami - Niektórzy po prostu mają klasę.
Dotknęła materiału swojej skórzanej sukienki, jakby chciała mi pokazać, co to znaczy prawdziwa moda. - Czasem wystarczy mieć trochę gustu - dodała, obrzucając mój strój, jakbym była jakimś odpadem radioaktywnym.
Albo trochę … skromności i pokory - odpaliłam - Ale widzę, że mierzymy się zupełnie innymi kategoriami.
Jej uśmiech zniknął.
Uważaj, złotko - powiedziała cicho - Ja się nie bawię w małe podszczypywania. Jeśli będziesz się wychylać, to dosięgną Cię tego skutki.
WOW, grozisz mi sukienką z poliestru? - uniosłam brew - Boje się, strasznie.
Lora parsknęła śmiechem, a reszta słuchaczy wpatrywała się w nas, mając niezły ubaw.
Archibal zrobiła krok w moją stronę. Zapach jej perfum uderzył mnie w twarz - mocny, niebotycznie drogi i duszący niczym siarka.
Słuchaj - wysyczała - Jesteś nowa, a tu obowiązują zasady.
Serio? - rozejrzałam się teatralnie - Bo wygląda na to, że obowiązuje tu tylko jedna zasada: Szpilki Rudej, muszę być tak wysokie, by pasować do jej wybujałego ego.
Ty mała ku … - zaczęła.
I wtedy drzwi trzasnęły, muzyka na chwilę przycichła i pojawił się on.
Gbur z kawiarni.
Tym razem miał na sobie ciemną bluzę, czarne obcisłe spodnie i czerwone trampki. Ale jego wzrok pozostał bez zmiany - bezlitosny. Wyglądał jakby burza wdarła się na imprezę, przybierając ludzka formę.
Biel. - powiedział powoli, wchodząc głębiej do salonu - Kogo tym razem próbujesz rozszarpać?
Biel - bo w końcu poznałam jak ma na imię ta szatanica - natychmiast przeszła w tym żeby tylko wyglądać seksownie - biodro w bok, włosy przerzucone przez ramię.
Cliff, to ona zaczęła - rzuciła z wymuszoną niewinnością.
Chłopak nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. Całą swoją uwagę skupił na mnie — lodowate oczy, które mówiły jedno: znowu ty.
Co Ty tu kurwa robisz? - warknął - Zabłąkałaś się?
Zatkało mnie. Co za kutas.
Mieszkam! - odburknęłam, czując, jak wkurwienie zalewa mi żyły. - Nie życzę sobie tu takich zadufanych dupków!
Nastała cisza. Taka, którą przerywa zwykle tylko katastrofa.
Maddoc i reszta patrzyli na mnie, jakbym właśnie stanęła na stole i zaczęła rapować po chińsku. Ale serio — po cholerę ten typ jest u nas? To znaczy… u nich?
Cliff uśmiechnął jednym kącikiem ust. Powoli … wrednie. Jak ktoś, kto lubi patrzeć, gdy inni się potykają.
Czy … wy się znacie? - Madd zapytał z cieniem rozbawienia.
Niestety - odpowiedziałam, zanim brunet zdążył otworzyć usta.
Miłe, mokre wspomnienie - mruknął Cliff, opierając się o framugę - Blondie powinna mieć ksywę dziurawe ręce.
Madd parsknął. Lora zatkała sobie usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Biel wyglądała, jakby ktoś jej właśnie wyrwał uwagę publiczności z rąk.
Harper … - Miles w końcu dotarł do mnie z drugiej strony salonu, prawie wpadając na jakiegoś kolesia - … poznaj Cliffa! Mojego najlepszego przyjaciela!
Ja pierdole.
Niech to będzie sen, niech to będzie sen …
Że co proszę? - w końcu wydusiłam z siebie.
Miles nerwowo przetarł twarz dłonią.
Serio? - zapytałam z niedowierzenim - To jest ten twój najlepszy przyjaciel?!
Cliff uniósł brwi, jakby właśnie usłyszał komplement.
Nie bój się, Blondie - powiedział cicho, nachylając się lekko ku mnie - ja gryzę tylko wtedy, kiedy ktoś na to zasługuje.
Moje serce wykonało salto, a żołądek próbował wyskoczyć przez przełyk. Wkurwienie i adrenalina mieszały się ze sobą w niebezpieczne połączenie.
Trzymam kciuki, żeby ci kiedyś ktoś zajebał POTRÓJNE espresso na głowę — odparłam, nie spuszczając z niego wzroku.
Cliff roześmiał się krótko, ale głośniej niż wcześniej.
I to było najgorsze — bo ten śmiech brzmiał jak wyzwanie.
Biel spojrzała to na niego, to na mnie — jeździła wzrokiem jak radar.
Co za dzień… — mruknął Miles, wyglądając na kogoś, kto już żałuje, że zaprosił mnie do Amherst.
Cliff… - Biel odezwała się z nagłą słodyczą, jakby ktoś przełączył ją w tryb „potulnej narzeczonej” i zechciała zwrócić uwagę innych osób. — Chodźmy stąd, okej?
Złapała go za ramię czerwonymi paznokciami, jakby chciała zaznaczyć swoje terytorium.
On nadal patrzył tylko na mnie.
Sekunda.
Druga.
Aż w końcu oderwał wzrok.
Jasne - mruknął, zupełnie nie poświęcając jej uwagi.
Archibal posłała mi spojrzenie pt. „ta gra dopiero się zaczyna, szmato” i pociągnęła go w stronę drzwi. Cliff przeszedł obok mnie tak blisko, że poczułam zapach deszczu na jego bluzie. Nawet na mnie nie spojrzał.
Ale kąciki jego ust uniosły się w tym cholernym, diabelskim półuśmiechu.
Jakby już planował kolejne spotkanie.
Jakby czekał na moją następną wtopę.
Jakby … był ciekaw, kiedy znów zrobię bajzel.
Drzwi trzasnęły, zabierając ze sobą burzę, którą ze sobą przyniósł.
Zostałam w pokoju pełnym ludzi - a mimo tego czułam się, jakbym stała w epicentrum jakiegoś huraganu… sama.
Pierwszy dzień. Pierwsza impreza. Pierwszy wróg.
Świetnie. Naprawdę świetnie, Harper.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania