Smutnie zakończone LoveStory
=')
To nie tak miało się skończyć...
Okej, a więc od początku...
Dziękuję Ci za ten pamiętny dzień, w którym Cię poznałem. Ty, nowa uczennica w nowej szkole, nie znająca kompletnie nikogo, zagubiona i lekko wystraszona w tłumie obcych twarzy. Ja, chłopak, który idąc prostym korytarzem nie zauważył kogoś takiego jak ty, wychodzącego z najbliższej klasy. Zderzyliśmy się ze sobą, a wszystkie Twoje książki, które niosłaś przy sobie, w jednej chwili znalazły się na ziemi.
Kilku znajomych odwróciło się wtedy, pospieszając mnie i nakazując, abym olał Ciebie i narzucił szybsze tempo idąc z nimi, bo w końcu przerwa krótka, a trzeba wziąć porządnego bucha przed zbliżającą się lekcją.
Miałem już Cię przeprosić i pójść sobie dalej, ale wtedy zahaczyłem spojrzeniem o Twoje oczy. Zobaczyłem w nich coś dziwnego. Coś innego niż widzi się zwykle. To było tak, jakbym próbował wskoczyć do studni bez dna, pełnej czystej, aczkolwiek jednocześnie mocno mętnej wody. Twój zaszklony wzrok spoglądający smutno na porozrzucane notatki, to było za wiele.
Olałem ich, nie Ciebie.
Uśmiechnąłem się tylko i zaoferowałem Ci pomoc, nawet nie czekając na odpowiedz. Zwyczajnie schyliłem się i zacząłem zbierać wszystkie Twoje zguby. Przykucnęłaś wtedy obok mnie, i również zaczęłaś zbierać porozrzucane notatki z lekcji. Mówiłem coś cały czas do Ciebie, jakieś przemieszane przeprosiny z wyrazami szczerego żalu, ale zamknąłem się szybko, gdy kątem oka ujrzałem Twoje delikatne dłonie, które dziwnie drżały.
- Wszystko w porządku? - spytałem się wtedy Ciebie, na co Ty uśmiechnęłaś się tylko wymuszenie.
- Tak, jest okej.
Przejechałem po Twojej twarzy uważnym wzrokiem, wręczając Ci jednocześnie wszystkie notatki, jakie tylko udało mi się odnaleźć. Wcale nie było okej, prawda?
Nie, nie mogło być.
- Gdzie masz teraz lekcje? - rzuciłem jakby od niechcenia, udając, że pytam się ot tak, jakbym chciał się już żegnać, w nadziei, że zdążę na ostatniego buszka.
- Sala numer... 91 - odparłaś cicho. - To gdzieś na górze, prawda?
Zobaczyłem okazję.
Tak właściwie to sam nie wiem czemu chciałem to zrobić, możliwe, że po prostu było mi wstyd za to, że tak ''brutalnie'' się poznaliśmy. A może po prostu to przez Twój zapach? Jabłko to najlepsze co może być, nie istnieje nic lepszego. Może to jednak przez Twoje oczy? Przez ręce? Urodę?
Hm, nie wiem.
- Mhm - potwierdziłem. - Chodź, zaprowadzę Cię.
Spodobało mi się wtedy Twoje spojrzenie. Oczy nie były już tak zlęknione, a nabrały zamiast tego więcej fajerwerków. Zrozumiałem, że byłaś mi zwyczajnie wdzięczna.
Położyłem Ci wtedy dłoń na Twoim delikatnym ramieniu i lekko popchnąłem do przodu, abyś szła przede mną. Odwróciłaś się tylko zdziwiona, a ja rzuciłem Ci najbardziej skretyniały uśmiech jaki tylko mogłem rzucić, ale... w sumie podziałało. Bo Ty także wtedy się uśmiechałaś. I to tak szczerze. Ze mnie.
- Abym przypadkiem znów na Ciebie nie wpadł, bo wtedy do końca lekcji będziemy szukać Twoich rzeczy na schodach.
Uśmiechnęłaś się serdecznie, a ja poczułem wtedy coś dziwnego na sercu. To był ten moment, gdy zacząłem mieć mętlik w głowie. Czułem na sobie wzrok dziesiątek uczniów, wyglądających jeden zza drugiego. Ciekawskie oczy wpatrzone w nas, zainteresowane tym, jak się skończy spotkanie nowej uczennicy ze szkolnym ulubieńcem. Głosy zniknęły, a pojawił się wszechobecny szum. To Twoje oczy stały się wykładnikiem mojej zguby.
- Chodźmy, bo za chwilę wyjmą telefony i zaczną robić zdjęcia - przewróciłem teatralnie oczami, śmiejąc się do Ciebie. Również się zaśmiałaś, przechylając się lekko do przodu i znów podnosząc na mnie wzrok. W oczach odbijała Ci się wdzięczność.
Poczułem prawdziwą wielkość na sercu.
A potem wskoczyłaś na schody i zaczęłaś powoli wchodzić do góry. Obserwowałem z zapartym tchem Ciebie, nie mogąc się ruszyć ani o centymetr. Twoje idealne ciało, zgrabne ruchy i przepiękne nogi. Miałem ochotę zatrzymać się w czasie już na zawsze. Byłaś piękna pod każdym względem.
K - A - Ż - D - Y - M.
Gdy doszliśmy pod Twoją salę, akurat zadzwonił dzwonek. Stałem tuż obok Ciebie, czekając aż wszyscy wejdą do Twojej klasy. Jednak Ty wtedy nadal nie wchodziłaś do środka. Dziwiłem się, i spoglądałem co chwila na numer sali, bojąc się, że znowu strzeliłem jakąś gafę, jednak w momencie, w którym drzwi się zamknęły, podniosłaś się na palcach i objęłaś mnie za szyję. Twój zapach niebezpiecznie uderzył mi wtedy do głowy. Pierwszy i ostatni raz tak bardzo kogoś zapragnąłem.
- Dziękuję - szepnęłaś tylko tyle, zabierając ręce i uśmiechając się na odchodne, zostawiając mnie samego na pustym korytarzu.
Moment.
Za co dziękowałaś?
Kolejne godziny zlatywały mi niesamowicie mozolnie. Siedziałem na lekcjach i słuchałem bezsensownego gadania kumpli o tym, ile to wypili na ostatniej imprezie, albo jak to szybko się zaciągali jak zobaczyli idącego z daleka nauczyciela do szkoły.
Kompletnie mnie to nie interesowało.
Siedziałem na lekcjach, ale myślami byłem gdzieś dalej, w innej sali. Przy Tobie.
Cały dzień szukałem Cię po szkole, jednak wszystko kończyło się porażką, czy to na korytarzach, czy to na holach. Sprawdziłem nawet na zewnątrz, nigdzie. W końcu się poddałem, usiadłem między znajomymi, podającymi sobie papierosa z rąk do rąk, i gdy przyszła moja kolej, nagle usłyszałem Twój krzyk z końca korytarza. Wszyscy unieśli wtedy głowy, ale cholera nikt nie chciał zareagować.
A ja? Myślałem, że dostanę zawału.
Serce mi się skurczyło dziesięciokrotnie gdy zobaczyłem Ciebie, leżącą na ziemi, kulącą się w falach bezbronności, a nad Tobą stojącą Gvynn, pierwszoklasistkę, która nie może zdać od trzech lat do klasy wyżej. Nawet gromada uczniów zebrała się nad Wami, ale NIKT nie chciał Ci pomóc.
Dosłownie NIKT.
W ułamku sekundy wyskoczyłem z ławki. Ta podła szmata uśmiechała się, mówiąc coś do Ciebie. Nawet nie widziała tego, że ktoś skraca niebezpiecznie dystans z każdą milisekundą. Szykowała się do kolejnego kopnięcia, gdy niespodziewanie ktoś z całych sił przyłożył jej w tył kolana, zwalająć w przeciągu chwili na ziemię.
To było największe możliwe upokorzenie dla tej zdziry.
- Wypad stąd - pochyliłem się nad nią i wskazałem wielkie drzwi z napisem ''WYJŚCIE EWAKUACYJNE.''
- Brian? Co Ty wyprawiasz? Kumpluję się z Twoją...
- Powiedziałem jasno. Wypierdalaj, póki mam cierpliwość - wstałem tylko i splunąłem w jej kierunku. - Spróbuj ruszyć ją jeszcze raz, a gwarantuję Ci, że kolejny raz się nie powstrzymam.
Czułem w sobie prawdziwe hektolitry wylewającego się gniewu. Jedynie cudem hamowałem się przed wymierzeniem jej porządnego ciosu, aby nabrała rozumu do głowy. Bądź co bądź, była jednak kobietą, a mnie rodzice zawsze uczyli, że nie wolno takiej nawet kwiatkiem uderzyć. Ale nie w takiej sytuacji.
- A WAM ŻYCZĘ CZEGOŚ PODOBNEGO, SPRZEDAJNI FRAJERZY - rzuciłem w stronę tłumu z iskrami w oczach. W większości byli to uczniowie młodszych klas, którzy najwyraźniej już trochę o mnie słyszeli, dlatego spuścili tylko wzrok i zaczęli powoli się rozchodzić pod swoje klasy.
A potem? Potem dopadłem do Ciebie, sprawiając, że gniew momentalnie we mnie opadł.
- Coś Ci się stanęło?
- Nie, tylko... tylko brzuch mnie boli.
To był cios w serce.
Pomogłem Ci wtedy wstać, usiedliśmy ostrożnie na najbliższej pustej ławce. Pochylałaś się lekko do przodu, skurczając się bardziej jedynie w falach bólu, kiedy to syczałaś cichutko. Schyliłem się niżej, obejmując Cię całym ramieniem i napawając Cię uczuciem bliskości.
- Będziesz miał przeze mnie problemy...
- Bez wahania zrobiłbym to drugi raz - zapewniłem Cię, obejmując jeszcze mocniej.
Wiedziałem, że w tej chwili wzrok wszystkich skupia się na nas. I jeśli mam być szczery, to miałem to gdzieś. Nic mnie to nie obchodziło, liczyłaś się wtedy tylko Ty, a gdy zadzwonił dzwonek na lekcje, nadal nie ruszałem się z miejsca. Miałem już wtedy wystawioną naganę za ucieczki z godzin, jednak średnio mnie to wtedy obchodziło. Nie mogłem zostawić Cię tak po prostu, samej.
- Bardzo Cię boli? - szepnąłem tylko cicho, schodząc z ławki i kucając tuż przed Tobą, aby dokładnie widzieć swoje odbicie w Twoich oczach. Przesunąłem delikatnie dłońmi po Twoich dłoniach, odczekując sekundę, a gdy nadal ich nie odrzucałaś, wplotłem palce swoich rąk między Twoje, chcąc dodać Ci otuchy.
Miałaś takie zimne i delikatne dłonie.
Spojrzałaś na mnie wtedy dziwnie, jakbyś miała lada chwila się rozpłakać.
Nie musiałaś nic mówić, to była dla mnie wystarczająca odpowiedz.
- Chodź, zaprowadzę Cię do pielęgniarki.
- Nie dam rady - mruknęłaś tylko, kurcząc się wtedy jeszcze bardziej w sobie. - Bardzo boli...
Schyliłem głowę i spojrzałem na dół, na Twoje kruche nogi.
- Nie zostawię Cię tu samej - szepnąłem, patrząc jej prosto w oczy. - I nie pójdę do pielęgniarki sam.
Ujrzałem dziwny błysk w Twoich oczach.
A potem zrobiłem to. A Ty zorientowałaś się o sekundę za późno.
Odplątałem nasze splątane ręce z lekkim bólem, prawą dłoń położyłem na Twoich plecach, natomiast lewą ostrożnie ująłem Twoje kolana.
Nawet nie zdążyłaś zareagować, gdy wylądowałaś bezpośrednio w moich ramionach, niesiona specjalnie po schodach do pielęgniarki. Cały czas na Ciebie uważałem, wiedząc, że niosę na rękach coś naprawdę cennego. Coś, co jakby się potłukło, to nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Objęłaś mnie wtedy tylko mocniej ramieniem, a ja poczułem, że serce robi mi się jeszcze większe, jakby już nie było wyjątkowo gigantyczne.
Byłaś i jesteś wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju.
Lekarka z początku zdziwiła się mocno, jednak powstrzymała się od wścibskich pytań i uwag. Ułożyłem Cię ostrożnie na specjalnym łóżku, opisując po łebkach całą sytuację pielęgniarce, która była zajęta w międzyczasie szukaniem czegoś w swoich szafkach na leki.
Huh, pamiętasz ten moment?
- Przepraszam, ale musi pan wyjść - mruknęła wtedy, w ostatnim momencie powstrzymując się przed podwinięciem Ci przy mnie koszulki.
Patrzyłaś się wtedy bezpośrednio w moje oczy.
A ja w Twoje.
- Nie... niech zostanie - mruknęłaś tylko.
- Ale... - pielęgniarka potoczyła za Twoim wzrokiem, a potem za moim. I tak w kółko. Zrozumiała. - Jesteś dla niej kimś bliskim?
Ułamek sekundy ciszy. Zaledwie ułamek.
Moje ''yyyy'' w tle.
I Twoja błyskawiczna odpowiedz.
- Tak.
Obserwowałaś mnie non stop. Nie spuszczałaś ze mnie wzroku ani na moment, nawet w momencie, w którym pielęgniarka podwinęła Ci koszulkę, ukazując Twój kompletnie nagi brzuch z wielkim sińcem na środku. Stanąłem pod ścianą. Zawstydziłem się, ale nie spuszczałem z Ciebie uważnego spojrzenia ani na moment.
Bałem się o Ciebie. Realnie się bałem.
I ten nieprzyjemny kolor tego sińca.
Rozpłakałem się, ale widziałaś to tylko Ty.
''Nie płacz'' - chciałaś mi powiedzieć.
''Przepraszam'' - chciałem Ci powiedzieć.
''Nie masz za co.''
''Boję się o Ciebie.''
''Dziękuję, że przy mnie jesteś.''
Uśmiechnąłem się tylko pod nosem, spuszczając wzrok i wycierając zawzięcie łzy.
Podniosłem znów wzrok.
Teraz to po Twoich policzkach ściekały łzy.
''Czemu płaczesz?'' - chciałem się Ciebie spytać.
''Będziesz miał przeze mnie duże problemy.''
''Jeśli przez Ciebie, to mogę mieć ich nawet więcej.''
Zdziwiłaś się. Widziałem to po Twoich oczach.
- No, raczej nic poważniejszego Ci nie dolega - mruknęła wtedy pielęgniarka, przerywając ''cichą rozmowę'' w pomieszczeniu. - Choć ten siniec wygląda naprawdę paskudnie. Uważaj na siebie - i podała Ci wtedy na szybko jakieś tabletki, po których ból ponoć zelżał.
Pamiętasz co się działo dalej?
Ten moment śni mi się do dziś.
Moment, w którym drzwi do pielęgniarki tylko się zamknęły, a my w tej samej chwili zrobiliśmy to samo. Ty przywarłaś do mnie mocno, a ja przytuliłem Cię do siebie z całych sił, za nic nie chcąc wypuszczać Cię już z tych ramion nigdy.
- Nie odchodź, proszę... - mruknęłaś. - Nigdy.
- Nie odejdę - zapewniłem Cię. - Nigdy.
Pochyliłem niżej głowę.
Twój zapach.
Czemu on zawsze powraca w takich dziwnych chwilach?
Przejechałem prawą ręką po Twoich plecach, lewą natomiast wplątując między włosy. Stykaliśmy się tak blisko ze sobą przez kilka chwil. Nasze czoła się zderzały, nasze nosy dotykały, ciała zbliżały, a jedyne co było wciąż daleko, to usta. Usta, które były niebezpiecznie rozpalone.
Spoglądałem Ci w oczy, widząc w nich wszystko.
Ty spoglądałaś w moje, widząc w nich jeszcze więcej.
Podciągnąłem prawą dłoń do Twojej twarzy. Delikatnie musnąłem Twój policzek, jeżdżąc palcami po skroni i delektując się samym uczuciem dotyku Twego ciała, na dłużej zatrzymując się przy Twoich ustach.
- Miękkie - szepnąłem cicho.
- Nawet nie sprawdziłeś - uśmiechnęłaś się tak, jakbym opowiedział fatalny żart.
Przechyliłem wtedy lekko głowę, zamykając oczy. Nie pamiętam ile trwał ten magiczny stan, w który razem zapadliśmy, stojąc tak spleceni ze sobą, delektując się ciepłem własnych ciał i smakiem własnych ust.
- O, proszę - przejechałem dłonią po całej powierzchni Twoich pleców. - Jednak sprawdziłem.
Nadal miałaś zamknięte oczy.
Wiedziałem, czego chcesz.
Drugi raz tego dnia zatopiłem się w smaku Twoich ust. Było cudownie. I znów czas przestał mieć znaczenie, wszystko zwolniło, nic się nie liczyło, oprócz Ciebie i Twego oddechu. Nie umiem tego opisać, ale gdy tak robiliśmy, poczułem do Ciebie coś więcej niż zwykłą miłość.
- Jesteś dla mnie wszystkim.
- Kocham Cię.
Tak, to miało ten urok, ale piękniejsza chwila miała dopiero nadejść w momencie, w którym odprowadzałem Cię do domu.
- Wpadniesz dzisiaj do mnie na noc? Proszę.
Myślałem, że się zakrztuszę.
- Znamy się przecież dopiero jeden dzień, jaa...
- Nie chcę robić TEGO - skrzywiłaś się, ściskając tylko mocniej moją dłoń. - Pierwszy raz w życiu chcę zasnąć spokojnie, tyle.
- Jak to spokojnie? - zdziwiłem się.
Spojrzałaś wtedy na mnie dziwnie. Tak, jakbyś chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziałaś do końca czy możesz mi zaufać. Zatrzymałem Cię więc, podciągając bliżej do siebie, aż mogłem znów Cię objąć w całości i ułożyć podbródek na Twojej głowie.
Westchnęłaś ciężko.
- Rodzice zostawili mnie w wieku trzech lat, podrzucając pod mieszkanie kogoś innego. Nowy tata i nowa mama mnie zaakceptowali, a ja ich pokochałam. Płakałam długo, gdy się dowiedziałem prawdy, jednak byłam im wdzięczna, że zechcieli mi powiedzieć. Ale oni umarli, Brian. Nie żyją od roku. A ja nie znam swoich biologicznych rodziców. Mieszkam u wujka w mieszkaniu, który się mną w ogóle nie interesuje. Kompletnie go nie obchodzę, bo on jest skupiony na robieniu własnej kariery. Nie obchodzę nikogo. Nie czuję tego. Nie czuję... niczego.
Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. To zabrzmiało jak wyjątkowo nieśmieszny żart rzucony w jednej ze stacji amerykańskich, po którym nie wiesz czy masz zachować kamienną twarz do końca, czy się chociażby uśmiechnąć.
T Y jesteś W Y J Ą T K O W A.
- Ja Cię kocham, Victoria.
- Wiem - wspięłaś się tylko na palcach, aby szeptać mi to prostu do ucha. - Właśnie dlatego chcę Cię przy sobie. Ale nie na dzień, ani na noc. Nie na dwa dni, ani dwie noce. Nie na tydzień, nie na miesiąc. Ja... przepraszam, ale chcę Cię na zawsze.
Złożyłem pocałunek na Twojej głowie.
- Od pierwszej chwili zobaczyłem jak bardzo jesteś zagubiona - westchnąłem. - Niestety, zrobiłaś z wilka potulną owieczkę. Ale tylko dla Ciebie. Poświęcę dla Ciebie w s z y s t k o. Zaufałaś mi, czuję się tak, jakbym znał Cię kilka lat, a rozmawialiśmy ze sobą tak nie wiele. To zwykłe spojrzenia i gesty. Zwykłe dotyki i dwa pocałunki.
- Trzy - mruknęłaś, znów unosząc się na palcach i dosięgając swoimi ustami, moich. Znów poczułem magię momentu, znów czas przestał mieć znaczenie. Czułem tylko Twój zapach, ciepło i smak. Czułem tylko Twoje ciało w zasięgu swego dotyku. Jesteś moja, a ja jestem Twój.
Na zawsze?
Na zawsze.
A DZIŚ? DZIŚ LEŻĘ W SZPITALU.
UMIERAM, VICTORIA.
LEKARZ DAJE MI MAKSYMALNIE DOBĘ.
CZUJĘ SIĘ SŁABO, ALE OSTATKIEM SIŁ TO BAZGRAM.
NIC MI SIĘ NIE CHCE.
NIE MAM OCHOTY NA NIC.
TO TAKIE... DZIWNE.
.
.
.
.
.
.
Żartowałem.
Chciałem Ci jedynie pokazać, że istnieje coś gorszego niż randka w BurgerKingu. To jak? PizzaHut?
Victoria prychnęła tylko głośno.
Przez pięć sekund swego życia czuła wszystko co najgorsze. Jeśli odszedłby Brian, nie umiałaby się w sobie odnalezć, i doskonale to wiedziała. Kochała go całym sobą, marzyła o nim. Był dla niej wszystkim. Widziała w nim coś, czego nie widzi zwykły człowiek. Te spędzone wszystkie wspólne chwile razem i nieprzespane noce, spędzone na wspólnych rozmowach i czułościach.
Gdybyś odszedł, rozpadłabym się.
Tak, dlatego właśnie teraz odpisze mu, ze jest skończonym dupkiem, i że tak, chętnie pójdzie z nim na pizzę.
Ty skończony kretynie...

Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania