Śnieżynka 1

Śnieżynka

Pewnego zimnego, nudnego wieczoru, siedział przy biurku i gapił się, tak zwyczajnie na zapalaną lampkę. Smutny nie był, lecz zamyślony, a myśli jego błądziły nie wiadomo po jakich przestworzach. Na zewnątrz sypał w wolna śnieg. Ponury zmierzch wymieszał się z lodowatym powietrzem, choć godzina nie była w żadnym razie późna. Cisza odbijała się od ściany do ściany wypełniając pokój, w którym przebywał. Nie mrugał zbyt często co świadczyło o poważnym stanie melancholii. Tkwił tak dosyć długo, nie ruszając żadną z kończyn, póki z błądzenia międzygalaktycznego nie wybudziło go niespodziewane pukanie. Podskoczył nagle przestraszony. Po chwili wstał i ruszył niepewnym acz żwawym krokiem .W drodze nieświadomy nawet, że kopnął psa, przechylił nieco głowę, jakby wątpiąc czy aby coś mu się nie ubzdurało. Zbliżywszy się pod próg niespodzianie usłyszał piękny stłumiony kobiecy głos:

-Panie Maćku przesyłka dla pana. Do rąk własnych!

Zerknął przez judasza i... i nie mógł uwierzyć własnym oczom! Czekał tak chwilę nim drżącą dłonią powoli otworzył zbyt ciężkie wrota. Stała tam ONA-istny anioł!-Śnieżynka. Długonoga blondynka, skąpo ubrana w czerwone bolerko z szerokim kapturkiem. Na jej piękniej, drobnej głowie lśniła czapka w srebrne brokatowe gwiazdki, które odbijały się w jego źrenicach. Tak naprawdę cała jej postać była skąpana w blasku świetlistej aury, którą chłonął całym sobą. Zapierała dech w piersi, odbierała mowę i zdaje się rozum. Z pod nakrycia głowy spływały długie jasne fale, układające się perfekcyjnie przy obu stronach wydatnego biustu. Na zgrabnych nogach nie figurowało zbyt wiele materiału, jedynie obcisła mini do kompletu i białe kozaczki na wysokiej szpilce. Wszystkie te elementy szokującej garderoby, obszyte były puszystym białym futerkiem, który niezaprzeczalnie dodawał jej nadzwyczajnego seksapilu i uroku. W tym momencie poczuł jak zalał go pot, że nogi nie zrobią kroku ani w przód ani w tył. Że słowa dotąd wypowiadane często bez namysłu, niesprawiedliwie uwięzły mu w gardle. Słyszał bicie swojego serca i miał wrażenie, że nie tylko on go słyszy, ale także ona i wszyscy sąsiedzi wokół. Stał jak słup soli mierząc ją wzrokiem z góry na dół i z dołu do góry. Pomyślał, że albo ten sweterek jest o dwa rozmiary za mały, albo jej piersi są nie z tej ziemi! Że te kształtne biodra i soczyste uda musiały być projektowane przez samego mistrza. Nieprzyzwoicie skąpa mini w sekundzie poruszyła jego wyobraźnie. Na raz oblał go żar rumieńców...a ona stała tak po prostu, tuż przed nim. Zobaczywszy odbiorcę posłała mu uśmiech. Jej pełne usta pomalowane czerwoną szminką ułożyły się w piękną łódkę, nieśmiało ukazując bialutkie jak śnieg zęby. Zza bolerka, które nie przysłaniało zbyt wiele, za to odsłaniało w sam raz (jego zdaniem), wyjęła malutką srebrną kopertę i wręczając mężczyźnie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nie mógł wyjąkać kompletnie nic. Starczyło mu zaledwie siły by unieść rękę ciężką niczym głaz, po tę niespodziewaną przesyłkę. Musnął jej palce i w momencie prąd przeskoczył przez cale spięte ciało, obezwładniając go jeszcze dobitniej. Kobieta zmarzniętymi palcami, odgarnęła z policzka lekko mokre od śniegu blond pasmo. Na sekundę nieco spoważniała, puściła oko i odwracając się plecami, obciągnęła już i tak zbyt krótką spódniczkę. Serce skoczyło mu do gardła, a wszystkie naprężone mięśnie, niestety nie miały zamiaru się rozluźnić. Poczuł rozkoszny zapach jaśminu i róży, który nosiła zapewne na szyi i tym głębokim dekolcie. Drobną dłonią chwyciła za wylakierowaną poręcz na klatce schodowej i zaciskała ją z każdym pokonanym stopniem zsuwając rękę coraz niżej i niżej, a jego myśli krzyczały na te zaciski wręcz bardzo nieprzyzwoite słowa. Schodziła delikatnie i spokojnie, a mimo to pośladki skakały jej nieposłusznie na zmianę. Wreszcie przełknął ślinę niemieszczącą się w ustach. Śledził obsesyjnie jej każdy ruch wyciągając mimowolnie szyję niczym żyrafa. Widział jak na wąskich ramionach spoczywały długie gęste włosy, które swym blaskiem niezaprzeczalnie przykuwały uwagę, jego uwagę. Czuł niemal swoją rękę wpasowaną w tą doskonałą talię, która oplatałaby ją niczym terytorialny boa. Czy to aby nie sen na jawie?? Odprowadzał dziewczę obłędnym wzrokiem doputy, dopóki nie znikła mu całkowicie z oczu. Stał tak dłuższą chwilę nim uświadomił sobie, że cierpnie mu wyciągnięta ręka, którą w końcu spuścił. Słyszał jej obcasy jak tupią na każdym schodku, a każde ich tupnięcie przyprawiało go o dreszcz...

Gdy dźwięk uderzających obcasów ostatecznie umilkł, poczuł jak raptem gorąca krew napływa mu do głowy, opamiętał się nagle ze stoi tu gdzie stoi i wciąż żyje. Rzucił się natychmiast w pogoni za śliczną blondynką, nadal trzymając tę maleńka srebrną karteczkę w dłoni. Pędził jak szalony i nie zwracał uwagi na nic, nawet na wychodzących z mieszkań ciekawskich sąsiadów, którzy jak grzyby po deszczu wylegali -jeden po drugim, myśląc ze się pali. A jakże!- jemu się paliło. W myślach , w spodniach... A myśli te w jednej sekundzie waliły niczym błyskawice po głowie, po to by już w drugiej mógł poczuć błogość dzięki zapachowi, którym była otulona ona. I natychmiast potrzebuje, pragnie, pożąda… rozkoszować się raz jeszcze jej widokiem, porcelanową bladością aksamitnego ciała… i ta gonitwa myśli: „Boże gdzie ona jest?! Musi tu być, przecież jeszcze czuć jej woń na korytarzu… „Wreszcie dobiegł do wyjścia. Wpadł na szklane drzwi, z którymi szarpał się dobrych kilka chwil jak wariat, zanim zdołał ogarnąć napis „PCHAĆ”. Dosłownie wystrzelił jak pocisk na zewnątrz, nie zważając na padający śnieg, przenikliwy mróz i na to w co jest ubrany. Z otwartymi ustami, wielkimi źrenicami i żołądkiem w gardle rozglądał się nerwowo w około. Ale jej już nie było. W ostatniej jednak chwili dostrzegł znikającą taksówkę za zakrętem. Nie myśląc długo, z predyspozycjami maratończyka wystartował w stronę auta wiozącego tę boginie, JEGO BOGINIE. Darł się przy tym jak opętany, wymachując rękoma niczym Tom Hanks na bezludnej wyspie gdy ujrzał na niebie samolot. Po paru minutach biegu i robienia z siebie największego pajaca na osiedlu, taksówka wreszcie stanęła. Uradowany tą sytuacją pomyślał ze to manna z nieba spada a nie śnieg. Rozczochrany, przemoczony i z trudem łapiący oddech wreszcie dobiegł do drzwi samochodu. Pośpiesznie przybrał uśmiech na twarzy przed ich otworzeniem zupełnie jakby dostał klucz do samego pieprzonego Sezamu. Ani trochę nie przejął się wściekłym kierowca, który właśnie wysiadł z auta z uniesionymi rękoma w górze. Nie myśląc długo szarpnął najmocniej jak potrafił za klamkę w tylnych drzwiach. Wsadził głowę do środka taksówki, przełknął ślinę i wysapał z niedowierzaniem… :

-kurwa…

Starsza pani ubrana -w zdaje się- stuletni, śmierdzący płaszcz z futrem , poprawiwszy ciut za duże okulary, które zsuwały jej się z nieproporcjonalnie dużego nosa, odpowiedziała z szybkością leniwca oburzonym tonem :

- niedoczekanie twoje, młodzieńcze…

Po czym chwyciła za maleńką torebkę. Z dumnie zadarta głową, zamachnęła się chyba szybciej niż on zdążył pomyśleć i wycelowała z idealną precyzją w jego łepetynę. Oszołomiony nie wiadomo czy jeszcze tą sytuacja czy już od uderzenia- zachwiał się. W tej samej chwili, ktoś szarpnął go za ramię, wyciągając oszołomione ciało z samochodu. Głowa mu pulsowała. „Chryste… „-pomyślał i zmrużył oczy z bólu,- „co ona tam ma? rosyjski czołg?!” Cofnął się i rzucił przez ramię do wkurzonego taksówkarza:

-przepraszam to, to… pomyłka…

Nie słuchając już krzykliwej odpowiedzi mężczyzny, niczym zbity pies ruszył z powrotem w stronę mieszkania. Gdy dotarł trząsł się z zimna jak galareta... a może z emocji… sam już nie wiedział. Usiadł na krześle i położył ręce na okrągłym niewielkim stole, otworzył zaciśnięte pieści i spojrzał na zgniecioną maleńką srebrną kopertę. Wpatrywał się w nią jakąś chwile, po czym kichnął. Szybko doszedł do wniosku ze musi natychmiast wziąć gorącą kąpiel bo jeśli tego nie zrobi to jutro czeka go cały dzień w łóżku z fervex-em w ręce. Niedługo po tym leżał w wannie zanurzony po szyje, lecz gorąca woda nie pomagała opanować emocji. To co kotłowało się w jego czaszce, było tak szalone i podniecające, iż musiał wyjść po burbon do kuchni, żeby się dla odmiany schłodzić. Pies którego mijał w holu leżał grzecznie na swoim posłaniu i żuł zapewne jedną z wielu zabawek, które dostał przed czasem, gdyż jego właściciel, czyli niejaki Maciej Z. nie mógł przecież czekać do szóstego grudnia.

Dopił w końcu alkohol zażywając w dalszym ciągu kąpieli i postawił szkło na żeliwnej, całkiem sporej wannie. Raptem- na jedną z myśli- uniósł gwałtownie głowę. Wyskoczył jak oparzony ze swej kadzi, runąwszy od razu z hukiem na płytki.

- kurwa…- Zaklął po raz drugi tego samego dnia i to w ten sam sposób. Przeszło mu przez myśl, żeby przepasać się ręcznikiem ale darował sobie tę stratę czasu i wybiegł niczym strzała z łazienki na hol. Nagusieńki rzucił się na kolana przed swoim psem i krzyknął na niego sam nie spamiętał jakim słowem. Czworonóg podniósł się i poczłapał ze swojego legowiska gdzieś na bok podkulając ogon, gdyż był zdecydowanie zdezorientowany tą sytuacja. Co prawda klejnoty pana widział już nie raz, wiec to go nie zdziwiło -ale podniesiony głos…?- to była nowość! Na legowisku Maciej dojrzał srebrne fragmenty swojej tajemniczej koperty.

-Kurwa nieeeeee…!- Zaklął po raz trzeci, wyjąc niczym wilk do księżyca. Niemal trzęsącymi się dłońmi wyzbierał resztki z jego przesyłki, a ostało się dosłownie parę zaślinionych strzępków. Przejrzawszy dokładnie z każdej strony marne pozostałości, stwierdził, że jedyne co może teraz zrobić to wziąć psa pod pachę i skoczyć z nim ze swojego czwartego piętra. Słowo ”załamany”- jest absolutnie nieadekwatne do sytuacji, „zrozpaczony”- nie opisuje jego stanu ducha. Czuł ze rozum, serce i dusza na raz rozpadły się w takie same malutkie kawałki jakie pozostały po tajemniczej kopercie. W końcu wstał, sięgnął po pusty słoik i wrzucił do niego to co miał w ręce, stawiając go niezdarnie na lodówce. Otworzył błyszczący sprzęt AGD przy okazji , wyjął kawałek drogiej szynki, którą miał zamiar upiec na jutrzejszy obiad i rzucił psu, gdyż ten już czekał przy misce. Maciej spojrzał jednocześnie na niego morderczym wzrokiem mówiąc przez zaciśnięte zęby:

- jedz, to twoja ostatnia wieczerza!

Tej nocy nie mógł spać, bo co chwile śniła mu się ONA. Jak mruga do niego długimi rzęsami, jak okręca się i wije przy nim, posyłając zalotne uśmiechy w tej seksownej czerwieni na ustach. To znowu jego szaleńcza pogoń za aniołem, i ta stara kobieta śmiejąca się głośno, odsłaniając szczerbate popsute zęby. Za chwile znowu JĄ widzi… jak macha do niego by podszedł, on idzie w jej stronę a śliczne dziewczę się rumieni. Przeświadczony iż czuje jej zapach, zachwyca się lśniącymi blond lokami, a ta skóra… ta śliczna porcelanowa skóra, której właśnie dotyka na jej udzie… jakże go palce mrowią i nie tylko palce... o Boże!

- o Boże!-Wrzasnął podnosząc się na raz.

Był cały spocony. Przez chwile zastanawiał się tylko czy to przez ten sen czy też gorączki się nabawił. Jednego był pewien- musiał się ochłodzić. Potarł twarz oraz brązowe rozczochrane włosy. Wziął zimny prysznic, jednak na nie wiele się zdał.

Tymczasem księżyc w pełni wpadał do jego przestronnego cichego mieszkania. Za sprawą rozlanego naturalnego blasku nie potrzebował zapalać tego sztucznego. Z resztą… przecież każdy prawdziwy mężczyzna z zamkniętymi oczyma trafiłby do miejsca gdzie trzyma whisky. Nalał sobie porządną dawkę i wrzucił kostki lodu. Jednym chłystem wypił zawartość, która piekła i smakowała niczym napój Bogów. Postał kilka sekund gapiąc się w martwy punk i w myślach znów ją zobaczył. Wziął głęboki oddech, złapał się za nasadę nosa i trzymał jak by miało mu to w czymś pomóc. Podrapał się po głowie i szybkim ruchem nalał sobie drugą kolejkę, raz jeszcze przechylając pewnie szklankę. Odstawił szkło na blat i chwycił pierwszą lepsza rzecz z lodówki czyli ekskluzywne kabanosy według producenta ale nie według Macieja. Podszedł do okna skubiąc kawałek zbyt tłustego mięsiwa, splótł ręce na klatce i stał tak wpatrując się w ulice, na które padało światło nowoczesnych ledowych latarni. Przyszło mu na myśl, że może i są ładne ale nie w jego stylu, ciekawe jaki styl ma ONA… uśmiechnął się na myśl o tym gdzie się zapędza… ponownie. Dokończył leniwie przekąskę i wrócił do swojej ambrozji. Tym razem kolejne drinki sączył powoli delektując się, a obracawszy szklankę w dłoni i myśląc nie pospiesznie o niej, uśmiechał się co chwile sam do siebie. Wreszcie po godzinie stwierdził, że może się położyć, czyli whisky zaczęła działać. Nazajutrz budząc się usłyszał z oddali przytłumiony dźwięk dzwonu kościelnego, wiedział zatem która jest godzina. Z cerkwi prawosławnej co niedziele rozbrzmiewał ten dźwięk o 11.30. Otworzył oczy i poczuł ból głowy, i znów się zastanawiał czy to przeziębienie czy nocna whisky, której Bóg jeden wie ile ubyło kilka godzin temu, jednak nie zamierzał tego sprawdzać. Naburmuszony nakrył głowę poduszką próbując zdrzemnąć się choć chwilę. Trzydzieści minut później burczenie w jego żołądku było nie do wytrzymania. Po porannej toalecie, szybkim krokiem udał się do kuchni.

” Miała być pieczona szynka…”-pomyślał, z głową w lodówce gapiąc się na pusty półmisek, „…ale szynkę zjadł pies…- podobnie jak kopertę…”

-Cholera! zamówię chińszczyznę! – wycedził przez zęby.

Cały czerwony na twarzy, trzasnął drzwiami tak mocno ze zakołysało chłodziarką, z którego spadł właśnie słoik, rozbryzgując się w drobny mak po całej kuchni. Widząc ten Boży żart, zrobił minę pełną litości dla samego siebie i zakrył twarz dłońmi. Tym czasem na głośny dźwięk rozpryśniętego szkła zwierzę z legowiska uniosło gwałtownie łepek. Z postawionymi na baczność uszami i przekręconą głową, wierny druh przypatrywał się bacznie swojemu panu. Ten żałośnie wygięty w pół człekokształtny - niczym połamany strach na wróble -mierzył go właśnie zza futryny przerażonym wzrokiem.

- zostań!- krzyknął wskazując groźnie palcem na czworonoga, a sam próbując sztuki baletu pragnął bez szkody dla zdrowia, podążyć w stronę kapci.

 

Jego życiowy pech jednak miał inne plany. Nie minęło parę sekund a już zaciskał zęby z bólu gdy szkła wbiły mu się w bosą stopę. Jęknął jak mały chłopiec i nawet uronił niekontrolowaną łezkę, po czym dał susa na hol, nie ponosząc więcej obrażeń na polu minowym. Zawinął stopę byle jak bandażem i zdołał w możliwie szybkim tempie posprzątać dokładnie cały przezroczysty bałagan. Kulał i stękał przy tym, ale co tam ból… – ważny pies! Gdy wreszcie dokuśtykał do łazienki odwinął -jak się okazało- coraz intensywniej krwawiącą ranę i ze skrzywioną miną pokręcił głową nad swoją nieudolną sytuacją. Ponownie zrobił pseudo opatrunek i w trymiga narzucił ciuchy, chwycił pewnie klucze od mustanga i ruszył w stronę szpitala. Najgorzej było naciskać pedał gazu ale w końcu jakoś dojechał. Szybka – o dziwo!- rejestracja, dzięki której już czekał z pielęgniarką na wózku inwalidzkim przed jedna z kilku wind.

- proszę chwilkę poczekać – oznajmiła pospiesznie siostra w średnim wieku, po czym ruszyła w stronę idącego korytarzem doktora.

- jasne- odpowiedział jej z uśmiechem i ze spokojem w głosie . Rozparł plecy pewniej na nowiutkim ciemnym wózku i czekał teraz nie na windę, a na pielęgniarkę pochłoniętą w dialogu z siwiejącym lecz wciąż przystojnym lekarzem.

Kątem oka zauważył sporą grupę młodych ludzi wychodzących z ostatniej windy, w śród której śmignęły mu długie falowane blond włosy. Odwrócił głowę tak szybko, że aż mu coś strzyknęło w szyi. Rozwarł nieświadomy usta. Szybki rzut okiem na pielęgniarkę, ewidentnie tłumaczącą coś i wskazującą palcem na niego. Z oczami, które zaraz znajdą się na orbicie, przyspieszonym tętnem i walącym sercem, chwyciwszy w dłonie koła zawrócił wózek tak zwinnie jakby spędził na nim pół wieku. Nie analizując teraźniejszości, desperacko pognał co sił w stronę słowiańskich włosów. Myślał tylko o niej, żeby ja złapać za rękę, powiedzieć tym razem coś-nieważne co, zdołać się wreszcie wysłowić i uśmiechnąć, po prostu zrobić cokolwiek. Obracał kołami tak szybko jakby uciekał samemu diabłu. Słyszał za sobą niewyraźnie odgłosy, chyba nawet krzyki ale średnio go to interesowało, w zasadzie wcale, bo pędził aktualnie w JEJ stronę i nic nie mogło go powstrzymać-tak mu dopomóż Bóg! Niestety euforia nie trwała długo. Pędzącego don Kichota zatrzymało właśnie kilka stopni w dół, których na wózku nijak by nie pokonał. Zatrzymawszy się niemal z piskiem opon, uniósł głowę i cały osłupiały znów odprowadzał JĄ wzrokiem, tym razem przez szklane ściany budynku, które przecież tak niepotrzebnie ich dzieliły. Szła u boku jakiejś koleżanki uśmiechając się szeroko, oczy jej błyszczały, jej włosy błyszczały, jej skóra błyszczała.. na Boga ona cała błyszczała! Nagle znikła. Tak szybko jak się pojawiła wraz z pozostałymi ludźmi ulotniła się za filarem i grubymi ścianami budynku. Gdy ustąpił wreszcie umysłowy paraliż, przypomniał sobie, że przecież ma nogi. Już się podnosił i miał biec za nią, gdy poczuł dłoń, która z wielką siłą wcisnęła go z powrotem w wózek. Z cudownej bajki o NIEJ wybudził go głos, który zaczął przebijać się do jego świadomości coraz głośniej i głośniej, aż w końcu dotarły do niego istne krzyki pielęgniarki stojącej tuż nad jego głową.

- czyś pan oszalał?! To potrwa chwile, zszyjemy i po sprawie będzie!- darła się na cały korytarz znerwicowana i zasapana kobieta.

- ja… musze tam… widzi pani, na zewnątrz…- plątał się żałośnie w swojej wypowiedzi

- jak oczyścimy i zszyjemy to pójdzie pan piechota nawet do Ziemi Świętej. Proszę się wziąć w garść, na litość Boską! Chodźmy! -doktor już czeka…- odrzekła wściekła i czerwona pielęgniarka

I znów szansa odeszła tak po prostu, bez żadnego wielkiego sprzeciwu.

„Porażka” -pomyślał. Spuściwszy głowę zdał sobie sprawę na jakiego wariata wyszedł i że jak się nie uspokoi to zamiast do chirurga wyślą go na oddział zamknięty dla obłąkanych.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Amnezja Wsteczna 9 miesięcy temu
    To jakiś świeży tekst? Jest napisany zdecydowanie lepiej niż Nilla. A może tak mi się wydaje, bo jest tu mniej dialogów, a to dialogi zapisujesz najmniej poprawnie. Na plus: również tutaj niezupełnie rozumiem, co się dzieje, a jak miło być zaskakiwanym.
  • Halszka 9 miesięcy temu
    Czy świeży ? I tak i nie. Początek dłuuuuugo zalegał na komputerze, nieco go poprawiłam i dopisałam dalszą część. Jest tego w sumie kilka stron (nie tyle co Nilla) także nie lękaj się ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania