Sobota II

To jest jakieś nieporozumienie.

 

W końcu coś zaczyna się układać długoterminowo, a nie jak zawsze na chwilę.

 

Przed robotą obiecałem żonie, że pójdziemy razem na spacer z psami.

 

Zostały tylko dwie rzeczy: zalogować się do roboty z wyprzedzeniem żeby się nie spóźnić, oraz ubranie się.

Komputer już się włącza więc idę po buty.

Żeby poranek był ciekawszy, dostałem moje pierwsze espresso - żona, zakładając kurtkę machnęła suwakiem prosto w moje oko.

Boli w chuj. Gdyby nie to, że zaczęła się ze mnie śmiać i jednocześnie przepraszać, pewnie dzień potoczyłby się z goła inaczej.

Albo gdybym to ja uderzył suwakiem? O kurwa, jaka to by była rzeźnia. Na dwustu „przepraszam” i godzinami w ciszy by się nie skończyło…

 

Po espresso idę do kompa szybko zobaczyć ile mam realnie czasu zanim coś będę musiał robić.

Oczywiście żebym czasem nie mógł spędzić tych dodatkowych piętnastu minut okazało się, że pracuje dzisiaj SAM.

Niestety, mój anioł stróż na tą wiadomość na chwilkę zmienił niebiańskie skrzydła na piekielne widły, tak jakby to była moja wina, że ktoś na ostatnią chwilę się wyjebał.

Co prawda pogodziliśmy się w zasadzie natychmiast, ale wkurw pozostawił swego rodzaju niesmak.

Tak jakby świat chciał mi przypomnieć, że tak naprawdę nic się nie zmieniło.

Robota mnie przetyrała bez mydła i to wszystko co mam na ten temat do powiedzenia. A przynajmniej na więcej nie mam ochoty. Pewnie nawet nie mogę.

 

Po robocie odebrałem Żonę z pracy i zamówiliśmy pizzę z ziemniakami u chłopaków z osiedla.

Postanowiliśmy w tą sprzyjającą pogodę zjeść na dworze i znowu spontanicznie śmignęliśmy do Empiku.

 

Dużo ostatnio rozmyślam na tematy około życiowe - sens życia, przemijanie i tak dalej.

 

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to taka mini wystawa. Nie miała nazwy, ale powinna się nazywać „poradnik samobójcy”.

Przez moment poczułem się jak w filmie „Truman show”. Takie zbiegi okoliczności to dla mnie wręcz codzienność.

Od lewej do prawej, trzy książki - trzy tytuły, niemalże satyryczne streszczenie życiowych doświadczeń. Przynajmniej moich.

Zaczynam tak samo, od lewej do prawej: "Rany których nie widać", "Dziwna i uparta wytrwałość", "Mój ostatni miesiąc".

Bardzo smutny i niesamowicie ciekawy zbieg okoliczności.

Miałem nadzieję, że chociaż w sklepie uwolnię się od dołującej sekcji "polecane dla ciebie".

 

Jak już obrzuciłem żonę kolejnym wywodem na temat przeznaczenia i podejrzanie dziwnych znaków, poszliśmy dalej.

 

Udało nam się wykopać książki na ogromnej zniżce, a następnie w drodze do kasy przedarliśmy się przez kordon ludzi brytyjskiego pochodzenia. Chyba brytyjskiego... Przynajmniej tak mi się wydawało, sądząc po tym, że szli prosto na mnie, zamiast PRAWĄ stroną.

 

Ostatecznie wyszliśmy ze sklepu w całkiem niezłych humorach.

Może troszeczkę wkurwieni, ale nie na tyle żeby miało to większy wpływ na rozmowę czy zachowanie.

 

Drogę powrotną spędziliśmy rzucając się śnieżkami, zdecydowanie dłużej niż powinniśmy.

 

Cali przemarznięci wróciliśmy do domu, odrobinę się zagrzaliśmy i zaczęliśmy wypakowywać książki.

Jak to z moim szczęściem bywa, książka uszkodzona. Niby nic wielkiego ale z drugiej strony - nie poszedłem do wypożyczalni, żeby to tak po prostu zaakceptować i odłożyć na półkę.

 

Czasami się zastanawiam... Czy chociaż jeden dzień może być bez skazy?

 

Jest sobota, poddaje się. Nalałem winka i czas kończyć.

 

Światła gasną.

 

Żegnaj soboto!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania