Sobota, rok 2003
Pogoda następnego dnia była troszeczkę lepsza, słońce nie dawało za wygraną chmurom i co kilka minut przebijała je swoimi złotymi promieniami, przez co Miłowo wyglądało bardziej spokojnie, jak przystało na Dolinę Słońca. Janek obudził się dość późno. W pokoju było zimno, więc szybko ubrał się w swój ulubiony sweter i szare dresy. Zbiegł po schodach i wpadł do kuchni.
- Cześć mamo!
- Cześć, dlaczego tak późno wstałeś? Jest po trzynastej…
- Tak wyszło… W nocy zasnąć nie mogłem, dużo myślałem o naszej wczorajszej rozmowie.
- Siadaj do stołu zaraz Ci dam naleśniki na śniadanie.
Janek bardzo lubił naleśniki, szczególnie te z bitą śmietaną, polewą czekoladową i świeżymi owocami z ogrodu. Z racji tego, że był środek jesieni, mógł liczyć na owoce z zamrażalki. Mimo wszystko bardzo się ucieszył z naleśników i powiedział mamie o swoich dzisiejszych planach.
Janek po śniadaniu poszedł do swojego pokoju, pościelił łóżku, szybko zrobił lekcje i otworzył okno, by chociaż przez chwilę przewietrzyć swój mały świat. Zaraz po tym ubrał się w ciepłą kurtkę i pobiegł do parku miejskiego. Było mnóstwo kałuż, ale Jan nie poddawał się i dzielnie przeskakiwał jedna po drugiej. Ku jego zdziwieniu w parku było mnóstwo ludzi, niemal wszyscy wyszli by podziwiać piękną złotą Polską jesień. Kolory koron drzew prawie codziennie zmieniały swoje barwy, przez co park w Miłowie stawał się naprawdę magiczny i idealny do rozmyślania!
- Cześć Janek! – powiedział grubym głosem Karol
- Czeeeść… - odpowiedział nieśmiało Janek, był zdezorientowany, ponieważ nie wiedział czego chce od niego szkolny łobuz
- Pobawimy się?
- Wiesz… Bardzo chętnie, ale wracam do domu…
- Czekaj! – Próbując złapać Janka za ramię wywalił go do kałuży z błotem, Janek słyszał jak się śmieje w niebo głosy, a jemu samemu było bardzo zimno i czuł się upokorzony.
Po tej przykrej sytuacji Janek uciekł do domu, a Karol znalazł sobie inną ofiarę do wyśmiewania i znęcania się.
Krzysztof z Małgorzatą wstali dość wcześnie, ponieważ mały Józiu nie mógł się doczekać, aż dostanie coś do jedzenia. Po śniadaniu rozległ się głośny dzwonek do drzwi.
- Dzień dobry, czy zastałam Pana Krzysztofa? – Zapytała niska, pulchna kobieta
- Tak, zaraz zawołam. Kooochaaanieee, ktoś do Ciebie!
- Już idę!
Małgorzata zaprosiła nieznajomą kobietę do holu i zamknęła drzwi.
- Dzień dobry! Nazywam się Zofia, jestem siostrą mamy Józia, w szpitalu powiedziano mi, że pan go uratował, przyszłam go odebrać.
- Dzień dobry, naturalnie, zaraz przyniosę malucha, kończy jeść śniadanie. Czy wiadomo kiedy pogrzeb Danuty i Lucjana?
- Tak… Pogrzeb jutro o trzynastej, tutaj w kościele parafialnym, straszna tragedia…
Krzysztof poszedł po Józia.
- Składam wyrazy głębokiego współczucia – rzekł Krzysztof
- Dziękuję bardzo, ostatnimi czasy bardzo ciężko u nas… Dziękuję za opiekę nad małym Józiem! Do widzenia!
- Do widzenia!
C.D.N
Komentarze (8)
Pogoda następnego dnia była troszeczkę lepsza, słońce nie dawało za wygraną chmurom i co kilka minut przebijała je swoimi złotymi promieniami, przez co Miłowo wyglądało bardziej spokojnie, jak przystało na Dolinę Słońca.
Rety...
Ok.
Pozdrawiam
Ja idę do ruin, gdzie w pustce słychać wiatr.
Na pęczki tego się pląta.
Tekst jest pisany szkolnym językiem i zwyczajnie bezpłciowy.
Bez polotu, emocji i zaciekawiania czytelnika.
Mam prawo więc do czytania i oceny.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania