Spaczony Umysł - cz.7
Gdy otworzyłem oczy, siedzący w kącie pokoju Rick kończył właśnie swój posiłek. Na mój widok odsunął talerze i robiąc dostatecznie dużo miejsca, zaprosił mnie do stołu skinieniem ręki. Podniosłem głowę. Ból w potylicy, który wdarł się tam od upadku na podłogę, nie dał o sobie zapomnieć. Czując ostre kłucie i pulsowanie, zerwałem się, o mało nie przydzwaniając czołem o nisko zawieszony sufit. Wspomagając się stojącym obok krzesłem, podniosłem swoje ciało i wolnym, chwiejnym krokiem ruszyłem do stołu. Każdy mój ruch pozbawiony był stabilizacji, a moje miękkie nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie odbyło się bez pomocy. Doskakując do mnie, Rick wziął mnie pod ramię i usadził na drewnianym stołku, wychodzącym ze ściany. Dysząc jak tur, złapałem za widelec i zabrałem się za podsunięte potrawy.
— Co się dzieje? — spytałem, podnosząc głowę znad miski — Gdzie jesteśmy?
— Na pokładzie U.S. S Abraham Lincoln, który trzy dni temu wypłynął z Nowego Yorku — odpowiedział Rick, wyjmując z kieszeni telefon i wysyłając SMS-a, dodał — Baliśmy się, że już nie wstaniesz.
— Byłem nie przytomny przez siedemdziesiąt dwie godziny?! — zapytałem, przerywając jedzenie i patrząc w oczy przyjaciela.
— Kiedy zemdlałeś, dyrektor chciał zabrać cię do szpitala, lecz Morin son stwierdził, że zabieramy cię na pokład.
— Świetnie! — wrzasnąłem, zrzucając talerze ze stołu.
Brzdęk metalowych naczyń zagłuszył wejście pani Angeli i towarzyszących jej uczniom. Wszyscy ubrani byli w mundury marynarki wojennej, składający się z granatowych spodni, pantofli, białej koszuli i ciemnej marynarki, przepasanej złotym sznurem i czapką garnizonową ze srebrnym orłem. Jedyny, który się wyróżniał był Rick noszący spodnie w pustynne moro i pasującą koszulę z nadrukiem ACDC. Wśród nich od razu rozpoznałem Emmę, Harpię i Jimmy'ego, który sprawiał wrażenie winnego jakiegoś występku. Pozostałych nie znałem, mimo iż ich twarze były pogodne i uśmiechnięte, co odbiło się u mnie lekkim dreszczem. Patrzyli na mnie pustym wzrokiem.
— Jak się czujesz? — zapytała Emma, przysuwając się do Ricka i łapiąc go za rękę, wtuliła się w jego ramię. Pytanie było jednak kierowane do mnie.
— Nie najgorzej — odparłem, dotykając pulsującego miejsca z tyłu głowy — Ktoś mi wytłumaczy, co się dzieje?
— To może ja. — stwierdziła pani Angela, zajmując wolne miejsce przy stole — Zostałeś wcielony do oddziału, który wykona misję na terenie Turcji.
— Projekt Zulus? — zapytałem.
— Owszem. Wszystkie szczegóły poznacie jutro. Teraz możesz zwiedzić okręt. Tu masz przepustkę i klucz do szafki, gdzie czekają na ciebie nowe ubrania.
Nie zdążyłem nawet zaprotestować, gdy kobieta wstała i szybkim krokiem opuściła kajutę, zostawiając mnie samego z Rickiem, Emmą i Jimmym. Jedno jest pewne. Nigdy nie założę takiego stroju jak oni. Strzepując z dresów resztki kurzu, usiadłem na łóżku, by zebrać myśli.
— Pamiętasz coś sprzed trzech dni? — zapytał Rick.
— Niewiele. Pamiętam, że spałem na prezentacji i poproszono mnie o pokazanie talentu. Miałem czytać we wspomnieniach Emmy. — Opowiedziałem, skupiając wzrok na dziewczynie.
— Widziałeś niemiecką rodzinę podczas obiadu i paradę w komunistycznym ZSRR.
— Skąd to wiecie?
— Dyrektor nam powiedział. Nie chcący wlazłeś w jego wspomnienia. Nasz belfer urodził się w Berlinie, a w czasie wojny był ochroniarzem samego Stalina.
— To było jakieś pół wieku temu. Ile on ma lat?
— Nikt dokładnie nie wie — wtrącił Jimmy — Ale zmieńmy temat.
— Tak — dodała Harpia — Dzisiaj mamy ostatni dzień wolności więc wieczorem urządzamy imprezę na górnym pokładzie. Będziesz?
— Jasne — odparłem i podnosząc swoje cielsko, dałem znać, że idę rozprostować kości.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania