Spirale i plakaty [Sen I]

Znikoma klatka rozbrzmiewa echem

W mych komorach korzennych,

Które nudzą się nocą,

A kryją w wannie dziennie.

Raz przyjdą ze słodyczą,

A jutro z okrutnym odorem,

Lecz zawsze zagrają nutę,

Której przesiąknie ma głowa i

Nigdy nie będzie mowa tą samą.

 

Miła twarz obok lśni,

Jakby nie wiedziała czym jest łza.

Biega w kółko opowiadając

Jak jej dom duszą oddycha.

Obszerne pomieszczenie

Wszędzie plakatów ogłoszenia.

Filmy, bajki, gry i sztuka —

Taka właśnie powinna być dusza.

Bez ograniczeń żelaznych,

Lecz ze skrzydłem jedwabnym.

 

Pewne zakamarki przyciągały

Me oczy bezwiednie,

Jakby ciągnęła ich tajemnica,

A ucięła uprzejma donica.

Lecz gospodyni nie umknęła —

Ma przywara ciekawska i

Sama zaprowadziła mnie

Do miejsca dusznego snu.

 

Spirale, ostre kąty i belki wszędzie,

Jakbym była w dżungli,

A nie w zatłoczonym mieście.

Samo dno ciągnęło się dłużej

Niż oko czy wyobraźnia widziały,

Lecz obie, skacząc jak małpy,

Zeszłyśmy na sam dół, rozwarty.

 

Z oczu można czytać niewiele,

Lecz mimika pokazała mi,

Że zabawne miejsce — zgniłe i

Przeterminowane od dawna.

 

"To tutaj goniła mnie beztroska,

A ja zadowolona dawałam jej ciosy" —

powiedziała zapatrzona,

Jakby samo wspomnienie jej ojca

Przywołało ciepło i gorzkość.

 

Wyboru czas kończył się,

A ja musiałam uciec we śnie,

By chociaż tu melancholii nie ulec.

 

Widzę drzwi z ciemnej kory,

Lecz nadal wypełnione plastikiem.

Wzrok mój wolałby żyć w domu obok,

Chociażby nie znam jego powodów—

To chętne me ciało do przeciągów,

Które rozpylają wszelkie myśli,

Jakby były nicością i wszystkim.

 

Wchodzę mozolnie, w progu stanę i

Już chcę wyjść ze skalistej obudowy.

Nie dom, prędzej dom sądowy.

 

Postać szara wskazuje mi żywie,

Co robić mam i gdzie spojrzeć cierpliwie,

Lecz ma spokojna strona podpalona,

Niczym zapalniczka o balona.

 

"Zaślub mi to wszystko — życie,

Majątek i twe dziecię,

A jak zrzekniesz się życia,

To oddaj w prezencie do użycia."

 

Wybiegam szybciej niż światło,

Szybciej niż stłuczone słowa cierpienia,

Co dech zabierają świeżego powietrza,

Lecz ma głowa sama tłoczy opary,

Których zatrute odwłoki żerują bez obawy.

 

Racjonalność odstąpiła i

Zabłądziła me stopy pod wycieraczkę,

Która należy do smutnej istoty.

 

Nie pukam, jak gościom należy,

Gdyż wiem, gdzie ona siedzi.

Stoi w przeciągu,

Jakby obmywała się z lat,

A przy jej nogach dziecko skacze,

Co chyba dopełnia jej pusty świat.

 

"To ostatni raz, kiedy twe oczy

Zobaczą moje żywe,

Następnym razem zniknę."

 

Rozpacz zgięła mnie w pół,

Niczym gromada bolesnych słów.

Przebiłam ją wymogiem zaprzeczenia,

Lecz ona tylko stała i patrzyła,

Niczym gotowa na porzucenie.

 

Lecz wiedziałam o jej naturze i

Nie uległam zmyleniu umysłu.

Cisza gęstsza od materii obraca się i

Pełni przy moim gardle nagłą groźbę.

Wyciągam ręce i gram melodię,

Przypominającą mi barwę jej wspomnień.

 

"Gnossienne 1" — szepczę do powietrza,

Jakby wcale nie istniała inna metoda.

 

Dziecko biega bez ustanku,

A ona widzi we mnie coś więcej

Niż biernego sąsiada ze splecionym językiem.

 

"Widzisz plakatów, obrazów masę?

To właśnie one zasłaniają mi myśli nad czasem."

 

Ona nie chciała po prostu zapomnieć,

Chciała wydrzeć z powietrza to,

Co zalega w najgłębszej formie.

To, co kryje się w nocy przy tobie i

Szepcze świństwa rozległe,

Których prawdy nie można potwierdzić,

Ni obalić, ni połknąć nigdy.

 

Zaprowadziła mnie w ten sam zakamarek,

Lecz tym razem nie widziała zabawy,

Gdyż opadła z niego cienka warstwa,

Która jedynie trzymała z dala prawdę.

 

"To tutaj ojczym gonił mnie z krzywdami,

To tutaj me serce po raz pierwszy

Poczuło, że bluźnierstwa nie są

Najgroźniejszymi broniami.

To tutaj nastąpił początek końca,

Kiedy krople deszczu spadły na zewnątrz,

A ja usłyszeć ich nie mogłam."

 

Podniosłam wzrok i ujrzałam

Ból z domieszką gniewu,

Lecz żadne słowa mnie nie opuściły.

 

Wyszłam,

Jakby to był kolejny dzień,

Lecz dzisiaj poczułam wagę kropli,

Których brak spowodował mój deszcz.

 

Puste mieszkanie czy może pełne

Innego śmiechu i płaczu?

Czy dobrze się stało,

Że nie zatrzymałam zniknięciu?

 

Nigdy nie odpowiem na to,

Gdy ona już zostawiła pustkę —

Obszerną, jak krańce fantazji i

Śmiechu bólu rozprzestrzeniającego się

Po ciele,

Niczym ostatnie spojrzenie deszczu.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania