Społeczny Ruch Obrony Marzann

ciepło, tak jakby wiosna.

kłębią się w wielkim Ponad

świeżo ostemplowane mgławice, czarne dziury,

w głąb których wrzuciłem kilka dziesięciolitrowych

wiader pistacjowej farby, błyska

niejeden zapaćkany emulsją pulsar.

 

dolatuje mnie śpiew masowego rażenia.

okoliczna gówniarzeria wrzuca do strumyka

całkiem żywą dziewczynę (choć ma kij wbity

poniżej pleców i z daleka wygląda jak

przyrodnia siostra stracha na wróble

— drze ryja, a więc rozumie więcej,

niż przeciętna kukła).

 

wierzga, rzuca się konwulsyjnie, zaciska piąstki.

co za wulgaryzmy padają ze słomianych ust!

 

plusnęło, dosyć cicho. nurcik unosi bezwładną

postać. w wodzie uszła z niej cała energia,

zmyła się prana. sprał élan vital.

 

nie umiem pływać, mimo to rzucam się na ratunek.

 

umyka mojej uwadze, kiedy dokonało się

przeistoczenie. wyciągam na brzeg istną

Mari Lwyd: bladą, jakby jadła wyłącznie mięso

chorych na białaczkę zwierząt, kościstą panienę.

kłęby mokrej trawy obleczone skórą.

 

nie przestaje knajaczyć, kostuszara.

wyzywa od przegrywów, śmieje się w twarz, że

co ze mnie za facet, skoro…

…a, lepiej nie powtarzać.

 

nie dociera do kretynki, że w nic nie grałem,

a tak zwane życie dla każdego kończy się

równie źle: na mecie wyścigu czeka kat

z lśniącym toporem. że nie uniknie się

przeznaczenia, a jedyną nagrodą, na jaką

można liczyć — jest bezbolesne wykonanie wyroku

(zaszczyt, jakiego dostępują nieliczni!).

 

idziemy do mojego domu. olejne miriady ściekają

z nieba. przymykam powieki. ostatni raz goliłem się

tydzień temu. szczecina wyrasta na gałkach ocznych.

 

z każdym krokiem coraz bardziej żałuję

i jednocześnie cieszę się, że mam.

wreszcie. nawet taką zołzę.

 

trochę racji w tym jest: rozleniwienie duchowe

sięgnęło zenitu.

uroczo odpuszczam wszelką walkę.

 

z dziewczyny zaczynają wypadać śnięte ryby.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania