Sposób na nieszczęśliwie zakochaną

Henryk miał opinię podrywacza pierwszej klasy, do tego był wyjątkowym pedantem i dopiero połączenie tych dwóch cech czyniło go człowiekiem wartym zapamiętania. Jej mąż nie zdążył dojechać do lotniska, gdy Henryk zapukał w drzwi. Otworzyła mu i nie marnując czasu, zaczęli się rozbierać. Henryk na krześle układał ubranie w kostkę. Na spodzie płaszcz, na nim spodnie i koszulę, na samej górze buty. Miały tak wypucowane podeszwy, że nie zostawiały na ubraniu żadnego śladu. Ponaglała go, żeby wskoczył do łóżka i zaczął ją pieścić. W miłosnym ferworze nie zauważyli, że na dworze rozpętała się śnieżna nawałnica. Wewnątrz mieszkania byli przed nią dobrze zabezpieczeni, lecz ta nagła zmiana pogody skierowała ich romans na drogę prowadzącą do katastrofy. Loty odwołano i w wielkim rozdrażnieniu jej mąż wracał do domu, nieświadom kogo tam zastanie. Zdążyli już skonsumować przystawki i właśnie zamierzali przystąpić do głównego dania, gdy od drzwi doszedł zgrzyt przekręcanego klucza. Na ten dźwięk Henryk wyskoczył z łóżka. Zamaszystym ruchem rozsunął zasłonę, pchnął na oścież okno i szybując nad parapetem, jednym susem znalazł się na dworze. Rzuciła mu ubranie, wciąż złożone w idealny sześcian. Złapał je trzęsącymi się rękami i bez pożegnania, w samych bokserkach, w głębokim śniegu pokicał niczym spłoszony zając. Zamknęła okno i okryta jedynie szlafrokiem położyła się na łóżku. Nim zdążyła ochłonąć, do sypialni wszedł jej mąż. Wzrok obojga pobiegł do tego samego miejsca: krzesła stojącego obok szafki, pod ścianą. Z jego oparcia zwisał krawat, którego Henryk zapomniał zabrać. Zachowując przytomność umysłu, zerwała się na nogi, złapała za krawat i owinęła go mężowi wokół szyi.

— Kochany, jak dobrze, że wróciłeś. Zapomniałeś zabrać ten prezent!

Popatrzył na nią podejrzliwym wzrokiem. Na szafce nie było śladu po opakowaniu. Widząc wahanie na jego twarzy, już pewniejszym głosem dodała:

— Kupiłam go wczoraj i chciałam sprawdzić jak wygląda zawiązany, tylko zapomniałam jak się to robi.

Uważnie obejrzał wąski pasek jedwabiu. Wyglądał na nieużywany. Nie mógł wiedzieć, że Henryk za każdym razem rozwiązywał krawat, żeby nie zostawić na nim najmniejszej zmarszczki. Najłatwiej poderwać żonę kolegi, lecz tym razem Henryk gorzko tego żałował. Ilekroć widział jej męża, wyrzucał sobie w duchu: „Taki piękny krawat!”

 

Nadeszło lato. Henryk i jego dobry kolega Jan, przechadzali się alejkami po Łazienkach. Było upalne popołudnie, bezchmurne niebo, od miesiąca nie spadła kropla deszczu. Usiedli w cieniu rozłożystej lipy, naprzeciwko Starej Pomarańczarni. Ukryci przed słońcem przegadali kilka dobrych chwil i już zamierzali zmykać, kiedy ich oczom ukazała się dramatyczna scena, jak na filmie. Po drugiej stronie placyku z fontanną siedziała młoda kobieta. Obok niej stał jakiś mężczyzna. Mówił coś do niej głośno i cały czas gwałtownie gestykulował rękami. Zachowywał się jakby był u siebie w domu, a nie w publicznym miejscu. Pogroził jej pięścią, zaklął pod nosem, potem szybkim krokiem zaczął iść w kierunku pergoli, przy której siedzieli Henryk i Jan. Obserwowali całe zdarzenie w najwyższym napięciu. Moment kiedy zerwała się z ławki, pobiegła za nim, wołając niezrozumiałe słowa. Z bliska widzieli jak złapała go za rękę, a wtedy się zatrzymał i nie odwracając głowy, z całej siły ją odepchnął. Poleciała do tyłu i upadłaby na ziemię, gdyby nie stojąca za nią ławka. Zrezygnowana usiadła. Z iskierką nadziei w oczach długo patrzyła za odchodzącym, może zawróci, usiądzie obok, przeprosi i będzie jak zawsze. Lecz jego już tam nie było. Nagle z fontanny przestała tryskać woda, słońce zakryły czarne chmury, ptaki umilkły, a w szklanym gmachu pomarańczarni przebrzmiały ostatnie akordy fortepianu. Świat przestał istnieć. Zakryła twarz dłońmi. Obserwującym zdawało się, że płacze. Henryk wstał z ławki, lecz Jan złapał go za ramię.

— Daj spokój, nic nie wskórasz.

— Widziałeś go? Co za cham! — odparł Henryk wzburzony.

— Nie gadaj tak głośno, bo jeszcze usłyszy.

Ale kobieta istotnie była w spazmach i jedyne co słyszała to ostatnie słowa tego, który ją tutaj zostawił. Bolały bardziej niż to odepchnięcie. Henryk popadał w coraz większe rozgoryczenie. „Jak ona mogła pokochać takiego typa? Idę, powiem, że nie jest on wart całować jej stóp i żeby wybiła go sobie z głowy”. Jednak nie wykonał żadnego ruchu. Wiedział, że to beznadziejny przypadek i na nic zdadzą się argumenty, bo w takiej sytuacji nikt się nie kieruje rozumem. Kobieta otarła twarz chusteczką, lecz wciąż siedziała w tym samym miejscu, załamana, nieświadoma co robić dalej. Henryk nie odrywał od niej oczu. Jan myślał o tym samym.

— Jej teraz nikt nie pomoże — szepnął mu do ucha. — Nawet taki kobieciarz jak ty. Jest nieuleczalnie zakochana.

Henryk wiedział, że to prawda. Lecz patrząc w jej twarz, odrzucał racjonalne rozumowanie. Nagle zapragnął, żeby kochała go tak bardzo jak tego, który ją porzucił. Czemu na jej miłość nie miałby zasługiwać również on? W czym gorszy jest od tamtego? A gdy tylko zaczął tak myśleć, nie potrafił myśleć o niczym innym. Ta niespodziewana fiksacja stała się bodźcem do natychmiastowego działania.

— Założysz się?

Jan popatrzył, czy nie żartuje, lecz twarz kolegi była śmiertelnie poważna. Zakładać się nie było sensu, ale skoro tak nalega...

— O co?

— Wszystko jedno... o kawę. Będę potrzebował samochodu.

— Zgoda.

Jan podał mu klucze i rozeszli się w przeciwne strony.

 

Henryk poszedł w kierunku Białego Domku, położonego na niewysokim pagórku. Schowany za ścianą z poszycia drzew, rosnących wzdłuż alei, miał stamtąd dobry widok na siedzącą. Zdążył policzyć wszystkie wiewiórki skaczące po trawie zanim się podniosła i ruszyła w kierunku wyjścia. Szła powoli, ze spuszczoną głową, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi, ani mężczyznę w kremowym kaszkiecie, idącego kilka kroków za nią. Za bramą podeszła do niepozornego auta, stojącego przed czteropiętrowym blokiem, po drugiej stronie ulicy. Otworzyła drzwi, włączyła silnik, ale zanim odjechała, Henryk zdążył przeczytać numer na tablicy. Wbijał go sobie do głowy, biegnąc sprintem w kierunku wyjścia w dalszej części parku, gdzie zaparkowany czekał samochód Jana. Ruszył z piskiem opon, jeszcze nie zdążył się rozpędzić, kiedy zatrzymały go czerwone światła. Nie było czasu rozmyślać, w którą stronę skręciła. Spojrzał na tablicę z napisem „Wilanów” i jakiś niewyjaśniony impuls kazał mu jechać w tamtym kierunku. Pędził coraz szybciej, zmieniając pasy i wyprzedzając jadące przed nim samochody. Niebo przecięła błyskawica, a po kanonadzie grzmotów lunął deszcz. W jego strugach pojazdy straciły kolor, jakby osprejowano je na szaro. Na końcu arterii, za pałacowym parkiem, w niezabudowanej przestrzeni zwolnił, bo wiedział, że już jej nie dogoni. Zawrócił i bez pośpiechu pojechał do domu. Następnego dnia, z samego rana zadzwonił do Jana.

— No jak, idziemy na kawę?

Henryk zignorował te słowa.

— Znasz może jakiegoś policjanta?

— Ja, krawężnika? — odparł Jan zaskoczony.

— To może, któryś z twoich znajomych?

— Moi znajomi to uczciwi ludzie — odciął urażony, lecz zaraz wtrącił zaintrygowanym głosem: — Ale na ci to?

Henryk wyklarował mu w kilku słowach. Poprosił również, żeby na parę dni zatrzymać samochód i na tym skończyli rozmowę. Pojechał do pracy i pogrążony w próżności robił wszystko, żeby dzień zleciał jak najprędzej, ale jak to zwykle bywa, kiedy nie można się na niczym skoncentrować, czas stoi w miejscu. Co chwila ktoś do niego dzwonił, lecz on czekał tylko na jeden telefon. Dopiero w domu, przed pójściem do łóżka, od Jana dostał sms. Kilka linijek układało się w najpiękniejszy wiersz: Jej nazwisko, adres zamieszkania, nawet pesel. „Julia!” — wymawiając to imię uśmiechnął się do swojej gęby w lustrze na suficie. Zamknął oczy, przewracał się z boku na bok, ale nie mógł przestać o niej myśleć, dopóki nie zasnął.

 

Wstał wcześnie rano i w biegu połykając śniadanie pojechał pod wskazany adres. Było to blisko drogi, którą jechał przedwczoraj. Wąska, asfaltowa uliczka zabudowana rzędem domów jednorodzinnych. Zatrzymał samochód przed jednym z nich. Prosty, dwukondygnacyjny budynek, o lekko spadzistym dachu, pokrytym dachówką, z której wiatr i deszcz dawno starły kolor. Trawnik przed budynkiem przecinało ogrodzenie z metalowej kraty, po obydwu stronach znajdowały się wjazdy do garażu w piwnicy. Tylko z lewej części domu, pod oknami wystawały nieduże balkony. Przednią ścianę pokrywał tynk w szaro-beżowe pasy. Był to typowy budynek z lat siedemdziesiątych, podzielony na dwa segmenty, każdy z oddzielnym wejściem. Dobry stan posesji oraz zadbane otoczenie wskazywały, że właścicielom powodziło się nie najgorzej. W oknie na pierwszym piętrze, Henryk ujrzał twarz starego mężczyzny, który bacznie rozglądał się po ulicy. Nie czekając aż tamten go zauważy, wsunął głowę do środka i odjechał. Zaparkował za skrzyżowaniem, na chodniku. Odsunął siedzenie, liczył pojazdy, w myśli sortował je według marki i modelu, żeby tylko nie odrywać wzroku od lusterka. Coraz więcej ludzi jechało do miasta, na drodze przybywało pojazdów. Z bocznej uliczki wyjechały trzy samochody, żaden z tych, na który czekał. „Czy ona nie ma już żadnych potrzeb? Przecież musi coś jeść, robić zakupy” — irytował się ziewając, aż zapadł w nagłą drzemkę. Gdy otworzył oczy, natychmiast spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Wysiadł i żeby odpędzić resztkę zmęczenia, jakiś czas chodził po chodniku. Senność odeszła, za to poczuł się głodny, więc poszukał budki z szybkim żarciem, kupić coś do jedzenia. Zajęło mu to trochę czasu, bo okolica była mu nieznana. Zastanawiał się co robić dalej. Normalny człowiek wróciłby do domu, ale on nie chciał być normalny, poza tym w domu nikt na niego nie czekał. Ona jest tutaj, na tej samej ulicy, samotna w swym nieszczęściu, jemu również nie jest zbyt dobrze i to ich łączy. Znowu poszedł pod jej dom, tylko tym razem ukryty za kępą bzu, zza gałęzi wpatrywał się w okna. Za firankami rozbłysły światła i choć rozsunięte zasłony odkrywały wnętrze jednego z pokojów, nikogo w nim nie dojrzał. Zrobiło się późno, uliczkę spowiła ciemność rozjaśniania mdłym blaskiem kilku latarni. Poczekał aż światła w oknach pogasną i wrócił do domu. Znużony, ale z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku rzucił się do łóżka. „Początek mam już za sobą” — pomyślał i usnął głębokim snem.

 

Nazajutrz, skoro świt pojechał w to samo miejsce. Tym razem szczęście mu dopisało, bo już po godzinie z tyłu zajaśniał zielono-metaliczny kolor małego auta. W ułamku sekundy rozpoznał jej twarz. Jechała do centrum sklepowego, nie zdając sobie sprawy, że ktoś podąża jej śladem. Zaparkował kilka miejsc dalej, żeby się nie rzucać w oczy. Z początku chciał czekać w samochodzie, ale ciekawość przemogła. „Kim ona jest? Co ją interesuje?” — medytował idąc za nią w bezpiecznej odległości. Pierwszym sklepem na jej trasie była apteka, następnym supermarket, a ostatnim punkt drukujący zdjęcia. Zaniosła torby z zakupami do bagażnika, a potem przeszła do zieleniaka. Kupiła tam trochę warzyw i owoców. Kiedy wróciła do samochodu Henryk siedział już za kierownicą, gotów wskoczyć jej na zderzak, gdy tylko wyjadą z parkingu. Trzymał krótki odstęp, żeby żaden pojazd nie mógł się między nich wcisnąć. Na czerwonych światłach przyhamował, lecz w ostatniej chwili zdjął stopę z hamulca. Rozległo się głośne puknięcie, jakby ktoś strzelił mu papierową torebką koło ucha. Obydwa wozy zakołysały się na resorach, jej trochę bardziej. Włączył sygnalizację ostrzegawczą, ale zanim wysiadł, scyzorykiem rozciął sobie czoło. Ona wciąż siedziała za kierownicą. Podszedł do okna po jej stronie i poprosił, żeby opuściła szybę.

— Najmocniej przepraszam, zagapiłem się i uderzyłem z tyłu. Nic pani nie jest?

Popatrzyła na niego zdezorientowana.

— Silnik mi zgasł, zaraz odjadę.

Dał znać, żeby zaczekała.

— Proszę zjechać za skrzyżowaniem na pobocze, żebyśmy mogli ocenić skutki zderzenia.

Wysiadła z samochodu. Uważnie ją oglądał ze wszystkich stron, jakby był sanitariuszem wezwanym do wypadku.

— Co pan robi?

— Sprawdzam, czy nie odniosła pani żadnych obrażeń.

— Nic mi nie jest.

— Może być pani w szoku i nie odczuwać bólu.

— Nie jestem w żadnym szoku i mam nadzieję, że pan jest trzeźwy.

Dopiero teraz zauważyła, że z czoła wąską strużką spływa mu krew.

— Uderzył się pan. Proszę spojrzeć w lusterko. To panu potrzebna jest pomoc.

— Głupstwo. To tylko zadraśnięcie — odrzekł szybko, wycierając czoło chusteczką, a widząc jej zatroskane oczy żałował, że nie pochlastał sobie całej twarzy.

Stała blisko niego, na wyciągnięcie ręki. Wyglądała inaczej niż trzy dni temu. Długie, brązowe włosy miała teraz spięte bursztynową klamerką. Zamiast leciutkiej sukienki z głębokim wycięciem, dżinsy i granatowy sweter, rozpinany pośrodku, pod spodem biały T-shirt. Może powinien powiedzieć jej prawdę? Widząc jak daleko się posunął, może uwierzyłaby w szczerość jego intencji? Jednak natychmiast odrzucił taką ewentualność. „Jeszcze weźmie mnie za jakiegoś zboka” — pomyślał i lekko zakłopotany zwrócił się do niej:

— W takim razie proponuję potraktować ten wypadek polubownie. Oto moje dane personalne — mówiąc to z portfela wyjął wizytówkę — a tutaj informacje o polisie ubezpieczeniowej. Dam pani również adres znajomego mechanika. Wyklepie, położy nowy lakier, nie będzie śladu. Jeśli nie ma pani czasu, proszę wziąć moje auto i ja zajmę się wszystkim.

Popatrzyła na karteczki, które dał jej do ręki.

— Nie trzeba, sama to załatwię.

Otworzyła drzwi, jakby miała zamiar odjechać.

— Czy mogłaby pani zostawić swój adres i telefon?

— A czy to naprawdę konieczne?

— Obawiam się, że to należy do obowiązków uczestnika wypadku.

Włożyła rękę do torebki, wyjęła z niej notes, długopis i zaczęła coś zapisywać. Wyrwała kartkę i podała mu do ręki. Były na niej te same dane, które nadał mu Jan, a ponadto numer telefonu do pracy, ale Henryka najbardziej ucieszyła ta karteczka, zapisana jej ręką.

— Naprawdę, jest mi niezmiernie przykro, że zepsułem pani ten weekend. Może mógłbym to jakoś zrekompensować...

— Na drugi raz, niech pan nie śpi za kierownicą — przerwała mu — tak będzie najlepiej.

Nie patrząc na niego, wsiadła i odjechała. Henryk odprowadził wzrokiem jej zwrotne autko do miejsca gdzie zniknęło w ulicznym korku. Potem postał chwilę i badał lekko wgnieciony zderzak oraz starty lakier. „Jan nie będzie szczęśliwy, gdy się o tym dowie”.

 

Jednakoż Jan nie traktował samochodu jak ołtarza i był wyrozumiały. Zamówił wizytę u mechanika-blacharza. Zapytał, czy Julia również się z nim skontaktowała. Nie? Widocznie wolała wybrać innego. Po dwóch dniach Henryk zatelefonował do niej zapytać, czy niczego nie potrzebuje.

— Dziękuję, ta sprawa już załatwiona. Proszę więcej do mnie nie dzwonić.

Mocno zabolały go te słowa, chociaż innych się nie spodziewał. Dla niej wciąż był wrednym facetem, których nie cierpiała. „Sparzyła się, to fakt, ale wyjdzie z tego” — pocieszał się. „Nawet jeśli zabierze to sporo czasu. A wtedy muszę być blisko niej, żebym to ja, nie kto inny, wyprowadzał ją z tego żałosnego stanu”.

 

Wiedział, że na taką kobietę najlepsza jest wytrwałość i starannie opracowany plan. Ze ściany w swoim pokoju zerwał kalendarz z dupeczkami i w tym miejscu przykleił duży arkusz z planem miasta. Zieloną szpilką zaznaczył punkt, gdzie był jej dom. Czerwoną, miejsce w którym pracowała. Tam gdzie najczęściej robiła zakupy, poprzylepiał niebieskie kulki z plasteliny. Powoli na mapie powstawała sieć, którą starał się zapamiętać. W ten sposób mógł zaplanować spotkanie, wyglądające na przypadek. Kilka razy w tygodniu, po pracy, odwiedzała fitness club. Zapisał się do niego i poprosił, żeby wydano mu kartę członkowską, datowaną wstecz sześć miesięcy, za które gotów był zapłacić.

— Po co bulić za niewykorzystane miesiące. — Mrugnął okiem jego osobisty trener. — Wystarczy stówa do rączki i zrobi się.

Tego samego dnia zobaczył ją znowu. Miała na sobie różową koszulkę, czarne legginsy, odsłaniające smukłe łydki o niewielkim, lecz dobrze zaznaczonym łuku, na stopach żółte adidasy. Udawał, że jej nie widzi. Chodził po stanowiskach, niby bardzo pochłonięty rozwijaniem mięśni, a tak naprawdę tylko czekał, aż go zauważy.

— Czy pan mnie śledzi?

Na ramionach trzymała purpurowy ręcznik, jej włosy były lekko wilgotne. Wypuścił z ręki drążek przymocowany do ciężarka i wstał z ławki.

— Ja? Skądże znowu.

— Za każdym razem wpada pan na mnie. Nie mógł pan ćwiczyć gdzie indziej?

— Ja tutaj przychodzę od ponad pół roku. O, proszę, oto moja karta...

Podał jej kawałek plastiku, lecz jej to nie interesowało. Odeszła i więcej nie zamienili ze sobą słowa.

 

Innego razu, zaczaił się na drodze, którą wracała z pracy.

— Ach, to pani! Co za zbieg okoliczności — zawołał w jej kierunku z dobrze udawanym zdziwieniem.

Popatrzyła na niego obojętnie, jakby był powietrzem. Nie kazała mu odejść, więc dreptał obok; przecież mogło mu wypaść iść tą samą drogą. Nie podnosząc głowy, rzadko rzucał jej przelotne spojrzenie. Znał każdy mijany zakamarek, bo wystawał w tym miejscu wiele godzin. Niby niechcący, raz spojrzała mu w oczy, wtedy wygłosił jakąś grzecznościową formułkę. Nie przywiązywał uwagi do słów, chciał tylko zająć ją rozmową o czymkolwiek, obudzić w niej potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, pomóc zrzucić ciężar, który nosiła od wielu dni. W jej życiu nie było już mężczyzn. Nikogo, komu mogłaby zaufać, albo przynajmniej się zwierzyć. Do Henryka wciąż czuła awersję, jednocześnie potrzebowała go jak drabiny, po której mogłaby wyjść z tego dołka apatii. Robił wszystko, żeby jej to ułatwić. Odprowadzał ją na przystanek metra, towarzyszył przy zakupach, czasem zaglądali do kafejki. Teraz on milczał, a ona opowiadała mu o sobie, swoich przeżyciach, niepowodzeniach ostatniej znajomości. Każde słowo przynosiło jej ulgę.

— Taki niegodziwiec! — skarżyła się, nieświadomie szukając jego aprobaty.

A on tylko jej przytakiwał:

— Dobrze go nazwałaś, jak on mógł!

Stał się echem jej wyrzutów, śladem stóp na drodze pokonywanej każdego dnia, cieniem, który nigdy jej nie opuszczał. Trzy miesiące minęły od dnia, gdy zobaczył ją pierwszy raz. W tym okresie mógł poznać wiele fajnych kobiet. Chwilami ogarniały go wątpliwości. Każdą można uwieść, to tylko kwestia czasu, ale czy warto? Przestał zapraszać koleżanki, nie nawiązywał nowych kontaktów, nawet z Janem spotykał się sporadycznie. Nim się obejrzał, zdobywanie Julii wtrąciło go w otchłań samotności.

 

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Zdążyła się do niego przyzwyczaić, jak do kolegi z pracy, którego niekoniecznie się lubi, ale można akceptować. Był uprzejmy, pomocny, zawsze pod ręką. Nudnie miły. Nigdy jej nie zaprzeczał, nie denerwował, nie prowokował. Traktował ją jakby była nie kobietą, ale osobą o dobrym usposobieniu, istotą bez płci. Jednego dnia uświadomiła sobie, jak mało o nim wie. Zwracali się do siebie na pan, pani, ani razu nie nazwała go po imieniu, nie zaprzątała sobie głowy, żeby zapamiętać jego nazwisko lub adres. Nie wiedziała czym się zajmuje, gdzie pracuje, czy w ogóle z kimś się spotyka. Przez cały ten czas była zajęta tylko sobą, myślała wyłącznie o swoich problemach i wciągnęła go w swój świat bez reszty, zupełnie nie troszcząc się o jego życie. Choć od ostatniego spotkania upłynął zaledwie tydzień, z dużym zaskoczeniem odkryła, że jego nieobecność zaczyna jej dokuczać. Nie mogła mieć o to pretensji, bo nigdy się nie umawiali. Jakimś cudem zawsze się pojawiał na jej drodze i teraz nie wiedziała co począć, żeby tak było znowu. Z półki na książki wyciągnęła album w skórzanej oprawie, otworzyła go na stronie z pierwszą literą jego nazwiska. Spojrzała na wizytówkę w plastikowej kieszonce, tą samą, którą dostała w dniu wypadku. Schowała ją do kieszeni, markotna łaziła po domu, nie mogła sobie znaleźć zajęcia i na bezczynności schodził jej dzień, aż w końcu zadzwoniła pod jego numer. Potem weszła na fejsbuka, lecz pogodny nastrój momentalnie ją opuścił, gdy zobaczyła ile ma przyjaciółek. Nic dziwnego, że przepadł bez śladu. Widywali się tyle razy, lecz nie potrafiła się zdobyć na jeden miły gest, a życie nie znosi próżni. Rzuciła się w wir pracy, żeby o nim zapomnieć, lecz każdego wieczora, kładąc się do łóżka widziała jego twarz, pół uśmiechniętą, włosy mokre od deszczu, jak tamtego dnia kiedy czekał na nią na ulicy. Bez niego, było jej źle. Brakowało jej emanacji tej siły, której nigdy nie używał przeciwko niej, lecz którą mogła odczuwać w przyjemny sposób, jak skałę zapewniającą oparcie. Zadzwoniła ponownie i po raz pierwszy zostawiła mu wiadomość. Ale on wciąż nie odpowiadał, aż straciła rachubę, ile razy naciskała ten sam numer, zanim usłyszała jego głos. Jak zwykle, chciał być rutynowo uczynny:

— Czy coś się stało?

— Ja tak tylko...

Choć nie miała odwagi powiedzieć mu nic więcej, on i tak znał całą prawdę.

 

Jeszcze tego wieczora zaprosił ją na obiad do włoskiej restauracji w Śródmieściu. Poprosił, żeby zostawiła samochód na parkingu przed jego domem, skąd do restauracji mieli tylko kilka kroków. Wyglądała piękniej niż ostatnim razem. Włosy związała welwetową gumką w figlarny kitek, usta pomalowała jasno-czerwoną szminką. Ubrana była w sukienkę szkarłatnego koloru, owiniętą wokół talii, na którą założyła biały żakiet. Na nogach miała czarne rajstopy, a na stopach czółenka tego samego koloru. Zamówili po kieliszku prosecco i przystawki. Czekając na główne danie, zapytała wprost:

— Czy masz kogoś?

Przecząco pokręcił głową, przy tym spojrzał na nią z przepraszającym uśmiechem, jakby czymś ją zranił. Nie miał pojęcia, że właśnie taki uśmiech pociągał ją najbardziej.

— Trudno mi w to uwierzyć. Na fejsie widziałam sporo kobiet z tobą.

— To stare zdjęcia.

Celowo udzielał jej wymijających odpowiedzi, ale ona nie dawała się zbić z tropu.

— Jak taki przystojny, elokwentny mężczyzna, może w milionowym mieście żyć samotnie?

Nie odezwał się, ale również nie ukrywał, że te słowa sprawiły mu przyjemność. Podano secondi piatti. Spróbował czerwonego wina, po czym skinął na kelnera, żeby nalał jej, potem jemu. Chwila ta wydawała mu się zbyt piękna, by psuć ją czymkolwiek. Julia nie oczekiwała odpowiedzi, zatem przeszli do rzeczy trywialnych. Jak się jej tutaj podoba? Czy stek nie jest zbytnio upieczony? Na deser zamówiła tortino al cioccolato, on espresso. Randka miała się ku końcowi, lecz moment kulminacji nie następował. Milczał, bo mimo chęci do rozmowy, nie potrafił wyrazić co czuje. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i chciała mu pomóc.

— A jeśli miałbyś wybrać, kim wolałbyś, żeby była?

Używając oderwanych, niewyszukanych słów, drobiazgowo zaczął opisywać jaką ją widział siedzącą przy stole, jej włosy, oczy, usta... Z każdym słowem spuszczała wzrok, bo nikt jeszcze nie mówił do niej tak prosto i szczerze. Zanim skończył, dotknęła jego dłoni. Czuł, że robi to w sposób, jakby pragnęła go równie bardzo, co on jej. Tej nocy nie wróciła do domu, następnej także...

 

Julia i Henryk przeżyli ze sobą kilka upojnych miesięcy, aż nadeszła pora kwitnienia kasztanów. Jednego słonecznego popołudnia wybrali się do Łazienek. Usiedli na ławce, przy której harcowała para wścibskich wiewiórek. Choć zdążyli powiedzieć sobie prawie wszystko, ona wciąż lubiła się droczyć i przy każdej okazji zasypywała go pytaniami.

— Powiedz, kiedy to sobie uzmysłowiłeś?

Zamyślił się, żeby przypomnieć sobie tamten dzień, każdy szczegół.

— Kiedy zobaczyłem ciebie pierwszy raz. Na tym placyku, przy fontannie. Byłaś wtedy z nim.

Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie.

— Jak to? Przecież nigdy ci o tym nie mówiłam.

— Siedziałem na tej ławce. Słyszałem każde twoje słowo. Kiedy zobaczyłem jak ciebie odepchnął, chciałem pobiec, złapać cię, żebyś nie upadła.

Popatrzyła na niego z wyrzutem.

— To czemu tego nie zrobiłeś? Widziałeś mnie w takim stanie i nie kiwnąłeś palcem. Wiesz, jesteś wstrętny!

Chciał jej wszystko wytłumaczyć, ale uznał, że to i tak niczego nie zmieni. „Kto potrafi zrozumieć psychikę kobiety, zwłaszcza tak pięknej?” — pomyślał i złapał ją za rękę.

— Dokąd mnie teraz ciągniesz?

— Chodź, zapoznam cię z kumplem ze studenckich lat. Mam z nim mały rachunek do wyrównania...

 

Trzymając się za ręce, szeroką aleją przeszli w stronę Pałacu na Wyspie. Podeszli do okrągłego stolika z kolorowym parasolem, przy którym siedział mężczyzna około trzydziestu pięciu lat. Szatyn, z przerzedzającą się czupryną. Na czole miał wciśnięte czarne okulary i pochłonięty był pisaniem na tablecie. Na widok Henryka i Julii wstał, żeby się przedstawić. Kelnerka podała karty menu.

— Ceny tutaj są zabójcze! — oburzyła się Julia.

— Stosowne do okoliczności — skwitował Henryk. — Zamawiaj na co masz ochotę. Jan przegrał ze mną zakład i nie może się doczekać, żeby go sfinalizować.

Mówiąc to, uśmiechnął się w nieco kąśliwy sposób, lecz Jan zawtórował mu rozbrajającym głosem:

— To prawda, a ja nie lubię mieć długów. Proszę, nie krępujcie się...

Zamówili lody i czekając aż podadzą, podziwiali widok królewskich pawi, nonszalancko przechadzających się przed pałacem. Jan z nieskrywaną przyjemnością przyglądał się Julii. W czarnym kapeluszu osłaniającym od słońca delikatną, prześlicznie zarysowaną twarz, wydawała się dziewczyną z nie tego świata.

— Co tam wystukujesz? — Zaciekawiona przechyliła głowę.

— Piszę bloga.

— Na jaki temat?

— O sposobie na nieszczęśliwie zakochaną.

— Tak? To interesujące. — Dotknęła kosmyka włosów opadającego na gołe ramiona. — Nie zapomnij wysłać mi odnośnik.

Kiwnął głową z satysfakcją.

— Będziesz pierwszą osobą, która to przeczyta.

A widząc jak im jest ze sobą dobrze, zadumał się głęboko nad łaskawą naturą życia, gdzie nawet najmniejsza szansa, niepojętą drogą, doprowadza człowieka do sukcesu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (35)

  • Rozrywkowy 17.04.2021
    Miłość to choroba psychiczna... żeby auto dla niej rozwalać i się ciąć. Ześwirował chłop i może się ustatkuje w końcu. Zabrakło mi tego, żeby, jak już był z Julią, na przekąskach nie pojawiła się ta pierwsza jego zdobycz z opowiadania i mu na przykład krawata nie oddała i tym samym nie zepsuła randki. Ale nie wnikam, po prostu rozumiem, że żyli długo i szczęśliwie potem
  • Narrator 19.04.2021
    Co tam auto, i tak każdego roku traci na wartości. A chłop to myśliwy. Bez polowania na zwierzynę szybko gnuśnieje i zapomina od czego ma sprzęt. Dziękuję za ciekawy komentarz.
  • LittleDiana 17.04.2021
    Dla mnie Henryk był po prostu stalkerem. Nikt normalny nie śledzi ukochanej całymi dniami by ją poderwać. Na miejscu Juli byłabym przerażona, gnałabym na komisariat, a nie na randkę...
    Nie zmienia to faktu, że tekst świetny, zostawiam pięć.
  • Narrator 19.04.2021
    Bardzo ciekawa opinia. Nie pomyślałem o tym, a szkoda, bo taka interpretacja mogłaby dać początek niezłej historii. Dziękuję za pięć. Mam nadzieję będę się mógł zrewanżować czymś równie przyjemnym.
  • Józef Kemilk 18.04.2021
    Troszkę straszny jest Henryk. Fajna byłaby część druga, gdy Julia chce go zostawić, a on ją kocha.
    Opowiadanie fajne i klimatyczne, a sytuacja z krawatem super?
    Pozdrawiam piątką
  • Narrator 19.04.2021
    Nie tyle strasznym co z niskim poczuciem wartości, dlatego nieustannie musiał się testować zdobywając kobiety. A historia jest prawdziwa. Wydarzyła się około roku 1965, ja ją przeniosłem 50 lat później. Nie było samochodu and włoskiej restauracji, tylko tramwaj, herbata i pączki w kawiarni. Gdybym pisał to jeszcze raz trzymałbym się oryginału. Dziękuję za komentarz.
  • Trzy Cztery 18.04.2021
    Piękne zakończenie: "nawet najmniejsza szansa, niepojętą drogą, doprowadza człowieka do sukcesu". No... Ale trzeba być pedantem:) Umieć poukładać w głowie i na kartkach wszystkie szczegóły, bo najmniejszy drobiazg może tę "niepojętą drogę" zaburzyć, i sprowadzić na inną. Bez sukcesu. Hahaha, ale to skaleczenie sobie czoła scyzorykiem - wymiata:)
  • Narrator 19.04.2021
    Trzy Cztery To, że się spotkali było czystym przypadkiem, wszystko później, już nie. A skaleczenia w pierwszej wersji nie było. Dopisałem po tym jak mi ktoś zarzucił, że w moich opowiadaniach nie leje się krew. Dziękuję za przeczytanie aż do szczęśliwego końca :)
  • Vincent Vega 18.04.2021
    W Platońskich dialogach już przeczytamy, że zakochanych należy traktować na innych zasadach, trochę jak pomylonych. Ale chyba to jest w tym stanie najcudowniejsze. Osobiście uważam, że należy przymknąć oko na opętanych miłosnym szałem( w granicach przyzwoitości). 5 i pozdrawiam serdecznie. :)
  • Narrator 19.04.2021
    Vincent Vega Tak, to jest choroba, z której na szczęście się wyrasta. Nie piękni, nie dwudziestoletni, za to odporni. Dziękuję za odwiedziny i życzę powodzenia w konkursie :)
  • Vincent Vega 21.04.2021
    Narrator Dziękuję bardzo. :)
  • Szpilka 19.04.2021
    Hahahahaha, pokicał jak zając, dobreeeeeee ? Ano, facet jak jest zainteresowany, to na rzęsach stanie, żeby zdobyć. Oj, arogancja przez głównego bohatera przemawia, nie każdą kobietę da się zdobyć i nie każdego kupić, są ludzie, którzy żyją dla ideałów, a pieniądze mają w tyle. Wyobraziłam sobie Pepa Guardiolę i ekstra laskę, próbującą go uwieść, mało realne, bo jedynie co go rajcuje, to piłka nożna - perfekcjonista i tytan pracy, na obce baby nie ma już miejsca.

    Ciekawe, ciekawe, piątak oczywiście ?
  • Narrator 19.04.2021
    Szpilka „nie każdą kobietę da się zdobyć” — celowo umieściłem to zdanie, żeby ciśnienie podnosić i nie żałuję :)

    „są ludzie, którzy żyją dla ideałów, a pieniądze mają w tyle” — poczekaj, na nich też przyjdzie kreska. Każdy człowiek z gliny, nie z górnolotnych marzeń, za darmo zębów se nie wstawi. Znałem jednego doktora filozofii, co za mędrzec, a pod koniec życia podrywał ekspedientki w sklepach. Gdy go zmogło błagał, żebym mu z seks-budek przy Centralnym pornosy przynosił. W godzinę śmierci swojej cienko śpiewał...

    Doceniam humorystyczną ripostę :)
  • Szpilka 19.04.2021
    Narrator

    A ja znam pewnego inżyniera, który całe życie z głupotą krawężników walczył, często wracał do domu na piechotę kilka kilometrów, bo mu krawężniki spuszczały powietrze i zabierały pompkę ?

    Mnie ciśnienia nie podniosło, przypomniało pewien epizod, jak się dałam nabrać na złotówkę, otóż wracałam kiedyś wczesnym wieczorkiem z treningu, gdy w przejściu podziemnym zaaferowany facet poprosił o pożyczenie złotówki, bo musi koniecznie zadzwonić, a nie ma drobnych i że zaraz po rozmowie odda mi tę złotówkę ? Machnęłam ręką na złotówkę i poszłam dalej, a on mnie dogonił i wylewnie dziękował, no życie mu uratowałam /wszystko inscenizacja/, no i się wywiązało blablabla, wypiliśmy kawkę nawet w jakiejś kafejce, bardzo sympatyczny, inteligentny i atrakcyjny młodzian, ale gdy zobaczyłam jego auto, zapaliła mi się czerwona lampka, to było białe auto /chyba mercedes/ z otwieranymi drzwiami do góry, pierwszy raz takie widziałam live. No tak, jakiś bogaty bubek wyszedł na polowanie, podziękowałam za kawę i niesamowitą inwencję podrywacza, to było tyle, co udało mu się uzyskać, bo ja do aut obcych chłopów nie wsiadam, pomna pouczeń żony milicjanta - kto drogę skraca, ten często nie wraca ?
  • Narrator 19.04.2021
    Szpilka Tyle ci powiem — słaby był, grubymi nićmi szył. Nie gablota potrzebna, ale wyczucie i indywidualne podejście. Z tej przygody powinnaś skroić jakieś opowiadanko, byłoby co komentować, ho, ho, Szpilka w opałach :)
  • Szpilka 19.04.2021
    Narrator

    Hhahahaha, Szpilka w opałach, fajny tytuł ?

    Nic by nie uszył, jako dziewczynka nałuchałam się przykrych historii, jak to bywa z bogatymi facetami, zmieniają dziewczyny jak rękawiczki. Przychodziła do nas pewna kobitka, mamy dobra znajoma, której córka związała się z plantatorem, ja u niego rwałam truskawki w wakacje. Plantator zostawił córkę znajomej, a ona hysia dostała z miłości do niego, taka ładna dziewczyna i niegłupia.

    Niestety, pieniądze dają władzę i możliwości, który bogaty przy jednej babie usiedzi? Gdy tylko atrakcyjny już lata, no ja nie lubię latawców, ot co, sama też nie latam, żeby nie było, że tylko od innych wymagam ?
  • Narrator 19.04.2021
    Szpilka Taka mniszka z ciebie? „Niestety, pieniądze dają władzę...” — czemu niestety? Wyobrażasz sobie życie bez pieniędzy? Nawet jaskiniowcy kupowali miłość za skóry, kości i co tylko zostało po obiedzie :)
  • Szpilka 19.04.2021
    Narrator

    Jestem monogamiczna i wiele innych kobiet też, a zdradzają przeważnie wtedy, gdy nie dostają w domu tego, co im do życia potrzebne - traktowanie kobitki jak niezbędnego sprzętu, zaniedbywanie w łożnicy itp.

    Latanie za kobitkami wymaga czasu i nakładów pieniężnych, gdy chłop zarabia średnią krajową, to nie ma z czego wykroić na obce baby, ot co ?
  • Narrator 19.04.2021
    Szpilka „a zdradzają przeważnie wtedy, gdy nie dostają w domu tego, co im do życia potrzebne” — ach to teraz wiem czemu na dnie każdej szuflady wibrator :)
  • Szpilka 19.04.2021
    Narrator

    Hahhahahaha, ale nie w Polsce, ksiądz rozgrzeszenia nie da i jeszcze w pąsach stanie. No i jaki wstyd ???
  • skandal 19.04.2021
    faktycznie trochę straszny ten Henryk. Stalker - perfekcjonista - niepokojąca mieszanka. Super historia. chyba w dwóch miejscach jakby akcja trochę za szybko przeskoczyła. ale nic to. przeczytałem z przyjemnością. bez udziwnień, bez ściemniania, bez wypełniającego treść kitu. dobra robota!
  • Narrator 19.04.2021
    skandal Akcja pewnie przeskoczyła wtedy gdy zabrakło utrwalacza i musiałem tworzyć na sucho. Tym bardziej cieszy mnie, że dobrnąłeś do końca. A historia sam kit, bo kto chce znać prawdę? Dzięki za komentarz.
  • skandal 19.04.2021
    dawno temu w latach młodzieńczych się podrywało na pałki do perkusji, gitarę akustyczną lub pod pachą płyty Pink Floyd. teraz płyt nie ma. nawet CD do lamusa odchodzą. gitara i pałki passe. i jak ta młodzież teraz sobie ma poradzić?
  • Narrator 19.04.2021
    skandal Teraz się nie podrywa. Teraz jest ruch 'Me Too'. A młodzież używa Tinder, Bumble i innych randkowych aplikacji. Bez komórkowca nie pogadasz :)
  • skandal 19.04.2021
    Narrator no generalnie młodzież teraz woli 2D od 3D. bez komórkowca nie żyjesz. nie ma cie
  • piliery 20.04.2021
    Faktycznie tam zawsze było drogo i pawie zaglądają nadal do okien pomarańczarni.... Miałem ochotę włączyć się w to opowiadanie. Twoja opowieść sunie lekko, przypominając francuskie kino. Dobrze wybrałeś swój nick.
  • Wrotycz 20.04.2021
    Pająk pedantycznie otulający siecią codzienności. Taktyka nasycania 'obiektu' i nagłe odstawienie... no zawsze daje efekt.
    Co dla niego było ważniejsze? Ta kobieta? Czy zakład?
    Sądzę, że ta druga opcja.
    Chorobliwie ambitny gość.

    Czytało się bardzo dobrze.
    A właściwie dlaczego zaistniał, a raczej do czego służy pierwszy epizod z krawatem?
    Hm... może po to, aby pokazać, że jedna mała strata bywa, zdarza się, ale normalnie to bohatera stać na 100% zysk :)
    5!
  • Narrator 20.04.2021
    Wrotycz Szczerze to jestem zaskoczony negatywną oceną bohatera od tylu czytelniczek. W końcu wyciągnął kobietę z marazmu, cóż w tym złego? Nie napastował jej, a na końcu usunął się zupełnie, żeby to ona zrobiła ostatni krok.

    W tej historii chciałem pokazać, że plan daje lepszy rezultat aniżeli działanie spontaniczne. Aktor w filmie jest bardziej wiarygodny właśnie dlatego, że gra. A w życiu na każdym kroku pojawia się element gry. Gdyby podszedł do niej z otwartym sercem, wołając: „Kocham cię!” nawet nie chciałaby na niego spojrzeć.

    Jest taka fajna scena w filmie 'Tootsie' kiedy Dustin Hoffman, wpierw przebrany za kobietę, dowiaduje się o preferencjach koleżanki-aktorki, w której skrycie się podkochuje. Potem, już jako mężczyzna, stosuje się do tych „preferencji”, a ona daje mu w twarz i oblewa go kieliszkiem wina. Jaki stąd wniosek?

    Oczywiście najważniejsza była kobieta, a właściwie droga prowadząca do wygrania jej serca. Zakład to tylko formalny kontrakt nadający zdarzeniu jakiejś oficjalnej wymowy.

    Co do epizodu z krawatem — zacząłem od tego jako dowodu pedanterii Henryka, ponadto chciałem go przedstawić w akcji, trochę jak to robił Spielberg w „Poszukiwaczach zaginionej arki”.

    Dziękuję za przeczytanie, wnikliwy komentarz oraz ocenę :)
  • Wrotycz 21.04.2021
    Narratorze, przyznam że widok mężczyzny starannie układającego w kostkę swoje ubranie przed... mnie by przeraził :) I wolę spontaniczność, nawet jeśli generuje błędy, od gwarantujących sukces 'spiskoplanów'.
    Henryk kojarzy mi się z starannie zaprogramowanym androidem. Sorry.
    Pozdrawiam :)
  • Narrator 22.04.2021
    Wrotycz Skoro tak to mam dobrą wiadomość — właśnie edytuję opowiadanie o człowieku, który jest niechlujny, leniwy, wszystkie problemy zwala na żonę, ale w duszy to rycerz i typowo polski romantyk. Planuję je wrzucić w lipcu. Mam nadzieję, że się spodoba :)
  • Bajkopisarz 21.04.2021
    Niesamowicie skomplikowana drogę pokonał Henryk. Wyliczył to sobie co do milimetra i zadziałało, jakby to pozycjonował robot znanej japońskiej firmy. Albo jest tak dobry w te klocki, albo miał masę szczęścia, bo takie plany "na okrętkę" wypalają niezwykle rzadko. Znacznie łatwiej jest wprost - tak jak powiedziała Julia: dlaczego wtedy nie podszedłeś? Z drugiej strony gdyby podszedł, może odepchęłaby go tak, jak sama została odepchnięta.
    Kto zresztą zrozumie, o co właściwie chodzi kobietom? Może tylko taka postać jak Henryk.
  • Narrator 22.04.2021
    A mnie się zawsze wydawało, że prostą drogą to można tylko dostać po mordzie. Ludzie nie lubią kiedy się do nich podchodzi bezpośrednio, albo wali prawdę między oczy. A zresztą, czy w pisaniu chodzi o prawdę?

    Dziękuję za świetny komentarz.
  • Izabelina 24.04.2021
    kiedyś pisałam opowiadania, może wrócę
  • Pasja 26.04.2021
    Doskonałe studium podrywania kobiety, a przy tym poznawania jej codzienności i przyzwyczajeń. Henryk moim zdaniem jest typowym lowelasem i nudnym pedantem. I być może to jest powodem jego mitycznych wędrówek po kobiecych zakamarkach. Chociaż nie wiemy co, by się stało, gdyby ubranie zostało porozrzucane po całym mieszkaniu? Zakazany owoc od stworzenia świata jest niebezpiecznym elementem w życiu. Pierwsza część ukazuje skutki takiej uczty. Znane są nam różne niebezpieczne związki. Czym grożą? Ano przeważnie rozwodem, ale też zbrodnią. Zdrada chyba najbardziej boli. Zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Krawat jak stuła zawiązał supeł na małżeńskim związku i pozostawił żal za utratą krawatu. Kobieta była na drugim miejscu.
    Druga część już bardziej rozrzucona w czasie. Jednak trzeba wspomnieć o wspólnym mianowniku tych obydwu opowiadań jakim jest moc natury. W pierwszej i w drugiej zderzają się a akcją siły natury: burza, zachmurzenie i pory roku. Henryk i Jan, mężczyźni pewnie z niejednego pieca chleb jedli, a są samotnikami. Jan dobry przyjaciel, lecz nie taki do końca niezdecydowany. Gdyby od razu pozwolił Henrykowi na spontan, to by nie było tych podchodów. Nie wiemy też co było powodem milczenia podrywacza, kiedy relacje nabrały kolorytu. Czy poddanie się i przegranie zakładu, czy dobrze zaplanowane przedsięwzięcie?
    Najważniejsze, że sfinalizowano związek i zakończenie jest tak słodkie, że aż się boję. Myślałam, że kobiety są zdolne do poświęceń, ale ten myk ze scyzorykiem jest niezastąpiony.
    Jeszcze nie wiemy, czy Henryk układa dalej ubranie w kostkę: mnie by tak po prostu trafiło. Tak do kompletu znam związek, który się rozpadł ze względu na hobby kobiety - uwielbiała dziergać na drutach i przed pójściem do sypialni mówiła: jeszcze kochanie dwa rzędy zrobię i przyjdę.

    Pozdrawiam
  • Narrator 26.04.2021
    pasja Cieszy mnie twój wnikliwy, ciekawy komentarz. Doskonale wychwyciłaś moje zamiary. Pokazać, że droga do serca kobiety nie zawsze jest prosta i bezpośrednia. Zwłaszcza zakochanej, bo czyż można się „odkochać” w 10 minut? Owszem można się przed kimś wyżalić, ale na pewno nie przed nieznajomym z ulicy.

    „Myślałam, że kobiety są zdolne do poświęceń...” — naprawdę jest aż tak źle? Moim zdaniem różnice między kobietą i mężczyzną są wyolbrzymione dla zaostrzenia elementu dramatycznego. Tak naprawdę nie różnimy się wiele. Mógłbym stworzyć bohaterkę, dać jej wszystkie swoje cechy oraz poglądy i jestem pewien, że nikt by się nie poznał. W literaturze jest na to wiele przykładów.

    „znam związek, który się rozpadł ze względu na hobby kobiety” — nie sądzę, żeby hobby mogło być przyczyną rozpadu związku, prędzej uwierzyłbym, że tego związku w ogóle nie było. Ale to już osobny temat.

    Dziękuję za czas i uwagę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania