Państewka w Państwie

https://www.youtube.com/watch?v=AVvXyUvgcCc&ab_channel=VanRootstuck

 

Moja historia o ojcu jest jak porwane wersy w chaotycznym wierszu. Tak jak mój życiorys, który nawlekam na igłę na sztywnym materiale raz lepiej, raz gorzej. Przerwy w ściegu tak jak w moim życiu są czasem bardziej lub mniej wyraziste. Innym razem wyglądają jak „gwiazdy” pewnego poety. Poeta pisał o „gwiazdach rozpuszczonych w łzach”. Nie rozumiałam tych gwiazd, tak jak nie rozumiałam czasem własnego ojca. Nie rozumiałam, ale kochałam i czułam, że on też kocha mimo choroby.

– Twój tata, mimo że skończył siedem klas, był bardzo inteligentnym, mądrym człowiekiem – usłyszałam od sąsiadki.

Był też przystojny. We wsi mówili na niego Kloss, albo szlachcic.

– Idź do Klossa – mówili miejscowi. – On ci pożyczy, on pomoże.

Nienawidził systemu. Kiedy wypił za dużo, zawsze przeklinał Lenina, Stalina i różnych kacyków.

Zazwyczaj przeklinał głośno, leżąc na łóżku. Kiedy zasypiał, podchodziłam do niego po cichu, niemal na palcach i nadsłuchiwałam czy oddycha, czy jeszcze żyje.

To od niego dowiedziałam się o Katyniu. W szkole o tym nic nie mówili. Było jedno wielkie cii...

Mama czasem broniła ustroju – wciąż widziała cukierki lecące z nieba od dobrego wujka Stalina – też mówiła: cii...

Tata wtedy krzyczał zdenerwowany:

- Co, kurwa, cii?! Co?!

Czasem zadawał nam znienacka pytania. Raz na przykład, gdy zobaczył, jak siedzę nad podręcznikiem historii w kuchni, zapytał:

– A kto był ostatnim królem Polski?

– Car Mikołaj Pierwszy – odpowiedziała dużo starsza siostra.

– Ja nie wytrzymam z wami! – krzyknął i wychodził, trzaskając drzwiami.

Pierogi ruskie na obiad oznaczały wojnę domową. Ojciec ich nienawidził. W kuchni rządziła babcia. Mama była od czarnej roboty w polu i w gospodarstwie. Babcia niestety nigdy nie zaakceptowała mojej mamy. Uważała, że związek rodziców to czysty mezalians. Nigdy nie pogodziła się z faktem, że ukochany syn zakochał się w pięknej, ale biednej kobiecie. I tak zaczął się tragiczny związek z tragicznym finałem. – Krysia wypija za Zdzisia – mówiła babcia. Pewnego dnia, gdy ojciec wrócił z pola, krzyknął:

– Znowu ruskie?!

– Cicho, Zdzisiu, cicho – uspokajała biedna babcia.

– Przecież obiecywałaś, że już nie będzie ruskich! - krzyczał.

– Mała lubi – odpowiadała babcia, zerkając nieśmiało na mnie.

Pamiętam też taką scenę. Babcia już wtedy nie żyła. Mama ugotowała czarninę, za którą tata bardzo przepadał. Właśnie miałam zmywać i część fusów po herbacie wlałam do garnka z zupą. Gdy mama to zobaczyła, wzięła wazową łyżkę i zaczęła nią okładać moją nieszczęsną głowę. Bolało, a jakże! – Co ja teraz dam ojcu na obiad?! – wołała mama. – Ty mamejo jedna! Ty niezdaro!

Tymczasem, gdy tata wrócił z pola, zjadł czarninę – fusy opadły na dno – oblizał się, wytarł usta rękawem od swetra i uśmiechnięty, powiedział:

– Pyszna.

Uwielbiałam ten uśmiech. Mama też się do mnie uśmiechnęła, jakby nigdy nic, ale łyżki wazowej nie zapomniałam. Pierwszy raz mnie wtedy uderzyła. Na szczęście ostatni.

 

To tata pokazał nam zdjęcia zamordowanego księdza J. Popiełuszki:

Wówczas wpadł do pokoju i rzucił drastyczne czarno-białe fotografie na stół.

– Zobaczcie, co teraz skurwysyny zrobili! – krzyknął roztrzęsiony do babci i mamy. – Popiełuszkę zabili. Zbyszek przemycił te zdjęcia.

Nie rozumiałam jeszcze wtedy, o co w tym wszystkim chodzi, kto to był Popiełuszko, byłam zbyt mała, ale gdy zobaczyłam zmasakrowaną twarz człowieka w czarnej sutannie, poczułam jakby ktoś rzucił czarną rękawiczką w moją jasną, dziecięcą twarz.

– Tatusiu, dlaczego ten ksiądz nie żyje? – spytałam wystraszona. Bałam się tego zdjęcia.

– Zbóje go zabili, zbóje – odpowiedział przygnębiony. – To był dobry ksiądz, to był dobry ksiądz – powtarzał jak mantrę.

Gdy zaspy stały się tak duże, że można było lepić igloo, przyszły wełniane kapy, którymi zasłaniano w moim domu drzwi i szczeliny w oknach. Wtedy tata pokazał inne zdjęcie, tym razem zrobione przez wujka Zbyszka. Na dziedzińcu kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu stał duży fiat: w bagażniku na sianku leżała figurka małego Jezusa otoczona girlandą z choinkowych świeczek. Wszystko błyszczało, tylko wokół stały trzy słupy, a na nich długie, czarne kapy. Dopiero po latach zrozumiałam symbolikę tego czarno-białego zdjęcia zrobionego przez wujka Zbyszka.

 

Wujek Zbyszek był fotografem i mężem siostry ciotecznej ojca – Aliny. Tata bardzo go lubił.

Gdy Zbyszek w latach osiemdziesiątych został internowany za zdjęcia i siedział w Białołęce. Alina przyjeżdżała do nas ze swoimi małymi dziećmi. Alina i Zbyszek bardzo się kochali. We wsi ludzie śmiali się z cioci. Była inna, nie rozumieli jej. Włosy spinała w kucyk frotką zrobioną ze skarpetki. Nosiła przeważnie dżinsy, lub zakładała rozciągnięte dresy, a to się nie podobało. Babcia nie raz wysłuchiwała skarg ze strony miejscowych, że Alina warszawianka, a ubrać się nie umie. Ot wiejska mentalność. Bardzo lubiłam Alinę. Była taka na luzie, nie na pokaz.

Dom za czasów babci Marii był kolorowy i otwarty na świat i ludzi. Oprócz cioci Aliny przyjeżdżała na wakacje również ciocia Ania z córką Bożenką. Ciocia Ania była po rozwodzie.

Pewnego dnia tata powiedział do mnie, gdy wracaliśmy z pola:

– Wujek Zbyszek z ciocią Aliną wyjeżdżają do Niemiec.

– Jak to? – spytałam i zrobiło mi się smutno. - Na długo?

– Na zawsze. Nie będą mogli wrócić, przynajmniej teraz, chyba że coś się zmieni.

 

– Twój tata był zdolny tylko leniwy, wolał grać w piłkę z chłopakami niż się uczyć - mówiła ciocia Agnieszka, starsza siostra ojca, ta która przywoziła mi gumy Donald. - To dlatego nie poszedł na studia. Ach... zmarnował się na tej wsi. Z jego inteligencją mógłby zająć jakieś kierownicze stanowisko.

– Ale miał głowę do gospodarstwa, dobrze je prowadził, gdy nie pił. Kochał ziemię – starałam się go bronić.

 

Pewnego dnia ziemia go przebiła, a dokładnie brony, które w nią „wrosły”. Nie dostrzegł pod wyrośniętą trawą tego sprzętu, który zostawił na polu w zeszłym roku. Gdy zeskoczył z wozu, ostrza przebiły gumofilce i uszkodziły stopy. Na szczęście obrażenia nie okazały się zbyt duże i głębokie, i szybko doszedł do siebie.

Ciocia Agnieszka siostra rodzona ojca opowiadała mi, że tata kochał i szanował swojego ojca, a mojego dziadka – Piotra. Kiedyś stał na podwórku z kolegami.

- Ej, chłopak! - zawołał dziadek. – Chodź no tutaj i sprzątnij tę kupę po koniu.

Tata poczerwieniał, ale wykonał posłusznie rozkaz.

Agnieszka opowiadała też, że dziadek był dobrym, odważnym człowiekiem. Brał udział w bitwie w 1920 roku. Ciężko pracował, by pozostałe dzieci skończyły studia. Agnieszka bardzo przepadała za swoim ojcem, a moim dziadkiem. Tata był synkiem mamusi. Babcia nie raz walczyła ze swoimi siostrami o ziemię po swoim ojcu, a moim pradziadku Stanisławie – organiście w miejscowym kościółku. Walczyła o ziemię, o sprzęty, o co tylko się dało. Wszystko dla syna Zdzisia. Walczyła dla ukochanego, najmłodszego – mojego ojca.

Nadopiekuńcza to była miłość. Niestety.

 

Agnieszka uczyła się na SGPiS, a Tadeusz – starszy brat ojca – studiował medycynę w Warszawie.

Agnieszka po studiach została dyrektorem do spraw ekonomicznych w pewnym szpitalu, wyszła za pediatrę Stanisława, późniejszego doktora nauk medycznych i ordynatora oddziału dziecięcego. Doktorat zrobił z nefrologii dziecięcej. Mówiła, że za darmo przyjmował biedniejszych pacjentów. Urodziła mężowi córkę Annę. Wujek Staś bardzo lubił czytać, przeważnie kryminały. Był również miłośnikiem historii, którą później studiowała jego jedynaczka. Od czasów wojennych znał na pamięć niemal każdy dzień.

Ojciec nie przepadał za ciocią Agnieszką, mimo że ona bardzo brata kochała. Babcia często ją odwiedzała. Gdy wracała od jedynej córki, przywoziła torby pełne płatków płatków kukurydzianych dla mnie, które jadłam na śniadanie z mlekiem. Byłam niejadkiem, ale płatki bardzo lubiłam i jadłam zachłannie. W komunie takie płatki to był rarytas.

– Komunistka! – mówił o cioci Agnieszce do babci. – Znowu płatki dała?

Wtedy pokarm stawał mi jak ość w gardle i nie wiedziałam, czy dalej jeść, czy nie.

 

Gdy zmarła babcia, Agnieszka zaraz po pogrzebie zdjęła ze ściany rodzinne portrety i fotografie.

– Zabieram! Jeszcze sprzedasz! – krzyknęła do ojca.

Rozpłakał się jak mały chłopiec. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam jego łzy.

 

Tadek – starszy brat taty ożenił się z lekarką. Zrobiła specjalizację z laryngologii. Była córką żołnierza AK zamordowanego przez hitlerowców.

Wujek Tadek zrobił docenturę z neurologii. Wstydził się, że jest ze wsi. Miał też żal do babci i mojego ojca, że nie został przez nich spłacony. Przyjeżdżał często do nas po tzw. „wałówki” na które składały się mięso, jaja, pączki, ciasta. Jego zagraniczny samochód robił wrażenie we wsi w tamtych czasach. Nie pamiętam, by przyjeżdżał dużym fiatem czy polonezem. Zawsze miał coś lepszego. Po śmierci babci też czasem przyjeżdżał. Mówił, że najlepsze kotlety robi Krysia, czyli moja mama. Starał się też załatwić szpital ojcu, w którym ten bezpiecznie zniósłby terapię antyalkoholową.

Myślę, że wujkowi też lekko nie było.

Tata opowiedział mi kiedyś pewną historię związaną z Tadkiem.

Była tęga zima. Wracał do domu ze studiów na święta. Dziadek nakazał ojcu wyjechać po brata saniami do przystanku autobusowego. Tadek już miał wysiadać, już przystanek był blisko, tuż tuż, ale w ogóle nie ruszył się z miejsca. Podeszła do niego jedna z sąsiadek i powiedziała:

- Czemu pan nie wysiada? Brat chyba wyjechał...

- Nie, ja nie tutaj – odparł i pojechał dalej do pobliskiego miasteczka.

Tadek tak się wstydził swojego pochodzenia, że nie zaprosił nawet matki na ślub swojego jedynego syna. Syn był chirurgiem. Zmarł po czterdziestce na zawał serca.

Tadek po weselu chirurga dopiero przyjechał i pokazał zdjęcie ślubne swojego syna. Babcia rozpłakała się głośno. Ojciec też miał niewesołą minę, w końcu chirurg był jego chrześniakiem.

– O nie, kurwa! – krzyknął tata. – Już od nas nie dostanie nawet kawałka mięsa! Chore to wszystko! Chore! Żeby wstydzić się rodziny?!... Własnej matki?!

 

Zawsze byłam zdziwiona, dlaczego rodzeństwo ojca dostało się na studia, bo w szkole średniej mieli przeciętne oceny. Plusy za pochodzenie? Chyba nie. Nie, to nie to, że chcę pomniejszać ich zdolności. Przypuszczam, że zostali przyjęci dlatego, bo dziadek długo nie siedział w więzieniu za Stalina, a babcia nie musiała do końca jego życia prać poplamionych krwią koszul.

Dziadek został aresztowany za partyzantów „bandytów”, ukrywał ich i pomagał jak mógł. Ojciec mówił, że wspierał tych, którzy nie zabijali cywilów, tylko walczyli z okupantem. Bo czyż po wojnie nie mieliśmy okupanta?

Dziadek też siedział za ziemię – miał jej sporo, a to władzom się nie podobało.

 

Ciągle, ciągle mi brakowało ojca. Nie było go, bo za długo pracował, albo za dużo pił.

Kiedy miał kaca, często przychodził do mojego łóżka.

– Jagusia, boję się – mówił i kładł się obok. Ale zaraz wstawał i szybko odchodził.

Ja też czasem kładłam się obok niego.

Kiedyś – miałam kilkanaście lat – położyłam się obok niego z myślą o obejrzeniu horroru. Wystraszyłam się, chwyciłam go mocno za dłoń. Zrzucił mnie z łóżka.

Lepszy mój ból, niż jego wstyd. Potem już nigdy obok niego nie leżałam.

 

Uczył mnie jak mógł. W pamięci utkwił mi taki obraz: stoję przed furtką z paczką herbatników w dłoni i rozmawiam z najlepszą koleżanką, Izą. Ojciec właśnie nadchodził, gdy mówiłam:” Iza, masz ciacho”, to on mnie poprawił:

– Jagusia, nie mówi się masz, tylko proszę.

Później wciąż szukałam ojca. Ciągle szukałam w twarzach sporo starszych mężczyzn, w ich swobodnych pozach, wesołych i smutnych minach. Ciągle szukałam mojej wielkiej, najdroższej miłości.

Nie znalazłam, a byłam przecież tylko zwyczajną dziewczyną.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania