Spotkanie

Kurwa. Wytłumaczy mi ktoś, dlaczego z wiekiem wstanie z łóżka, to aż taki wysiłek? Każda część ciała daję o sobie znać, a fakt, że czeka mnie 12 godzin, funkcjonowania w realnym serialu o nazwie „życie”, przytłacza bardziej niż sztanga karka, o troszkę zbyt wysokim ego. Ale dobra, ktoś, być może sam Bóg, umieścił mnie na tej chorej planszy, więc nie pozostaje mi nic innego, niż próba przejścia kolejnego etapu gry, która trwa nieustannie od 32 lat. Kierunek kuchnia. Pierwszy poniedziałkowy cel, nawiasem mówiąc, jeden z moich ulubionych. Kanapka, ser, pomidor, kawa. Szybko i sprawnie. Musicie wiedzieć, że nie należę do ludzi, wybitnie uzdolnionych kulinarnie, więc mój tygodniowy jadłospis, kręci się w okół podobnych potraw. Nie narzekam. Po śniadaniu, czeka mnie kilka rutynowych czynności, wykonywanych przez większość populacji, dlatego pozwolę sobie ominąć, te jakże ważne szczegóły (tak wiem, poranny posiłek również wpisuję się w schemat, jednak sprawia mi na tyle przyjemności, że zdecydowałem się o nim wspomnieć). Swoją drogą słowo przyjemność, podczas dzisiejszego dnia, użyłem chyba ostatni raz. Byliście kiedyś na spotkaniu klasowym po latach? Ja nie byłem… Jutro odpowiedziałbym inaczej.

Wychodząc z klatki, spotkałem pierwszego, znanego mi już uczestnika gry. Panią Jadzię. Każdy z nas posiada sąsiadkę, która w poprzednim życiu, rozwiązywała sprawy kryminalne w asyście samego Rutkowskiego, a obecnie doświadczenie życiowe, wykorzystuje do wnikliwych analiz, egzystencji sąsiadów i sąsiadek. Taką role w społeczeństwie, pełni właśnie Pani Jadzia. Jednak nie narzekam, rozmowa ze wspomnianą starszą Panią, może być dzisiaj jedynym wydarzeniem, które przydzielę do tabelki z plusikiem. O powodzie takiego stanu rzeczy, już wspomniałem. Ale wracając. Bogatszy o sekrety, do których dostęp mają nieliczni, wyruszyłem do bardzo ważnego miejsca na mapach osiedlowych o wspaniałej i pięknie brzmiącej nazwie „żabka”. W miejscu, które ratuję wiele spragnionych dusz, a produkty na półkach za bohaterką, która w niektórych kręgach zwana jest kasjerką, są kluczem do krainy bez łez i cierpienia, planuję zdobyć papierosy (wiem, puenta mogła być ciekawsza, ale nie jest). Zamieniam kilka słów, z Panią, która zna doskonały przepis na zadowolenie mężczyzny, biorę szlugi i opuszczam to jakże wyjątkowe i piękne miejsce. Pierwszy papieros, którym się dzisiaj częstuje, pojawia się wyjątkowo późno. Trudno. Jak to się mówi, lepiej późno, niż wcale. Podczas gdy moje płuca, częstowane są przed chwilą zakupioną substancją, zerkam na zegarek. Zostało mi 3 godziny. 3 godziny, przed wejściem do piekła. Spotkanie klasowe. Jak to pięknie brzmi. Każdy będzie mógł się pochwalić swoimi osiągnięciami, rodzinami, planami i zajebiście ciekawymi historiami. Wszystko pięknie, ładnie, ale w tej całej historii, casting na role, wygrałem również ja. Cóż. Już od najmłodszych lat byłem uznawany za durnia, pora wrócić do tamtej kreacji. Bywa.

Jestem. Na czas. Jak nigdy. Wchodzę do budynku, jak do jaskini, która skrywa w sobie wiele nieprzyjemnych niespodzianek. Sala, którą wynajął jeden z moich wspaniałomyślnych byłych towarzyszy, czeka na pierwszym piętrze. W głowie wojna. Trwa ona jednak od zawsze, więc przynajmniej do tego w tej jakże niekonwencjonalnej i niespotykanej dotychczas sytuacji, jestem przyzwyczajony. Głęboki wdech. Szybka decyzja. Muszę przyznać, że bardzo męska, ponieważ nie wiąże się z ucieczką. Wchodzę. Kurwa. Na pierwszy rzut oka są już wszyscy. Zawsze ja. Nawet teraz, kiedy mój zegarkowy towarzysz, gdzieś w środku swojego mechanizmu, był ze mnie dumny, ponieważ nie zdążył wystukać jeszcze umówionej godziny. Nawet teraz. Ostatni. Nieśmiało i z głupkowatym uśmiechem, macham uśmiechniętym potworom na przywitanie. Siadam na pierwszym zauważonym krześle i przyklejam uśmiech do swojej brzydkiej i nieogolonej twarzy. Rozglądam się. Wszystko na swoim miejscu. Kubie dalej nie zamyka się morda. Michał, kundelek dalej przyczepiony do jak największej ilości dziewczyn. Paulinka, dalej piękna, Iwona dalej władcza, a Patryk, klasowy Shrek, dalej brzydki, lecz uroczy. Oczywiście, moja klasa mieści się w ramy i nie posiada wspaniałych cech wyróżniających ją z pośród tłumu. Osoby, które wymieniłem, mieszczą się w tabelce zdolnych i lubianych dzieci. Cała reszta, należy do grupy uzupełniającej statystyki. Przeciętni, tworzący własne, małe grupki, uczniowie, którzy są bo być muszą. Jestem w tym gronie również ja. Nikomu nie potrzebny, dziwaczny, troszeczkę popsuty, jak chiński zegarek, który wizualnie, stwarza pozory towaru z najwyższej półki. O. To zabrzmiało dobrze, przynajmniej w mojej głowie, a że jest ona, delikatnie mówiąc specyficzna, to odbiór tego wykwintnego porównania może być, jakby to powiedzieć, troszkę inny. Ale wracając. Sytuacja narazie jest chujowa, lecz stabilna. Duże dzieci, wspomagane magicznym eliksirem mocy, zaczynają toczyć zażarte i porywające dyskusje, o przewijaniu potomków i wyścigach, kto pierwszy wejdzie w dupę swojemu przełożonemu. Ja również moi drodzy, toczę wspaniałą konwersacje, a moi towarzysze są narazie jedynie jej tłem. Wspominałem, że jestem dziwny. Potrafię wyłączyć się nawet w takiej sytuacji i dyskutować z własnym ja. Równocześnie jednak, co jest dowodem na to, że posiadam podzielną uwagę, martwię się, czy zaraz ktoś sobie o mnie nie przypomni i nie zasiądzie do rozmów. Narazie jednak jestem bezpieczny. Kieliszek, twarz nieskalana rozumem, starająca się przekazać jak bardzo jej właściciel jest zainteresowany prowadzonymi dyskusjami i nadzieja. Nadzieja, że dzień ten skończy się tak szybko, jak nuta nagrywana na odpierdol.

Pierwsza godzina za mną. Przez ten czas było w miarę spokojnie. Żeby była jasność, nie zmieniłem swojego nastawienia, było ono jednak, tak bardzo negatywne, że nie sztuką było, znaleźć jakieś pozytywy. Ku mojemu zaskoczeniu przypierdolił się do mnie, jedynie Radek. Szybkie odpowiedzi, umiejętna gestykulacja i chłop z głowy. Wyuczony schemat. Z nudów zacząłem nawet przysłuchiwać się niektórym rozmową. Patryk, po spożyciu pewnej ilości ulubionego napoju, panów zamieszkujących dworce, zaczął zwierzać się Patrycji. Moje umiejętności ciekawskiego dziecka, okazały się ponad przeciętne. Dowiedziałem się o kredycie, uwierającym go od dłuższego czasu, nieudanych związkach i stracie pracy. Patrycja, okazała się z kolei wspierającą przyjaciółką. Oczywiście na czas spotkania i z tworzonej kreacji. Po drugiej stronie sali Kuba, charyzmatycznie opowiadał o swoich pięknych przygodach, a grupa szaraków, zażarcie dyskutowała o sytuacji geopolitycznej. Ku mojemu zaskoczeniu, nikomu się jeszcze nie wezbrało na wspomnienia. Ciekawa sprawa. Myślałem, że takie spotkania właśnie na tym polegają. Z jakże ciekawych refleksji wybił mnie Marcel. Druga osoba, która zainteresowała się brzydkim klockiem, niepasującym do układanki. Zasadnicza różnica, między poprzednią rozmową, a rozmową z Marcelem jest taka, że tego Pana zdecydowanie ciężej jest się pozbyć. Dobrze. Dostosowuje taktykę do reguł panujących w grze. Cierpliwe słucham. Po monologu, o jego pięknym życiu, pada pytanie, które podgrzewa mnie w środku. Jak tam obrazy? Niedobrze. Zapomniałem wam wspomnieć, że jestem niespełnionym „artystą”. Myślałem, że ten etap mam za sobą. Muszę się wam przyznać, że niechętnie do niego wracam. Marcel chyba wyczytał z mojej twarzy, zaskoczenie jego pytaniem. Ja z kolei wyczytałem z jego, zadowolenie z posiadanych umiejętności detektywistycznych. Z wyuczonym uśmieszkiem odpowiadam mu, że etap ten, został jak każdy inny perfekcyjnie spierdolony. Rozmówca wyczuł ironię i brak chęci dyskusji na zarzucony temat, coś jeszcze pogadał pod nosem, ja poudawałem zaciekawionego i na tym dyskusja się zakończyła. Nie zakończył się jednak temat obrazów w mojej głowie. Do końca spotkania, rozmyślałem o tym jakim śmiesznym jestem człowiekiem. Ktoś podchodził, ja odpowiadałem. I tak w kółko, aż do zakończenia tego cyrku. Koniec. Wracam taksówką. Myślę. Nie udało mi się. Oni wszyscy mają przynajmniej jakieś durne i cyniczne poczucie bezpieczeństwa. Ja posiadam jedynie ironicznie żałosne podejście, do otaczającego mnie świata i żal. Żal niespełnionego pseudo-artysty. Wiedziałem, że to spotkanie tak się skończy. Tego się obawiałem. Mógłbym być każdym z nich, ale moja pieprzona duma Pana artysty mi na to nie pozwoliła. Przepraszam, za niezbyt dokładny opis, sytuacji z jaką przyszło mi się zmierzyć dzisiejszego dnia. Taki już jestem, trochę nieokrzesany i niezbyt dokładny. Trzymajcie się. Ja z moim prywatnym szoferem zmierzamy do żabki. Opis tego cudnego miejsca macie wyżej. To tyle. A i tak na przyszłość. Nie polecam wam, spotkań po latach. Pozdrawiam.

 

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania