Poprzednie częściSpowiedź I (Spowiednik cz.II)

Spowiedź I (kontynuacja I : Spowiednik cz.II)

III

Wszedł na mój oddział i na sali od razu zrobiło się jaśniej. Oczywiście byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Księża budzili we mnie strach. Było to coś na kształt upokorzenia, braku poczucia własnej wartości – jeden z najgorszych rodzajów strachu. Uważam, że strachu nie można rozpatrywać w jednej kategorii, gdyż istnieją różne jego odmiany. Pierwsza to codzienne niepewności spowodowane naszym brakiem organizacji, jak testy, czy nerwowe szukanie potrzebnej rzeczy. Drugi to lęk przed odrzuceniem, przed utratą kogoś bliskiego, przed brakiem akceptacji. Kolejny to niechęć do otworzenia swojego świata na innych, przekonanie o własnej niedoskonałości. Wielu ludzi doświadcza go codziennie, a nie odczuwają strachu tylko wyjątkowo silne charaktery. Zagłębiona w mojej samotności nie chciałam dzielić swojej przestrzeni z nikim innym. Jednak ten człowiek był inny niż wszyscy. Zaciekawił mnie, chciałam go poznać, jego myśli, obawy. Spodziewałam się z jego strony rozmowy wstępnej, słów pocieszenia oraz wyeksponowania pozytywnych cech naszej egzystencji. On jednak, całkowicie mnie zaskoczył. Nasze pierwsze spotkanie przebiegło co najmniej dziwnie. Przyszedł, usiadł przy moim łóżku i obserwował. Patrzył na mnie, a ja czułam, że mogę mu zaufać. Chciałam podzielić się z nim moimi sekretami. To było dla mnie nowe uczucie, zupełnie nierzeczywiste. Osoba siedząca na skraju mojego łóżka nie odzywała się. Czas się zatrzymał, a my spoglądaliśmy na siebie. Cieszyłam się, że nie mierzy mnie pogardliwym wzrokiem tak, jak robili to poprzedni terapeuci. W jego oczach widziałam ciekawość, troskę i życzliwość. Uśmiechnął się. Coś wtedy we mnie pękło. Zaczęliśmy rozmawiać, powoli i ostrożnie o codziennych sprawach. Dane osobowe, zainteresowania, nic konkretnego. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła pora próby zjedzenia kolacji. Zasłuchana w jego głosie rozmyślałam o słuszności jego poglądów. Pod koniec rozmowy odważyłam się zerknąć na znienawidzony talerz. On był… pusty. Przez chwilę nie wierzyłam w to, co ujrzałam. Pusty talerz w pokoju anorektyczki nie miał dla mnie racji bytu. Myślałam, że to jakiś sen, że zaraz się obudzę i zniknie ksiądz, szpital, że będzie tak, jak dawniej. Ale tak się nie stało. Weszła pielęgniarka i spojrzała na talerz. „Zaczęłaś jeść, leki działają.”- ucieszyła się. Żadnej pochwały, żadnego przyjaznego gestu, tylko ton ulgi w jej głosie. Jakim cudem wierzyli, że wyjdę z choroby skoro tak się wobec mnie zachowywali? Brak motywacji z jakiejkolwiek strony budził we mnie zrezygnowanie. Już chciałam położyć się z powrotem do snu, jednak jakiś wewnętrzny wskaźnik polecił mi spojrzeć na mojego gościa. Stał przy oknie i wyglądał za nie rozmarzonym wzrokiem. Odwrócił się do mnie, pochwalił za spożycie pierwszego posiłku od wielu miesięcy i wrócił do swoich opowiadań. Potrafił bardzo pięknie mówić. Z wielkim żalem przyjęłam jego wyjście. Kiedy opuścił pokój, wszystko jakby przygasło. Przez chwilę szukałam jeszcze resztek dawnej, nie mającej przyszłości mnie, ale w końcu się poddałam. Czułam, że rodzi się we mnie ktoś nowy. Osobowość zupełnie inna od dotychczasowiej .

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania