Spowiedź I (kontynuacja II : Spowiednik cz.II)
IV
Zaczęłam się zastanawiać jak wygląda normalne życie. Życie pełne możliwości, poza murami szpitala. Jak wyglądały kolory? Jak nazywały się zjawiska atmosferyczne? Tyle rzeczy było nieważnych w czasie pobytu tutaj. Moje serce oddychało inaczej niż do tej pory. Bardziej swobodnie, pewniej. Zdecydowałam, że chcę żyć. Wiedziałam, że poznany zakonnik może naprawić mój świat. Może znaleźć moje rozbite kawałki i skleić je w jedną całość. Bardzo pragnęłam doświadczyć smaku i zapachu leśnego powietrza, zobaczyć rumiane twarze zdrowych ludzi. Świat zaczął mnie interesować i to był dla mnie zupełnie nowy początek. Koniec martwienia się, braku perspektyw, osamotnienia. Czas zmian i odkrycia sekretów świata, do którego nigdy wcześniej nie miałam dostępu. Zaczęłam przypominać sobie rzeczy, które dawniej dawały mi mnóstwo radości. Tej nocy po raz pierwszy od dawna spałam spokojnie. Rano z niecierpliwością czekałam na śniadanie. Nie byłam wprawdzie głodna, ale wiedziałam, że dzięki temu w końcu wypuszczą mnie na dwór. Zjadłam wszystkie okruszki z talerza. Chwilę później do pokoju wszedł ksiądz. Uwielbiałam jego osobę i widziałam w nim przyjaciela. Zupełnie nie interesowało go moje dawne życie. Nie pytał o rodzinę ani o problemy. Nie chciał znać historii mojej choroby. Jego jedynym celem było pomóc mi, z niej wyjść. Zadawał mi pytania dotyczące moich marzeń i pragnień. Ton jego głosu skłaniał mnie do zwierzeń. Podzieliłam się z nim moimi myślami i zaufałam mu od razu. Po południu poczułam się na siłach, by wstać z łóżka. Zeszłam do stołówki na obiad. Samodzielnie! To było coś niesamowitego. Poczułam, że wreszcie zaczynam kontrolować swoje ciało. Po posiłku wróciłam do mojego pokoju, gdzie czekał na mnie personel. Wszyscy byli radośni i sympatyczni. Widocznie cieszyło ich działanie lekarstw. Przytulali mnie i gratulowali, ale to nie było szczere. Czułam, że nic dla nich nie znaczę, że jestem kolejnym eksperymentem naukowym. To troszeczkę zepsuło mój humor, ale nie na długo. Wieczorem, po kolacji znów odwiedził mnie mój wybawca. Usiadł obok mnie i ujął z uśmiechem moją dłoń. On miał w sobie coś, co nazywamy energią wewnętrzną. Przekazywał ją mnie, a ja bezczelnie ją czerpałam.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania