Stage crasher

takie coś mi się zwiduje przed otwartymi oczami:

scena z jasnych desek, publiczność za szkłem

(ale to nie teatr, jakby kto pytał!)

 

ciężka od kurzu kurtyna ospale idzie w górę

i zostaje objawione dziwo:

wodny wulkan, wielki jak Popocatépetl

wznosi się dumnie na środku sceny

przypomina aktora szekspirowskiego

dotkniętego naraz demencją i afazją

 

szumi. chluszcze. drży, ale trzyma się w pionie

wlewa się sobie do środka

 

powaga jakaś jest w tej komedii

 

ale oto zaraz, nie wiadomo skąd

przyplątuje się kudłaty urwis, dzikie dziecko

lat trzydzieści parę

 

wskakuje, dosyć brutalnie odrywa kawałek

(tak - wody!)

wkłada sobie do ust i ( fuj, niesmaczne!)

pluje w stronę niedostępnego tłumu

 

jak to pięknie ścieka z szyby, jakie wzorencje

się tworzą! urocze, wodne wieżowce bonsai, rysunki

żywych mikrobudyneczków. albo lepiej: to niemal

partytury tego kompozytora, co od dawna nie żyje,

ale ciągle go grają i nie mogą przestać

tak: macki, mchy, porosty, szczypce raków na pięciolinii!

szkło, które żyje i dźwięczy

 

ty jesteś publicznością, każdą z osób

podziwiających wzory. tak wielki zachwyt

wzbudziło to specyficzne graffiti

mały wandalizm

że kategorycznie zabraniasz mi zamykać oczy

grozisz nawet rozstaniem

jeśli się nie posłucham, choć mrugnę

 

ma trwać, zielony kwiat w mrowisku

ma wić się, pnącze, kleks na szkle

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania