Staruszek i jego kiosk

Na skrzyżowaniu Lęborskiej i Baczyńskiego nie dzieje się wiele. Jak na obrzeża miasta przystało, tylko od czasu do czasu przejedzie auto czy przemknie spacerowicz. Do panującej tu aury bardzo naturalnie wpasowuje się stojący od niepamiętnych lat kiosk. Jest niewielkich rozmiarów, na modłę klasycznych budek z okienkiem. Proste, rdzewiejące już nieco litery szyldu dumnie obwieszczają nazwę "KIOSK". Niezbyt kreatywnie, ale uczciwie.

 

Na pierwszy rzut oka wygląda zwyczajnie, nieco przestarzale. Zza okien zachęcają do odwiedzin kolorowe gazetki, przecenione książki, plastikowe zabawki i produkty chemiczne. Jeśli już zdecydujemy się na zakupy, w okienku zawita z uśmiechem przesympatyczny staruszek o łagodnym obliczu. Zada niezobowiązujące pytanie o samopoczucie czy mijający dzień. Zadowoli go tak samo wymijająca odpowiedź, jak i dłuższy elaborat. Być może spragniony jest kontaktu międzyludzkiego, ale nie chce się nazbyt narzucać. Po zakupie serdecznie podziękuje za wizytę i zaprosi ponownie.

 

Kiosk nie cieszy się dużą popularnością. Nie tylko mało atrakcyjna lokalizacja okazuje się problematyczna, ale i sam asortyment. Nie wygląda, by był odświeżany regularnie. Nierzadko klienci dopiero po zakupie dostrzegają, że baton czy gazowany napój dawno przekroczył datę ważności. Nierzadko przeklinają pod nosem, gdy na zakupionym dzienniku widnieje stara data. Niejedna zakupiona karta do telefonu wylądowała w koszu, kiedy okazywała się niewykrywalna przez telefon.

 

Mimo tych nieprzyjemności, nikt nie robił staruszkowi większych problemów. Niektórzy darzyli go sympatią, niektórzy pobłażliwym współczuciem, ale nigdy nie żywili do niego skrajnie negatywnych emocji. Jeśli zaangażować się ze staruszkiem w dłuższą pogawędkę, można odnieść wrażenie, że żyje trochę we własnym świecie. Może przestał nadążać za światem rzeczywistym, rozpędzonym zmianami?

 

Jak to z historycznymi obiektami bywa, i ten owiany jest pewną dozą tajemniczości. Wygląda na to, że nikt nie przyłapał staruszka na opuszczeniu kiosku. Nie oszukując się, niewielu zwraca na kiosk uwagę, co by tłumaczyło zagadkę. Ale co najbardziej nurtujące, jakim sposobem kiosk przynosi jakiekolwiek dochody?

 

Odpowiedzi można doszukiwać się w garstce stałych klientów. Och tak, kiosk ten takowych posiada. Są to osoby zarażone bijącą od staruszka troską. Wplątali oni pogawędkę przed okienkiem do codziennej rutyny, dla której zakupy stanowią zaledwie pretekst. Jeden z klientów, jegomość Fryderyk K., nawykł kupować dziennik z początku z autentycznej ciekawości o jakich też wydarzeniach z przeszłości przyjdzie mu czytać w drodze do pracy. Z biegiem lat zawartość gazety badał coraz bardziej pobieżnie, ostatnimi czasy ogranicza się do rzutu okiem. Niezmienna jest za to ciepła wymiana zdań ze staruszkiem. Jego ostatni, a nieubłaganie gasnący płomyk ukojenia wśród codziennych rytuałów.

 

*

 

Nie sposób zmierzyć, czy to Fryderyk bardziej doświadczył życia, czy życie Fryderyka. Dziesięć lat minęło od tragedii, która na lewą stronę wywróciła mu spojrzenie na świat, poczucie całego jestestwa i, jak mu się w pierwszej chwili zdało, wnętrzności.

 

Rzecz miała miejsce przed ekranem telewizora. Wstrząsnęła nie tylko Fryderykiem, ale i całą Polską, a obiegła cyfrowym echem i resztę świata.

 

– Samolot cywilny, Boeing 737-800, lecący z Warszawy do Reykjavík'u, uległ katastrofie o godzinie 8:44 czasu lokalnego. Na pokładzie znajduje się 121 pasażerów oraz 6 członków załogi. Służby ratunkowe oraz władze lotniska w Reykjavík'u w tym momencie przystępują do akcji ratunkowej. Wśród pasażerów jest 92 Polaków. Nieznane są jeszcze ich losy...

 

Zginęli wszyscy.

 

Medialność wypadku miała jeden pozytyw – zaostrzenie i tak rygorystycznych kontroli załogowych statków powietrznych o poświęcenie szczególnej uwagi niepozornemu komponentowi. Choć bezpośrednim źródłem wypadku był oderwany silnik, jego przyczyna leżała w śrubach łączących pylon silnika z płatem skrzydła. Tak może zakończyć się śrub zaniedbanie, korozja i zmęczenie materiału. Od czasu zaostrzonych kontroli sytuacja się nie powtórzyła i, miejmy nadzieję, nie powtórzy już nigdy.

 

Dla Fryderyka jednak medialność przysporzyła dodatkowych przykrości. Miesiącami prasa rozdzierała niesklepione jeszcze rany. Natrętne pytania przerywały mu próbę i tak już zawikłanej żałoby.

 

Poznali się na studiach. Florystyka ze sztuką ogrodową. Już przy pierwszych pogawędkach Maria zauważyła, że gdy Fryderyk wzdycha z charakterystycznym sobie stęknięciem, to jest w istocie zakłopotany. Drażniła go wtedy wesoło, jakby to była najprzedniejsza rozrywka na szerokim świecie. Fryderyk szczególnie nie oponował zaczepkom. Coś zaiskrzyło.

 

Niecały rok przed wypadkiem oświadczył się, a nie miał przy tym krzty wątpliwości. Maria była pierwszą, którą czuł na wskroś, przy której czuł się swobodniej niż w samotności. Pierwszą, przy której wspólne, leniwe zestarzenie się i wychowanie potomka błyszczało w sercu nadzieją urzeczywistnienia.

 

Do rodzicielstwa była nastawiona nieco sceptycznie, ale w gruncie rzeczy optymistycznie. "Zostać wspaniałą matką, to moje Marzenie", powiadała. Gdy tylko dowiedziała się o swojej ciąży, miało to miejsce z grubsza dwa miesiące przed wypadkiem, zachowanie jej uległo diametralnej odmianie.

 

Maria wpadała w długie okresy milczenia, chowała się w łazience, by niepostrzeżenie pochlipywać. Uciekła z niej radość. Wszelkie próby ustalenia przyczyny kończyły się na zbyciu tym czy innym frazesem. "Wszystko w porządku", "Nic się nie dzieje", "Jest okej". Każdy z nich ranił niby korodujące ostrze leniwie rozpruwające szlak od uszu po serce.

 

Czasem wymykała się z mieszkania pod pretekstem przewietrzenia się. Spacery potrafiły ciągnąć się godzinami. Fryderyka męczyły domysły.

 

Na dzień przed wypadkiem Maria przerwała ostatni okres milczenia zwięzłym komunikatem.

 

– Jutro lecę na Islandię.

 

Fryderyk potrzebował się uzewnętrznić, ale krtań okazała się skutecznie uszkodzona. Nie tylko nie wiedział co powiedzieć, ale i przytłoczony był poczuciem braku wartości. Bo jaką też może mieć wartość? Najbliższa mu osoba ignoruje go tygodniami i nie uważa, by godna była jakichkolwiek wyjaśnień. A teraz chce się pozbyć całej jego obecności.

 

Przyjechał na lotnisko niedługo przed planowanym odlotem. Maria wcześniej poprosiła jedynie, by jej zaufał i obiecała, że wróci niedługo. Chociaż się zgodził, miał nadzieję raz jeszcze, raz ostatni, wydusić chociaż cień wyjaśnień. Pod płaszczem dumy zaś pragnął, by go nie opuściła.

 

Dostrzegł ją przed jednym z wejść, rozmawiała przez telefon. Zbliżył się niepostrzeżenie, nadstawił ucha.

 

– Oczywiście, że przylecę... – dosłyszał skrawek. – Razem wychowamy nasze dziecko... – dosłyszał kolejny. – Kocham cię, kocham najbardziej na świecie...

 

Wybiegł wzburzony. Łzy kroiły mu się przy spojówkach.

 

"Oby się rozbił", pomyślał.

 

*

 

– Dzień dobry.

 

– Pan Fryderyk, dobrze widzieć Pana. Jak dzisiaj samopoczucie, lepiej? Tak pięknie słońce grzeje – Spytał staruszek z charakterystyczną, ciepłą chrypką.

 

– A wie Pan... – Zaczął po krótkiej przerwie. – Nie bardzo. Wczoraj sobie myślę, chyba wystarczy, trzeba coś zmienić, gdzieś wyjechać, coś zrobić. Teraz jest czas, wie Pan? Dzisiaj ruszam w podróż.

 

– W podróż...? Ho, ho, bardzo to pięknie, pięknie proszę Pana. A to daleko, na długo?

 

– A no właśnie, wie Pan, daleko i chyba bez powrotu. I tak obawiam się, że, no, ostatni raz robię tu zakupy.

 

– Ach, hm... Panie Fryderyku, ja powiem Panu tak. Jeśli Pan czuje, że to lepiej zrobi Panu na duszy, że uzdrawia Pan duszę swoją, to ja myślę, że to bardzo dobrze. Będzie Pana brakować, na pewno. Ale tak, niech Pan jedzie gdzie bądź.

 

Fryderyk jak zwykle poprosił o dziennik, ale i o kilka opakowań leku, o którym czytał w internecie. Wiedział, że będą przeterminowane. Dowiedział się, że zażycie ich w odpowiedniej ilości w tym stanie pomoże mu skutecznie udać się w ostatnią podróż w ten szczególny dzień, dziesiątą rocznicę śmierci Marii.

 

– No, to szerokiej drogi! Tylko niech mi Pan powie jeszcze, to bardzo ważne. Czy zdążył się Pan pożegnać z najbliższymi?

 

– Tak, chyba tak. Doceniam troskę, to bardzo miło, dziękuję – uśmiechnął się. – Jest jedna osoba, z którą jeszcze chciałbym porozmawiać, ale teraz to już chyba niemożliwe. Chociaż, jak spoglądam na Pańską Nokię, to może i bym się dodzwonił! – zażartował ze starego modelu, jakby wyrwanego z przeszłości.

 

– Ach? A, to bardzo proszę! Tylko, no, nie mam nic na koncie. Najłatwiej będzie włożyć nową kartę, mam tu parę... Ależ proszę, proszę, i tak nie schodzą wcale a wcale. Jakby był Pan uprzejmy tylko tu, o, tu tu, kartę wymienić...

 

Fryderyk wziął do ręki podsunięty telefon i kartę, nie zdążył zaoponować. Sytuacja wydała się dziwaczna i zabawna. Postanowił kontynuować teatrzyk. Niech staruszek ma przyjemność z udzielonej pomocy.

 

Otworzył klapkę, wymienił kartę pod baterią, złożył telefon z powrotem i włączył telefon. Przyszedł czas wybrać numer. "Czemuż by nie?", pomyślał. Wybrał numer Marii, przyłożył urządzenie do ucha.

 

Usłyszał pierwszy sygnał. Wykiełkował stres. Co jeśli ktoś przejął jej numer? Nie ma pewności, jak działa redystrybucja nieaktywnych numerów.

 

Drugi sygnał. No, w najgorszym wypadku powie, że to pomyłka.

 

Trzeci sygnał. Tyle chyba wystarczy? Powiedzmy, do czterech razy sztuka.

 

– Halo?

 

Był to głos damski, młody. Przypominał Marię. Fryderyka zbiło z tropu.

 

– Haalo? – powtórzył głos w słuchawce.

 

– Tak, uhm, przepraszam – nie wiedział jak zacząć, jakie słowo z jakim spiąć.

 

– Kto mówi?

 

Westchnął z charakterystycznym sobie stęknięciem.

 

– Przepraszam, to chyba pomyłka – odparł gotowy zakończyć połączenie.

 

– ...Fryderyk?

 

*

 

Zawirowało mu przed oczami, spod stóp uciekała mu kostka brukowa.

 

– Czemu dzwonisz z innego numeru?

 

– Ja... pożyczyłem telefon. Na chwilę.

 

Spojrzał na staruszka. Ten uśmiechał się do niego porozumiewawczo. Fryderyk nie wiedział, czy to jakieś wielkie nieporozumienie, głupi żart czy absurdalnie realistyczny sen. Oddalił się nieco od kiosku.

 

– Marysia?

 

– ...Tak?

 

Czy to naprawdę ona? Czy to możliwe? W normalnej sytuacji myślałby racjonalnie. Znalazłby logiczne wyjaśnienie tego, co z początku wydało się absurdem. Ale to nie była normalna sytuacja, a on nie myślał racjonalnie. Skumulował w sobie wszystkie te momenty, w których wypominał sobie to, co chciałby jej powiedzieć, a nie zdążył. Potok wspomnień zmaterializował w sobie jako strumień świadomości.

 

– Wróć do mnie.

 

– ...Nie mogę. Nie teraz.

 

– Byłaś moim całym życiem. Byłaś moim sensem i moją motywacją. Jedzenie nie ma smaku, pieniądze nie mają wartości. Powiedz mi. Proszę, powiedz. Dlaczego mi to zrobiłaś?

 

Ciszę przerywał jej nierówny oddech.

 

– Mm... – spróbowała zacząć. – Przepraszam... – wydusiła, teraz już z wyraźnym drżeniem w głosie.

 

Fryderyk milczał.

 

– Przepraszam Cię, ja... Jestem słaba. Myślałam, że będę silna, ale jestem bardzo, bardzo słaba. Boję się tego dziecka, Fryderyk. Że nie dam rady, że go nie pokocham, że je skrzywdzę jak moja matka mnie... Tak cholernie się boję...

 

– Hej, hej, spokojnie... – wyrwało mu się intuicyjnie, jak to miewał w zwyczaju mawiać do Marii, gdy była w emocjach.

 

– Ale chcę spróbować, dla Ciebie, dla nas, wiem że będziesz fantastycznym ojcem i ja chciałabym być dobrą matką. Ja... Pamiętasz, jak opowiadałam ci o Islandii? Tam pierwszy raz poczułam prawdziwy spokój ducha, pierwszy raz poczułam, że wcale nie muszę być zepsuta. To miejsce działa jakoś inaczej. Potrzebuję pobyć tu chwilę, i zmierzyć się ze swoimi myślami, ze sobą, i... przepraszam, że nic nie mówiłam, przepraszam... – zalała się łzami.

 

– I wrócisz? – drżenie udzieliło się również Fryderykowi.

 

– Oczywiście, że przylecę! Naprawdę nie zasługuję na Ciebie i mam nadzieję, że mi wybaczysz, i że razem wychowamy nasze dziecko...

 

Fryderyk zorientował się, że słony posmak bierze się ze strumyka na policzku. Może to sen, może oszalał. Ale to Ona. Jego słodka, słodka Marysia.

 

– Tęsknię, tak bardzo, bardzo tęsknię. Chciałbym cię znowu zobaczyć. Kocham Cię.

 

– Ja ciebie też, kocham cię, kocham najbardziej na świecie!

 

Telefon wydał 3 krótkie sygnały. Połączenie zostało zakończone.

 

*

 

Fryderyk oddał telefon staruszkowi. Nie wymienili już słów. Staruszek uśmiechnął się porozumiewawczo i kiwnął głową, jakby życząc szerokiej drogi.

 

Fryderyk wyrzucił przeterminowane leki i zamówił taksówkę. Na twarzy malowała mu się nadzieja.

 

U celu, wszedł do budynku i udał się prosto do punktu obsługi klienta.

 

– Dzień dobry. Czy na dzisiaj jest jeszcze planowany lot do Islandii z wolnymi miejscami?

 

Z lekka skonfundowana pracownica zmierzyła Fryderyka wzrokiem. Nie miał przy sobie żadnych bagaży.

 

– Um... Tak, odbędzie się za... godzinę dwadzieścia.

 

Uśmiechnął się serdecznie.

 

– Poproszę w jedną stronę.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania