Staw ofiar

Zdarzało się nieraz, że ktoś opowiadał historię, która na pozór wydawałaby się totalnie nierealna i wymyślona na potrzebę opowieści przy ognisku. Lecz problem tkwił w tym, że to nie było wymyślone i zdarzyło się naprawdę. Te wszystkie miny i niedowierzania, bo któż, by mi uwierzył. Ja tego nigdy nie zapomnę i do dzisiaj z niechęcią to opowiadam jako przestrogę, aby nikt tam samotnie w tamte strony się nie zapuszczał. A jeśli ktoś by chciał się tam udać, to wyłącznie na swoją odpowiedzialność oraz powinien to traktować jako drogę bez powrotu…

Nie będę się rozdrabniał, bo to odbiło się totalnie na mojej psychice i do dzisiaj leczę się z traumatycznych wspomnień z tamtego miejsca. Tak szczerze mówiąc nie lubię o tym opowiadać, gdyż sprawia mi to ogromny problem, lecz z drugiej strony chcę uchronić jak najwięcej osób przed tym. Od tych wydarzeń minęło zaledwie dwadzieścia lat, ale pamiętam to tak dokładnie, jakby to działo się wczoraj. Te wszystkie detale ciągle tkwią w mojej głowie. Ciągle staram się o tym zapomnieć, ale nie da się tego wymazać z pamięci. Powraca to jak koszmar, który nie chce się zakończyć. Nie wiem, ile to jeszcze będzie tkwić w mojej głowie… Mam taką nadzieję, że przez to nie oszaleję…

Pamiętam ten dzień. Miałem zaledwie dwanaście lat. Jakże to był piękny czas, kiedy to jeszcze nie miałem ataków paniki, jakie teraz mam. Wracając do tamtych wydarzeń…

Był to piękny słoneczny dzień. Zapowiadała się wręcz cudowna pogoda. Pamiętam, że byłem wraz z klasą na wycieczce i mieliśmy zwiedzać pobliski las. Uwielbiałem takie wycieczki. Lubiłem spacerować i cieszyć się pięknem przyrody. To zawsze poprawiało mój nastrój. Jednakże co niektórzy twierdzili, że w zwiedzaniu lasu nie ma nic nadzwyczajnego oprócz drzew i dzikich zwierząt. Sporo osób ciągle marudziło, że to nie ma sensu iść na tak nudną wycieczkę. Wiedziałem, że to może jedynie zakończyć się tym, że zaraz będziemy wracać do autokaru i wrócimy do szkoły na normalne lekcje. Mogliby oni, chociaż nacieszyć się tym cudownym szumem liści oraz wspaniałymi strugami słońca przedostającymi się spośród koron drzew. Gdyby, choć na chwilę mogliby spojrzeć tak jak ja spoglądam na to wszystko, to by zdali sobie sprawę, jakie piękno ich otacza dookoła. Jednakże widok ich marudnych min zwiastował tylko to, że nie mieli za bardzo jakiegokolwiek wyboru. Tak więc szliśmy ścieżką przez las. Dookoła pełno drzew i las wydawał się na bardzo ogromny. Tak idąc wypatrywałem lisów, saren, a nawet dzików. Jednakże nie miałem takowej okazji ich wtedy zobaczyć. Tak idąc nagle usłyszałem jak dzięcioł stuka w drzewo. Zatrzymałem się na chwilę, aby posłuchać. Potem musiałem niestety troszeczkę podbiec do reszty grupy, aby się nie zgubić. Wydawałoby się, że jest to zwykły las, ale to tylko były pozory…

Szliśmy prawie drugą godzinę i zatrzymaliśmy się, aby odpocząć oraz był to czas na jedzenie. Koledzy postanowili podczas tej przerwy się powygłupiać. No tak widok, jak walczą patykami, udając, że to miecze był przekomiczny. Niektórzy bawili się w berka, a inni w chowanego. Ja natomiast wolałem posiedzieć, lecz nie minęła chwila, gdy dołączyłem do zabawy w berka. Pamiętam ten moment biegłem za Lucianem, próbując go dogonić, ale ostatecznie nie udało się mi go złapać. Postanowiłem, że spróbuję dogonić Dionizego. Dionizy u mnie w klasie był zawsze uznawany za klasowego kujona. Zawsze miał same dobre oceny. Był dobrym kolegą… Słowo był nie jest tutaj przypadkowe, ale gdyby nie ja, to mogłoby się to gorzej skończyć. Biegnąc za Dionizym wiedziałem, że zaraz uda się mi go złapać. Dionizy od czasu do czasu spoglądał za siebie, aby zobaczyć jak blisko jestem, lecz przez to wleciał wprost w metalowe wnyki. Masakra jakaś od razu próbowałem jego nogę wydostać z tego.

Dionizy ja nie dam rady. Muszę sprowadzić pomoc – stwierdziłem.

Pospiesz się. Strasznie mnie to boli – oznajmił ze łzami w oczach Dionizy.

Postaram się wrócić jak najszybciej – powiedziałem.

Szybko pobiegłem do naszego nauczyciela przy okazji starając się zapamiętać drogę do Dionizego. Gdy przybiegłem, to już trochę osób zbierało się do dalszej wycieczki.

Proszę Pana. Musi mi Pan pomóc – wydusiłem to z siebie zdyszany.

W czym problem? – zapytał nauczyciel.

Dionizy wpadł w metalowe wnyki – poinformowałem.

Czy ja dobrze usłyszałem wnyki – z zaskoczoną miną wypowiedział to nauczyciel.

Tak. Zaprowadzę Pana do Dionizego. On potrzebuje natychmiastowej pomocy – odpowiedziałem.

Tak więc wraz z nauczycielem szybko wróciłem do Dionizego. Udało się go wydostać z metalowych wnyk, ale Dionizy nie mógł na prawą nogę chodzić. Miał on opatrzoną nogę, ale nie wyglądało to najlepiej. Dwóch kolegów postanowiło, że odprowadzi go do autokaru i zadzwoni na pogotowie, aby zabrali Dionizego. Tak więc nauczyciel spojrzał się na mnie…

Następnym razem uważajcie i patrzcie pod nogi – wypowiedział to nauczyciel do wszystkich, po czym dodał.

Mam nadzieję, że Dionizy wyjdzie z tego cało, ale zabraniam wam bawić się w berka, aby nie doszło do takiego incydentu, jak ten.

Wiedziałem, że po części to ja odpowiadam za to, że Dionizy wpadł w sidła. Gdybym go nie zaczął gonić… Ale czasu nie da się cofnąć… Może tak miało być… Sam nie wiem… Jak tak szliśmy dalej zwiedzając las, to zastanawiałem się któż mógł zastawić tamte metalowe sidła oraz czy ich przypadkiem nie jest więcej. Widać to było po mnie, że jestem taki zamyślony.

To nie Twoja wina Frank – odezwał się do mnie Lucian.

Nie masz racji to moja wina – powiedziałem.

Gdybym Cię nie zachęcił do zabawy w berka, to by nie doszło do takiej sytuacji – wypowiedział to Lucian.

No masz rację. To nasza wina – oznajmiłem.

Jeszcze z tej sytuacji kiedyś będziemy się śmiać – pocieszył mnie Lucian.

Może masz rację, ale teraz nie jest mi do śmiechu – wypowiedziałem to smutnym głosem.

Co się stało? – wtrącił się pytaniem Olivier.

Wiesz sprawa Dionizego – wytłumaczył mu Lucian.

Panowie to nie wasza wina. Winny jest ten co założył te wnyki w lesie – stwierdził Olivier.

No zapewne masz rację – wypowiedziałem to jednocześnie z Lucianem.

Po czym zaczęliśmy się wszyscy śmiać z nie wiadomo czego. Zrobiliśmy kolejny postój po kolejnych trzech godzinach. Dostaliśmy za zadanie polegającym na zrobieniu ogniska. Każdy z nas się rozdzielił. Tak więc teraz szedłem sam. Tak idąc zauważyłem, że w tym lesie musi być jakiś mały staw, gdyż w oddali usłyszałem jak coś plusnęło do wody. Tak więc postanowiłem to sprawdzić. Szczerze mówiąc gdybym wiedział, co mnie wtedy czeka to bym tam nigdy w tamte tereny się nie zapuszczał. Tak idąc przed siebie potknąłem się. Pomyślałem, że to zwykły korzeń, lecz to nie był korzeń. To o co się potknąłem przypominało wystającą kość. Nie zdziwiło mnie to. Pomyślałem, że to może jest kość sarny i poszedłem dalej. Nie minęła chwila, gdy tak idąc zaobserwowałem powoli się pojawiającą mgłę. Musiałem być bardziej czujny i rozglądałem się dookoła. Co szczerze mówiąc ta moja czujność bardziej zmieniła się w eksplorowanie i zwiedzanie cudownego miejsca. Tym razem tak idąc na ścieżce natknąłem się na dziwny totem z gałązek. Nie wiedziałem wtedy, co to jest i co może znaczyć. Gdybym wtedy mógł zawrócić, to bym to zrobił, ale w tym przypadku chciałem zobaczyć, co będzie dalej nie wiedząc co może za chwilę mnie spotkać.

Zauroczony pięknem przyrody tak idąc pośród tej mgły przedzierałem się, aby być bliżej stawu. I znów potknąłem się o coś tym razem wyglądało to na fragment kręgosłupa. Jednakże wtedy nawet nie myślałem, aby cofnąć się tylko uparcie chciałem dojść do stawu, aby sprawdzić, czy tam zobaczę żaby. Mgła ciągle unosiła się w tym lesie, a ja dotarłem do rzekomego stawu. Tak postanowiłem przejść dookoła staw, ale im dalej szedłem ścieżką, aby okrążyć staw, tym czułem, że ziemia pod moimi nogami nie jest twarda. To wyglądało, jakbym wszedł na bagna i tym razem, idąc w tej mgle znów potknąłem się, ale tym razem o czaszkę. Moja twarz wylądowała w błocie. Wstałem i przetarłem twarz. Spojrzałem na czaszkę, lecz to nie była czaszka zwierzęca… To była czaszka ludzka. Aż mnie to zaskoczyło i postanowiłem oddalić się od tego miejsca, nie wiedząc, że idąc tak umoranym w błocie jeszcze na cokolwiek się natknę po drodze. W tej mgle można było się pogubić i szczerze mówiąc czułem się zagubiony… Tak idąc i człapiąc w błocie po parunastu minutach poczułem znów twardą ziemię, ale las we mgle nadal towarzyszył mi przez ten cały czas. Starałem się jakoś wrócić, okrążając tamten staw, ale nawet nie zdałem sobie sprawy, gdy nagle fragment ziemi wraz ze mną osunął się ze skarpy. Pamiętam, jak się poobijałem, lecz to nie był koniec tego wszystkiego. Poobijany stoczyłem się nie dosyć, że po korzeniach wystających i kamieniach to jeszcze na sam koniec padłem na twarz na kilka szkieletów ludzkich. Rozejrzałem się dookoła i wiedziałem, że jest to miejsce gdziebym nie chciał być. Widząc ludzkie kości tak wewnętrznie czułem, że mi grozi niebezpieczeństwo i powinienem jak najszybciej się wydostać. Jednakże powrót na górę skarpy nie był możliwy, gdyż było za stromo. Postanowiłem iść przed siebie, mając nadzieję, że wyjdę z tej przeklętej mgły. Jednakże na domiar tego po drodze napotykałem coraz to więcej szczątek ludzkich. Czułem ten zapach gnijącego i rozkładającego się ciała. Bałem się iść dalej, ale wiedziałem, że nie mam wyboru. Dotarłem tym razem do większego stawu. I zatrzymałem się na chwilę, aby zobaczyć ten cudowny widok, mając już nadzieję, że nic mi nie grozi. Jednakże w tej chwili ze stawu wyłoniła się dziwna postać z rogami i spiczastymi uszami. Ta postać miała na sobie poszarpany fioletowy materiał, a jego lekko zielonkawa cera i złowieszcze spojrzenie nie było czymś dobrym. Nie wiedziałem, co teraz zrobić. Próbowałem uciekać, gdy ta dziwna kreatura mnie złapała i w tym momencie usłyszałem ogromny wygłodniałego niedźwiedzia. Nie rozumiem, jakim cudem potem znalazłem się niedaleko ogniska. Wiem tylko, że więcej razy tamte rejony nie powrócę…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Marian ponad rok temu
    "wydostać z metalowych wnyk" -> "wydostać z metalowych wnyków"
    "kolejny postój po kolejnych trzech godzinach" -> kolejny po kolejnych - niezgrabne
    "Każdy z nas się rozdzielił" -> Człowiek nie może się rozdzielić.
    "gdziebym nie chciał być" -> "gdzie bym nie chciał być"
    To chyba miał być tekst o czymś strasznym, a wyszedł o niczym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania