Stay with me | Rozdział 11

Mimochodem wzdrygam się na dźwięk elektrycznej maszynki do włosów, a gdy chwilę później narzędzie dotyka mojej głowy — zamieram. Przedtem uważałem, że poświęcenie kłaków nie jest wcale złe, w końcu to tylko włosy. Dodatkowo te moje kołtuny ostatnio bardzo osłabły i zaczęły cholernie szybko wypadać. Stąd pomysł, aby nieco skrócić ich długość — tak jakoś do trzech milimetrów, co właściwie jest równe zeru — a następnie zabrać się za odpowiednią dietę uzupełniającą. Brakuje mi minerałów, moja skóra blednie i robi się jakaś taka mętna, robię się ospały i zmęczony bez powodu — w takiej sytuacji nie mam zbyt wielu możliwości. Jeśli naprawdę chcę zwalczyć raka i trochę wydłużyć swoje życie, podejmę się wszystkiego.

Oczywiście nie twierdzę, że w kilka dni przeskoczyłem o kilka poziomów w górę — z zaawansowanego pesymisty do optymisty na okresie próbnym, ale chyba mogę przyznać, że przestałem aż tak dołować się najgorszymi scenariuszami. Być może zmiana podejścia była kwestią czasu; może musiałem dostać mocnego kopa w cztery litery, aby wreszcie ruszyć naprzód i nieco zmienić punkt widzenia.

Poniekąd cieszę się, że wyszło właśnie tak, a nie inaczej.

Wzdycham cicho, gdyż zauważam, iż mama wyciąga kabel od golarki z gniazda. Cisza w pomieszczeniu i skupienie na twarzach rodziców nieco mnie stresuje, lecz finalnie biorę spory wdech i podnoszę się z siedzenia. Odwracam się do lustra z grobową miną.

— I jak? — pyta mama, stając tuż za mną. Kobieta kładzie dłonie na obu moich ramionach, po czym uśmiecha się promiennie. Nawet nie wiem, jak to zinterpretować. — Uważam, że bardzo ci pasuje taka fryzura.

— To jest brak fryzury, mamo — odpowiadam, rozciągając usta w mikroskopijnym łuku. — Ale masz rację. Nie jest najgorzej.

Kobieta kiwa głową, a w jej oczach zaczyna malować się ulga. Cóż, nie skłamałem. Naprawdę nie twierdzę, że wyglądam jakoś tragicznie. Jest znośnie. Krótkie włosy niczego nie zmieniają. Nadal jestem sobą i nadal mam mnóstwo do zrobienia, aby udowodnić swą wartość, i na samym końcu wygrać.

Kątem oka zauważam, że tata zabiera z szafki szczotkę wraz z szufelką, by w następnej kolejności zająć się sprzątnięciem włosów z podłogi.

Mama ponownie zwraca na siebie moją uwagę.

— Jak tak właściwie się tutaj czujesz? — pyta. — Jesteś tutaj już tydzień i wprawdzie nie powiedziałeś nam zbyt wielu rzeczy. — Wzrusza ramionami z zainteresowaniem malującym się na twarzy. Odpowiadam jej tym samym.

— Nocą jest ciepło i cicho. Wysypiam się bez problemów. Jedzenie też nie jest najgorsze. — Śmieję się. — Ale mimo wszystko brakuje mi pianek Marshmello i konsoli — mówię, na co mama wywraca oczami i zaraz po tym zaczyna kręcić głową w geście niedowierzania. Przez moment obserwuję ją w ciszy i skupieniu, by wreszcie westchnąć i spoważnieć. — W piątek zaczynam.

Kobieta unosi głowę, przez moment patrząc na jeden ślepy punkt, lecz parę sekund po tym ogląda się za siebie — prosto na tatę, który akurat kończy wyrzucać włosy do metalowego pojemnika na śmieci. Mruży oczy na swego męża, wyraźnie nad czymś myśląc, co mimochodem udziela się też mi. Nagle zwraca się ku mojej twarzy, wprawiając mnie w lekką zadumę dzięki swojemu zaciętemu spojrzeniu. Przełykam gulę, w pełni skupiając się na rodzicielce.

— Pokaż temu paskudnemu nowotworowi, gdzie jest jego należyte miejsce. — Unosi dłoń i wskazuje palcem prosto na mnie. — Na pewno nie tam. Pamiętaj o tym i wygraj. — Kończy i uśmiecha się pokrzepiająco, a wtedy ja milknę na dłuższą chwilę, kompletnie zafascynowany jej słowami.

Ta kobieta naprawdę jest moją bohaterką. Robi wszystko, aby tylko podnieść mnie na duchu i pokazać, że utrata motywacji oraz nadziei jest najgorszą rzeczą, jaką mogę sobie przywłaszczyć. Cieszę się, że mam taką mamę. Gdyby nie ona, nie wiem, co by ze mną było.

— Pewnie — odpowiadam po paru chwilach, a następnie rozciągam usta w wyraźnym uśmiechu.

Nie dodaję nic więcej. Nie czuję takiej potrzeby. Mama chyba również, bo kończy rozmowę wolnym skinięciem głowy i wychodzi, zabierając ze sobą ojca. Idę tuż za nimi i rozglądam się po korytarzu. Widzę mnóstwo nieznajomych twarzy, dostrzegam też kilka osób, z którymi miałem okazję już porozmawiać w ciągu tego tygodnia. Niektórzy z nich wyglądają na szczęśliwych i pełnych nadziei, natomiast ta druga grupa — wygląda jak ja przed tym wszystkim; ci ludzie spoglądają ze smutkiem na otoczenie i dołują się każdą napotkaną na drodze rzeczą.

Cieszę się, że już taki nie jestem. Dzięki wsparciu rodziców i najlepszego przyjaciela — Williama — mogę teraz patrzeć ze spokojem przed siebie i nie zadręczać się, że niedługo odejdę.

Bo nie odejdę.

Wierzę w to i nic nie zburzy mojej nadziei, choćby nie wiem co.

***

WILLIAM

 

Powoli przerzucam sportową torbę przez ramię, a jej ciężar na moment wytrąca mnie z równowagi. Zaczynam śmiać się głupkowato przez tę sytuację — w końcu niemalże wyrżnąłem orła przed chłopakami z drużyny — czym jedynie przyciągam niechcianą uwagę. Koniec końców przyciągam te dziwne spojrzenia i sam nie wiem, czy nie wyszedłbym na plus, gdybym po prostu poleciał jak kłoda na podłogę. To w dalszym ciągu lepsze niż głupie śmianie się do siebie.

Ale co poradzę?

Zagryzam wargę, chcąc jakoś zahamować uśmiech, a następnie poprawiam ucho od tego bagażu ważącego tonę — nie wiem po co wciskałem tam dwie pary butów i kask od roweru, ja nawet nie jeżdżę rowerem — i wreszcie ruszam w stronę wyjścia z szatni.

Mimochodem wyjmuję telefon z kieszeni i odblokowuję wyświetlacz. Widzę jakieś powiadomienie w rogu ekranu. No tak, jedna niewyświetlona wiadomość od Lucy, której nie chce mi się odczytywać od rana. To nie tak, że ją ignoruję. Znaczy, poniekąd tak, ale mam ważny powód — jestem na nią zły przez ostatnią rozmowę, w trakcie której dość źle wysławiała się o moim przyjacielu. Nie popieram takiego obgadywania, a jeśli jeszcze sprawa dotyczy osoby dla mnie ważnej — wtedy to już w ogóle tracę chęć na dalszy kontakt.

Glenn jest moim najlepszym przyjacielem — i przy tym świetną, naprawdę przesympatyczną osobą — dlatego nie zamierzam stać bezczynnie, gdy ktoś go pośrednio obraża. Brat bliźniak Lucy, Clay, być może pomyślał dość podobnie, bo trochę zrąbał dziewczynę. Wprawdzie nie wiem, kiedy zacząłem z nimi wszystkimi trzymać. Lucy poznałem jeszcze w szkole — jesteśmy w różnych klasach, ale chodzimy na zajęcia dodatkowe z gramatyki, więc między naszą dwójką utworzył się jakiś kontakt. W pewnym momencie dowiedziałem się, że wpadłem jej w oko. Początkowo nie byłem zachwycony tym faktem — nie w głowie mi związki — lecz w pewnym momencie posłuchałem się Glenna i postanowiłem poznać trochę tę dziewczynę. W międzyczasie zapoznałem się z jej bratem i paroma innymi osobami, bo — jak się okazało — Lucy jest głosem prowadzącym w jednym niewielkim zespole, którego członkiem jest też Clay i dwóch innych chłopaków: Samuel oraz Newton. O Samie mogę powiedzieć tyle, co nic. Chłopak jest dość skryty — czy raczej zdystansowany względem nowych znajomych — natomiast Newton momentami sprawia wrażenie, jakby był po jakichś mocnych pigułkach. Poważnie, czasami nie wiem, o czym ten koleś do mnie mówi. Ja rozpoczynam rozmowę na temat meczu, a on nagle dodaje, że ostatnio dostał mandat za przejście przez płot. I to tak w zupełnie randomowym momencie.

No mniejsza. Nic do niego nie mam. Mimo wszystko dobrze gra na gitarze i potrafi poprawić humor tą swoją głupkowatością. Czasem jednak zastanawiam się, jak ci wszyscy ludzie ze sobą wytrzymują. Lucy i Clay’a jeszcze rozumiem, bo są rodzeństwem, ale Sam i Newton, którzy są swoim kompletnym przeciwieństwem?

Na całe szczęście zespół nie jest moim największym zmartwieniem. Wprawdzie oni w ogóle nie należą do moich zmartwień, ale no nieważne — to tyle o nich. Od samego początku dążę do jednego wątku — sytuacji Glenna.

Z Glennem poznałem się ponad dwa lata temu. Powiecie, że niedługu, a ja się z wami zgodzę, ale — zanaczam — naprawdę nigdy nie poznałem kogoś tak autentycznego, jak ten chłopak. Glenn jest dość skryty i co prawda nie ma jakiejś szczególnej potrzeby nawiązywania nowych znajomości, lecz po lepszym poznaniu naprawdę odpuszcza i urzeka charakterem. Jeśli miałbym wybrać jedno słowo, aby go opisać, wybrałbym to najmniej skomplikowane — dobroć. Dlaczego? Otóż moim zdaniem prostota jest najlepsza. Po co kombinować z wyszukanymi określeniami i zgrywać mądrusia, kiedy można opisać coś w prosty sposób i przy okazji dotrzeć do większej publiczności bez problemu?

Tak jak powiedziałem — Glenn jest dobry. Miły i pogodny, choć przy tym wszystkim trochę tajemniczy. Kompletnie nie przeszkadza mi jego orientacja i to, co o mnie myśli. Nie powiem, że nie zdziwiło mnie jego wyznanie, bo zdziwiło i to mocno — początkowo czułem się trochę skrępowany i nie wiedzałem, co mówić, aby nie komplikować sytuacji między naszą dwóką, lecz wreszcie dałem sobie spokój z szukaniem drugiego sedna sprawy i po prostu na nowo zacząłem zachowywać się tak, jak przedtem. Myślę, że to był najlepszy wybór.

Ale wtedy pojawiła się kolejna przeszkoda, którą śmiało mogę porównać do muru nie do zbicia. Glenn jest ciężko chory i — z tego co mi wiadomo — ma jeszcze niecałe cztery miesiące życia. Nie potrafię wyrazić swoich uczuć, kiedy tylko o tym myślę. Jest mi cholernie przykro i nie mogę zaprzeczyć, że momentami mam chęć zamknąć się w swoim pokoju i po prostu przesiedzieć tam wieczność, ale no nie mogę. Muszę być wsparciem dla Glenna.

Odwiedzam go w klinice codziennie. Nie mogę przynosić mu pianek Marshmello, które chłopak wręcz kocha, nie mogę też zajmować mu zbyt dużo czasu. Glenn musi wypoczywać i ja bardzo dobrze zdaję sobie z tego sprawę. W głębi liczę, że chłopak wyjdzie z tego choróbska w jednym kawałku i na samym końcu mocno kopnie je w dupsko. Widok jego uśmiechniętej twarzy poniekąd mnie uspokaja. Kiedy widzę, że chłopak nie wymusza radosnych gestów, a jego głos nie brzmi sztucznie, od razu robi mi się lepiej na sercu. Dobrze jest mieć tę świadomość, że twój przyjaciel mimo wszystko stara się myśleć pozytywnie.

A początkowo nie myślał. Nadal pamiętam jego puste spojrzenie i wyprany z wszelkich uczuć głos — gdy tylko myślę o tych sprawach, czuję dreszcze.

To się na całe szczęście zmienia. Oby tylko postępy szły dalej naprzód.

***

Poprawiam denerwujące włosy, które znowu postanawiają posmyrać mnie po oczach, po czym wzdycham i przechodzę przez próg drzwi prowadzących do kliniki. Wchodzę w głąb pomieszczenia i podchodzę do miłej pani w kitlu, by wpisać się na listę odwiedzających. Oddaję kobiecie długopis i kieruję się do windy, którą następnie przemieszczam się na drugie piętro. Przez chwilę waham się przed wejściem do pokoju, w którym leży Glenn, lecz wreszcie spinam poślady i chwytam za klamkę.

Chłodne powietrze uderza mnie w twarz, a widok znajomej osoby stojącej przy oknie i spoglądającej na otoczenie z przygnębieniem odbiera mi zdolność myślenia. Zatrzymuję się w progu i rozdziawiam buzię, nie będąc pewnym, co tak właściwie pragnę powiedzieć. Mrugam parę razy, nie mogąc odwrócić spojrzenia od profilu twarzy Glenna, i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że wpatruję się w niego nienormalnie długo. Odchrząkam, czym zwracam na siebie uwagę chłopaka, a następnie spuszczam wzrok i wchodzę do środka, zamykając za sobą drzwi.

Glenn od razu zwraca się do mnie z uśmiechem, a cały wyraz w jego oczach zmienia się diametralnie. Powoli skanuję wzrokiem jego twarz i zaczynam wyłapywać drobne szczegóły, które ostatnio uległy zmianie. O tym, że chłopak schudł, chyba nie muszę mówić. Ale mimo to wspomnę, że jego twarz również wyszczuplała, co dość pokaźnie uwydatniło kości policzkowe. Już przedtem miał ładne i gęste brwi, a także ciemną oprawę oczu. Jednakże jednej rzeczy jeszcze nie miałem okazji ujrzeć.

— Twoje włosy... — zacząłem, lecz urwałem w połowie, zmieszany.

Oczywiście ta reakcja nie wynika z odrzucenia, broń Boże. Jestem po prostu zaskoczony, bo ta nowa cecha dodaje chłopakowi trochę charakteru, co — nie zaprzeczę — naprawdę mi się podoba.

— Mama pozbawiła mnie wszystkich kłaków dzisiaj rano. — Glenn śmieje się, a jego twarz promienieje. Kąciki jego piwnych oczu marszczą się lekko, podobnie jak dwa niewielkie fragmenty przy nosie, a same usta rozciągają się w wesołym uśmiechu. Przełykam gulę, kompletnie zafascynowany widokiem. Już zdążyłem zapomnieć, jak wygląda szczęśliwy Glenn. To naprawdę miła odskocznia od ostatnich wydarzeń. — Ale to dobrze. Teraz nimi o nic nie zahaczam i nie wyrywam. — Chłopak wzrusza ramionami, po czym ogląda się za siebie. — Szkoda tylko, że nie mogę wyjść na zewnątrz. Chętnie poszedłbym nad jakieś jezioro i porzucał w nie kamieniami. Mógłbym też zjeść te dobre naleśniki z budki przy kinie. Wiesz, te takie ze świeżymi truskawkami i toną cukru pudru — mowi, a ja machinalnie kiwam głową. — No ale nie mogę. Dieta i wypoczynek. Sam rozumiesz. — Wywraca oczami.

— Rozumiem — odpowiadam, a zaraz po tym marszczę brwi. On... ma zbyt wiele energii. — Dzisiaj mam tylko dwie godziny, ale i tak powinniśmy zdążyć przejść parę głównych wątków w Dead Island. — Mimochodem zdejmuję plecak, a zaraz po tym wyciągam z niego komputer. — W którym momencie skończyliśmy? Na uzbrojeniu przyczepy w garażu ojca Jin?

— Chyba nawet odwieźliśmy ją do Simona — odpowiada Glenn, kiwając głową. — Zresztą zaraz wszystko się okaże. — Parska.

— Prawda — zgadzam się z uśmiechem.

Zaraz po tym siadam na łóżku chłopaka i włączam komputer. Glenn moment później idzie w moje ślady. Ostatni raz spoglądam na jego pogodną twarz, przez co znowu czuję wewnątrz ten dziwny ścisk, po czym zwracam się do laptopa i loguję się na swoje konto Steam.

Do końca spotkania staram się nie myśleć o tym dziwnym uczuciu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania