Stay with me | Rozdział 12
WILLIAM
Marszczę brwi i cicho stękam, kiedy buzik nie chce dać za wygraną. Koguty pieją tuż nad moją głową, stopniowo doprowadzając mnie do białej gorączki. Z trudem obracam się na bok i wlepiam ślepia w szafkę znajdującą się na drugim końcu pokoju, a zaraz po tym zadzieram głowę ku górze i zaczynam skanować wzrokiem półkę. Gdzie jest ten cholerny telefon?
Widzę go. Przesuwa się wzdłuż drewnianej powierzchni i nie przestaje mnie irytować. Z trudem podnoszę się do siadu i sięgam po aparat, którym przez moment mam chęć rzucić o ścianę. Powstrzymuję się jednak od tego kuszącego czynu i jedynie wyłączam budzik. Oddycham z ulgą, kiedy koguty milkną, a sam telefon przestaje wibrować.
Mimochodem drapię się po potylicy, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu odpowiedzi na ostatnio nurtujące mnie pytanie: co ja tak właściwie robię ze swoim życiem? No i nagle do mnie dociera nowinka — jeszcze tydzień i szkoła! Genialnie.
Wzdycham i staję na równe nogi, a zaraz po tym przemieszczam się w stronę szafy. Kątem oka wyłapuję swoje odbicie w lustrze, przez co — chcąc nie chcąc — wybucham śmiechem. Chyba za dużo Dead Island. Teraz chodzę jak jeden z tamtejszych poparzeńców.
Mimo wszystko cieszę się szczęściem Glenna. Jeśli tak proste rzeczy, jak choćby wspólne granie, są w stanie sprawić mu radość, to jestem za. Niestety nie mogę obiecać, że poświęcę na gry cały wolny czas. Moi rodzice nie są tak ugodowi, jak mama Glenna. Jeśli nie przyłożę się do szkoły i nauki, będę mieć kłopoty. Mój ojciec jest bardzo wymagający. Nieraz już narzekał, że spędzam za dużo czasu w domach znajomych i nie zajmuję się pożytecznymi rzeczami. Nie pasuje mu też moje członkowstwo w klubie sportowym — ojciec uważa, że branie sportu na poważnie jest głupie. Jego zdaniem powinienem porzucić wszystko i najlepiej zacząć uczyć się na sędziego bądź kogoś o podobnie wysokiej władzy.
Ale co ja poradzę, że mam inne ambicje?
Lubię sport i gry komputerowe. Lubię też niezdrowe jedzenie i spanie w ciągu dnia. Najlepiej funkcjonuję nocą, co zresztą wie każdy, kto zna mnie choć odrobinę. Jestem niezły z przedmiotów ścisłych, natomiast jeśli chodzi o sprawy związane z mową i ogółem językiem — szkoda gadać. Głównie dlatego chodzę na zajęcia dodatkowe, na których poznałem Lucy.
A jeśli mowa o niej…
— William, przyszli twoi znajomi — słyszę nagle, przez co odwracam się w kierunku drzwi, które jeszcze parę sekund temu były zamknięte. Teraz jednak w ich progu stoi mama ze szklanką soku, który następnie ląduje w objęciu moich bladych łap. Standardowo o poranku czeka na mnie porcja witamin.
— Niech wejdą na górę — mówię krótko, na co mama kiwa głową z niewielkim uśmiechem. Słysząc jej lekkie kroki, zwracam się w stronę szafy, z której zamierzam wygrzebać jakieś czyste ubrania.
Porządek w mojej garderobie zrobiłby wrażenie na niejednej osobie. Nic dziwnego, że znalezienie docelowej koszulki znajduje mi średnio pół godziny. Tata chyba dostałby zawału, gdyby na jaw wyszedł fakt, iż nie segreguję skarpetek kolorystycznie. Nie pytajcie.
— Cześć, Willy — słyszę głos Lucy. Kątem oka zerkam w kierunku drzwi, w progu których jeszcze niedawno stała moja rodzicielka. Zarówno moja mama, jak i Lucy są całkiem podobnego wzrostu. Jak na kobiety są całkiem wysokie, w końcu mowa o prawie stu osiemdziesięciu centymetrach.
— Cześć — odpowiadam krótko, po czym przenoszę wzrok na Clay’a. — Znów kasyno? — pytam, nawiązując do gry, którą chłopak ostatnio męczył dniami i nocami.
— Nie tym razem — słyszę jego cichy i skupiony głos. Wygląda dość zabawnie z tą powagą na twarzy, kurczowo trzymając się telefonu, jakby ten miał za moment uciec.
— Od trzech dni nawala w tego nowego Harry’ego Pottera. Poważnie. Wchodzi na to regularnie co parę godzin, jak naładuje mu się jakaś energia. A spróbuj tylko zabrać mu telefon, jak jest w trakcie nauki zaklęć. Zje cię żywcem — mówi Lucy z powagą na twarzy.
— Slytherin na drugim miejscu. — Clay prycha, po czym blokuje telefon i wywraca oczami. — Mimo że prowadzę indywidualnie, to tkwię na drugim miejscu, a pozostałe domy są parę punktów za mną.
— Tak, Clay — zaczynam z rozbawieniem. — Wszyscy dobrze cię rozumiemy.
Chłopak odpowiada mi niewielkim uśmiechem, który standardowo uzależnia, a zaraz po tym przenosi wzrok na szkalnkę soku, którą odłożyłem na półkę obok szafy. Jak gdyby nic podchodzi do mebla i zabiera napój, niemal od razu zaczynając się nim delektować. Lubię go. Lubię to, że nigdy nikogo nie udaje. Podoba mi się ta szczerość u innych — wyrażana w różnoraki sposób, rzecz jasna.
— Dzisiaj też odwiedzasz tego chłopaka w szpitalu? — pyta Lucy bez jadu w głosie. Odkąd wyjaśniliśmy sobie parę spraw, przestała wypowiadać się o Glennie w nieciekawy sposób. Cieszy mnie ten fakt. — Moja koleżanka wieczorem organizuje imprezę. Byłoby miło, gdybyś wpadł.
— Nie wiem, jak wyrobię się z czasem — mówię. — Kończę trening po południu, po tym muszę pojawić się w domu. Mama bardzo naciska na wspólny obiad z ojcem. Możliwe, że skończy się na jedzeniu, a może i być tak, że znowu popsuje mi humor swoim naciskiem na naukę. Dam ci znać co i jak, kiedy już się uwolnię. — Wzdycham. — Glenna odwiedzę jutro. Dziś i tak nie mógłbym. — Na tym urywam. Nie chcę wyjawiać szczegółów leczenia osobom, które nie są ani trochę powiązane z chłopakiem.
— E tam, nawet jeśli faktycznie coś nie pójdzie to nasze towarzystwo pewnie poprawi ci humor — mówi Clay z uśmiechem.
Lucy szturcha go łokciem, czego kompletnie nie rozumiem, ale to pewnie dlatego, że nie mam rodzeństwa. Ignoruję ten fakt i wracam do przetrzepywania szafy. Po ciężkich zmaganiach dokopuję się do jasnego podkoszulka z napisem promującym mój ulubiony napój gazowany. Po tym łapię za pierwsze lepsze jeansy i sięgam do komody po jakieś boksy. Niespecjalnie krępuje mnie towarzystwo innych przy wybieraniu bielizny.
— Zaraz wrócę — rzucam na odchodne, po czym znikam za ścianą.
***
— Trzy krówkowe szejki — mówię do kobiety stojącej za kasą, której czerwony T-shirt dodatkowo zdobi platkietka z nazwą firmy oraz imieniem wypisanym nieco mniejszą czcionką. — To wszystko.
Płacę należytą kwotę, po czym zabieram paragon wraz z numerkem i lecę do lady, w której dwie minuty później odbieram zamówienie. Ruch niewielki, to i obsługa błyskawiczna. Efekt stosunkowo wczesnej godziny jak przypuszczam. Dosiadam się do stolika, przy którym siedzą Lucy i Clay, po czym podaję bliźniakom dwa szejki. Trzeci zostawiam dla siebie.
— Orzechowy jest smaczniejszy — komentuje Clay po skosztowaniu łyka. Zgadzam się z nim w pełni.
— Wracając do dzisiejszej imprezy… — zaczyna Lucy z powagą. — Słyszałam, że ma przyjść Timoteo. — Nagle jej twarz krzywi się w grymasie, czego nie rozumiem ani ja, ani Clay, a świadczą o tym nasze zmieszane spojrzenia. Clay jednak szybko poważnieje, jakby zdał sobie sprawę z powodu zachowania siostry. Mógłbym przysiąc, że pobladł.
— Timoteo? — pytam, nie kojarząc chłopaka.
— No. Różowy Timo? Stylowy Timo? Obrotny Timo? — wymienia kolejno, a ja jedynie kręcę głową, gdyż nic mi nie świta. O co w ogóle chodzi z tymi przydomkami? — No dobra. — Lucy układa ręce na stoliku, a następnie uśmiecha się z odrazą i kpiną jednocześnie. — Homoteo? — Unosi jedną brew, wyczekując mojej odpowiedzi.
Kątem oka wyłapuję, jak Clay zaciska dłoń na telefonie i na moment zamiera. Udaję, że nic nie widziałem, więc odchrząkam i wzruszam ramionami.
— Może i słyszałem parę razy to określenie, ale nie mam pojęcia, o kogo chodzi. Tak czy inaczej co to ma za znaczenie, czy ten cały Timoteo tam będzie?
— No nie wiem? Może to, że jest gejem? — śmieje się krótko i z pogardą, co trochę mnie dezorientuje. — Chłopaki z mojej klasy często o nim rozmawiają. Mimo że Timo jest dość lubiany przez dziewczyny, to jednak większość go nie trawi. Dlatego nie rozumiem, po co chce przyjść na imprezę.
— Nie trawią go? Bo jest gejem? — pytam ze zdziwieniem. Przyciągam uwagę nie tylko Lucy, ale też Clay’a.
— To chyba wystarczający powód? — mówi Lucy z jadem w głosie, po czym odkłada szejka i krzyżuje ręce na piersi. — Brzydzi mnie fakt, że będę spędzać czas pod jednym dachem z takim człowiekiem. — Ostatni wyraz wypowiada w nieco inny sposób.
Przez chwilę żadne z nas nic nie mówi. Bez problemu wyczuwam niewygodne spięcie u Clay’a, co poniekąd przyciąga moją uwagę, ale mimo wszystko nie chcę o nic pytać w towarzystwie Lucy, która swoją drogą tą jedną rozmową bardzo zniszczyła swoją opinię w moich oczach.
— Idę do łazienki — mówi nagle, na co jedynie kiwam głową, nawet na nią nie patrząc.
Gdy dziewczyna odchodzi na dostateczną odległość, Clay spuszcza głowę i wzdycha. Automatycznie skupiam spojrzenie na jego bladej twarzy, a następnie zaczynam skanować ciemne włosy, które zakrywają dwa średnie tunele w uszach. W pewnym momencie nasze spojrzenia łączą się, przez co mimo woli rozciągam usta w niewielkim uśmiechu. Clay markotnieje.
— Chcesz o tym porozmawiać? — pytam bezpośrednio.
— Może nie tutaj.
— Więc gdze chcesz iść? — zadaję kolejne pytanie. Clay reaguje zdziwieniem.
— Teraz? Przecież Lucy za moment wróci…
— Jakoś straciłem ochotę na rozmowę z nią — wyznaję otwarcie, co jeszcze bardziej zaskakuje ciemnowłosego. Jego zielone oczy powiększają się na równi z moim uśmiechem, którym planuję w jakiś sposób dodać mu otuchy. — Wyślę jej jakąś wiadomość. A teraz chodź, bo jeszcze wróci i nici z naszej ucieczki.
***
— Więc? — zaczynam, opierając się plecami o mur budynku, w którym niemal codziennie odbywają się moje treningi. Mogę mieć pewność, że Lucy tutaj nie przyjdzie. Gdzie zmęczenie i pot, tam nie ma jej. — O co chodzi z Timoteo, pogardą do osób homo i tą całą napiętą sytuacją? Coś przeoczyłem?
Clay wzdycha donośnie, a ja już dzięki temu wiem, że poruszyłem ciężki temat. Wprawdzie mogłem to stwierdzić po samym podejściu Lucy i reakcjach jej bliźniaka na wszystko, co mówi. Niestety to by było na tyle z moich wniosków.
— Nie zrozumiem, jeśli będziesz milczeć, Clay — mówię. Znam chłopaka już jakiś czas, dlatego wiem, że najlepszym sposobem na wyciągnięcie z niego informacji jest duży nacisk. Jeżeli nie odpuszczę, on wreszcie pęknie i powie, co mu leży na sercu, a na tym mi zależy. Bądź co bądź lubię go, o czym już zresztą mówiłem. — Jesteśmy sami, więc możesz mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Widzę po tobie, że coś nie gra.
— To po prostu… — Urywa, po czym zagryza wargę i zamyka oczy. Słysząc, jak nabiera spory wdech, sam na moment wstrzymuję powietrze w płucach i czekam, aż usłyszę coś więcej. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ciężko jest mieszkać pod jednym dachem z rodziną, której poziom tolerancji względem innych wynosi równe zero — mówi na jednym wdechu. — To cholernie ciężkie.
Lekko ściągam brwi, wysuwając pewne podejrzenie.
— W takim razie ty…
— Zgadza się, William — zaczyna z bólem w głosie, po czym łączy ze mną spojrzenia. — Jestem gejem.
— A ten cały Timoteo? — pytam od razu, co na moment wybija Clay’a z rytmu. Chłopak patrzy na mnie z niezrozumieniem, jakbym nie wiem co zrobił. — Coś nie tak? — Patrzę na niego ze spokojem, lecz w pewnym momencie uśmiecham się, gdyż dochodzi do mnie fakt, skąd bierze się ten szok u chłopaka. — Wiesz, Clay, być może twoja rodzina nie potrafi okazać zrozumienia osobom homoseksualnym, ale w okolicy jest mnóstwo ludzi, które nie mają problemu z inną orientacją. — Wzruszam ramionami. — Nie martw się. Nie widzę w tym nic dziwnego.
— Poważnie? — głos Clay’a drży, podobnie jak jego dłonie. Musiał trzymać w sobie to wyznanie od dawna. Nic dziwnego. Poniekąd wyobrażam sobie tę presję. Mimo iż moja sytuacja jest nieco inna, bo w końcu jestem hetero, a moi rodzice ani trochę nie wnikają w kwestię orientacji, to wciąż bardzo naciskają na naukę. Do sytuacji Clay’a dochodzą strach i obawa, że ciężko skrywana sprawa wyjdzie na jaw, a to jedynie pogorszy jego położenie.
— Bez obaw — zapewniam chłopaka o swojej szczerości. — Więc jak? Kim jest ten Timoteo?
Clay spuszcza wzrok, nieco poważniejąc.
— Timoteo… jest w trzeciej klasie — mówi, patrząc w jeden niezmienny punkt. — Jest… stylowy? Nie wiem, jak to określić. Pewne cechy utworzyły plotki… Ludzie zaczęli gadać, że ten jeden chłopak z trzeciej klasy jest pedałem… Kiedy te wszystkie informacje do niego doszły, nie zaprzeczył. Wręcz przeciwnie, on potwierdził, że to prawda. — Podrapał się w tył głowy. — Poniekąd go podziwiam. Ja nigdy nie miałbym odwagi do przyznania się na temat swojej orientacji.
— Przecież przed chwilą to zrobiłeś — zauważyłem.
— Jedna osoba, a cała szkoła i ludzie z nią związani to kolosalna różnica, Williamie — Clay odparowuje z niewielkim uśmiechem.
— To niedorzeczne. Chodzimy do tej samej szkoły, ale w ogóle nie miałem pojęcia o tych rzeczach. — Zaczynam się śmiać. — Słyszałem parę razy określenie Homoteo, ale za cholerę nie mogłem zrozumieć, o co chodzi. Myślałem, że to jakaś nazwa serka. Wiesz, coś jak Monte.
Clay parska śmiechem. Udało mi się go rozbawić, to bardzo dobrze.
— Wiesz co, Clay? — Zwracam się ku jego rozpromienionej twarzy. — Jednak przyjdę na tę imprezę.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania