Stay with me | Rozdział 6

— Cześć, Lucy — mówi William, zatrzymując się jakiś metr dalej. Swoje skupia na dziewczynie, która jeszcze chwilę temu dawała bardzo dobry występ wraz z resztą swojej paczki.

Ciemnowłosa, słysząc powitanie bruneta, uśmiecha się szeroko. Od samego początku wytwarza wokół siebie bardzo pozytywną aurę, która nawet na moment nie przestaje mnie przytłaczać. Czuję się miażdżony jej siłą.

— Co tu robisz, Willy? — pyta, a ja mimowolnie skupiam na niej swoje spojrzenie.

Zaczynam czuć się źle. Do tej pory tylko ja zwracałem się do niego w ten sposób. Nikt inny nie zdrabniał jego imienia. Dzięki temu przez cały ten czas czułem się wyjątkowy, wyróżniony, bo w końcu nikt inny nawet nie śmiał zwracać się do niego per Willy. A teraz...

A teraz ktoś to zaczyna rujnować.

Mam ogromną chęć powiedzieć tej dziewczynie, aby przestała zwracać się w ten sposób do Willa, ale... przecież nie mogę tego zrobić.

Nie mam prawa jej niczego zabronić.

— Spotkanie z przyjacielem — wyjaśnia William, następnie wskazując na mnie skinięciem głowy. Momentalnie odczuwam spojrzenie wszystkich zgromadzonych. Pięć par oczu skupia się na mojej osoby i uważnie mnie lustruje. Kątem oka dostrzegam, że Lucy mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu, następnie przybierając nieodgadniony wyraz twarzy. Nie wiem, jak zareagować, więc odwracam wzrok, co okazuje się dobrą decyzją, gdyż od razu spotykam się z niebieskimi oczami Williama.— Myślałeś już nad jakimś filmem, Glenn? — pyta chłopak. Całkowicie skupia się na mnie.

Nagle ogarnia mnie dziwnego rodzaju ulga.

— Nie — zaprzeczam, kręcąc głową. Zaraz po tym lekko wywijam usta, formując je w niewielki uśmiech. Postanawiam zignorować ludzi, których nie znam. Do piachu z tym nienawistnym spojrzeniem Lucy. Mam ją gdzieś. — Uznałem, że wybierzemy na miejscu.

Will kiwa głową na znak zrozumienia, a następnie na nowo przenosi spojrzenie na Lucy.

— Pogadamy później. — Uśmiecha się łagodnie, co wywołuje lekkie zmieszanie na twarzy ciemnowłosej.

Zerkam na nią ukradkiem, a raczej planuję to zrobić. W rzeczywistości moje oczy wędrują do zupełnie innej osoby — chłopaka, który stoi tuż za Lucy; do jej brata bliźniaka. Brązowowłosy wyłapuje moje spojrzenie, w związku z czym unosi brwi w pytającym geście. Nic nie mówiąc, odwracam wzrok, a następnie chowam dłonie do kieszeni kurtki.

Ups.

Chyba mnie przyłapał.

Mówi się trudno.

— Idziemy? — pyta Willy, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. W odpowiedzi kiwam głową, a następnie kieruję do kina, nawet przez moment nie patrząc na grupę muzyków, którzy powoli zaczynami mi ciążyć. Słyszę jedynie, jak przyjaciel żegna się ze znajomą dziewczyną i jej znajomymi, następnie dołączając do mojej skromnej osoby.

Meh. Chyba jestem zbyt przewrażliwiony. Znów lęk chciał przysłonić mi zdrowy rozsądek.

Ale... czego ja tak właściwie się boję?

Wspólnie decydujemy się na premierę drugiej części Amityville, gdzie w głównej roli obsadzono Bellę Thorne. To właśnie z jej powodu wybieramy ten tytuł. Kwestię klimatu i dobrego poprzednika odstawiamy na drugi plan.

Praktycznie przez cały film dyskutujemy na temat sukowatego wyrazu twarzy głównej aktorki, który cholernie mi się podoba. Uwielbiam urodę Belli. Poważnie.

Przez skupienie na tych wszystkich małostkowych rzeczach nawet nie zauważamy, jak film dobiega końca i, co gorsza, nie mamy najmniejszego pojęcia, o co tak właściwie w nim chodzi — czy raczej chodziło.

Ale żaden z nas nie planuje narzekać.

To był dobrze spędzony czas. W końcu rozmowa o twarzach innych ludzi od zawsze jest bardzo pożytecznym zajęciem.

Po kinie wracam do domu. Jestem strasznie padnięty i jedyne, czego pragnę, to zaznanie tego błogiego uczucia, jakim jest odprężenie. To z kolei najczęściej jest wywoływane przez długie wylegiwanie się na miękkim łóżku.

...a przynajmniej sprawy prezentują się w ten sposób u mnie.

Nie docieram nawet do schodów, jak zza ściany wychodzi mama. Zostaję w miejscu i posyłam jej pytające spojrzenie. Kobieta od razu powiadawia mnie o wynikach badań, które odebrała dziś po południu. Dowiaduję się, że przyjmowane przez określony czas leki nie obciążyły mojego serca. Jest wręcz przeciwnie — tabletki poprawiły jego pracę, co z góry daje mi więcej opcji. Śmiało można rzec, że to ważny postęp w moim leczeniu.

Jednakże w chwili, gdy pytam, czy jest już coś wiadome na temat dalszego przebiegu badań, kobieta zmienia wyraz twarzy na dość spięty. Przez chwilę waha się nad odpowiedzią — co swoją drogą stwarza u mnie parę podejrzeń — lecz wreszcie wymusza uśmiech i mówi jedynie, iż jest w trakcie poszukiwania dla mnie odpowiedniego lekarza.

Reaguję zdziwieniem.

Czy z obecnym lekarzem coś jest nie tak?

Póki co nie chcę o nic pytać. Postanawiam zostawić tę sprawę w jej rękach. Jakby nie patrzeć, jestem tylko nastolatkiem, który nie ma zbyt wielkiego rozeznania w dziedzinie medycyny. Moja mama na pewno stara się zrobić wszystko, aby moje leczenie mogło przebiec jak najlepiej.

Jednak... mam wrażenie, że mama jest dziś nieco inna, niż zazwyczaj.

 

Dopiero po paru dniach mam okazję poznać przyczynę jej nietypowego zachowania.

Wstaję rano, co jest raczej moim nawykiem, a następnie zajmuję się swoją dzienną rutyną — poranna toaleta, szczypta higieny oraz zmiana garderoby. Idzie mi zadziwiająco szybko. Nie mija nawet godzina, jak stoję przed lustrem czysty i pachnący, ubrany w świeże ubrania, które — mam wrażenie — trochę na mnie wiszą.

Wydaje mi się, czy może...?

Nie, to niemożliwe. Jestem pod stałą kontrolą lekarzy. Spadek wagi na pewno nie umknąłby ich uwadze. Na pewno dowiedziałbym się o tym od razu.

No i mimo wszysyko mam wrażenie, że kondycja mojej skóry skóry zaczyna się poprawiać.

To... chyba dobrze, no nie?

Bezgłośnie opuszczam pomieszczenie, co tak właściwie nie jest moim zamiarem. Po prostu nie lubię robić zbędnego hałasu, więc zazwyczaj staram się obchodzić ze wszystkim cicho i spokojnie. Zamknąwszy drzwi od toalety, wyłapuję poddenerwowane głosy rodziców.

Ja... nigdy nie bawiłem się w podsłuchiwanie, szpiegowanie i tym podobne. Nie lubiłem tego i nadal nie lubię. Ufam swoim rodzicom i wierzę w ich słowa, niezależnie jak absurdalnie one momentami brzmią. I... naprawdę... mimo tego, jak dobrze wygląda nasza relacja, w tej jednej, konkretnej chwili dopada mnie bardzo dziwne uczucie.

Po prostu czuję, że muszę usłyszeć, o czym oni rozmawiają, nieważne co.

Cicho zbliżam się do ściany, by w następnej kolejności porządnie wytężyć słuch i w pewnym momencie po prostu pożałować swojego czynu.

Mimowolnie wybałuszam oczy, a buzię rozdziawiam. Przestaję oddychać. Przestaję myśleć. Słyszeć. Czuć.

Czuję się pusty. Wyssany z całej energii.

Słowa rodzicielki odbijają się echem w mojej głowie, co jedynie uwierdza mnie w przekonaniu, że to wszystko jest rzeczywistością. Najprawdziwszym koszmarem, z którego nie wybudzę się przenigdy.

Nie wierzę w to.

Nie... to nie tak.

Ja nie potrafię w to uwierzyć.

Nie chcę, ponieważ...

...na chwilę obecną mam tylko pięć miesięcy życia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania