Stay with me | Rozdział 7

Stwierdzenie, że mnie zamurowało, to eufemizm. W rzeczywistości nie ma słów, które mogłyby idealnie odzwierciedlić to, jak się poczułem w momencie, gdy usłyszałem, że mam mniej niż pół roku życia. Do tej pory sądziłem, że ludzie po poznaniu takiej informacji zanoszą się płaczem i odcinają od świata. Tak to przynajmniej wygląda w filmach i serialach, które przyszło mi obejrzeć w ciągu mojego całego krótkiego żywota. Jednakże mój przypadek jest zupełnie inny. Owszem, czuję się źle. Wprawdzie poznanie tej informacji dało podobny efekt, co rąbnięcie przez samochód.

Boli jak diabli.

Ale… mimo wszystko nie potrafię się rozpłakać.

Jestem zbyt pusty w środku, aby móc okazać jakiekolwiek emocje na zewnątrz.

Sam nie wiem ile czasu minęło od chwili, jak stanąłem pod tymi drzwiami. Gdzieś po drodze straciłem rachubę czasu. W dalszym ciągu rejestruję nerwowe głosy rodziców, jednak teraz nie przywiązuję do nich aż tak wielkiej uwagi, jak na początku. Teraz słucham ich tylko i wyłącznie dlatego, bo jestem na tyle blisko, aby móc wszystko usłyszeć bez większego problemu.

Niewiedza jest skarbem, huh?

W pełni się zgadzam.

Odklejam się od ściany, a następnie idę do swojego pokoju. Mechanicznym ruchem zabieram dwie najważniejsze rzeczy — czyli telefon i portfel — po czym kieruję swe cztery litery do wyjścia. Nie racząc rodziców najzwyklejszym powiadomieniem, iż zamierzam gdzieś wyjść, szybko wciskam na nogi czarne trampki i wychodzę. Niekontrolowanie trzaskam drzwiami, przez co mimochodem wzdycham.

Spoglądam w górę, jednocześnie mrużąć oczy w dwie cienkie kreski. Niebo jest szare i samym swoim wyglądem przyprawia o gorsze samopoczucie, lecz mimo to w tej konkretnej chwili nie jestem w stanie odwrócić od niego wzroku. A to dlatego, ponieważ wiem, że nie mogę poczuć się jeszcze gorzej.

Odblokowuję wyświetlacz telefonu, w następnej kolejności przechodząc do kontaktów. Chwilkę waham się nad wciśnięciem zielonej słuchawki — tej widniejącej tuż obok numeru Willa — lecz wreszcie robię to i uderzenie serca później przykładam przedmiot do ucha. Wsłuchuję się w wyjątkowo przytłaczający sygnał nawiązującego połączenia. To pikanie wywołuje u mnie nieuzasadniony stres. Przełykam głośno ślinę.

Tchórzę.

Nim mój przyjaciel odbiera, rozłączam się, a następnie całkiem wyłączam telefon.

Dopiero teraz to do mnie dociera.

Mam... tylko pięć miesięcy życia.

Nagły podmuch wiatru trafia mnie mocno w twarz, dodatkowo roztrzepując moje powywijane i wciąż lekko mokre włosy. Mimowolnie zagryzam dolną wargę, cudem powstrzymując się od krzyku. Nie mogę się tutaj rozkleić. Nie w centrum, gdzie wokół spacerują ludzie. Z pewnością ktoś z nich zwróci uwagę na stojącego w miejscu, płaczącego nastolatka. Przy takim rozwoju zdarzeń na pewno poczułbym się jeszcze bardziej przytłoczony i najpewniej nie zareagował wdzięcznością czy serdecznością.

Dałbym nogę, co zresztą i tak non stop robię.

Szybko przecieram oczy, a następnie obracam się na pięcie i zaczynam iść przed siebie. Sam nie wiem, dokąd planuję się udać. Najprawdopodobniej do jakiegoś zacisza, gdzie będę mógł posiedzieć sam ze swoimi rozmyślaniami i w spokoju dać upust emocjom.

Brzmi naprawdę kusząco.

Jednakże wciąż jedna kwestia nie daje mi spokoju.

Jak fatalnie i jednocześnie lekkomyślnie się zachowuję, nie mówiąc nic nikomu o swoim spacerze, oraz na dobitkę wyłączając telefon?

Prawdopodobnie nie mogę postąpić gorzej.

Ale w tak ciężkich sytuacjach trudno nie być lekkomyślnym. W takich chwilach impulsy przeważają nad rozsądkiem i niestety, ale nawet, jeśli wiem, że nie mogę tak robić, na myślach się kończy.

Nogi same niosą mnie do jakiegoś małego parku. Kojarzę to miejsce. Ma wygodną lokalizację — znajduje się na szarym końcu dwóch pobocznych alejek, które prowadzą do mojego osiedla. To tak w skrócie. Rozglądam się dookoła, a kiedy moje oczy nie rejestrują żadnej żywej duszy, oddycham z ulgą.

Wzdygam się nagle, gdyż na czubek mojego nosa skapuje kropla chłodnej wody. Tch, że też właśnie teraz zbiera się na deszcz… Mam chęć prychnąć.

Wprawdzie mogłem wywróżyć opady deszczu na podstawie samego wyglądu nieba, ale potrzeba oddalenia się od ludzi chyba była silniejsza, niż sama niechęć do pozostania w deszczu.

Idąc tym tokiem, śmialo mogę rzecz, że wybrałem mniejsze zło. Bo wybrałem, racja?

Siadam na najbliższej ławce, niemal od razu odchylając plecy do tyłu. Po zetknięciu z drewnianym oparciem rozluźniam ramiona i dość dosadnie wzdycham. Znów to samo. Znów wszystkie emocje ze mnie ulatują. Ciekawe tylko, na jak długo?

Przyciągam nogi do torsu, następnie obejmując je lekko drżącymi rękami. Jestem szczupły i całkiem gibki, więc tego typu manewry nie sprawiają mi żadnego trudu. Dopiero teraz spostrzegam to mocne spięcie, które obejmuje całe moje ciało. Kulę się na ławce, po czym kryję twarz między kolanami, co z całą pewnością dla randomowego przechodnia musi wyglądać co najmniej dziwnie. Na całe szczęście jestem tutaj sam. Mogę korzystać z tej prywatności do woli.

Opady nasilają się. Cisza, notorycznie przerywana przez uderzające o ziemię twarde krople deszczu, jest naprawdę pogrążająca. Czuję, że powoli przeradzam się w nicość. W mgnieniu oka całe moje ubrania przemakają; nie ma na nich nawet jednej suchej nitki. Zgaduję, że bez problemu wycisnąłbym z nich litry deszczowej wody. Kosmyki moich włosów zdążyły już oklapnąć i posklejać się ze sobą. Tym sposobem stały się kolejnym ciekawym siedliskiem dla deszczu.

Ponownie wzdycham.

Ale beznadzieja.

Chociaż ta pogoda ma też swoje plusy. Zakładam, że nikt by nawet nie zauważył, gdybym się teraz rozpłakał.

Wszystko fajnie. Kolorowo. Barwnie. Ale...

Nie mogę tego zrobić. Nie mogę nawet zmusić się do tego czynu.

Nieznacznie zwężam patrzałki, zaczynając wgapiać się w jeden punkt z naprzeciwka. Temparatura powoli spada. Chłód zaczyna opatulać moje nagie i mokre ramiona, a potem jeszcze pozostałe części ciała. Mimowolnie krzyżuję ręce na torsie i zaczynam szybko pocierać przemoczone ramiona. Czynność nie daje zamierzonego efektu. Czuję się jeszcze gorzej — lekko dygoczę.

Deszcz nie ustępuje. Znacznie większe krople deszczu z o wiele większą mocą uderzają w moje ciało, machinalnie stając się głównym obiektem moich rozmyślań. W wyniku nie jestem nawet w stanie skupić się na niczym innym, jak na tym szumie, który tworzy burza i wyjątkowo uparty deszcz.

Zamroczony, unoszę wzrok. Od razu — i w oddali — dostrzegam szybko przemieszczającą się sylwetkę. Przez napływającą do oczu wodę nie widzę nic wyraźnie. Z ociąganiem przecieram oczy, lekko przy tym marszcząc brwi, by następnie ponownie spojrzeć na zbliżającego się jegomościa. Momentalnie nieruchomiwję. Z rozdziawioną buzią wpatruję się w błyskawicznie biegnącego przyjaciela, na którego twarzy maluje się nie tylko ogromne zmartwienie, ale też złość. Nawet nie reaguję — nie potrafię — kiedy chłopak staje tuż przede mną i zaczyna wrzeszczeć. Krzyczy, że jestem lekkomyślnym głupkiem, jednocześnie rzucając rękami w powietrzu, co jest dostatecznym podkreśleniem jego nerwów. Patrząc na jego rozemocjonowaną twarz, w pewnym momencie zauważam jeden ważny szczegół. Spostrzegam, że wzdłuż mojej twarzy płynie nie tylko chłodna i brudna woda, ale też gorące łzy. Will nie zauważa tego od razu. Chłopak zdaje sobie sprawę z zaistniałej sytuacji dopiero po chwili — w momencie, jak chcę coś powiedzieć, lecz jedyne, co wypływa z moich ust, to złamany, krótki dźwięk.

Willy już wie.

Zaciskam dłonie na materiale spodni, przytłoczony tą całą napiętą atmosferą i ogromem nieciekawych myśli. Spuszczam. Nie mogę nic powiedzieć. Automatycznie spinam każdy mięsień ciała, by po chwili po prostu głośno się rozpłakać. W okolicy rozbrzmiewa jedynie mój głośny szloch — dźwięk cudem przebijający się przez wyraźny szum tego intensywnego deszczu. Will spogląda na mnie z przerażeniem w oczach, co zauważam dopiero po chwili — tuż po tym, jak ponownie na niego spoglądam. Chłopak nawet nie wie, co zrobić. Ponownie spuszczam wzrok.

Nie martw się, Willy. Nie jesteś sam. Ja też nie mam pojęcia, co teraz.

Nagle mówię to. Cudem zbieram się w sobie i wyznaję przyjacielowi, o czym dziś się dowiedziałem — czy raczej co udało mi się podsłuchać. Nie jestem pewien, czy chłopak mnie usłyszał — zważywszy na panujący wokół hałas — lecz w momencie, gdy zadzieram głowę do góry i raz jesczcze nawiązuję z nim kontakt wzrokowy, coś wewnątrz mnie pęka.

Ale nie tylko mnie tyczy się ta kwestia.

Will pada na kolana, nawet na moment nie odrywając ode mnie swojego pustego spojrzenia. To pierwszy raz, jak widzę go w takim stanie. Chłopak otwiera buzię, lecz nic nie mówi — po prostu nie jest w stanie nic z siebie wymusić.

Nie…

To nie tak.

My obaj nie możemy zdobyć się na jakiekolwiek słowo. Nawet to najmniej wymagające.

Tkwimy w tej dramatycznej sytuacji jeszcze przez długi czas, kompletnie nie zwracając uwagi na coraz bardziej nasilający się deszcz. To nie on jest naszym największym zmartwieniem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania