Stay with me | Rozdział 8

Mimo iż deszcz wreszcie przeminął, ja wciąż jestem wstrząśnięty. Pusty w środku. Siedzę w ciszy obok swojego najlepszego przyjaciela, nie pozwalając mu na wykonanie połączenia do moich rodziców. Wciąż nie jestem na to gotów. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby móc to wszystko przetrawić; żeby bez problemu stanąć twarzą w twarz z prawdą.

Nie mogę się z tym pogodzić. Nie potrafię. Nieważne, ile nad tym myślę, nie potrafię powstrzymać się przed obwinianiem innych.

Zostałem okłamany.

Oszukany przez własną rodzinę.

Wszystko jest w porządku? Leczenie przebiega zadziwiająco dobrze?

Wole żarty. To naprawdę brzmiało zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwe.

Zdaję sobie sprawę, iż ludzie chorujący na raka płuc są bardzo nieszczęśliwą grupą, ale mimo to nie przypuszczałem, że może być ze mną aż tak źle. Do dzisiaj ślepo wierzyłem w słowa lekarzy — które de facto brzmiały aż za dobrze — zupełnie ignorując zbierającą się w myślach obawę.

To był błąd.

Ale teraz wszystko robi się zrozumiałe. Wprawdzie mogłem wysunąć jakiekolwiek podejrzenia w chwili, gdy ten podejrzany mężczyzna pojawił się w moim domu i zostawił tę dziwną wizytówkę. Już sama reakcja rodziców na jego osobę była co najmniej niepokojąca, więc dlaczego nie zwróciłem na to nieco większej uwagi? Czemu ślepo wierzyłem we wszystkie złudne i kolorowe słowa, skoro wewnątrz doskonale zdawałem sobie sprawę, iż coś nie gra?

Naprawdę jestem aż taki naiwny?

Ponadto czytałem trochę o raku płuc. W wolnym czasie przeskanowałem wiele artykułów, co mną trochę wstrząsnęło. Wówczas dowiedziałem się, iż przeżywalność przy tej chorobie jest naprawdę kiepska — wręcz beznadziejna.

Ale dzięki temu posiadłem jakąś wiedzę.

Stopień rozwoju mojej choroby musi być naprawdę wysoki, skoro lekarze nie dają mi więcej, jak pięć miesięcy życia. W takim wypadku zwykłe leczenie operacyjne odpada — najwyraźniej jest na nie już za późno. Bez wątpienia mam pecha.

Cholernego pecha.

Ukradkiem zerkam na Williama, który siedzi skulony na drugim końcu ławki i mocno ściska się za włosy. Ich mokre kosmyki splatają się ze sobą między jego palcami, wpadając w lekki nieład.

Przełykam gulę, chcąc coś powiedzieć.

Ale nie mogę. Mimo iż mam w głowie dokładny zarys tego, co pragnę wyznać, żadne słowo nie chce opuścić moich ust. Znowu zapomniałem języka w gębie.

Nagle Will odsłania swoją buzię, po czym zwraca się w moją stronę. Jego smętne i zrezygnowane spojrzenie uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Machinalnie prostuję plecy, dodatkowo nabierając powietrze ze świstem.

On wygląda gorzej, niż ja sam.

A może nie?

W końcu jeszcze nie widziałem siebie samego.

Ale... jeśli rzeczywiście przebijam bruneta w kwestii wyglądu i naprawdę wyglądam tak żałośnie, jak podejrzewam, chyba dobrze robię nie kontaktując się z rodzicami. Z pewnością żadne z nich nie zareagowałoby zbyt wielkim entuzjazmem na mój widok.

Ja sam jakoś niespecjalnie się cieszę pomimo własnej niewiedzy.

— Glenn.

Głos Willa sprowadza mnie na ziemię. Otrząsnąwszy się ze smętnych rozmyślań, skupiam na nim swoje zagubione oczy. Czuję nieprzyjemny ścisk w gardle.

Który to już raz tego dnia?

Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie.

— Tak? — pytam, zaczynając odczuwać coraz większe napięcie.

Wyraz twarzy, jakim czarnowłosy postanawia mnie obdarować w następnej kolejności, jest posępny i bez życia. Nie rozpoznaję tego chłopaka. On nie wygląda jak William. Nie ten, którego znam; którego wielbię i kocham.

Jednakże to właśnie on siedzi tuż przede mną.

Czy naprawdę mój stan może aż tak wstrząsnąć drugą osobą? Nieważne, że znam się z Willem już tyle czasu — prawda jest taka, że nigdy nie widziałem go w choćby podobnym stanie, mimo iż w przeszłości wspólnie przechodziliśmy przez wiele trudnych chwil. To tak naprawdę pierwszy raz, jak jego oczy tracą swój urokliwy blask; jak ulatuje z niego cały entuzjazm.

William załamał się.

Autentycznie upadł na duchu.

I to wszystko przeze mnie. Z mojej winy. Przez tę cholerną chorobę.

Nagle usta chłopaka zaczynają drżeć.

— Nie wiem, co powiedzieć. Przepraszam.

Mimowolnie rozdziawiam buzię. Tuż po tym zaczynam odczuwać pieczenie własnych oczu, które jeszcze chwile temu wydawały się suche jak piaski na pustyni.

— Przepraszam — powtarza miękkim głosem, który automatycznie wywołuje na moim ciele gęsią skórkę.

Czuję się, jakbym dostał w twarz. Wstrzymuję oddech.

— Naprawdę mi przykro — Willy kontynuuje, przy okazji spuszczając wzrok.

Zasłaniam dłonią usta, niemal od razu zaciskając ją na szczęce. Moje ciało nie chce przestać się trząść — już nie z zimna. Teraz za ten stan odpowiadają paskudne emocje.

Nie przepraszaj, Willy.

Proszę... tylko nie to. To najgorsze, co możesz w tej chwili zrobić. To doprawdy beznadziejne, ponieważ… tym sposobem jedynie utwierdzasz mnie w przekonaniu, w jak beznadziejnym położeniu się znajduję. Proszę, nie rób mi tego. Tylko nie ty.

Ale…

Dlaczego nie mogę powiedzieć tego na głos?

Jedyne, co jestem w stanie zrobić, to popadnięcie w pustkę. Czuję się, jakbym z każdą kolejną sekundą zagłębiał się w jakąś paskudną otchłań — wyjątkowo depresyjny stan, który mnie stopniowo wyniszcza; który mnie psuje. I wprawdzie nie tylko mnie — również moje uczucia, myśli, emocje. Wszystko, co sprawia, że jestem sobą. Każda ta rzecz stopniowo zanika, a na jej miejsce wdzierają się żal i jeszcze większa rozpacz.

Jękam cicho.

— Wiem, Willy. — Mój głos jest suchy; wyprany z wszelkich emocji. — Wiem.

A to dopiero początek.

Najprawdziwszy zwiastun mojej zmiany na gorsze.

***

Za powrót do domu zabieramy się dopiero wieczorem — w momencie, kiedy robi nam się naprawdę zimno. Will postanawia odprowadzić mnie pod same drzwi, lecz w ciągu całej drogi nie odzywa się ani słowem. Ja również nie potrafię zdobyć się na choćby najzwyklejsze poruszenie jakiegokolwiek tematu. Nawet takiego najprostszego — o pogodzie na przykład. Idąc, przez cały czas spoglądam na czubki własnych butów, przez co moje plecy są lekko zgarbione. Gdyby nie obecna sytuacja, z pewnością zostałbym opierniczony przez Williama, że to niezdrowe dla mojego kręgosłupa, i przez następne parę dni wysłuchiwał wielu cennych lekcji na temat dbania o własne plecy.

Ale nic takiego się nie wydarzy.

William idzie obok mnie w ciszy, patrząc gdzieś przed siebie. Na jakiś odległy punkt, którego nawet nie chce mi się szukać. Grobowe milczenie przerywa tylko i wyłącznie szuranie moich butów, co swoją drogą zaczyna robić się nieco irytujące, ale póki co nie mam ani siły, ani chęci na stawianie normalnych kroków. W pewnym momencie pociągam nosem, jednocześnie ściągając brwi, a następnie staję w miejscu i kompletnie odpływam. Will robi jeszcze parę kroków przed siebie, zanim spostrzega, iż nie podążam tuż obok niego. Powolnym ruchem obraca się w moim kierunku, a kiedy polega przy próbie nawiązania kontaktu wzrokowego, podąża wzrokiem wzdłuż linii mojego widzenia. Po tym sam nieruchomieje.

Mimo iż od domu wciąż dzieli mnie pewna odległość, to parę metrów dalej wyraźnie widzę własnych rodziców, panicznie rozmawiających o czymś z funkcjonariuszem policji. Kobieta w pewnym momencie zerka w moim kierunku, a wtedy wszystko zaczyna dziać się jakby w zwolnionym tempie. Mama krzyczy, jednocześnie wskazując na mnie palcem, czym zwraca uwagę nie tylko ojca, ale też policjanta, a następnie zmusza nogi do biegu.

Jestem w totalnym szoku.

Mama wygląda, jakby była po jakichś przejściach. Jej makijaż jest kompletnie rozmazany, a ubrania i włosy przemoczone w stu procentach. Garderoba ojca wygląda podobnie, niemalże identycznie. Oboje najpewniej szukali mnie w tym deszczu, nawet nie przejmując się zabraniem parasola.

Momentalnie robi mi się głupio. Przykro. Zaczynam czuć się tak bardzo żałośnie, że mam chęć zapaść się pod ziemię.

Jestem skończonym idiotą i egoistą. Wiem, że zachowałem się lekkomyślnie, wychodząc z domu bez słowa i na dodatek wyłączając telefon, czym automatycznie pogrzebałem jakiekolwiek szanse na kontakt, ale do tej pory nawet nie wyobraziłem sobie, ile zmartwień mogłem przysporzyć własnym rodzicom.

Oni przecież od początku wiedzą o moim stanie. Na pewno nieraz dowiadywali się z różnych źródeł mnóstwa informacji o mojej chorobie. Tacy już są — troskliwi aż do bólu.

A ja?

Zrobiłem im coś paskudnego.

Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musieli poczuć, kiedy tak po prostu wyszedłem, trzaskając drzwiami, a następnie odebrałem im jedyną szansę na jakikolwiek kontakt. W takich momentach w głowie rodzi się mnóstwo przeróżnych scenariuszy. Nic dziwnego, że mama wygląda jak wygląda, skoro panika zasiała ogromny chaos w jej głowie.

Kobieta w zastraszającym tempie skraca dzielącą nas odległość, by w następnej kolejności drżącymi dłońmi złapać mnie za ramiona, a po krótszej chwili wpatrywania się bez słowa, po prostu wybuchnąć płaczem. Obejmuje mnie mocno, na co wzdrygam się z lekkim zdziwieniem. Zmusza mnie do tego nie tylko chłód bijący z jej przemoczonych ubrań, ale też to ciężkie napięcie towarzyszące zaistniałej sytuacji.

Ojciec nie dołącza do nas od razu. Kątem oka dostrzegam, że mężczyzna rozmawia o czymś z policjantem. Nie mam pojęcia, co jest obiektem rozmowy, ponieważ stoję zbyt daleko, aby móc cokolwiek usłyszeć, ale dzięki samej obserwacji udaje mi się dojść do wniosku, że temat jest związany w pewnym stopniu ze mną.

— Tak się martwiłam — szepcze mama, odwracając moją uwagę od stojących parę metrów dalej dwóch mężczyzn. Jesteśmy z kobietą tego samego wzrostu, dlatego w tej chwili mam idealne spojrzenie na jej zaczerwienione oczy. Jest mi naprawdę wstyd. A gdyby rzeczywiście coś się wydarzyło? Nawet zwykła utrata przytomności mogłaby być bardzo znacząca. To jest coś wiecej, niż zwykłe lekkomyślne zachowanie. Kiedy stałem się takim durniem? Nigdy nie wykazywałem podobnie idiotycznych zachowań, więc… co się ze mną dzieje? — Nigdy więcej tak nie rób, Glenn — mówi po chwili ciszy, zaczynając głaskać mnie po głowie.

Spokojnie obserwując pracę jej zadbanej dłoni, mimowolnie podążam wzrokiem na drugi plan — prosto na twarz Willa, który od pewnego czasu przygląda się naszej dwójce z nieodgadnioną emocją na twarzy. Po chwili podchodzi do niego mój ojciec, przez co William, chcąc nie chcąc, musi odwrócić swe zmarkotniałe spojrzenie i skupić się na rozmowie z przerażonym mężczyzną.

Przełykam gulę, wciąż zerkając na bladą twarz przyjaciela.

Do czego ja doprowadziłem?

— Dobrze. — Kiwam głową, a następnie układam usta w cienką kreskę. Mój głos jest bardzo niestabilny. Nie potrafię stwierdzić, w którym momencie brzmi normalnie, a w którym zaczyna się załamywać. Z tego powodu decyduję się na ciszę.

W sumie nie tylko z tego powodu.

Po prostu…

…nie mam chęci na żadną rozmowę.

Nie potrafię się do tego zmusić.

— Wracajmy do domu. Potrzebujesz suchych ubrań. Wy obaj ich potrzebujecie — dodaje kobieta szybko, po czym odwraca się w stronę Williama. Posyła mu najcieplejszy uśmiech, na jaki tylko potrafi się zdobyć w chwili obecnej. Zazdroszczę jej tego. Nawet w takich chwilach potrafi odnaleźć w sobie wiele pozytywne emocji, a następnie dobrze je wykorzystać. A ja? Nawet, gdy doskonale zdaję sobie sprawę, że wokół mnie jest wiele pozytywów, świadomie spycham je gdzieś na drugi plan i skupiam się na negatywach.

A nie zawsze tak robiłem.

Dopiero teraz wszystko zaczyna się zmieniać.

Chociaż… nie.

To nie „wszystko” ulega metamorfozie.

Tylko ja jestem tym czymś, co się zmienia, i, mimo że chcę, nie potrafię tego powstrzymać. To ponad moje siły.

A wiecie, co w tym wszystkim jest najgorsze?

Że intuicja wyraźnie mi podpowiada, że to dopiero początek.

— Na co masz ochotę, Glenn? Może zamówimy coś z baru Wang? Zawsze lubiłeś chińszczyznę — mówi mama, starając się nawiązać ze mną jakiś kontakt. Obejmując mnie jednym ramieniem, jednocześnie prowadzi mnie w kierunku domu, który znajduje się jedną przecznicę dalej. Widząc, że nie zamierzam odpowiedzieć, nie poddaje się. Dalej mówi do mnie ciepłym głosem o innych propozycjach późnego obiadu czy prognozie pogody na jutro. Chwyta się wszystkiego, co tylko pozwala jej na dalsze prowadzenie rozmowy.

A ja po prostu idę obok w ciszy.

I nie wiem, co obecnie dobija mnie najbardziej.

Sama choroba, czy ta paradoksalna sytuacja, gdzie wszyscy, mimo iż są bardzo nieszczęśliwi, na siłę starają się przybierać radosne maski?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania