Sto dwadzieścia cztery
Ogień trzaskał w kominku, skutecznie przypominając o swoim istnieniu. Długie, smukłe języki lizały powoli, wrzucony między nie kawałek sosnowego drewna, który wydawał z siebie cudowny zapach. Marta, starsza kobieta, wyciągnęła swoje obolałe nogi w kierunku ognia. Zaczynały już cierpnąć od zbyt długiego ucisku wywołanego przez bujany fotel.
Jej mąż, Ignacy, poszedł do kuchni, żeby przygotować herbatę. Robił to każdego dnia od ponad czterdziestu lat, czyniąc z tej czynności swego rodzaju ,,rytuał małżeństwa". Marta nie potrafiła wymienić, ile razy uratował on ich przed kłótniami. Za dnia mogło dziać się, co chciało. Mogli krzyczeć, czasami wyzywać i trzaskać drzwiami, jak to w każdym związku, ale wieczorem musieli wypić wspólnie zaparzoną przez Ignacego herbatę. Wtedy też najczęściej się godzili.
Syknęła lekko, kiedy ukuła się w palec jedną z igieł, którą robiła czapkę. No tak, znów się zamyśliła, zamiast być skupioną na pracy. Ostatnio zdarzało się jej to coraz częściej.
- Dzisiaj słodzisz miodem czy cukrem?! – zawołał z kuchni Ignacy, po czym odchrząknął głośno.
- Miodem! – odparła równie głośno Marta, wyjmując na moment z ust bolący palec.
- Dobrze! – Dobiegło ją jeszcze z kuchni. Raz tylko w przeciągu ich ponad czterdziestoletniego małżeństwa poprosiła herbatę słodzoną cukrem i mimo że miało to miejsce dwie dekady wcześniej, Ignacy za każdym razem pytał, czym ma posłodzić dziś. Początkowo ją to denerwowało i prosiła męża, żeby ten przestał, ale później już tylko się uśmiechała, za każdym razem prosząc o miód.
Ignacy przyszedł kilka minut później, niosąc w rękach dwa kubki. Czerwony i biały. Wręczył jej ten pierwszy, a na jego twarzy malowało się skupienie, jakby w środku była boska ambrozja, a nie herbata. Kiedy Marta odebrała z jego drżącej ręki napój, rozluźnił się nieco i zaniósł swój na stolik obok.
Później dołożył do kominka kolejny kawałek sosnowego drewna i wreszcie zasiadł na swoim skórzanym fotelu obłożonym trzema warstwami koców. Wyglądał na nim niczym olimpijski Zeus doglądający cierpiącego w Kaukazie Prometeusza. Martę zawsze bawiła mina, z jaką zasiadał do swojej herbaty.
- Jak ci dzisiaj minął dzień? – zapytała go po chwili.
- Dobrze – odparł lakonicznie. Marta doskonale wiedziała, że zrobił to specjalnie, żeby ta zaczęła się dopytywać.
- Co tak dobrego dziś cię spotkało? Dałeś jakiś rozwód? Ustanowiłeś alimenty? – Ignacy pracował w sądzie jako ławnik. Był już na emeryturze, ale że nudził się w domu, to zgłosił się na ochotnika. Uczestniczył w rozprawach cywilnych i zaczął uważać się za wielkiego znawcę prawa.
- Oddałem opiekę nad dziećmi ojcu – powiedział z dumą w głosie.
- Ojcu? To chyba dość niespotykane… Czytałam kiedyś, że dziewięćdziesiąt procent takich spraw rozstrzyganych jest na korzyść matki.
- Tym razem matka dość… kiepsko się prowadziła. Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, bo to tajemnica. – Ostatnie zdanie było jednym z tych, z gatunku: Jeśli ci powiem, będę musiał cię zabić.
- Nie zmarzłeś przynajmniej? – zapytała Marta, wracając do szydełkowania.
- Nie, zrobiłaś świetny sweter. Szkoda tylko, że… - zawahał się, co próbował ukryć, biorąc łyk herbaty.
- Że co? – dopytała Marta, starając się ukryć uśmiech.
- Nie miałaś innego koloru niż różowy?
- Ależ Ignasiu! To jest łososiowy!
- Ehh, nieważne. Było mi ciepło.
- To bardzo się cieszę. Jutro też go weźmiesz?
- Jutro mam wolne. – To powiedziawszy, rozciągnął się z zadowoleniem na twarzy na swoim tronie.
- To... podejdziesz rano po chleb? – Marta celowo droczyła się z mężem, wiedząc, jak ten bardzo ceni sobie sen.
- Proszę?! Jak możesz wysyłać starego, schorowanego mężczyznę po chleb z samego rana? Czy ty nie masz serca?
- No już, już. Żartowałam, przecież wiesz, że cię kocham i że chcę, żebyś spał sobie jak najdłużej.
Ignacy podszedł do żony i objął ją ramieniem. Schylił się i pocałował w czoło, szepcząc cicho:
- Pamiętasz, jak to było, jak się poznaliśmy? Jacy wtedy byliśmy młodzi?
- Pamiętam… uciekałam przed tobą za każdym razem, kiedy skończyłam zajęcia na uczelni, a ty za każdym razem mnie goniłeś, żeby zaprosić na kawę.
- Odmówiłaś mi sto dwadzieścia cztery razy – powiedział Ignacy i zaśmiał się cicho.
- Aż tyle?
- Mhmm, liczyłem każdy z nich.
- Na szczęście nie dałeś za wygraną i teraz jestem najszczęśliwszą staruszką na świecie.
- Cudownie było się zestarzeć u twojego boku, kochanie. Gdybym mógł, cofnąłbym czas i znów gonił za tobą nawet tysiąc razy.
Kolejny kawałek drewna spalał się, trzaskając głośno, kiedy dwoje staruszków przytulało się, grzejąc swoje ciała w jego cieple.
Komentarze (36)
popłakałam*
"Jej mąż, Ignacy poszedł" - przecinek po "Ignacy", bo wtrącenie
"Syknęła lekko kiedy ukuła się" - po "lekko"
"Dzisiaj słodzisz miodem, czy cukrem?!" - bez przecinka
"i mimo, że miało to miejsce" - bez przecinka, spójnik złożony
"Później dołożył do kominka kolejny kawałek sosnowego drewna i wreszcie zasiadł na swoim skórzanym fotelu, obłożonym trzema warstwami koców. Wyglądał na nim niczym olimpijski Zeus, doglądający cierpiącego w Kaukazie Prometeusza." - bez obu przecinków
"co próbował ukryć biorąc łyk herbaty." - przecinek po "ukryć"
"mężczyznę po chleb, z samego rana?" - bez przecinka
No proszę, proszę :D W Szymonie odezwała się dusza romantyka :D Bardzo przyjemne opowiadanie. Takie ciepłe i wręcz idealne na wieczór. Bardzo mi się podobało, zostawiam 5 :)
,,języki lizały powoli, wrzucony między nie kawałek sosnowego drewna, które wydawało z siebie cudowny zapach" - ,,który wydawał", bo mowa o kawałku drewna;
,,Ignacy pracował w sądzie, jako ławnik" - tu bez przecinka, przecinek przed ,,jako" stawia się, gdy chce się coś podkreślić, np. tutaj przecinek oznaczałby, że chodzi o wagę urzędu ławnika, zwracasz uwagę na ważność tej funkcji;
,,To powiedziawszy (przecinek) rozciągnął się z zadowoleniem na twarzy na swoim tronie" - ,,powiedziawszy" - imiesłów czasownikowy uprzedni występuje w zdaniu podrzędnym, dalej jest część nadrzędna. 5:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania