StoryCreatedByMe - Rozdział IV,5
-Hej Marcel!
Podnoszę wzrok. Od strony dojo biegnie do mnie Peter z uniesioną ręką i charakterystycznym dla niego bananem na twarzy.
-Co tam młody? – pytam od niechcenia. Jakoś nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Cały czas tylko myślę o Niej.
- Właśnie się dowiedziałem, że pani Hiyori odwiedziła Annie i Renę w jej posiadłości. Idziemy tam?!
-Nie chce mi się. Mam teraz dużo do przemyślenia. Jak chcesz, to idź sam. – odwracam się na pięcie i w jednej chwili zamieram, bo nagle coś sobie uświadamiam. Jeśli Hiyori-sama opuściła swój dwór, to na pewno towarzyszy jej elitarna jednostka ochronna. Na pewno postanowi przydzielić dziewczynom ochronę, a to oznacza, że…
Biegnę najszybciej jak mogę. Słyszę, że za mną podąża Peter.
Kiedy dobiegam do posiadłości Reny, widzę, że jeden z ochroniarzy jest denerwująco blisko Annie. Zdecydowanie za blisko. Zastanawiam się właśnie czy mu nie przywalić, ale stwierdzam, że to nie rozwiąże problemu. Spontanicznie postanawiam ochronić Ją w inny sposób. Serce bije mi niesamowicie szybko, kiedy podchodzę i przytulam jej drobne ciało do siebie. Jest tak zaskoczona, że na szczęście nic nie mówi, tylko patrzy się na mnie swoimi jasnobrązowymi oczami. Jej usta są miękkie i smakują jak brzoskwinie. Zastanawiam się, czy Rena poczęstowała ją nimi na kolację, choć wcale bym się nie zdziwił gdyby smakowała tak zawsze. Gdy podnoszę głowę, nadal mocno obejmuję Annie ramionami, tak jakby należała tylko do mnie. Widzę, że ochroniarz pojął aluzję, bo ze złością odwrócił się na pięcie i zniknął za ogrodzeniem. Nie dziwię się, że się nią zainteresował. Wyglądał jakby miał tyle lat co ona, no może trochę starszy. A może jestem już dla niej za stary? Z zamyślenia wyrywa mnie Annie, która próbuje wyrywać się z mojego uścisku. Widzę w jej oczach łzy. Cholera. Czyli jednak tylko ja coś do niej czuję. Ledwo zauważam, jak jej mała ręka uderza mnie po policzku. Czuję się okropnie, ale wiem że musiałem to zrobić. Jej rany znowu się otworzyły, i to przeze mnie. Nie mając większego wyboru, opiera się ręką o mnie. Płacze i bije mnie swoimi małymi piąstkami. Przypominam sobie o Peterze. Spoglądam na niego i widzę, że domyśla się dlaczego to zrobiłem. Rena jeszcze nie załapała, więc Peter ją zabiera i znikają za bramą. Annie wymija mnie i idzie za nimi. Na jej ubraniu pojawiają się ciemne plamy krwi. Udaje mi się ją złapać zanim upadnie twarzą na ziemię. Biorę ją na ręce. W drodze do Centrum Medycznego, spoglądam na jej bladą twarz. Zastanawiam się czy wie, że jest śliczna. Jej owalną twarz otaczają grube ciemnobrązowe włosy, łuki brwi przypominają dwa skrzydła, a naturalnie ciemne rzęsy kładą długie cienie na jej pozbawionych teraz koloru policzkach. Właśnie uświadamiam sobie jak to jest kogoś kochać i ból w sercu jest taki jakby ktoś potraktował je siekierą.
Pozwalam sobie wargami zetrzeć z jej powiek łzy i czuję się przy tym jakbym popełniał jakieś przestępstwo. Świadomość tego, że nie odwzajemnia moich uczuć jest okropna. Czuję się jak natręt . W budynku nikogo nie ma, więc postanawiam opatrzyć jej rany samodzielnie. W tej chwili cieszę się, że pobierałem lekcje ratownictwa medycznego. Chociaż tyle mogę dla niej zrobić. W ciągu kilkunastu minut powinna się wybudzić. Chyba powinienem zanieść ją w jakieś miejsce gdzie jest dużo tlenu. Wkładam do kieszeni grudkę czekolady i wodę, po czym ostrożnie biorę Annie na ręce. Na dworze jest całkiem ciemno i gdybym nie znał tej drogi na pamięć, nigdy bym tu nie trafił. Słyszę szum wody pod nami, ale kompletnie nic nie widzę. Kładę Annie na swojej kurtce i czekam. Po paru minutach płatki zaczynają świecić.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania