STRACIĆ PRZYJACIÓŁKĘ...

Moje życie, jak życie każdej innej osoby… przeciętne. Dom, dobra rodzina i ukochana przyjaciółka.

Właśnie… „ukochana przyjaciółka” może wspomnienia po niej, słabość w moich oczach, lęk i chęć spotkania jej ponownie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

 

Nasza historia zaczyna się w zimę, gdy Miriam przyjechała do mnie razem ze swoim koniem- Diamentem na ferie. Miałyśmy spędzić ze sobą niezapomniane chwile. Od razu powiem, że obie uwielbiamy konie. Więc postanowiłyśmy, że musimy wybrać się na zimowy teren na naszych koniach. Tak jak postanowiłyśmy, tak uczyniłyśmy.

Rano wstałyśmy, śnieg lekko prószył. Poszłyśmy do stajni. Konie na nasz widok zarżały wesoło. Wyciągnęłyśmy czterokopytne z boksów i uwiązałyśmy je w miejscu, gdzie zwykle ubieramy konie. Strasznie cieszyłyśmy się, że możemy razem pojechać na przejażdżkę naszego życia. Wyczyściłyśmy Diamenta i Rafaello i ubraliśmy ich w ogłowia i siodła. Wyprowadziliśmy konie ze stajni, a następnie wsiadłyśmy na nie. Opętała nas radość. Śmiałyśmy się obie. Byłyśmy bardzo wesołe. Jechałyśmy blisko siebie, stępem (najwolniejszy chód konia) Rozmawiałyśmy, śpiewałyśmy i śmiałyśmy się, cały czas. Nie widziałyśmy się rok, gdyż Miriam wyprowadziła się z mojego miasta.

Zjechałyśmy na leśną dróżkę. Wokół nas wszędzie biało, białe drzewa, białe dachy domów. Śnieg prószył dodając nam pewności siebie i zimowy nastrój. Konie depcząc śnieg zostawiały ślady kopyt. Był lekki wiatr, ale to w żadnym przypadku nie przeszkadzało nam. Przeszłyśmy do kłusu (szybszy chód konia) Jeździłyśmy nadal leśną dróżką. Nigdy nie byłam na tak fascynującej jeździe. Rafaello i Diament nieraz rżały do siebie. Miałyśmy do „przerozmawiania” wiele tematów, było ich tyle jakbyśmy nie widziały się dobrych kilka lat. Wokół nas dużo drzew tak, jak na las przypadło.

Nagle na naszej drodze zauważyłyśmy sarnę. Popatrzyłyśmy na siebie z zaciekawieniem, nagle Miriam krzyknęła „kto będzie najbliżej sarny wygrywa!” Obie przeszłyśmy do galopu. Zaczęłyśmy się ścigać. Wygrywałam, ale sarna nie dawała za wygraną, pędziła ile sił w nogach. Przed nami był zjazd z góry, a za nim droga. W końcu krzyknęłam „stop!” Ale Miriam widocznie tego nie usłyszała i w dalszym ciągu pędziła jak oszalała. Było dosyć stromo. Ja sama zwolniłam.

W pewnym momencie Diament poślizgnął się i stracił równowagę. Moja piętnastoletnia przyjaciółka spadła, a jej noga została w strzemieniu. Diament wstał i zaczął pędzić wystraszony, ciągnąc za sobą moją przyjaciółkę. Pędziłam jak mogłam, miałam nadzieję, że uda mi się go zatrzymać. Krzyczałam do Miriam „wyjmij tą cholerną nogę!” niestety bezskutecznie. Czas leciał szybko. Konia za nic nie mogłam dogonić.

Dojechałyśmy do drogi. Byłam na równej linii z Diamentem. Już miałam łapać wodze Diamenta. Byłam tak blisko by zatrzymać konia… A tu na nasze nieszczęście zza zakrętu wyjechał rozpędzony tir. Pomyślałam, że to nasz koniec. Krzyknęłam:

-Miriam próbowałam, przepraszam! – powiedziałam do mojej poobijanej przyjaciółki;

Koń najwyraźniej nie bał się nadjeżdżającego tira. Wiedząc, że nic nie uda mi się już zrobić zatrzymałam Rafaello. W oczach łzy. Czekałam co się wydarzy. Nie wierzyłam w to co się działo- moja przyjaciółka ciągnięta po ziemi przez galopującego konia a obok nadjeżdżający tir. TO MIAŁY BYĆ NASZE NAJLEPSZE CHWILE, niezapomniane. Czas wolno leciał, czekałam co się wydarzy. W głowie milion myśli. Tir próbował hamować, niestety bezskutecznie- wpadł w poślizg jednocześnie wpadając na Diamenta i Miriam. Nie wierzyłam w to co widzę! Milion łez na moich policzkach, sekundy lecą, ja bezczynna siedzę w siodle. Zeskoczyłam z konia, w 2 sekundy zawiązałam go wodzami do drzewa i pobiegłam do tira.

Z olbrzymiego samochodu wychodził młody, mający ok. 30 lat facet. Wydawało mi się, że był pijany. Kawałek dalej leżała Miriam, była pod kołami. Koń leżał obok ruszając nogami. Podbiegłam do mojej przyjaciółki. Złapałam ją za rękę, w całym lesie słychać było mój krzyk „Miriam, Miriam, nie udawaj, wstań! Proszę! To nie może być prawda Miriam, przepraszam!” Podszedł do mnie zakłopotany kierowca, nie docierało do niego to, co się wydarzyło. Krzyknęłam z głosem pełnym nienawiści „Idioto! Zabiłeś ją, zabiłeś! Dzwoń po pogotowie! Debilu co narobiłeś ! Wyjmij ten pieprzony telefon i dzwoń!” Oczy pełne łez. Pełno krwi. To koniec… Miriam leży pod kołami zalana krwią. Ja klęczę nad nią bezradnie, obok jakiś pijany kierowca- to musi być sen! W oczach myśl, że to moja wina. To JA chciałam ten cholerny teren, to JA nie złapałam wodzy Diamenta.

W tym momencie spojrzałam na konia, który leżał obok. Podeszłam do niego. Jeszcze oddychał. Nie mógł wstać. Poturbowany przez tira. Zakrwawiony. Pogłaskałam go i wyszeptałam „dlaczego się nie zatrzymałeś? Dlaczego!?” W tej chwili podszedł do mnie sprawca wypadku i powiedział, że pogotowie będzie za 15 min. Pomyślałam, że nic już w tej sprawie nie da rady zrobić. Cholera by to wzięła. Straciłam przyjaciółkę, mając wrażenie, że to przez samego siebie… Chciałam, aby chociaż Diamenta udało się uratować. Przysięgłam sobie, że jak koń przeżyję to zaopiekuję się nim, wiedząc, że Miriam na pewno chciałaby, żebym tak uczyniła. Moje myśli wariowały. Bolała mnie głowa. Widok krwi, widok przyjaciółki i konia i widok bezradności…zemdlałam.

Zostałam obudzona przez moich rodziców, którzy byli już na miejscu wypadku. Wokół Miriam zabezpieczali ślady, kierowcę badali alkomatem, obok konia weterynarz, moja głowa jakby pękała z bólu. Rodzice próbowali pocieszać mnie. Gdy wszyscy znali już naszą historię powiedzieli, że chociaż próbowałam, ale ja nie mogłam sobie tego wybaczyć… Po prostu nie mogłam. Miriam zabrali, Diamenta ledwo żyjącego zawieźli do naszej do naszej stajni.

Ja wróciłam prowadząc Rafaella. Wracając tą samą drogą, wszystkie myśli, wspomnienia z dzisiejszej dramatycznej wycieczki wróciły. Zaczęłam biec razem z koniem, by jak najszybciej uciec z tamtego miejsca. Wreszcie byłam pod moją stajnią, a zarazem pod moim domem. Szybko rozebrałam Rafaello i wprowadziłam go do jego boksu. I pobiegłam zająć się Diamentem. Diament stał już w swoim boksie. Weterynarz badał go w dalszym ciągu. Nie widziałam nigdy tak zranionego konia. Cały zad miał poturbowany i poraniony. W jego oczach widziałam lęk, jednak wyglądał tak, jakby wiedział co uczynił, że nie zobaczy już nigdy więcej swojej pani, a ja zarazem mojej Miriam. Pani weterynarz poprosiła mnie o szczegóły tego wypadku. Okazało się, że najprawdopodobniej Diament spłoszył się upadku dziewczyny i stracił rozum. Jednak, mimo wszystko najbardziej obwiniałam za ten wypadek siebie.

Świadomość, że straciłam przyjaciółkę jeszcze do mnie nie dotarła. Chciałam uciec od rzeczywistości, miałam dosyć życia… Z biegiem czasu przywykłam do tego co się wydarzyło w ferie. Teraz mogę odwiedzić moją przyjaciółkę… na cmentarzu. Mogę z nią porozmawiać i opowiedzieć o Diamencie, jednak to tylko mój wewnętrzny monolog…

 

..................................................................................................................................

Nie mam jeszcze wprawy w pisaniu :) Dopiero się uczę także proszę o krytykę, żebym wiedziała co poprawiać.

Ogólnie proszę o wyrażenie swojej opinii. Przyznam, że pierwszy raz pisałam "smutne" (nie wiem czy wyszło na wzruszające) opowiadanie. Za przeczytanie dziękuję serdecznie

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania